Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
USA

USA

Projekt budżetu USA: płatny urlop macierzyński po raz pierwszy w historii. W Polsce funkcjonuje już od 1919 r.

· Biały Dom opublikował prezydencki projekt budżetu Stanów Zjednoczonych na rok 2025, w którym – po raz pierwszy w historii – znalazła się propozycja wprowadzenia płatnego, 12-tygodniowego urlopu macierzyńskiego.

· Wcześniej w 2019 r. republikański prezydent Donald Trump podpisał ustawę gwarantującą płatny urlop macierzyński o długości 12 tygodni, jednak tylko dla pracowników federalnych urzędów i organów.

· Na początku 2020 r. Trump zapowiadał rozszerzenie prawa do płatnego urlopu na wszystkie matki, jednak ówczesny projekt ustawy nie był procedowany ze względu na ogłoszoną pandemię COVID-19.

· W Polsce płatne urlopy macierzyńskie wprowadzono już ponad 105 lat temu – dekretem Naczelnika Państwa o obowiązkowym ubezpieczeniu na wypadek choroby z dnia 11 stycznia 1919 r.

· Instytut Ordo Iuris w grudniu 2019 r. zaproponował, w pakiecie propozycji legislacyjnych pt. „W kierunku prawa przyjaznego rodzinie”, koncepcję Bonu Wychowawczego, którego uzupełnieniem mogłoby być również wydłużenie płatnych urlopów rodzicielskich do 24 lub 36 miesięcy.

 

 

Długie lata dyskusji

 

Już w 2015 r. dziennik „Rzeczpospolita” informował, że „Stany Zjednoczone są jednym z trzech krajów na świecie, które nie posiadają powszechnie dostępnego świadczenia w postaci urlopu macierzyńskiego. Pozostałe kraje to Papua Nowa Gwinea oraz Surinam”. Informację tę przekazała amerykańska organizacja pozarządowa A Better Balance w podsumowaniu raportu pt. „Investing in Our Families: The Case for Paid Family Leave in New York and the Nation”.

 

Faktycznie, w Stanach Zjednoczonych dopiero w 1993 r., w ustawie Family and Medical Leave Act (FMLA), zobowiązano wszystkich amerykańskich pracodawców do przyznawania matkom 12-tygodniowego urlopu macierzyńskiego. Jednakże aż do dnia dzisiejszego na poziomie federalnym urlop ten pozostaje bezpłatny. W grudniu 2013 r. stosowny projekt ustawy (Family and Medical Insurance Leave Act) dotyczącej wprowadzenia płatnego 12-tygodniowego urlopu macierzyńskiego, finansowanego częściowo przez pracodawców, a częściowo przez pracowników, złożyła Rosa DeLauro, demokratyczna parlamentarzystka z Connecticut. Nie został on wówczas jednak uchwalony.

 

W czerwcu 2014 r. administracja prezydenta Baracka Obamy opublikowała raport pt. „The Economics of Paid and Unpaid Leave”, w ślad za którym w styczniu 2015 r. prezydent, w memorandum pt. „Modernizing Federal Leave Policies for Childbirth, Adoption and Foster Care to Recruit and Retain Talent and Improve Productivity”, wezwał Kongres do uchwalenia płatnego, 6-tygodniowego urlopu macierzyńskiego. Ostatecznie w 2019 r. w Kongresie uchwalono ustawę Federal Employee Paid Leave Act, zgłoszoną przez demokratyczną kongresmenkę Carolyn Maloney z Nowego Jorku. Akt ten gwarantuje płatny, 12-tygodniowy urlop macierzyński, jednak tylko dla pracowników federalnych urzędów i organów. Prezydent Donald Trump podpisał ustawę 20 grudnia 2019 r., a już 4 lutego 2020 r. w orędziu o stanie Państwa (State of the Union) zachęcił kongresmenów do jak najszybszego uchwalenia ustawy rozszerzającej prawo do płatnego urlopu macierzyńskiego na wszystkie pracownice. Ponadpartyjny projekt ustawy „Advancing Support for Working Families Act” o płatnym urlopie macierzyńskim dla wszystkich przygotowali wówczas senator Bill Cassidy i kongresmenka Elise Stefanik z Partii Republikańskiej oraz senator Kyrsten Sinema i kongresmen Colin Allred z Partii Demokratycznej. Ze względu na wybuch pandemii COVID-19 prace nad projektem nie były jednak kontynuowane. W lutym 2021 r. kongresmenka Rosa DeLauro i senator Kirsten Gillibrand ponownie zgłosiły projekt zawierający propozycję w zakresie urlopu macierzyńskiego – „Family and Medical Insurance Leave Act”.

 

W styczniu 2023 r. w Kongresie została powołana ponadpartyjna grupa robocza na rzecz płatnego urlopu rodzinnego (House Bipartisan Paid Family Leave Working Group), na czele której stanęły kongresmenki Chrissy Houlahan z Partii Demokratycznej oraz Stephanie Bice z Partii Republikańskiej. Grupa ta w grudniu tego samego roku opublikowała raport stwierdzający, że „płatny urlop rodzinny jest proekonomiczny, probiznesowy i prorodzinny” oraz że „dostęp do płatnego urlopu pozytywnie wpływa na pracujące matki, ułatwiając im powrót na rynek pracy po urodzeniu nowego dziecka i prowadząc do długoterminowych korzyści dla ich kariery zawodowej”, a „badania wykazały również, że więź matki i ojca z noworodkiem w pierwszych tygodniach jego życia ma kluczowe znaczenie dla długoterminowego zdrowia fizycznego i psychicznego oraz rozwoju dzieci. Zapewnienie płatnego urlopu rodzinnego przyczynia się również do zmniejszenia prawdopodobieństwa depresji poporodowej wśród matek”. W lutym 2023 r., podczas konferencji z okazji 30-lecia uchwalenia ustawy FMLA gwarantującej bezpłatny urlop macierzyński, prezydent Joe Biden zaznaczył w memorandum pt. „Memorandum on Supporting Access to Leave for Federal Employees”, że jego administracja wspiera „ogólnokrajowy, kompleksowy program płatnych urlopów rodzinnych i medycznych, który zapewni pracownikom dostęp do płatnego urlopu w celu nawiązania więzi z nowym dzieckiem”. Prezydent powtórnie zapowiedział zamiar wprowadzenia płatnego urlopu macierzyńskiego w orędziu o stanie Państwa z 7 lutego 2023 r. W maju 2023 r. projekt „Family and Medical Insurance Leave Act” ponownie został zgłoszony przez kongresmenkę DeLauro w Izbie Reprezentantów.

 

Wreszcie, 11 marca 2024 r. Biały Dom opublikował prezydencki projekt budżetu na rok 2025. Na stronie 25 uzasadnienia projektu stwierdza się, że zdecydowana większość pracowników w Ameryce, w tym 73% pracowników sektora prywatnego, nie ma dostępu do zapewnianego przez pracodawcę płatnego urlopu rodzinnego. Wśród najniżej opłacanych pracowników, w tym kobiet, zwłaszcza czarnoskórych i Latynosów, brak dostępu do płatnego urlopu dotyczy aż 94% osób. W związku z tym, w budżecie proponuje się utworzenie ogólnokrajowego, kompleksowego programu płatnych urlopów rodzinnych i medycznych, aby zapewnić wszystkim pracownikom czas niezbędny m.in. do nawiązania więzi z nowonarodzonym dzieckiem. W ramach wsparcia ponadpartyjnego postulatu, w dniu 18 marca 2024 r. pod patronatem organizacji pozarządowej Paid Leave for All odbyła się jednodniowa akcja We’re Closed for Paid Leave („Jesteśmy zamknięci [ze względu] na płatny urlop”), w ramach której ponad 70 przedsiębiorstw w całym kraju zaprzestało działalności na ten jeden dzień.

