Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
aborcja

aborcja

Ochrona życia

22.03.2024

Perwersja w prawach człowieka - cykl "Aborcja - droga do narodowego horroru"

· Zwolennicy aborcji manipulują hasłami praw człowieka, które wciąż mają znaczenie dla polskich obywateli, by wymusić społeczne poparcie dla aborcji.

· Odwoływanie się przez propagatorów prawnej dostępności zabójstwa prenatalnego do praw człowieka ma sprawiać wrażenie, że ich postulaty zakorzenione są w najlepszych tradycjach humanizmu.

· Rewolucyjne ujęcie praw człowieka, którym kieruje się propaganda proaborcyjna, ignoruje prawa podstawowe, takie jak prawo do życia, sprawiedliwość, a nawet wolność. Ponad nie stawia egoistyczny „triumf woli”.

· Triumf politycznej woli, stawiany ponad niezmienne prawa człowieka, prowadzi do dominacji przemocy i segregacji ludzi na podstawie arbitralnych kryteriów. Podobnie działało to w komunizmie, w nazizmie, a obecnie w liberalizmie.

· Zgoda na prawną dostępność aborcji jest tylko pierwszym krokiem do społeczeństwa, w którym normalizuje się przemoc silniejszych wobec słabszych i usprawiedliwia się ją wysokimi wartościami.

· Więcej na ten temat poniżej – w drugim tekście z cyklu „Aborcja – droga do narodowego horroru”.

 

Przewrotna retoryka aborcjonistów

Zwolennicy prawnej dopuszczalności zabójstwa prenatalnego chętnie posługują się retoryką wykorzystującą język praw człowieka. To metoda bardzo skuteczna w przekonywaniu wahających się, ponieważ pojęcie praw człowieka zawiera w sobie znaczny poziom niejednoznaczności, dzięki któremu możliwe jest manipulowanie opinią publiczną. Szczególnie dotyczy to tej części opinii publicznej, która - choć szuka dobra moralnego, gdy rozważa swój pogląd w takich sprawach, jak ochrona życia - to jednocześnie pozostaje pod silnym wpływem emocji politycznych.   

Trzymanie się przez proaborcyjnych propagandystów z szeroko rozumianej lewicy języka praw człowieka w ich antyludzkich narracjach jest użyteczne przynajmniej z trzech powodów. Ma też ono swoje głębsze uzasadnienie, o czym traktują dalsze paragrafy tego artykułu.

Po pierwsze, język praw człowieka pozwala kamuflować przemocowy charakter postulatów i celów, do których dążą aborcjoniści. Po drugie, pozwala zachować wrażenie, że postulaty te są zakorzenione w wysokiej moralności i kulturowym dziedzictwie świata zachodniego. Dotyczy to nie tyle odległych tradycji, co źródeł myślenia moralnego bliskich każdemu z żyjących. Niezależnie, czy jestesmy wierzącymi katolikami czy też nie przyłączamy się do tej wiary, wciąż funkcjonujemy w przestrzeni społecznej świadomości, w której Powszechna deklaracja praw człowieka jest ważnym dokumentem i punktem odniesienia. Warto przypomnieć, że do praw człowieka odwoływali wszyscy ci, którzy przed rokiem 1989 walczyli w naszym kraju z komunistyczną dyktaturą – był to zarówno Jan Paweł II, jak i intelektualiści lewicy laickiej. Powoływanie się na prawa człowieka pozwala dziś zachować złudzenie ciągłości pomiędzy historyczną już sprawą wolności i niepodległości narodowej, a prawem do zabijania nienarodzonych. 

Po trzecie, powoływanie się środowisk oraz partii proaborcyjnych na prawa człowieka pozwala umacniać w opinii publicznej przekonanie, że u samego korzenia tych praw znajdują się nieredukowalne sprzeczności pomiędzy nienegocjowalnymi wartościami. Sprzeczności te miałby być podstawą do tego, by wymagać od obrońców życia jakieś rodzaju ustępstw. W końcu pierwszy artykuł Powszechnej deklaracji praw człowieka mówi, że „wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem swej godności i swych praw. Są oni obdarzeni rozumem i sumieniem i powinni postępować wobec innych w duchu braterstwa”. W trzecim artykule czytamy zaś: “każdy człowiek ma prawo do życia, wolności i bezpieczeństwa swej osoby”. W nowoczesnym umyśle, który zwykle nie potrafi hierarchizować najważniejszych dóbr i zasad, ale wymienia je jednym tchem, jako równe sobie, lektura tekstu Deklaracji nieuchronne musi powodować dysonans. Tzw. konflikt wartości wydaje się wręcz nieunikniony. Wynika on w znacznej mierze ze zwykłej dezorientacji dotykającej człowieka pozbawionego kryterium, które pozwoliłoby mu postawić sprawę niewinnego życia przed sprawą nielimitowanej wolności.

