Przemówienie prezydenta Karola Nawrockiego w ONZ, wygłoszone 23 września br., choć spotkało się z pewną reakcją polskich mediów, potrzebuje, jak uważam głębszego zrozumienia i analizy. Zainteresowanie to było dość powierzchowne i zostało wywołane, po pierwsze bieżącymi tematami, które znajdują się w centrum uwagi opinii publicznej w naszym kraju, po drugie — czasem w nieco sensacyjnym tonie — podniesieniem przez prezydenta Nawrockiego problemu, jakim jest lekceważenie prawa do życia wszystkich ludzi od poczęcia do naturalnej śmierci. Problem ten dotyczy niemal bez wyjątku wszystkich krajów świata. Aborcja jest najbardziej krzyczącym, skandalicznym i powszechnym w skali globu procederem przeciwko prawom człowieka, których Organizacja Narodów Zjednoczonych i jej członkowie powinna strzec.
Autor: Tomasz Rowiński
Polska czyli anty-Rosja
Tematem bieżącym, żywotnym dla Polski była rzecz jasna kwestia rosyjskiej agresji, która zaczyna rozlewać się także poza wojnę prowadzoną przez Krem na Ukrainie. Rosyjski atak dronowy na Polskę musiał spotkać się reakcją polskich czynników władzy — nie tylko bilateralną, ale także na forum międzynarodowym. Tak się też stało.
„Rosja nie porzuciła swojej wielowiekowej tradycji podbojów, wojen, rozbiorów, deportacji, gwałtów i zbrodni” – mówił prezydent Nawrocki podczas debaty generalnej 80. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. “Rosja odwołuje się do wizji imperialnej, która traktuje całe narody jak własność kolonialną, odmawia im regularnie podmiotowości, twierdząc, że są one sztucznymi konstruktami, oraz uzasadnia inwazję jako ‘korektę historyczną’” — kontynuował prezydent.
W tej sprawie przedstawiciele polskich władz wypowiadali się zresztą solidarnie. Zarówno prezydent, który stara się być liderem skonfederowanych sił opozycji reprezentującej tradycje suwerenności politycznej i moralnej Rzeczpospolitej, jak i minister spraw zagranicznych, będący przedstawicielem rządu “demokracji walczącej”. Co jest zresztą tylko kolejna nazwą dla liberalnej rewolucji, jaką lewicowa frakcja opozycji antykomunistycznej, razem z postkomunistami, zaczęła w Polsce wprowadzać od 1989 roku.
„Do przedstawicieli Rosji powiem tylko tyle, że wiemy, że nie obchodzi was międzynarodowe prawo i jesteście niezdolni do życia w pokoju z sąsiadami. Wasz obłąkany nacjonalizm zawiera w sobie żądzę dominacji, która nie ustąpi, dopóki nie uświadomicie sobie, że wiek imperiów minął, a wasze imperium nie zostanie nigdy odbudowane” — mówił biorący udział w nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ posiedzeniu szef polskiego MSZ Radosław Sikorski.
„Mam jedną prośbę do rosyjskiego rządu: jeśli kolejna rakieta czy samolot wejdą w naszą przestrzeń powietrzną bez zezwolenia i zostaną zestrzelone, a wrak spadnie na terytorium NATO, to proszę, nie przychodźcie do nas, żeby się skarżyć. Zostaliście ostrzeżeni” — powiedział Sikorski przedstawicielowi Rosji.
To zresztą nie są pierwsze ostre słowa ze strony reprezentantów naszego państwa skierowane do Rosji na forum ONZ. Z pewnością można dziś uznać, że wielu polityków na świecie postrzega Polskę przede wszystkim jako państwo, które z określonych powodów politycznych i historycznych jest stale krytycznie nastawione do Moskwy. Nie jest to zła identyfikacja, można powiedzieć, że służy ona dziś naszym interesom regionalnym. Wspólnota głosu pomiędzy Nawrockim a Sikorskim upewnia stolice wschodniej flanki NATO, że Rzeczpospolita — pomimo silnych wewnętrznych konfliktów — zachowuje polityczną jedność w kwestiach międzynarodowych. Niewątpliwie tak wyraźnie stanowisko Polski wobec rosyjskiego imperium podnosi jej rozpoznawalność na arenie międzynarodowej.