 

Urlop macierzyński w Polsce ze stuletnią tradycją

 

Tymczasem w Polsce płatny urlop macierzyński ze świadczeniem w wysokości 100% wynagrodzenia wprowadzono po raz pierwszy już ponad 100 lat temu – regulował go przepis art. 62 dekretu Naczelnika Państwa o obowiązkowym ubezpieczeniu na wypadek choroby z dnia 11 stycznia 1919 r. Polskim matkom przysługiwał na jego podstawie urlop macierzyński o długości 8 tygodni, w tym co najmniej 6 bezpośrednio po porodzie, przy czym wysokość zasiłku macierzyńskiego wynosiła 100% wynagrodzenia. Regulacje te utrzymano w ustawie z dnia 19 maja 1920 r. o obowiązkowym ubezpieczeniu na wypadek choroby, jednak już w kolejnej ustawie z dnia 28 marca 1933 r. o ubezpieczeniu społecznym obniżono wysokość zasiłku do 50% wynagrodzenia. Pełną wysokość przywrócono dopiero w dekrecie z dnia 8 stycznia 1946 r. Z kolei ustawą z dnia 28 kwietnia 1948 r. zwiększono długość urlopu macierzyńskiego do 12 tygodni, w tym co najmniej 8 po porodzie, a ustawą z dnia 6 lipca 1972 r. o przedłużeniu urlopów macierzyńskich – do 16 tygodni przy pierwszym porodzie, a 18 tygodni przy każdym następnym porodzie lub przy porodzie wielorakim, w tym co najmniej 2 tygodnie przed przewidywaną datą porodu, a co najmniej 12 tygodni po porodzie. Dwa lata później uchwalono ustawę z dnia 26 czerwca 1974 r. Kodeks pracy, której przepisy z licznymi zmianami funkcjonują do dzisiaj.

 

Obecnie długość urlopu macierzyńskiego w Polsce wynosi 20 tygodni, a bezpośrednio po nim rozpoczyna się urlop rodzicielski o długości 41 tygodni dla obojga rodziców, z czego każdemu przysługuje przynajmniej 9 tygodni, których nie można przenosić na drugiego rodzica. Maksymalnie matka może zatem otrzymać 52 tygodni urlopu, płatnego w wysokości 81,5% wynagrodzenia. Nie jest to jednak bynajmniej jeden z najdłuższych okresów płatnego urlopu na świecie. Warto wspomnieć, że wśród 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego ogłoszonych w dniu 17 sierpnia 1980 r. znalazła się także propozycja „Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka” (postulat nr 18), która aż do dnia dzisiejszego nie została urzeczywistniona. Według raportu UNICEF z 2021 roku, Polska była wówczas dopiero na 18. miejscu, jeżeli chodzi o łączną długość pełnopłatnego urlopu dla matek i ojców, a na 13. miejscu, jeżeli chodzi o długość pełnopłatnego urlopu wyłącznie dla matek. Wyżej niż Polska są takie kraje jak Rumunia, Estonia, Bułgaria, Węgry, Litwa czy Słowacja.

 

W raporcie Instytutu Pokolenia pt. „Rodzice wobec wyzwań opieki nad małymi dziećmi” z listopada 2023 r. przedstawiono wyniki badań, w których respondenci zostali zapytani o preferowaną długość okresu osobistej opieki matki nad dzieckiem, w czasie którego nie musiałaby ona wracać do pracy zarobkowej. Zdecydowana większość – 76,6% kobiet i 66,7% mężczyzn – uważa, że matki powinny mieć możliwość sprawowania osobistej opieki nad dzieckiem w czasie dłuższym niż okres obecnego urlopu macierzyńskiego (20 tygodni) i rodzicielskiego matki (32 tygodnie), który trwa łącznie zaledwie do 1 roku (52 tygodnie) po urodzeniu dziecka. Tylko mniejszość badanych (12,7% kobiet i 16,3% mężczyzn) wskazuje, że odpowiada im obecny okres jednoroczny. Instytut Ordo Iuris w pakiecie propozycji legislacyjnych pt. „W kierunku prawa przyjaznego rodzinie” opublikowanym w grudniu 2019 r. proponował bon wychowawczy jako modelowe rozwiązanie w zakresie opieki nad dziećmi do lat 3, dostrzegając jednak zarazem, że jego wprowadzenie „może zostać połączone z innymi rozwiązaniami, w tym w szczególności wydłużeniem płatnych urlopów rodzicielskich do 24 lub 36 miesięcy, które początkowo może przysługiwać w przypadku urodzenia drugiego lub kolejnego dziecka”.

 

To właśnie postulat wydłużenia płatnego urlopu macierzyńskiego powinien obecnie zostać włączony do debaty publicznej w Polsce. Szczególnie w dobie powszechnego kryzysu demograficznego płatny urlop dla każdej matki po urodzeniu dziecka jest nieodzownym elementem polityki każdego państwa, które chce konsekwentnie urzeczywistniać zasadę ochrony rodziny.

 

 

 

Adw. Nikodem Bernaciak - starszy analityk w Centrum Badań i Analiz Instytutu Ordo Iuris

 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

18.03.2024

Do obrony Polski mobilizujemy rodaków oraz sojuszników z Europy i USA

Rozpoczęta pod koniec ubiegłego roku procedura rewolucji w unijnych traktatach będzie de facto likwidacją Polski jako niepodległego i demokratycznego państwa, w którym to Polacy są suwerenem. Polski rząd nie będzie już mógł zrobić nic, by powstrzymać ideologie niszczące polskie rodziny, deprawujące dzieci i dewastujące gospodarkę. Oczywiście naiwnością byłaby wiara w to, że unijny „rozbiór” Polski zostanie zablokowany przez rząd Donalda Tuska. Tym bardziej, że minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski jeszcze do niedawna zasiadał w kierownictwie europarlamentarnej Grupy Spinellego, nazwanej na część włoskiego komunisty, który otwarcie wzywał do zniesienia podziału Europy na suwerenne państwa narodowe i stworzenia jednego europejskiego superpaństwa. W tej dramatycznej sytuacji musimy wziąć sprawy w swoje ręce!

 

Otwieramy oczy Europejczykom

Dlatego już od kilku miesięcy jeździmy po całej Polsce i wyjaśniamy rodakom skalę zagrożenia, by w decydującym momencie odrzucili unijny „traktat rozbiorowy” w referendum, które zdecyduje o naszej niepodległości. W ostatnim czasie spotkałem się między innymi z mieszkańcami Jasła, Mielca, Częstochowy, Zawiercia i Dąbrowy Górniczej, Suwałk, Lublina, Nowego Targu i Rzeszowa.

Niezależnie od rozmów z Polakami, musimy wzniecić opór wobec „Imperium Europa ze stolicą w Brukseli i Berlinie” także w innych, bliskich nam narodach. Dlatego w ubiegłym tygodniu – na specjalne zaproszenie węgierskiego Mathias Corvinus Collegium – odwiedziłem Budapeszt, gdzie wziąłem udział w konferencji na temat 30. rocznicy wejścia w życie Traktatu z Maastricht, który powołał do życia Unię Europejską. W ubiegłym miesiącu przemawiałem natomiast na Polsko-Węgierskim Forum Współpracy Politycznej. Uczestnikom obu tych wydarzeń wręczałem raport Ordo Iuris, ujawniający, na czym konkretnie będzie polegać wdrożenie proponowanych zmian traktatowych i dlaczego te zmiany będą oznaczać całkowitą likwidację suwerenności państw członkowskich UE. Nasz raport jest już także intensywnie promowany i rozpowszechniany przez naszych przyjaciół z węgierskiego Centrum Praw Podstawowych.

Innym europejskim państwem, w którym możemy pokładać pewne nadzieje jest Chorwacja. W Zagrzebiu już kilka lat temu został powołany chorwacki odział Instytutu Ordo Iuris, którego liderzy odwiedzają nas w tym tygodniu Warszawie, by czerpać inspirację do dalszej pracy w Chorwacji. Mam wielką nadzieję, że dzięki tej wizycie „Ordo Iuris Chorwacja” dotrze z ostrzeżeniem do Chorwatów, którzy tak dobrze pamiętają przecież własną zbrojną walkę o niepodległość.

Podobne rozmowy prowadzimy już z partnerami z Włoch, Hiszpanii, Czech, Słowacji, Rumunii, Bułgarii i Litwy. W ubiegłym tygodniu odwiedzili nas także politycy z Francji, zaniepokojeni bezprawiem rządu Donalda Tuska. Z nimi również rozmawialiśmy o zagrożeniach płynących ze zmian traktatowych dla Francji.

Gdy nie można liczyć na MSZ w Warszawie, musimy sami stawać w obronie polskiej suwerenności.

Uczymy się od najlepszych

Nasze kompleksowe działania w obronie przed europejskim rozbiorem Polski nie byłyby kompletne bez włączenia w nie naszego głównego partnera spoza UE, czyli Stanów Zjednoczonych. Tym bardziej, że to właśnie wypchnięcie USA z Europy jest realnym celem stworzenia unijnej armii, która ma stanowić alternatywę dla NATO – bardziej otwartą na wymarzoną przez Niemcy współpracę z Rosją.