Nowe „prawa” dalekie od pierwotnej wizji

Prawa człowieka – te które ustanowiono w 1949 roku jako moralną pieczęć zamykającą horror II wojny światowej – mają w sobie dodatkowy autorytet dla opinii publicznej. Były one efektem stosunkowo krótkiego sojuszu pomiędzy liderami powojennej opinii chrześcijańskiej, a opinią, którą można by określić mianem liberalnej i oświeceniowej. Wielu ludzi mogło sądzić, że razem z Deklaracją rodzi się niezwykła historyczna synteza cywilizacji chrześcijańskiej i laickiej. Jest oczywiste, że dziś niewiele osób zdaje sobie sprawę z historycznych okoliczności w jakich powstawała Powszechna deklaracja praw człowieka, jednak jej mit wciąż jest obecny w społeczeństwach. Problem z jakim się dziś mierzymy polega na tym, że Deklaracja ta, jak i same prawa człowieka w znacznym stopniu stały się jedynie legendą instrumentalnie wykorzystywaną przez polityków.

Mit praw człowieka pozwala obecnie na podsuwanie społeczeństwom haseł, które nie mają nic wspólnego z intencjami twórców Powszechnej deklaracji praw człowieka i w żadnym zakresie nie znalazły w niej swojego miejsca. „Prawa kobiet” wyodrębnione z praw uniwersalnych, hasło „praw reprodukcyjnych”, ukrywające prawo do odebrania drugiemu, niewinnemu człowiekowi jego prawa do życia czy wreszcie perwersyjne w stosunku do tekstu Deklaracji (wprost obecnie forsowane jako prawo człowieka) „prawo do aborcji”. Współcześni promotorzy nowych praw człowieka zwykle przemilczają wobec opinii publicznej fakt, że oni sami widzą te prawa zupełnie inaczej niż przedstawia je tekst Powszechnej deklaracji praw człowieka. Przemilczają, ponieważ to milczenie jest im polityczne na rękę.

Rewolucja w prawach człowieka

Proces przekształceń w rozumieniu, czym są prawa człowieka, jaki dokonuje się w międzynarodowych gremiach eksperckich i decyzyjnych, mec. Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris, kilka lat temu nazwał „wewnętrzną rewolucją” toczącą dyskurs o podstawowych prawach ludzkich.

“Jesteśmy [...] świadkami cichego przekształcenia katalogu niezmiennych praw podstawowych – życia, wolności, zdrowia, bezpieczeństwa, sumienia i własności – w katalog poszerzony nowych praw, których celem nie jest umocnienie gwarancji, lecz głęboka przemiana społeczeństwa” – pisał Jerzy Kwaśniewski w 2019 roku na łamach “Rzeczpospolitej”. Przekształcenie to polega na stopniowej rezygnacji z katalogu praw podstawowych, znanych z Powszechnej deklaracji praw człowieka, na rzecz ograniczania ich do wąsko rozumianych praw ludzkich, opartych jedynie na arbitralnych zasadach godności osobistej i zakazu dyskryminacji. W praktyce oznacza to, że do katalogu „praw człowieka” dołączają kolejne postulaty ochrony prawnej, w imię których zechcą występować eksperci od praw człowieka lub które posiadają potencjał, by wokół nich mogły się organizować ruchy politycznego nacisku. W konsekwencji prawa człowieka przestają się właściwie różnić od innych form prawa pozytywnego. Z tą różnicą, że prawo – jego kształt – w państwach demokratycznych podlega (nawet jeśli pośrednio) kontroli społecznej. Nowe prawa człowieka, debatowane w międzynarodowych gremiach i trybunałach, takiej kontroli są pozbawione. Jednocześnie stanowią one zupełnie realne narzędzie nacisku na suwerenność państw, ponieważ autorytet praw człowieka wciąż działa i jest wykorzystywany szczególnie w polityce międzynarodowej.