Stanowisko to może być różnie odbierane, ponieważ wiele państw w dalszym ciągu współpracuje z Moskwą licząc na możliwe wynikające z tego korzyści. Zapewne dla wielu stolic, szczególnie tych dalszych nam geograficznie, jesteśmy głośno krzyczącym bulterierem — lub ratlerkiem — Waszyngtonu, Brukseli, bogatej Północy lub też, jak lubią mówić Rosjanie, „kolektywnego Zachodu”. Wizerunek ten zapewne uległby umocnieniu także i tym razem, gdyby w ONZ reprezentowali nas jedynie liberałowie z koalicji „walczącej demokracji”. Jak wiadomo nie są oni zdolni do politycznej autonomii nawet w ograniczonym zakresie i stale postrzegają Polskę jedynie w roli juniora, który ma się dopasować do woli zachodnioeuropejskiej oligarchii politycznej.
Zresztą obecne antymoskiewskie stanowisko rządu Donalda Tuska też należy postrzegać raczej jako efekt sytuacji politycznej, którą Rzeczpospolita częściowo sama sobie wypracowała w poprzednich latach. Nie byłoby ostrych wystąpień Sikorskiego wobec Moskwy, gdyby Warszawa nie skłoniła ulegających prorosyjskości państw Zachodu do zaangażowania się w 2022 roku po stronie Ukrainy. Wystarczy przypomnieć w jaki sposób liberałowie z „walczącej demokracji”, będący rok przed rosyjską inwazją w opozycji, sabotowali działania polskiego rządu mające nas chronić przed hybrydową agresją na naszej wschodniej granicy animowaną z Mińska i Moskwy.
Polska czyli inna Europa
Jednak prezydent Nawrocki nie zatrzymał się na tej dość już utrwalonej, ale na dłuższą metę mało atrakcyjnej globalnie opinii przedstawiającej Polskę jako anty-Rosję. Dokonał w swoim przemówieniu także krytyki polityki Unii Europejskiej; pokazując państwom całego świata, że Rzeczpospolita to państwo, które ma lepsze rozeznanie w sprawach geopolitycznych niż europejskie potęgi. Nawet jeśli jeszcze nie dysponuje ich możliwościami. Wykład w tej sprawie był prosty i jasny: jesteśmy dwudziestą gospodarką świata, choć po roku 1989 zaczynaliśmy prawie od zera, pomimo uczestnictwa z europejskim projekcie politycznym zachowujemy swoje odrębne spojrzenie na świat i suwerenność w rozumieniu politycznej rzeczywistości. Nieprzypadkowo chwilę wcześniej doceniona została przez prezydenta Nawrockiego rosnąca rola państw azjatyckich czy „wysiłki dumnych afrykańskich narodów”. Prezydent przypomniał także, że Rzeczpospolita nie była w przeszłości kolonizatorem, jak wiele innych krajów europejskich.
„Chcę powiedzieć jako Prezydent Polski otwarcie, wśród Was, we wspólnocie międzynarodowej, że jesteśmy także głęboko zaniepokojeni i jesteśmy też świadomi błędów popełnionych przez naszych zachodnich partnerów, przyjaciół i sąsiadów. Tak, zgadzam się z Prezydentem Donaldem Trumpem, że w ostatnich latach – przed czym przestrzegaliśmy jako Polacy i taki sygnał szedł też z Europy Środkowej i Wschodniej – Europa pogrążyła się w ideologicznym szale, który doprowadził do złych decyzji w zakresie migracji, do zielonego szaleństwa i Zielonego Ładu, który niszczy rynki gospodarcze i ekonomiczne, także rynki rolne. Tak, ta sama Europa, nasi przyjaciele i nasi partnerzy, z którymi chcemy budować wspólną UE przez wiele lat dotowali Federację Rosyjską kupując ruski tani gaz” – mówił prezydent.
Czy ta część przemówienia nie była skierowana do naszych silniejszych sojuszników, którzy wciąż starają się trzymać Polskę w pozycji outsidera? Częściowo zapewne tak, ale — jeśli była mową na poważnie — powinna być także skierowana do różnych państw świata, które mogą być, ze względu na własne cele, zainteresowane pojawieniem się nowego stanowczego gracza w Europie. Gracza, który umożliwiłby im przewektorowanie polityki w ramach kontaktów z państwami Starego Kontynentu. Powody takiego przewektorowania mogą być różne. Zarówno światopoglądowe jak i bardziej materialne, a w obu tych zakresach Rzeczpospolita powinna mieć dla świata swoją propozycję.