Dlatego w ostatnich miesiącach odbyliśmy bardzo owocne podróże do Stanów Zjednoczonych. Do USA przylecieliśmy pod koniec lutego – na specjalne zaproszenie The Heritage Foundation, czyli jednego z najbardziej wpływowych konserwatywnych think tanków na świecie. Ten renomowany ośrodek amerykańskiej myśli konserwatywnej już od 50-ciu lat skutecznie wpływa na agendę partii republikańskiej, realnie zmieniając amerykańską politykę. Już od czasów Ronalda Reagana, znaczna część programu republikańskich prezydentów wykuwana jest w The Heritage Foundation.

Z przedstawicielami The Heritage Foundation spotkaliśmy się po raz pierwszy w listopadzie ubiegłego roku. Było to jedno z najważniejszych spotkań w trakcie naszych podróży do Stanów Zjednoczonych. Pozwoliło nam nie tylko zasięgnąć cennej wiedzy dotyczącej praktycznych aspektów budowy i zarządzania skuteczną i wpływową organizacją społeczną, ale także rozpocząć współpracę, której efektem będą wspólne projekty badawcze, analityczne i komunikacyjne.

Przy okazji rozmawialiśmy także z przedstawicielami The Heritage Foundation o możliwości wysyłania do Waszyngtonu naszych najbardziej zdolnych stażystów, którzy będą mogli z bliska przyglądać się codziennej pracy naszych amerykańskich partnerów i przenosić najlepsze wzorce do bieżącej pracy Instytutu Ordo Iuris.

Wspólnie przeciwko dyktatowi genderystów

Zorganizowana przez The Heritage Foundation konferencja dotyczyła narodowych i międzynarodowym zagrożeń związanych z globalnym dyktatem ideologii gender. Udział wzięli w niej politycy, dziennikarze, prawnicy i naukowcy ze Stanów Zjednoczonych, Meksyku, Węgier, Hiszpanii, Włoch, Brazylii, Kanady… i Polski.

Mówiąc o problemach związanych z narastającym totalitaryzmem genderowej ideologii w Europie, przedstawiałem polską perspektywę na te zagadnienia w trakcie panelu, w którym udział wziął także prezes włoskiego Centro Studi Machiavelli Daniele Scalea, były Minister Spraw Zagranicznych Brazylii Ernesto Araújo i węgierski publicysta Gergely Szilvay.

Konferencja zaowocowała podpisaniem wspólnego oświadczenia i zawiązaniem międzynarodowej koalicji pod hasłem "Zjednoczeni: stawiamy czoła ideologii gender".

Gdy w Polsce realizacja genderowej polityki uchodzi wciąż za dowód „postępu i nowoczesności”, w Stanach Zjednoczonych genderyści są już w odwrocie. Sprzeciw wobec genderowej indoktrynacji dzieci i młodzieży w szkołach oraz masowego okaleczenia zmanipulowanych nastolatków w ramach tzw. zmiany płci jest dziś w Stanach Zjednoczonych przedmiotem burzliwej debaty i jednym z ważnych elementów trwającej kampanii prezydenckiej. Chemicznego i chirurgicznego kastrowania nieletnich zakazało już ponad 20 stanów w USA. W Polsce pierwszy taki projekt ustawy przygotował… Instytut Ordo Iuris (co odbiło się szerokim echem w polskich mediach. Dziennik „Rzeczpospolita” pisał o naszej ustawie na pierwszej stronie).

Powoływanie się na doświadczenia państw, które przez lata trwały w genderowym szaleństwie i których narody zaczynają się właśnie budzić, będzie kluczowe także w naszej krajowej debacie publicznej. Dlatego nasza współpraca z Amerykanami ma i będzie miała wielkie przełożenia na naszą skuteczność w Polsce.

Z wizytą u amerykańskich decydentów

Przy okazji wizyty w Waszyngtonie, odbyliśmy szereg innych spotkań, które zresztą szczegółowo opisała „Gazeta Wyborcza”. Jej dziennikarze szczególnie dużo uwagi poświęcili naszemu spotkaniu z Groverem Norquistem, przyznając, że „jego wpływ na amerykańską gospodarkę jest ogromny”. „Wyborcza” z niepokojem pisała o tym, że mogliśmy rozmawiać z założycielem Americans for Tax Reform („Amerykanie za reformą podatkową”) o jego wybitnie skutecznych metodach wpływania na polityków. Istotnie, Grover Norquist jest osobą, z której można brać przykład, bo to między innymi jego praca sprawia, że partia republikańska w USA od kilkudziesięciu lat nie zgadza się na podwyższanie podatków.

Spotkaliśmy się też z senator Cindy Hyde-Smith, której sprzeciw doprowadził w dniach naszej wizyty do zablokowania ustawy, która miała podważyć suwerenność stanów i ich prawo do ograniczania procedur in-vitro. Zablokowana przez senator Hyde-Smith ustawa powstała w reakcji na przełomowy wyrok Sądu Najwyższego Alabamy, który orzekł, że zamrożone zarodki powstałe z zapłodnienia in vitro mogą być prawnie uznane za nienarodzone dzieci, a przypadkowe zniszczenie zarodków może być zrównane z doprowadzeniem do śmierci nieletniego.

Odbyliśmy także długą, owocną rozmowę z członkiem Izby Reprezentantów Petem Sessionsem, szczególnie zainteresowanym zagrożeniami związanymi z projektem budowy unijnego superpaństwa – szczególnie tymi zagrożeniami, które dotkną bezpośrednio amerykańskich interesów. To spotkanie oburzyło dziennikarzy „Gazety Wyborczej” ze względu na to, że… prapradziadek (sic!) Peta Sessionsa był plantatorem bawełny i posiadał niewolników.

W amerykańskim Kongresie spotkaliśmy się także z kongresmen Marjorie Taylor Greene i kongresmenem Barrym Loudermilkiem.

Nasz głos wybrzmiał w ONZ

Jeszcze w listopadzie uczestniczyliśmy w V. Transatlantyckim Szczycie Praw Człowieka, zorganizowanym w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku w 75. rocznicę podpisania Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.

Do Stanów Zjednoczonych przylecieliśmy wówczas na specjalne zaproszenie Political Network for Values. To właśnie dzięki staraniom tej organizacji, w siedzibie ONZ zgromadzili się w tych dniach przedstawiciele największych na świecie organizacji społecznych i think-tanków, zajmujących się na co dzień obroną życia, rodziny i wolności – w tym między innymi Family Watch International, Alliance Defending Freedom, The Center for Family and Human Rights, International Organisation for the Family, Center for Fundamental Rights, The Heritage Foundation i… Instytut Ordo Iuris.

Dzięki temu wydarzeniu, na forum ONZ wybrzmiało mocno i jednoznacznie, że Powszechna Deklaracja Praw Człowieka nie może być używana do narzucania aborcji i ideologii gender. Szczyt stał się okazją, by przypomnieć światu prawdziwe korzenie powstania systemu praw człowieka oraz idei przyświecających autorom Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.

Instytut Ordo Iuris na stałe w Nowym Jorku

Wizytę w Nowym Jorku wykorzystaliśmy także do sformalizowania stałego przedstawicielstwa Instytutu Ordo Iuris przy ONZ. Ordo Iuris będzie wkrótce pierwszą konserwatywną organizacją pozarządową w Europie, posiadającą stałego przedstawiciela przy ONZ.

Dzięki wsparciu amerykańskiej Polonii i kontaktom z konserwatywnymi organizacjami pozarządowymi z USA, przedstawiciele Ordo Iuris International będą mogli na miejscu monitorować i interweniować za każdym razem, gdy lobbyści radykalnych ideologii będą próbowali wykorzystać ONZ do wdrażania swojej ideologicznej agendy. Nawet jeżeli nie jesteśmy w stanie wpłynąć na każdą negatywną rezolucję lub traktat opuszczający mury ONZ, to wciąż będziemy mogli ujawniać toczące się nad nimi prace i przestrzegać Polaków i innych sojuszników życia, rodziny i wolności przed zagrożeniami.

Dzięki tej starannej pracy nad zdobywaniem kontaktów i zaufania u naszych partnerów ze Stanów Zjednoczonych, możemy w tym roku – po raz pierwszy – uczestniczyć osobiście w sesji Komisji ds. Statusu Kobiet ONZ. To wydarzenie, które propagatorzy aborcji i genderowej ideologii próbują co roku wykorzystać do nachalnego wdrażania swojej radykalnej agendy.