„Istotą powojennego systemu praw człowieka nie była pozytywistyczna ochrona równości, lecz zwrot ku poszukiwaniu norm realizujących zasady sprawiedliwości po nocy prawniczego pozytywizmu nazistowskich Niemiec. W miejsce kultu pewności prawa stanowionego, nakazującego posłuszeństwo najgłębszemu ustawowemu bezprawiu, na nowo odkryto znaczenie ludzkiego sumienia, rozumu i “sumienia ludzkości” (preambuła powszechnej deklaracji praw człowieka)” – pisał w cytowanym już tekście mec. Jerzy Kwaśniewski. Obecnie, gdy litera Deklaracji jest kwestionowana, zamiast umocnienia niezmiennych praw człowieka, wywiedzionych z najgłębszych źródeł zachodniej cywilizacji, obserwujemy powrót pozytywistycznego triumfu woli, powrót rządów arbitralnej segregacji i przemocy wobec słabszych usprawiedliwionej rzekomo najwyższymi zasadami. Czego najlepszym przykładem jest postępująca prawna normalizacja zabójstwa prenatalnego i dehumanizacja dzieci na prenatalnym etapie życia, ale przecież nie tylko. Ludzie chorzy fizycznie, starsi, cierpiący psychicznie, noworodki stanowią szeroką grupę osób zagrożonych ideami utylitarnymi proponowanymi jako rozwiązania prawne. 

Wola ludu najważniejsza?

Fakt, że z prawami człowieka dzieje się coś niedobrego zauważono jednak znacznie wcześniej niż pod koniec drugiej dekady XXI wieku. Francuski filozof Jean Madiran poświęcił temu problemowi książkę zatytułowaną Les Droits de l'homme DHSD już pod koniec lat 80. XX wieku. W tym czasie, gdy w Polsce wciąż pokładano w doktrynie praw człowieka – całkiem słusznie zresztą – wielkie nadzieje, Madiran opisywał zmierzch powojennego projektu uniwersalnej doktryny moralnej. Polacy widzieli w prawach człowieka polityczną syntezę najlepszych europejskich tradycji religijnych i etycznych, mogącą przeciwstawić się totalitaryzmowi, Madiran dostrzegał, że na glebie debaty o prawach człowieka dochodzi do odrodzania totalitaryzmu, tyle, że w jego demokratycznej i liberalnej wersji.  

Według Madirana, dla środowisk lewicowych ale także liberalnych, właściwym punktem odniesienia nigdy nie była Powszechna deklaracja praw człowieka z roku 1949, ale francuska rewolucyjna Deklaracja praw człowieka i obywatela z 1789 r., dla której struktury – niezależnie od kolejności w jakiej zapisano poszczególne prawa – najważniejsza pozostaje treść artykułów 3 i 6. Ich treść nadaje całej deklaracji właściwą formą, którą moglibyśmy określić mianem demokratycznego totalitaryzmu. W artykule 3 rewolucyjnej Deklaracji czytamy, że „żadne ciało ani jednostka nie może wykonywać władzy, która nie pochodzi wprost z woli narodu”, z kolei artykuł 6 mówi, że „prawo jest wyrazem woli ogółu”. Oba te punkty połączone ze sobą mówią, ni mniej ni więcej, ale tyle, że każdy, kto będzie chciał się sprzeciwić arbitralnej w gruncie rzeczy woli narodu, w imię jakiegoś wyższego – np. etycznego czy religijnego – prawa, może być uznany za wroga demokracji. Nowoczesna demokracja, wedle rewolucyjnego ujęcia praw człowieka, to rządy subiektywnych pożądań rozmaitych zbiorowych tożsamości reprezentujących wolę ludu. Jeśli lud zgodzi się co do tego, że nienarodzone dziecko, czy też starzec są społecznymi pasożytami, nikt nie powinien nawet dyskutować z „prawem do aborcji” czy „prawem do eutanazji”, ponieważ są one wyrazem właściwie pojętych praw człowieka. Konstytucyjna ochrona prawa do aborcji, która została wprowadzona niedawno we Francji, jest właśnie wyrazem tego rodzaju logiki.

Dlaczego zatem lewica nie potrafi przyjąć do wiadomości, że w niektórych przynajmniej narodach wyrazem ducha demokratycznego, woli narodu, jest sprzeciw wobec dzieciobójstwa prenatalnego? Głównie dlatego, że w perspektywie rewolucyjnej i postępowej ten rodzaju społecznej opinii nie ma charakteru rzeczywiście demokratycznego, ale jest efektem oddziaływania rezyduów świata przedrewolucyjnego, w którym decydującą rolę odgrywały autorytety niepochodzące od ludu – religia, władza rodzicielska, władza przełożonych w życiu zawodowym. Wszystkie te siły można z jednej strony określić mianem ograniczających drzemiącą w człowieku żądzę dominowania, a nawet eksterminacji innych, a z drugiej wydobywającej potencjały natury każdego z nas. Jednak w logice, która króluje także w polskiej debacie na temat ochrony życia, każdy, kto powołuje się na inne źródła ładu społecznego niż ochlokratyczny żywioł, może zostać uznany za wroga demokracji, wolności wyboru, zwolennika arbitralnych zakazów.

Polska pójdzie drogą Francji?

Czy jednak zatem wszyscy eksperci, którzy dziś pryncypialnie –  przyjmując stanowisk przeciwko życiu – mówią, że „nie głosuje się nad prawami człowieka”, nie wchodzą w rolę dawnych, przedrewolucyjnych – a w rzeczywistości naturalnych – autorytetów omijających nie zawsze godziwą wolę ludu? We własnym mniemaniu nie, ponieważ we własnym mniemaniu uważają oni się za strażników 3 i 6 artykułu Deklaracji praw człowieka i obywatela z roku 1789, za strażników samej istoty praw człowieka. Mechanizm tego myślenia jest prosty. Sprawy, które, choć należą do fundamentów sprawiedliwości społecznej, jak ochrona życia nienarodzonych, ale niosą w sobie choćby element zaangażowania np. autorytetu religijnego, muszą być poddawane zwielokrotnionej weryfikacji przez „wolę ludu”, aż wreszcie zostają zweryfikowane negatywnie w imię „prawdziwej demokracji”. Zresztą ta sama logika towarzyszyła politycznym narracjom, które przez osiem lat rządów centroprawicy w Polsce przypominały o konieczności przywrócenia w naszym kraju demokracji. Chodziło o – ni mniej, ni więcej – ograniczenie polityki do grona partii uznających pragmatyczne, relatywistyczne, hedonistyczne, a w efekcie przemocowe zasady organizowania ładu publicznego.

Wedle rewolucjonistów, takich zresztą jak politycy KO czy Lewicy, to, czego ludzie rzeczywiście chcą, ogranicza się pożądań egoistycznych i nikomu tych pożądań nie wolno limitować. Podstawą działań promotorów nowoczesnych praw człowieka jest zatem pewnego rodzaju wizja antropologiczna, a nie to, co ludzie deklarują, że rzeczywiście chcą. Jeśli zaś ludzie chcą czegoś innego niż mówi wizja, należy ich do wizji przekonać bez oglądania się na moralny wymiar środków perswazji. Mechanizmy te są bardzo dobrze znane z historii. Z perspektywy agitatorów nowych praw człowieka, ludzie dzielą się na tych, którzy uznają bezwarunkowo 3 i 6 artykuł Deklaracji praw człowieka i obywatela oraz tych, którzy świadomie się im przeciwstawiają lub niuansują ich znaczenie – ci są wrogami demokracji, i tych, którzy tkwią jeszcze w fałszywej świadomości i których należy za wszelką cenę przeciągnąć na stronę rewolucji, by wyniki sondaży badających opinię publiczną zgadzały się z ideologią.

To m.in. od wyniku zmagań debaty na temat praw człowieka zależy, czy ład publiczny w Polsce zachowa swój prawnonaturalny porządek w najważniejszych aspektach czy raczej podążymy drogą Francji. Logika rewolucyjnego ujęcia praw człowieka jest nieubłagana. Dzisiejsze propozycje Lewicy i KO ale także Polski 2050 i PSL należy traktować jedynie jako cele pośrednie w drodze do konstytucyjnego zabezpieczenia dzieciobójstwa prenatalnego. Ci, którzy dziś – licząc na nowy „kompromis” w zakresie prawa do życia – są skłonni, by przyklasnąć poaborcyjnym projektom w imię ochrony pokoju społecznego, powinni uświadomić sobie, że tkwią w bezpodstawnym błędzie nie tylko w moralnym, ale i politycznym.

       

 

Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.