Dlatego musimy być na miejscu. Bo jeśli nie my – Polacy nie dowiedzą się o planach globalistów, które są później niemal zawsze realizowane na poziomie prawa europejskiego i krajowego. Nasza obecność w Nowym Jorku i Waszyngtonie jest kluczowa a jej rozwój to wielka szansa i nadzieja.

 

Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Ochrona życia

11.03.2024

Wyrok Sądu stanu Alabama: zamrożone embriony to dzieci

W Stanach Zjednoczonych nie milknie dyskusja na temat ochrony życia nienarodzonych dzieci. Wpisał się w nią niedawny wyrok Sądu Najwyższego Alabamy. Orzekł on, że zamrożone zarodki wykorzystywane w zapłodnieniu in vitro mogą być prawnie uznane za nienarodzone dzieci. Orzeczenie to może być krokiem milowym w kontekście ochrony życia.

 

Wyrok zapadł w dwóch oddzielnych sprawach dotyczących bezprawnej śmierci[1]. Teza wyroku Sądu Najwyższego Alabamy: zarodki są dziećmi. Ponadto, sąd orzekł, że przypadkowe zniszczenie zarodków może podlegać ustawie Alabamy o bezprawnej śmierci nieletniego[2]. Sąd Najwyższy Alabamy opierał się na dwóch kazusach dotyczących bezprawnej śmierci:

 

1. Sprawa McCallisterów:

Małżeństwo McCallisterów miało zamrożone embriony powstałe w wyniku zapłodnienia in vitro (IVF). Podczas przeprowadzki doszło do awarii kriostatu, w którym przechowywano embriony. W wyniku awarii wszystkie embriony uległy zniszczeniu. Małżeństwo McCallisterów pozwało klinikę leczenia niepłodności za bezprawną śmierć swoich embrionów.

 

2. Sprawa Taylora:

Taylor był biologicznym ojcem embrionów poczętych z komórką jajową jego byłej konkubiny. Para zerwała związek, a kobieta zdecydowała się na zapłodnienie in vitro z innym mężczyzną. Taylor pozwał klinikę leczenia niepłodności, domagając się praw do embrionów i sprzeciwiając się ich zapłodnieniu. W obu sprawach Sąd Najwyższy Alabamy musiał rozstrzygnąć, czy embriony można uznać za dzieci w świetle prawa stanowego.

 

Kontekst

 

Alabama jest stanem o silnych tradycjach religijnych, w którym dominują protestanckie wyznania sprzeciwiające się aborcji i niszczeniu zarodków. Od lat 70. XX wieku w Alabamie działa ruch pro-life, który lobbował za uchwaleniem ustaw ograniczających dostęp do aborcji i chroniących zarodki. W 1973 roku Sąd Najwyższy USA wydał wyrok Roe v. Wade, który legalizował aborcję w całym kraju. Jednakże w ostatnich latach wiele stanów USA, w tym Alabama, wprowadziło ustawy ograniczające dostęp do aborcji.

 

Preambuła do Konstytucji Alabamy mówi, że „wszyscy ludzie są stworzeni równymi” i mają „nieodłączne prawa”, w tym prawo do życia. Ustawa o ochronie życia od poczęcia uchwalona w 2019 roku, zakazuje aborcji po 6. tygodniu ciąży.

 

Argumenty Sądu Najwyższego Alabamy

 

Sąd Najwyższy Alabamy uznał, że embriony można uznać za dzieci w świetle prawa stanowego, między innymi w Ustawie o bezprawnej śmierci. Ustawa definiuje dziecko jako „osobę fizyczną, która nie ukończyła 19 roku życia”. Sąd stwierdził, że embriony są „osobami fizycznymi” w momencie poczęcia, niezależnie od etapu rozwoju. Ponadto, jak już wyżej zostało wspomniane, Konstytucja Alabamy gwarantuje prawo do życia „wszystkim istotom ludzkim”. Sąd stwierdził, że embriony są „istotami ludzkimi” od momentu poczęcia i dlatego przysługuje im prawo do życia. W kontekście tzw. „praw reprodukcyjnych i seksualnych” sąd uznał, że intencja rodziców co do wykorzystania embrionów nie ma znaczenia dla ich statusu prawnego. Nawet jeśli embriony nie miały zostać zapłodnione, nadal są dziećmi w świetle prawa.

Warto zwrócić uwagę na główne argumenty prawne wyroku[3] i tezy sądu:

Prawo do życia: Zarodki ludzkie mają prawo do życia od momentu poczęcia, niezależnie od etapu rozwoju. Posiadają ludzki genom i potencjał do stania się osobą (także z filozoficznego punktu widzenia). Sąd Najwyższy Alabamy stwierdził, że zarodki ludzkie mają prawo do życia od momentu poczęcia. Sąd powołał się na 14. poprawkę do Konstytucji USA, która gwarantuje równe prawo do ochrony życia wszystkim osobom.

Ochrona przed krzywdą: Zarodki są narażone na krzywdę i wykorzystywanie, np. w przypadku badań naukowych lub niszczenia podczas procedur IVF. Wyrok Sądu Najwyższego Alabamy ma na celu ich ochronę.

Definicja dziecka: Sąd Najwyższy Alabamy zdefiniował dziecko jako „istotę ludzką od momentu poczęcia do urodzenia[4]”. Sąd powołał się na słownikowe definicje słowa dziecko, a także na wcześniejsze orzeczenia sądów stanowych i federalnych.

 

Konsekwencja prawna: Jeśli zarodki są uznawane za nienarodzone dzieci w kontekście dziedziczenia lub opieki prawnej, to powinny być również chronione prawnie przed zniszczeniem.

 

Konsekwencje wyroku

 

Kliniki leczenia niepłodności w Alabamie wstrzymały procedury zapłodnienia in vitro do czasu wyjaśnienia prawnych i etycznych konsekwencji wyroku[5].

 

Sytuacja jest nadal rozwojowa i nie wiadomo, jakie będą długoterminowe konsekwencje orzeczenia. Możliwe jest, że kliniki w Alabamie będą zmuszone do zaprzestania oferowania procedur in vitro, co utrudni wielu parom posiadanie potomstwa. Istnieje również możliwość, że wyrok zostanie zaskarżony do Sądu Najwyższego USA.

 

Warto również zaznaczyć, że w 2019 roku Alabama wprowadziła ustawę zakazującą aborcji po 6. tygodniu ciąży[6], a w 2022 roku Sąd Najwyższy USA uchylił wyrok Roe v. Wade, co dało stanom USA swobodę w regulowaniu aborcji[7].

 

Ze stanów faktycznych, na których Sąd Najwyższy Alabamy oparł swój wyrok wynika, że wśród obywateli istnieją obawy etyczne związane z niszczeniem zamrożonych embrionów, co jest powszechną praktyką w niektórych procedurach IVF. Zwolennicy orzeczenia uważają, że klasyfikowanie embrionów jako nienarodzonych dzieci zniechęca do praktyk postrzeganych jako szkodzące potencjalnemu życiu ludzkiemu. Orzeczenie jest zgodne z obowiązującymi w Alabamie przepisami antyaborcyjnymi. Klasyfikacja embrionów jako nienarodzonych dzieci wzmacnia argumenty stanu przeciwko aborcji, ustanawiając prawa dla embrionu od momentu poczęcia. Niektórzy ponadto twierdzą, że orzeczenie odzwierciedla wartości moralne większości populacji stanu, która może wierzyć, że życie zaczyna się w momencie poczęcia. Może to być przekonujący argument dla ustawodawstwa, choć sam w sobie nie ma znaczenia prawnego. Jednakże wszystko to z pewnością wykazuje, że wyrok Sądu Najwyższego Alabamy jest precedensowym wydarzeniem, które może mieć daleko idące konsekwencje w kontekście ochrony życia.

 

 

Julia Książek – Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris

 

 

 
 
Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

05.03.2024

Narracje postponujące Trumpa są narzędziem wypychania Amerykanów z Europy

· Kraje europejskie wykorzystują słabą orientację opinii publicznej w swoich krajach by przy każdej okazji krytykować Donalda Trumpa.

· Konsekwentne naciski byłego i być może przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, by Europa zwiększyła swoje zaangażowanie w finansowanie systemu bezpieczeństwa są stale przedstawiane jako pogróżki o możliwym porzuceniu Starego Kontynentu na pastwę Rosji.

· Wiodące stolice europejskie prowadzą podwójną grę – naciskają na republikanów w sprawie wsparcia dla Ukrainy licząc, że w ten sposób kupi czas potrzebny do wypchnięcia Amerykanów z Europy. To niebezpieczna koncepcja.

· Niedawne wypowiedzi liderów Niemiec i Francji, a także aktywność Radosława Sikorskiego wskazują, że ci pierwsi liczą na powrót jakieś formy pokoju sprzed wojny, a ci drudzy liczą na europejską „suwerenność strategiczną”. Sikorski, jako posłaniec Berlina i Paryża, gra w grę, która docelowo może osłabić Polskę i nasz region.

· Deklarowana antyrosyjskość Tuska i Sikorskiego służy budowaniu wizerunku Unii Europejskiej jako gwaranta polskiego bezpieczeństwa, a także budowaniu negatywnego wizerunku republikanów. Oba elementy strategii politycznej służą przekonywaniu społeczeństw, że możliwa jest Europa bez Ameryki.

· Gwarantem niezależności Europy Środkowej od 1918 roku są przychylne równowadze europejskiej interesy amerykańskie. Presja wywierana przez Trumpa na Europę powinna być traktowana w Polsce jako pozytywne zjawisko.

 

Autor: Tomasz Rowiński 

 

Nowa odsłona ataku na Trumpa

„Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał mnie: «No cóż, proszę pana, jeśli nie zapłacimy i zostaniemy zaatakowani przez Rosję, czy będzie pan nas chronił?» Odpowiedziałem: «Nie, nie będę was chronił. Właściwie zachęcałbym ich (Rosję), żeby zrobili z wami, co chcą. Musisz zapłacić» - powiedział Donald Trump podczas wiecu wyborczego w Karolinie Północnej 9 lutego 2024 roku.

Nie jest przypadkiem, że ta niedawna wypowiedź republikańskiego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych została wykorzystana przez polityków obozu rządzącego w Polsce do podgrzania antyamerykańskich nastrojów. Po pierwsze, stało się tak dlatego, że Donald Trump znów - pośrednio - skrytykował Unię Europejską i politykę europejskich stolic, w tym Berlina, które odmawiają zwiększenia nakładów na cele zbrojeniowe nawet do minimalnego poziomu jaki jest oczekiwany w NATO. Po drugie, że rząd Tuska zdaje się intensywnie poszukiwać nowej osi eskalacji politycznych nastrojów w Polsce. Próżnia w tym zakresie powstała po tym jak chybiona okazała się próba dzielenia Polaków na tle kontrowersji, czy oby na pewno należy w Baranowie na Mazowszu budować Centralny Port Lotniczy. Szeroka koalicja polityków - od prawicy po lewicę, a także obywateli o rozmaitych poglądach, na jakiś przynajmniej czas, wytrąciła z ręki rządu tę kwestię, jako narzędzie do konfliktowania Polaków.

Decyzja o otwarciu nowego frontu narracyjnego przeciwko Trumpowi nie została wcale zainicjowana przez wypowiedzi republikańskiego kandydata na prezydenta, ale wyszła bezpośrednio ze środowiska decyzyjnego w Unii Europejskiej. Słowa wygłoszone w ostatnim czasie przez Donalda Trumpa nie odbiegają bowiem w szczególny sposób od tego, co w sprawie NATO głosi on od dawna. Można powiedzieć wręcz, że Trump nie dał niechętnym sobie Europejczykom żadnego szczególnego pretekstu do ataku. To widocznie w Europie pojawiła się potrzeba wzmocnienia niechęci wobec republikańskiego polityka, którego realnie widniejąca na horyzoncie druga kadencja na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych oznacza dla Europy konieczność zwiększenia wysiłku ekonomicznego na rzecz obronności. Tyle bowiem oznaczają „budzące niepokój” słowa Trumpa. W tym kontekście komentarz do sprawy Josepha Borella, szefa unijnej dyplomacji, z 12 lutego brzmi wręcz kuriozalnie: „NATO nie może być sojuszem działającym w zależności od humoru prezydenta USA”. Najlepszym lekarstwem na tego rodzaju zagrożenie jest zwiększenie nakładów na zbrojenia przez europejskich sygnatariuszy Paktu Północnoatlantyckiego.

Trump opuści Europę?

Zanim przyjrzymy się słowom Trumpa, wróćmy jednak do początku. Polityczny spin przeciwko byłemu i być może przyszłemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych rozpoczął się razem z szeroko komentowanym wpisem Donalda Tuska na portalu X (dawny Twitter) z 8 lutego , w którym polski premier napisał po angielsku: „Drodzy republikańscy senatorowie Ameryki. Ronald Reagan, który pomógł milionom z nas odzyskać wolność i niepodległość, dzisiaj przewraca się w grobie. Wstydźcie się”. Wpis rzeczywiście okazał się niezwykle popularny, ponieważ do 12 lutego 2024 roku uzyskał 7,8 miliona odsłon i był wielokrotnie podawany także przez anglojęzycznych użytkowników portalu X.

Komentarz ten miał być reakcją na odrzucenie przez Senat Stanów Zjednoczonych pakietu finansowego łączącego kwestie ochrony granic USA przed nielegalną migracją, pomocy dla Kijowa w wojnie z Rosją oraz pomocy Izraelowi w jego działaniach w Strefie Gazy. To właśnie głównie kryzys migracyjny na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku - a właściwie zaproponowane w projekcie ustawy rozwiązania - spowodowały, że republikanie zagłosowali przeciwko całemu pakietowi. Warto przy tej okazji wspomnieć, że niechęć części republikanów do hojnego wspierania Ukrainy wynika także ze sposobu dystrybucji przekazywanych jej środków przez rządzących demokratów. Już w 2022 roku można było przeczytać, także w polskich publikacjach - choćby na stronie Warsaw Enterprise Institute w artykule Dariusza Matuszaka „Czy republikanie nie chcą pomagać Ukrainie”, że rządząca w Stanach Zjednoczonych lewica wykorzystuje wojnę na Ukrainie do promocji agendy politycznego ruchu homoseksualnego i ideologii gender w tym kraju. Desperacja chcących ratować swoje państwo elit ukraińskich z pewnością jest żyzną glebą dla skuteczności propagandy mające na celu instytucjonalizację rozwiązań społecznych, których efektem musi być demontaż ładu publicznego u naszego wschodniego sąsiada. Część z funduszy przekazywanych na Ukrainę od początku wojny ma trafiać do organizacji pozarządowych realizujących amerykańską politykę kolonizacji kulturowej w odcieniu tęczowego radykalizmu charakterystycznego dla partii prezydenta Bidena. Tego rodzaju działania powodują sprzeciw republikanów. Jednak reakcja Donalda Tuska, żerująca na niskim poziomie orientacji Europejczyków - także Polaków - w sprawach polityki amerykańskiej, stała się początkiem nowego impulsu mającego wzmocnić, i tak już silne, przekonanie opinii publicznej na Starym Kontynencie, wedle której Donald Trump zamierza porzucić swoich sojuszników po wschodniej stronie Atlantyku i oddać ich w ręce Rosji.

Już dzień później, w środę 7 lutego., gdy kwestię wsparcia sojuszniczego dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu oddzielono od wewnętrznych problemów Stanów Zjednoczonych, wielu republikanów w Senacie zagłosowało za dalszym procedowaniem w sprawie pakietu środków pomocowych dla broniącego się kraju. Należałoby powiedzieć, że poza utrudniającym debatę kontekstem kampanii wyborczej, sytuacja w Senacie nie była w szczególny sposób krytyczna. A jednak Tusk zdecydował się na kuriozalne dyplomatycznie szturchnięcie amerykańskich decydentów. „Poważni politycy i eksperci w Waszyngtonie wiedzą, że Donald Tusk to harcownik niemieckiego planu wypchnięcia z Europy USA i zaproszenia Putina do Unii Obronnej, przewidzianej w poprawkach do traktatów UE” - pisał 12 lutego roku na portalu X Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris. Choć od tamtych wydarzeń minął prawie miesiąc, zarysowane wtedy tropy narracyjne wciąż trwają. Prof. Zbigniew Lewicki 24 lutego na falach radia RMF FM stwierdził, że Ukraina ma peryferyjne znaczenie dla polityki Stanów Zjednoczonych, a Waszyngton osiągnął już swoje cele związane z wojną - osłabienie militarne i gospodarcze Rosji oraz przetestowanie uzbrojenia. Ta opinia łatwo może być interpretowana jako zapowiedź spodziewanego przez wielu odejścia Amerykanów z Europy Środkowej i Wschodniej (CEE). Odejścia zbiegającego się w czasie z początkiem kadencji nowego prezydenta.