 

 

 

 

 

Czytaj Więcej
Ochrona życia

21.03.2024

Aborcja nigdy nie może być środkiem terapeutycznym. Analiza Ordo Iuris

· Od czasu wydania przez Trybunał Konstytucyjny wyroku uznającego niezgodność z Konstytucją aborcji eugenicznej, podejmowane są próby rozszerzającej interpretacji przesłanki zagrożenia zdrowia kobiety. Miałaby ona uzasadniać poszerzenie dostępu do aborcji w Polsce.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

21.03.2024

Zagrożenie zdrowia psychicznego kobiety ciężarnej jako przesłanka legalizująca aborcję

· Od czasu wydania przez Trybunał Konstytucyjny wyroku uznającego niezgodność z Konstytucją aborcji eugenicznej, podejmowane są próby rozszerzającej interpretacji przesłanki zagrożenia zdrowia kobiety. Miałaby ona uzasadniać poszerzenie dostępu do aborcji w Polsce.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

18.03.2024

Analiza projektu Paktu ONZ na rzecz Prawa do Rozwoju

· W Grupie Roboczej Rady Praw Człowieka ONZ trwają prace nad projektem nowego traktatu międzynarodowego - Paktu na rzecz Prawa do Rozwoju.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

18.03.2024

Legalna aborcja i całkowite rozbrojenie – postulaty Paktu na rzecz Prawa do Rozwoju

​​​​​​· W Grupie Roboczej Rady Praw Człowieka ONZ trwają prace nad projektem nowego traktatu międzynarodowego - Paktu na rzecz Prawa do Rozwoju.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

13.03.2024

Metody perswazji. Jak się debatuje o aborcji

Warto rozmawiać. Ale czy da się rozmawiać na takich warunkach?

 

Autor: Dominik Zdort

 

Zacznę od osobistego wspomnienia, które ułatwi zrozumienie obecnej sytuacji. Otóż w roku 1994 po raz pierwszy przyjąłem propozycję pracy w Telewizji Polskiej. Mój przyjaciel Piotr Zaremba został szefem działu publicystyki w Jedynce, i zaproponował mi, abym był jego zastępcą odpowiedzianym za tematy polityczne.

 

W tym momencie Zaremba był najpoważniejszym komentatorem „Życia Warszawy”, może już wtedy najważniejszym publicystą w kraju (a na pewno zmierzał w tym kierunku), ja w „Rzeczpospolitej” jako polityczny reporter stopniowo zyskiwałem uznanie, ale daleko mi było, jeśli chodzi o zawodową pozycję, do Piotra. Obaj zarabialiśmy w swoich redakcjach bardzo porządnie i byliśmy cenieni. Nasza decyzja o przejściu do pracy w TVP wynikała z motywacji – proszę o wybaczenie patosu – patriotycznych, chcieliśmy zmieniać Polskę, uleczyć jej publiczne media, przysłużyć się demokracji i pluralizmowi.

 

Po zatrudnieniu w TVP oficjalnie otrzymałem stanowisko „redaktora zamawiającego”, żartowaliśmy, że uzyskałem kompetencje do zamawiania pizzy dla redakcji. Piotrek Zaremba szybko – i słusznie – zrozumiał, że nie da się robić prawdziwych zmian w ówczesnym telewizyjnym środowisku, pełnym komuchów udających „fachurków”, nie dających się łatwo wykurzyć, cyników bez poglądów, i karierowiczów gotowych służyć każdej kolejnej władzy. Ówcześni nowi redaktorzy w TVP nieco różnili się od obecnych, tych z sienkiewiczowskiego naboru, więc zamiast zwalniać ludzi zasłużonych dla dawnej władzy, dawali im szansę na odkupienie win.

 

Na miejsce Zaremby przyszedł wtedy Cezary Jęksa, który żadnych wyrazistych poglądów nie wyrażał, ale świetnie znał się na telewizji i motoryzacji i był po prostu uczciwym człowiekiem (co dla obecnej ekipy rządzącej w TVP było bez znaczenia, i tak wyrzucili go z roboty, wystarczyło im, że wciąż funkcjonował tam przez minione 8 lat).

 

Jednym z pracujących wtedy z nami „kompetentnych fachurków” był niejaki Andrzej Kwiatkowski. Niektórzy może jeszcze go pamiętają, bo w czasach PRL i u zarania III RP był telewizyjnym prominentem, celebrytą niemalże. I tu się zaczyna ta anegdota.

 

Kwiatkowski w tamtych czasach w TVP prowadził (i redagował)  w czwartki cotygodniowy program tzw. dużej publicystyki – to była godzinna audycja, zazwyczaj ośmiu gości zgromadzonych w studiu telewizyjnym, którzy spierają się na jakiś temat. Rok 1994 – z czym się to nam kojarzy? Pewnie niektórzy pamiętają, że niedługo wcześniej doszło do uchwalenia ustawy aborcyjnej i toczyły się gorące spory, czy i jak państwo polskie powinno uczestniczyć w ochronie życia dzieci nienarodzonych.