Co na to Unia?

Wzmacnianie poczucia zagrożenia w społeczeństwach poprzez rysowanie za pomocą mediów perspektywy rzekomej niestabilności polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych ma duże znaczenie dla elit Unii Europejskiej, do których przynależy także Donald Tusk. Elity te mają obecnie jeden cel - przekonać europejskie społeczeństwa, że ich bezpieczeństwo zależy od zgody na centralizację i wzmocnienie ponadnarodowej władzy na starym kontynencie. Proces ten dla niepoznaki nazwany jest „federalizacją”. Narracyjnie polityka Brukseli czy Berlina w tym zakresie, choć dość karkołomna, nie jest pozbawiona pewnej logiki. Atakowanie Donalda Trumpa i Partii Republikańskiej ma zniechęcić potencjalnego przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych do angażowania się w Europie, a jednocześnie wymusić na amerykańskiej prawicy bieżące poparcie dla dalszego wspierania Ukrainy. Amerykańskie wsparcie dla Ukrainy kupuje bowiem dominującym europejskim stolicom czas. Czy chodzi o czas na zbrojenia i przygotowanie się do długotrwałej zimnej, a może i gorącej wojny z Rosją? Niekoniecznie.

Z perspektywy Berlina zapewne przede wszystkim chodzi o czas, który potrzebny jest na odebranie suwerenności narodom europejskim i wstępne skonsolidowanie projektu Europy Federalnej. Sukces w tym zakresie otwierałbym nowe i bardziej korzystne dla niemieckiego interesu możliwości układania nowego porządku w zachodniej części Eurazji. Nie bez przyczyny, jak zauważył niedawno Marek Wróbel, prezes Fundacji Republikańskiej, „w co drugim ruchu i słowie liderów UE i jej członków jest przekaz >ZMIANA TRAKTATÓW UNIJNYCH<”. Zagrożeniom jakie wynikają dla Polski z projektu „federalizacji” Europy Instytut Ordo Iuris poświęcił wydany niedawno obszerny raport pt. „Po co nam suwerenność?”. Można postawić hipotezę, że unijne elity, razem z elitami w Berlinie i Paryżu, przyjmują założenie, wedle którego zwiększona polityczna masa zjednoczonej Europy Federalnej, uwolniona od wpływów amerykańskiego interesu, okaże się wystarczająca, by ustalać warunki pokoju i współpracy z Moskwą. W takim układzie politycznym Polska i inne kraje naszego regiony stałyby się jedynie przedmiotami polityki imperialnej prowadzonej przez dominujące na kontynencie od XIX wieku centrale. Europie Środkowej, która w znacznej mierze jest obszarem dawnej Pierwszej Rzeczpospolitej, proponowany jest obecnie - właściwie bez możliwości odmowy - powrót do modelu podległości analogiczny do tego jakiego doświadczyliśmy w epoce rozbiorowej. Doświadczenie XX wieczne pokazuje zaś, że to właśnie amerykańskie interesy w Europie, a także gotowość narodów naszego regionu do samostanowienia, okazywały się dźwignią względnej niezależności dla CEE. Tak było zarówno po pierwszej wojnie światowej, jak i po roku 1989. Politycznym zadaniem dla Warszawy jest zatem obecnie podtrzymywanie w amerykańskich elitach przekonania, że posiadanie lojalnego geopolitycznego buforu pomiędzy kapryśną Europą Zachodnią z Rosją jest korzystne dla ich interesów.

Zagrożenie dla Polski

Reprezentacją zarysowanych powyżej celów europejskich elit były nie tak dawne wypowiedzi polskich polityków należących do stronnictwa profederacyjnego. Przypomnijmy tylko słowa marszałka Sejmu Szymona Hołowni o „wgniataniu Putina w ziemię”, czy niewątpliwie błyskotliwą krytykę Rosji, którą w Radzie Bezpieczeństwa ONZ przeprowadził Radosław Sikorski. Zebrał on i w Polsce, i w świecie zachodnim poklask polityków i komentatorów z różnych obozów politycznych. Zdecydowana retoryczna antyrosyjskość, połączona z próbą lobbowania wśród republikańskich senatorów na rzecz poparcia dla kolejnego dużego pakietu pomocowego dla Ukrainy, w które zaangażował się Sikorski może skutkować przekonaniem przynajmniej części polskiego społeczeństwa, że to właśnie Unia Europejska, w przypadku zwycięstwa Trumpa w wyborach prezydenckich, będzie głównym gwarantem polskiego bezpieczeństwa. Na dziś jednak UE nie ma innego potencjału odstraszania czy powstrzymywania Rosji niż przekształcenie się w jeden ogromny organizm państwowy, w ramach którego interesy poszczególnych narodów będą mogły być ignorowane i wyprzedawane w zamian za polityczną stabilizację. Krótko czy średnioterminowe wzmocnienie antyrosyjskości może się Tuskowi i jego politycznym sojusznikom w Europie opłacać. Prawdopodobnie dzięki niej zabierze on wynikającą z tego rentę społecznego poparcia i będzie starał się skonsumować je jako poparcie dla projektu federalizacji. Gdy cele te zostaną osiągnięte, ponowny reset z Moskwą w ramach szerszej konstrukcji europejsko-rosyjskiej osi nie jest już trudny do wyobrażenia. Taki rozwój wypadków byłby dla Polski historycznie bardzo niebezpieczny.

Politykę nieco odmienną, ale analogiczną prowadzi Paryż, dla którego mniej interesujący niż dla Niemców jest powrót do wymiany ekonomicznej z Rosją, ale za to szczególnie ważna pozostaje kwestia europejskiej autonomii strategicznej. „Francja, mówiąc o europejskiej autonomii strategicznej jako koncepcji, która poniekąd w ten sam sposób traktuje wszystkie mocarstwa z USA włącznie, dezawuuje znaczenie NATO i amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Europy” - mówił w kwietniu 2023 roku analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Marcin Terlikowski. Wypowiedź prezydenta Francji Emmanuela Marcona, z 26 lutego, z której wynika, że Paryż nie wyklucza wysłania żołnierzy krajów zachodu na Ukrainę wpisuje się w logikę francuskich celów politycznych. Retoryczna radykalizacja stanowiska prezydenta Francji wobec Rosji być może ma osiągnąć pewien efekt odstraszający wobec Moskwy, ale przede wszystkim wygląda na „autonomiczną” inicjatywę lidera jednego z europejskich mocarstw nuklearnych, dzięki której podniesie się ranga Paryża w przyszłych negocjacjach pokojowych. Na taką interpretację wskazuje choćby zdystansowanie się od tej propozycji przez polskiego prezydenta Andrzeja Dudę. Oznacza to być może, że temat ten nie był konsultowany z jedynym poważnym gwarantem bezpieczeństwa w obszarze CEE, czyli Stanami Zjednoczonymi. Europejska „autonomia strategiczna”, w związku ze stosunkowo nikłymi możliwościami militarnymi państw europejskich, oznaczałaby prawdopodobnie wzrost oddziaływania wpływów rosyjskich w krajach naszego regionu.

Na początek marca, kwestia kto rzeczywiście zaproponował, by wojska krajów Zachodu znalazły się na Ukrainie otacza informacyjna mgła. Kolejne kraje, w tym również Polska, a także Jens Stoltenberg, szef NATO oraz prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden zaprzeczyli, by istniała taka możliwość.

 

*

 

Donald Trump w obliczu wojny

Warto wreszcie przyjrzeć się - z pomocą obszerniejszych cytatów - jaka według Donalda Trumpa powinna być rola NATO w latach jego ewentualnej drugiej kadencji na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wielu komentatorów uchwyciło się słów o rzekomej woli republikańskiego kandydata do zachęcania Putina, by zaatakował jedno z państw NATO. Niemal zupełnie pominięto w głównym przekazie politycznym inną część wypowiedzi Trumpa. Niewymieniony z imienia i nazwiska lider, w przytoczonej przez Trumpa rozmowie wprost zasugerował, że Stany Zjednoczone mają obowiązek wypełniać swoje zadania dotyczące północnoatlantyckiego bezpieczeństwa, jednocześnie lekceważąco odniósł się do obowiązku łożenia na wspólną obronność spoczywającą także na jego własnym kraju.