 

NIKT NIE MA TAKICH POGLĄDÓW

 

Miałem wtedy nieprzyjemność nadzorować robiony przez Andrzeja Kwiatkowskiego czwartkowy publicystyczny program o aborcji. Lista gości, którą mi pierwotnie przedstawiono, trochę mnie zaskoczyła. Na osiem osób, których planowano zaprosić, nie było żadnego przeciwnika swobodnego przerywania ciąży. Byli jacyś aktywiści, którzy prezentowali postawę ambiwalentną, ale żadnego zdecydowanego krytyka aborcji. Byli politycy, działacze, lewicowi ideolodzy… zażądałem zrównoważenia tego składu, poprosiłem o „doproszenie” jakiegoś duchownego, jakiegoś lekarza, który rozumie wagę ochrony życia. – Ok – koncyliacyjnie odpowiedział Kwiatkowski – spróbujemy.

 

Po kolejnych godzinach, jednej, dwóch, trzech wciąż otrzymywałem odpowiedź: nie ma w Polsce ludzi, którzy mają takie – antyaborcyjne – poglądy. Nie ma takich medyków, nie ma takich socjologów, nie ma takich filozofów, no i tyle. Znaleźli duchownego, chyba jedynego, jakiego znali, wsławionego ochroną chorych na AIDS – ks. Arkadiusza Nowaka, który tematyką ochrony życia nienarodzonych się nie zajmował, ale zawsze chętnie występował przed kamerami, więc zgodził się przyjść.

 

Nie byłem w stanie nawet sam sobie odpowiedzieć, czy to była klasyczna niekompetencja realizatorów programu, czy ich zamknięcie się w postkomunistycznej bańce społecznej, gdzie wszyscy myślą tak samo i takich kwestii nie rozumieją, czy może obstrukcja, złośliwość, zła wola. Sięgnąłem do własnego notesu (od paru lat byłem wszak dziennikarzem, reporterem), poprosiłem też znajomych, żeby podpowiedzieli jakieś osoby mogące „spluralizować” taką dyskusję. Podałem panu Andrzejowi Kwiatkowskiemu 10 nazwisk, a przy każdym numer telefonu.

 

I co? Niewiele. Z tego co pamiętam doprosili jedną osobę z mojej listy. Debata była marna, właściwie gra do jednej bramki. „Mój” gość był atakowany ze wszystkich stron (no ale przynajmniej był!), ksiądz był koncyliacyjny i neutralny, pozostali grali w orkiestrze, którą dyrygował Andrzej Kwiatkowski. To był dla mnie moment przełomowy: wtedy zdecydowałem, że po przygotowaniu nowej ramówki (to w telewizyjnym terminarzu kluczowa cezura) ja także uciekam, wracam do mediów drukowanych (wtedy jeszcze dość silnych). Ekranowa dominacja czerwonych prostaków unikających realnej dyskusji na najważniejsze tematy, realnego starcia światopoglądów, odmawiających zaaranżowania szermierki na ostre argumenty, mierziła mnie.

 

30 LAT MINĘŁO JAK JEDEN DZIEŃ

 

Co od tego czasu zmieniło się w debacie o aborcji? W czasach poprzedniej władzy temat generalnie nie był nagłaśniany. Oczywiście bywały rozmowy ocierające się o te kwestie, czasem nawet i ciekawe, ale trzeba powiedzieć wprost: generalnie te sprawy nikogo w publicznej telewizji bardzo nie interesowały, dziennikarzy i redaktorów bardziej zaprzątała polityczna „nawalanka”.

 

A dziś trzeba skonstatować, że od trzech dekad w tej sferze nie zmieniło się nic. Ponieważ nowa władza postanowiła obalić istniejące obecnie prawodawstwo w kwestii aborcji, to w ostatnich tygodniach odbyło się kilka programów w TVP na temat tych zmian. W programach zazwyczaj przedstawiciele Trzeciej Drogi, ludzie Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza, spierają się, w ramach jednego obozu politycznego, z politykami z obozu Włodzimierza Czarzastego i Donalda Tuska – dyskutują jak bardzo, i w jaki sposób, przepisy trzeba zmienić, jak ułatwić dostęp do przerywania ciąży, i w jakim zakresie. Politycy i eksperci ze środowisk konserwatywnych do tych debat nie byli dopuszczani niemal wcale, a jeśli już, to jako „paprotki”, stojące z boku na parapecie i dające alibi pluralizmu samą swoją obecnością.