Pracę zebrania w jednym miejscu rozproszonych w różnych tekstach i wypowiedziach elementów doktryny politycznej Donalda Trumpa wobec NATO, konfliktu światowego i wojny na Ukrainie wykonał Rafał Michalski, znany na portalu X obserwator polityki amerykańskiej i badacz amerykańskiego prawa. Swój wątek opublikował 11 lutego. Perspektywa Donalda Trumpa układa się w pewną konsekwentną strategię polityczną, która powinna być w Polsce analizowana bez oburzenia. W kampanijnym programie Trumpa, znanym jako Agenda 47, znajdziemy znane stanowisko republikańskiego polityka wobec wojny na Ukrainie. Od tego fragmentu możemy zacząć analizę.

„Gdybym był prezydentem, wojna rosyjsko-ukraińska nigdy by się nie wydarzyła. Ale nawet teraz, gdybym został prezydentem, byłbym w stanie wynegocjować zakończenie tej straszliwej i szybko eskalującej wojny”.

Równocześnie w tym samym dokumencie Trump jasno daje do zrozumienia, że zadaniem Stanów Zjednoczonych jest odpowiedzialność za los rozsianych na całym globie państw sojuszniczych.

„Musimy być w stanie bronić naszej ojczyzny, naszych sojuszników i naszych zasobów wojskowych na całym świecie przed zagrożeniem ze strony rakiet hipersoniczych - niezależnie od tego, skąd zostaną wystrzelone”.

Choć w tekście tym jest mowa o zagrożeniu rakietami „niezależnie od tego, skąd zostaną wystrzelone”, jest jasne, że technologią hipersoniczną dysponują na dziś jedynie Rosjanie. A zatem sam Trump i jego doradcy doskonale zdają sobie sprawę, że imperializmu rosyjskiego nie można lekceważyć.

Trump za deklarowany cel w polityce globalnej stawia sobie ograniczanie zagrożenia jakim jest tlące się niebezpieczeństwo III wojny światowej:

„Każdego dnia, w którym trwa ta zastępcza bitwa na Ukrainie, ryzykujemy wojnę światową” - czytamy na stronie kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Wypowiedź tę trzeba traktować jako realistyczny wyraz braku gotowości - w opinii liderów republikańskich - Stanów Zjednoczonych do prowadzenia i - co ważniejsze - kontrolowania „skalowanej” wojny światowej w wielu zapalnych punktach świata. Ameryka potrzebuje czasu, potrzebuje reform i takiej optymalizacji polityki, która pozwoli na przygotowanie do starcia mocarstw, które rozegrać może się raczej na Pacyfiku. Chęć uniknięcia wojny światowej oznaczającej katastrofę humanitarna i ekonomiczną dla całego świata, należy traktować jako jeden z najważniejszych postulatów w agendzie Donalda Trumpa.    

W tym kontekście szczególnie interesująca jest krytyka, jaką republikański kandydat na prezydenta kieruje w stronę neokonserwatystów:

„Ponadto należy również całkowicie zaangażować się w demontaż całego globalistycznego establishmentu neokonserwatystów (...) który nieustannie wciąga nas w niekończące się wojny, udając, że walczymy o wolność i demokrację za granicą”.

Stosunek Trumpa do sprawy ukraińskiej

W sprawie NATO Rafał Michalski cytuje dłuższe fragmenty wypowiedzi Trumpa, które obejmują także ocenę polityki amerykańskiej wobec Ukrainy. Szczególne słowa krytyki Trump kieruje w stronę „ludzi, jak Victoria Nuland”. Nuland jest asystentem sekretarza stanu w amerykańskim Departamencie Stanu i jednocześnie szefową Biura ds. Europy i Eurazji:

„Wreszcie musimy zakończyć proces, który rozpoczęliśmy pod moją administracją, a który polega na zasadniczej ponownej ocenie celu i misji NATO. Nasz establishment w polityce zagranicznej nieustannie próbuje wciągnąć świat w konflikt z uzbrojoną w broń nuklearną Rosją, opierając się na kłamstwie, że stanowi dla nas największe zagrożenie. Jednak największym zagrożeniem dla dzisiejszej cywilizacji zachodniej nie jest Rosja”.

I dalej:

„Przez dziesięciolecia ci sami ludzie, jak Victoria Nuland i wiele innych podobnych osób podobnych do niej, mieli obsesję na punkcie popychania Ukrainy w stronę NATO, nie wspominając już o wsparciu Departamentu Stanu dla powstań na Ukrainie. Ci ludzie od dawna szukali konfrontacji, podobnie jak miało to miejsce w Iraku i innych częściach świata, a teraz balansujemy na krawędzi III wojny światowej”.

Nie da się ukryć, że powyższe słowa Trumpa łatwo rezonują z rosyjskim i chińskim opisem trwającego konfliktu. Gdy Papież Franciszek przytoczył wypowiedź pewnego anonimowego lidera jednego z państw światowego Południa o „NATO szczekającym pod drzwiami Rosji”, spotkała go za to intensywna krytyka. Jednak różnica pomiędzy słowami Trumpa, a słowami Franciszka sprzed prawie dwóch lat jest zasadnicza. Papież, wbrew własnemu nauczaniu, nigdy nie potępił, ani nawet nie skrytykował Rosji za inwazję na Ukrainę. Tymczasem stanowisko Trumpa wobec tej agresji jest jednoznaczne:

„Nic z tego [co dotychczas zostało powiedziane - przyp. TR] w żaden sposób nie usprawiedliwia skandalicznej i straszliwej inwazji na Ukrainę rok temu [...]. Głównym interesem Ameryki w Europie Wschodniej jest pokój i stabilność. Chcemy, żeby ludzie przestali umierać. Ta wojna nigdy nie powinna się wydarzyć, ale już dawno nadszedł czas, aby położyć kres bezsensownej śmierci i zniszczeniu”.

Jeśli słowa Franciszka można uznać za niezbyt udaną próbę wejścia w orkiestrę nowego koncertu mocarstw, tak wypowiedzi Trumpa, który rzeczywiście już niedługo może kierować polityką jednego z tych mocarstw trzeba widzieć w innej perspektywie. Sceptycyzm wobec amerykańskiego imperializmu nie musi oznaczać porzucania sojuszników, a raczej - co już wspomniałem - skalowanie własnych możliwości i optymalizację zachodniego systemu bezpieczeństwa. Dlatego retorykę Trumpa należy raczej traktować jako próbę wymuszenia na Europie bardziej proporcjonalnego zaangażowanie w finansowe utrzymywanie przewag cywilizacji północnoatlantyckiej w polityce i ekonomii globalnej. Diagnoza Trumpa jest następująca - wobec rosnącego napięcia Stanów Zjednoczonych w relacjach z Chinami, a także problemów wewnętrznych, kwestia bezpieczeństwa północnoatlantyckiego musi być traktowana przez europejskich sojuszników poważnie.

I tu rzeczywiście Donald Trump nie przebierał w słowach, gdy rok temu mówił:

“Poproszę Europę o zwrot kosztów odbudowy zapasów wysłanych na Ukrainę, Faktem jest, że wydaliśmy prawie 200 miliardów dolarów na pomoc Ukrainie, a Europa wydała zaledwie ułamek tej kwoty”.

Największe państwa Europy jednak nie chcą płacić za bezpieczeństwo, co jest dziś coraz bardziej oczywiste. Chcą być bezpieczne kosztem innych - amerykańskiego podatnika lub kosztem państw CEE.

Gdzie szukać gwarancji bezpieczeństwa?

Presja ze strony Stanów Zjednoczonych by Europa w większym zakresie dokładała się do systemu północnoatlantyckiego bezpieczeństwa może wzmacniać u części europejskich liderów tendencję do myślenia, że alternatywą dla sojuszu z Ameryką jest Eurazja od Lizbony do Władywostoku proponowana przed laty przez Putina. Kartą przetargową w tej grze byłaby zapewne suwerenność, a może i niepodległość państw CEE. Z polskiej perspektywy wywieranie nacisku na europejskich sojuszników, by zaczęli inwestować w bezpieczeństwo kontynentu, bez ulegania mrzonkom o pokojowej koegzystencji z Rosją, szczególnie w czasie, gdy możliwy jest globalny konflikt na Pacyfiku, powinno być kluczowe. Dla Polski Rosja pozostanie, tak czy inaczej, zagrożeniem. Dlatego, przy zachowaniu zwykłej ostrożności, należałoby Donalda Trumpa traktować raczej jako potencjalnego sojusznika - przynajmniej w zakresie celu, którym jest poprawa zdolności obronnych NATO niż wroga namawiającego Putina do ataku na któreś z państw naszego kontynentu. Jedno jest jednak pewne - żaden amerykański prezydent, czy to Biden czy Trump nie zapewni nam osiągnięcia celu obecnie podstawowego, jakim jest zachowanie suwerenności, dla której głównym zagrożeniem pozostaje na dziś - nie lekceważąc zagrożenia rosyjskiego - zachodnioeuropejski imperializm i polityczne kleszcze, w których może nas uwięzić razem z moskiewskim gigantem.

 

 

 

Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

27.12.2023

Republikanie z Wisconsin chcą referendum w sprawie aborcji

· Czołowi republikańscy politycy z amerykańskiego stanu Wisconsin zapowiedzieli chęć przeprowadzenia referendum odnośnie prawa stanowego dotyczącego aborcji.

· Mająca obecnie miejsce debata na temat prawnej ochrony życia jest efektem wyroku Sądu Najwyższego z 2022 roku, na mocy którego uznano, iż tzw. prawo do aborcji nie jest gwarantowane przez przepisy Konstytucji USA.

· W efekcie orzeczenia Sądu Najwyższego, zagadnienie to znalazło się w zakresie kompetencji poszczególnych stanów.

· Również w Polsce pojawiają się pomysły przeprowadzenia referendum w sprawie dopuszczalności aborcji.

 

Propozycja Republikanów

W środę 20 grudnia Robin Vos - Speaker (przewodniczący) Zgromadzenia Stanowego Wisconsin wyraził chęć przeprowadzenia referendum, w którym mieszkańcy tego stanu mieliby zadecydować o kształcie prawa aborcyjnego. W opinii reprezentującego Republikanów polityka, przedmiotem głosowania powinno być pytanie dotyczące okresu, w ramach którego aborcja miałaby być prawnie dozwolona. Obecnie prawo stanu Wisconsin pozwala na pozbawienie życia najbardziej bezbronnych dzieci do 20 tygodnia ciąży, natomiast w referendum, wedle zapowiedzi Speakera, zaproponowano by obniżenie tego okresu do przedziału pomiędzy 12 a 15 tygodniem.

„To prawdopodobnie jedyny sposób, abyśmy mogli zakończyć tę sprawę” - powiedział Robin Vos w niedawno udzielonym wywiadzie, odnosząc się do kontrowersji i emocji, jakie towarzyszą publicznej debacie dotyczącej prawnego uregulowania kwestii aborcji. W podobnym tonie wypowiadał się republikański Senator Ron Johnson, od dłuższego czasu nawołujący do przeprowadzenia referendum, w którym wyborcy w Wisconsin mieliby zdecydować o sprawie legalności aborcji. „Nadal wierzę, że «my, naród» , decydujemy o głębokiej moralnej kwestii aborcji, co jest jedynym sposobem na znalezienie rozsądnego konsensusu, który zaakceptuje większość ludzi” - stwierdził w środę senator Johnson.

Gubernator Wisconsin Tony Evers już zapowiedział sprzeciw wobec omawianej inicjatywy. „Zawetuję każdą ustawę, która sprawi, że opieka medyczna w zakresie zdrowia reprodukcyjnego będzie dla mieszkańców Wisconsin mniej dostępna niż obecnie” - zaznaczył w czwartek polityk Partii Demokratycznej.

W tym kontekście warto również wspomnieć o wypowiedzi Wiceprezydent Kamali Harris, która niedawno ogłosiła, iż rozpocznie specjalną trasę po Stanach Zjednoczonych, która poświęcona jest promocji „wolności reprodukcyjnych” (reproductive freedoms). Jej inauguracją będzie spotkanie w Wisconsin 2 stycznia 2024 roku - w 51 rocznicę ogłoszenia wyroku w sprawie Roe v. Wade. Świadczy to o wyraźnie proaborcyjnym kursie Kamali Harris, jak i jej środowiska skupionego wokół Demokratów.

Przełomowy wyrok Sądu Najwyższego USA

Kontrowersje dotyczące prawnej ochrony życia są efektem wyroku w sprawie Dobbs v. Jackson Women's Health Organization z 2022 roku, w którym to Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zakwestionował dotychczasową linię orzeczniczą, zapoczątkowaną orzeczeniem w sprawie Roe v. Wade z 1973, a następnie potwierdzoną wyrokiem w sprawie Planned Parenthood v. Casey z 1991 roku, gdzie stwierdzono, iż prawo do aborcji wynika z Konstytucji USA. W swym najnowszym orzeczeniu Sąd Najwyższy stwierdził, iż decyzje podjęte w poprzednich wyrokach były błędne i wymagają uchylenia, a sama Konstytucja USA nie gwarantuje prawa do aborcji, podważając tym samym precedens obowiązujący od niemal 50 lat. W efekcie tego, kwestia prawnego uregulowania aborcji znalazła się ponownie w zakresie kompetencji każdego z 50 stanów, które będą mogły decydować o kształcie swego prawa odnoszącego się do aborcji, na poziomie prawa stanowego, co jest powrotem do sytuacji sprzed wyroku Roe v. Wade z 1973 roku.

Po ogłoszeniu wyroku, w Stanach Zjednoczonych na nowo rozgorzała intensywna debata, dotyczące rozwiązań prawnych w omawianej materii. Większość stanów zdecydowała się na uregulowanie problematyki aborcji w drodze ustaw przyjętych przez lokalne legislatury. W części z nich postanowiono jednak rozstrzygnąć o tej kwestii poprzez głosowania powszechne. Na takie rozwiązanie, w różnych wariantach, zdecydowało się kilka stanów. I tak w 2022 roku mieszkańcy, Kalifornii, Michigan i Vermont postanowili zdecydowaną większością głosów, w drodze referendum, o wpisaniu do tamtejszych konstytucji stanowych tzw. prawa do aborcji. Z kolei w Kansas, w sierpniu tego samego roku, odrzucono poprawkę do Konstytucji, stwierdzającej, iż tamtejsza ustawa zasadnicza nie gwarantuje prawa do aborcji. Także w Ohio, w referendum przeprowadzony w listopadzie bieżącego roku, obywatele tego stanu poprali wpisanie do stanowej Konstytucji prawa do aborcji. Szczególnie szokującym może być natomiast głosowanie w Montanie, gdzie niewielką większością głosów obywatele tego stanu zagłosowali przeciw prawu, nam mocy którego aborterzy powinni podjąć wszelkie możliwe starania, mające na celu ratowania życia dziecka, urodzonego w wyniku nieudanej aborcji.

Prawa człowieka nie mogą być przedmiotem głosowania

Jak można zauważyć, ze względu na kontrowersje towarzyszące temu tematowi, część polityków z poszczególnych stanów zdecydowała się umyć ręce i oddać sprawę ochrony życia ludzkiego mieszkańcom pod głosowanie powszechne. Wszystkie tego typu propozycje zakończyły się sromotną porażką tych, którym zależy na ochronie najbardziej bezbronnych. Świadczyć o tym mogą wyniki głosowania w konserwatywnych stanach, takich jak Kansas czy Ohio, gdzie mieszkańcy opowiedzieli się przeciwko rozwiązaniom mającym na celu zwiększenie zakresu ochrony życia nienarodzonego.

Sam fakt poddania pod głosowanie powszechne kwestii ochrony życia ludzkiego budzi liczne zastrzeżenia. Prawo do życia, które jest prawem fundamentalnym każdego człowieka i warunkuje możliwość korzystania z wszelkich innych praw, nie może być przedmiotem decyzji innych ludzi. Przysługuje one bowiem każdej istocie ludzkiej od momentu poczęcia do naturalnej śmierci.

Patryk Ignaszczak – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris

 

Czytaj Więcej
Ochrona życia

14.12.2023

Sąd w USA: tabletka aborcyjna nie powinna być tak powszechnie dostępna

· Sąd Apelacyjny Stanów Zjednoczonych dla Piątego Okręgu uznał, że dostępność tabletki aborcyjnej mifepriston powinna zostać ograniczona.

Czytaj Więcej
Subskrybuj USA