Wspomniana powyżej telewizyjna dyskusja sprzed trzech dziesięcioleci przypomniała mi się, kiedy przysłuchiwałem się niedawnemu programowi w TVP Info na temat aborcji. Przy stole posadzono sześć pań domagających się swobody aborcji (jedna umiarkowana, reszta radykalnych) i jednego mężczyznę mającego odmienne poglądy – na łączach internetowych była jeszcze jedna konserwatystka, oraz dwie entuzjastki dokonywania aborcji. Już sam dobór gości (i „gościń” – co podkreślała prowadząca) pokazywał, o co chodzi.

 

Ja teraz nie chcę odnosić się do meritum sporu. Nie zamieram pisać, kto miał rację, kto jej nie miał (choć oczywiście mam w tej kwestii swój pogląd), ale – jeśli chodzi o metodę dziennikarską – to jest ona dokładnie taka, jak ta z roku 1994. Ok, godzimy się na obecność kogoś z poza mainstreamu, spoza liberalnego środowiska, ale tylko po to, aby wdeptać go w ziemię, aby go upokorzyć, zarzucać mu kłamstwo i manipulację – bez jakichkolwiek silnych argumentów rzecz jasna.

 

Na temat tak ważnych (być może najważniejszych) kwestii cywilizacyjnych, jak aborcja toczy się debata całkiem nierównoważna. Nierówna od zarania, kiedy po upadku komunizmu, w ustawie z 1993 roku, polskie środowiska „prolife” zgodziły się na uznanie dzieci nienarodzonych za mniej wartościowe niż urodzonych. Ta ustawa to był swego rodzaju grzech pierworodny. No bo skoro w przepisach ustalono, że za dokonanie aborcji obowiązuje kara do 3 lat więzienia, a za mord na noworodku od 6 miesięcy do lat ośmiu (podczas, gdy za zabicie dorosłego kara – słusznie – była znacznie bardziej surowa), to jak tu mówić o realnej ochronie życia małego człowieka?

 

Wobec takiego prawnego fundamentu do debaty trudno się dziwić, że środowiska proaborcyjne dziś tak łatwo relatywizują zabijanie nienarodzonych. Skoro od początku to nienarodzone życie nie było równoprawne do życia dorosłego, to dziś znacznie prostsze jest domaganie się szerokiej legalizacji aborcji.

 

ALE TE METODY…

 

Postarajmy się uporządkować sytuację, przeanalizować, jakiego rodzaju metod zwolennicy aborcji używają w debatach społecznych, medialnych i internetowych. Pomijam tu rolę prezenterów czy dziennikarzy prowadzących programy, bo akurat ich wpływ jest widoczny na pierwszy rzut oka.

  1. Dobór gości

To kluczowy element kształtowania dyskusji. Przede wszystkim większość wypowiedzi „ekspertów” robi wrażenie większego społecznego poparcia dla jakiejś ideologicznej tezy. I łatwo im zakrzyczeć polemistę, szczególnie kiedy jest człowiekiem umiarkowanym i kulturalnym. Dodatkowo, jeśli w kwestii takiej jak przerywania ciąży mamy z jednej strony kilka kobiet, a z drugiej strony jednego mężczyznę, to od razu wiemy, że mamy do czynienia z mizoginem, facetem, który nienawidzi kobiet. Kolejnym pomysłem jest odnalezienie takich ekspertek, które pełniąc role fachowców, profesjonalistów, jednocześnie prezentują wyraziste poglądy proaborcyjne. W tym przypadku prawniczki i lekarki (jawnie i wprost do kamery przyznającej, że „zajmuje się aborcją”) – nawet jeśli w swoich środowiskach są one w mniejszości, to dla widza stają się tych środowisk reprezentantkami.

  1. Nomenklatura, czyli znaczenie słów

To ułatwia poprowadzenie dyskusji. Nie używa się słowa dziecko, ale – w najlepszym przypadku – płód, choć zazwyczaj w ogóle unika się nazywania „tego czegoś”, co rozwija się w brzuchu matki. Zamiast mówić o ochronie życia, a nawet i o aborcji, mówi się o ochronie zdrowia reprodukcyjnego, o zabiegu medycznym, ewentualnie o podstawowym świadczeniu medycznym. Środowiskom pro-life w latach 90. udało na jakiś czas odczarować wyklęte wcześniej pojęcie „ochrony życia poczętego”, ale liberalna propaganda z czasem odwojowała swoją nomenklaturę – taką, która ma oswoić społeczeństwo z tym, że aborcja to coś normalnego, a wręcz potrzebnego. W końcu to jest tylko leczenie kobiety „chorej na ciążę”.

  1. Wsparcie dla kobiet ciężarnych

Jakie tam wsparcie? To jest przekupywanie tych biednych kobiet, będących w dramatycznej sytuacji, samochodami czy mieszkaniami, rozmaitymi społecznymi łapówkami (w typie 500+ czy 800+), aby zmusić je do urodzenia i wychowywania dzieci – wbrew ich woli.

  1. Sondaże

Wszyscy wiedzą, że ich wyniki są różne, bo łatwo nimi manipulować. Jeśli swój sondaż robią oko.press i Tok FM, to dziwnym trafem zawsze będzie on zgodny z poglądami funkcjonariuszy tych mediów, jeśli „Rzeczpospolita”, to może będzie bardziej wyważony. Można mieć wrażenie, że niektóre pracownie badania opinii społecznej dopasowują się do oczekiwań zleceniodawców, i żyją z takiej praktyki. Przy medialnej debacie dla nadania jej odpowiedniego kierunku konieczne jest zacytowanie takiego sondażu, który wesprze narrację, jaką preferują redaktorzy, a pomijanie niewygodnych badań. I często lepiej nie podawać, kto sondaż zamówił, bo być może w oczach niektórych odbiorców tacy ideologicznie radykalni „sponsorzy” jak oko.press i Tok FM, mogliby wzbudzić nieufność do wyników badania.

  1. Uliczne sondy

To najprostsze narzędzie manipulacji dyskusją. Nagrywa się 30 osób na ulicy, najlepiej w centrum wielkiego miasta. W felietonie używa się 14 takich opinii, które mogą potwierdzać tezy twórców audycji, oraz jednej ambiwalentnej i jednej negatywnej. I mamy pluralizm poglądów. Prawda czasu, prawda ekranu.

  1. Scenografia

Last, but not least. W tle za dyskutantami na stałe umieszczony jest czerwony piorun, symbol ruchu proaborcyjnego, tzw. strajku kobiet. Przez cały trwania telewizyjnej debaty w okienku wyświetlają się nagrania z demonstracji wspierających zamierzoną tezę, ani razu nie pokazując akcji strony przeciwnej.

 

BEZ KOMPROMISU

 

Podobne metody są – rzecz jasna – stosowane w medialnych debatach na wiele tematów, choć akurat w sprawie życia nienarodzonego, czy, jak ktoś woli, „podstawowego zabiegu medycznego”, w wyjątkowo pełnym zakresie.

 

Na koniec dodam refleksję, która w żadnym wypadku nie może być usprawiedliwieniem dla realizatorów tego rodzaju „ustawionych” audycji. Prawdopodobnie merytorycznej debaty na temat aborcji w Polsce przeprowadzić się nie da. Założenia obu stron tego sporu opierają się na całkowicie innej aksjologii, na zupełnie innych podstawach, na odmiennych znaczeniach i pojęciach, których przeciwnicy nie zamierzają przyjąć do wiadomości. Dla jednych fundamentem jest prawo kobiety do pełnego decydowania o kształcie jej ciała, niezależnie od wszelkich okoliczności, dla drugich bezwzględna wartością jest ochrona życia każdej ludzkiej istoty.

 

Między takimi poglądami nie można znaleźć pośredniego stanowiska, ono nie istnieje. Kompromis – jak nazwano ustawę z 1993 roku – był oszustwem, oszukiwaliśmy się wszyscy, jedni, zgadzając się na to, co nazywali zniewoleniem kobiecego ciała, inni – przymykając oko na masowe zabijanie dzieci nienarodzonych.

 

To kwestie fundamentalne, od ich rozstrzygnięcia zależą dalsze losy naszej cywilizacji. Nie da się prowadzić na te tematy łagodnej i koncyliacyjnej dyskusji, a na pewno nie da się wypracować wspólnego stanowiska. Ale to nie znaczy, że nie można debatować, dając wszystkim stronom równe szanse.

 

 

 

 

Dominik Zdort 

 

Dziennikarz i publicysta, senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, pracował m.in. w „Życiu Warszawy”, „Rzeczpospolitej” i „Newsweeku”, był współautorem audycji w RDC i radiowej „Dwójce”, a ostatnio szefem magazynu weekendowego „Rzeczpospolitej” Plus Minus oraz internetowego Tygodnika TVP.

 

Czytaj Więcej
Subskrybuj aborcja