Po nabraniu rozpędu w niedoszłej trzeciej kadencji tego rodzaju stanowisko wobec ONZ mógłby zapewne przedstawić premier rządu wywodzącego z obozu Zjednoczonej Prawicy. Polityka zagraniczna tej formacji w latach 2015-2023 opierała się w znacznej mierze na próbach restytucji godności i dóbr wobec państw, które w przeszłości działały na polską szkodę. W zestaw politycznej retoryki rządów Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego wchodziły także hasła antysystemowe, choć dużo gorzej było z ich rywalizacją. Czy jednak tego rodzaju werbalny nonkonformizm mógłby rzeczywiście odwrócić uwagę politycznego zainteresowania na Polskę? W gruncie rzeczy nie, ponieważ bez propozycji pozytywnej musiałby on być odebrany jedynie jako gra na potrzeby wewnątrzeuropejskiej polityki. Zresztą hasło „wstawania z kolan” głoszone przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, szczególnie w pierwszym okresie ich ośmioletnich rządów, w gruncie rzeczy mówiło o Polsce światu niewiele więcej, niż głoszony przez liberałów „powrót do Europy”.
„I rzeczywiście, cele PiS są doraźne, trudne do skonkretyzowania w średniej perspektywie, która wydaje się politycznie najważniejsza. Widzimy cele krótkoterminowe oraz ogólny cel modernizacyjny ubrany w hasło ‘wstawania z kolan’. To zaś jest raczej swoiskim wyrazem heglowskiej walki o uznanie” – pisałem w wydanej w 2018 roku książce Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych. Można przyjąć, że Jarosław Kaczyński i jego otoczenie nie zdołało nigdy wyrwać się z narzuconych Polsce kolein politycznych, w których modernizacja jest naśladowaniem Niemców, Francuzów czy Amerykanów, w które wkłada się coraz więcej siły i narodowej energii. Zjednoczona Prawica zapominała, że nie da się wygrać w grę z kimś, kto ma władzę nad zasadami samej gry. Niewątpliwy sukces rozwojowy, jaki osiągnęła Zjednoczona Prawica, nie przełożył się na sukces polityczny Polski.
„Jeśli chcemy dogonić europejskie centrum i stać się krajem równouprawnionym, to musimy wytrzymać presję UE; jeśli tego nie zrobimy , zostaniemy krajem peryferyjnym Wspólnoty. Jest to sytuacja trudna, ale trzeba sobie jasno powiedzieć: jeśli chcemy sobie wywalczyć pełną niepodległość, jeśli chcemy w czasie stosunkowo krótkim, np. jednego pokolenia, dogonić europejskie centrum, stać się krajem równouprawnionym, wyrównać nie tylko poziom PKB, lecz i poziom zasobności, to musimy mieć świadomość, że trzeba wytrzymać presję, a nawet ostrzejsze działania” — mówił Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” w roku 2017.
Tymczasem, jakkolwiek rozwój materialny jest konieczny dla wzmacniania siły państwa, rzeczywista niepodległość i suwerenność — a jeszcze bardziej oddziaływanie międzynarodowe – nie może się rozwijać bez odrębności intelektualnej, politycznej i moralnej. Ta zaś zawarta jest w tradycjach narodów historycznych o wypracowanym własnym głosie w zakresie oglądu świata. Zarówno liberałowie, którzy nie chcieli, jak i wywodząca się z politycznego rozdania Okrągłego Stołu centroprawica, która nie potrafiła, nie byli zdolni zaproponować pozytywnej wizji misji Polski w świecie. Nie potrafili zrozumieć, że Polska musi zacząć grać, na tyle na ile to możliwe, we własną oryginalną grę. Tego rodzaju gra nie powstaje razem rozbudową infrastruktury drogowej, nowych lotnisk czy elektrowni jądrowych. Zasoby jedynie służą do realizacji celów, które stoją ponad zdolnościami do sprawnego zarządzania.
Dlatego właśnie warto zwrócić większa uwagę na przemówienie Karola Nawrockiego w ONZ, ponieważ prezydent zdołał przekroczyć, przynajmniej werbalnie, niedowład narracyjny naszych przedstawicieli, który oddzielał Polskę od poważnego myślenia o suwerenności w wymiarze międzynarodowym.
Polska propozycja dla świata
Propozycja Karola Nawrockiego dla społeczności globalnej została wyraźnie umocowana na fundamencie polskiego doświadczenia istniejącej przez długie stulecia chrześcijańskiej republiki. Warto przywołać najistotniejsze fragmenty przemówienia prezydenta.
„Prawa człowieka są jednym z trzech głównych filarów, na których opiera się system Narodów Zjednoczonych. Nie możemy mówić o prawdziwym pokoju, jeśli nie chronimy praw człowieka – każdego człowieka, bez wyjątku. Pokój to nie tylko brak konfliktów zbrojnych, to także sprawiedliwość, równość i szacunek dla ludzkiej godności” – mówił Karol Nawrocki wyraźnie odwołując się do klasycznego rozumienia pokoju, które wykracza poza brak zewnętrznych objawów konfliktu. Za pozornym pokojem może, kryć się niejawna przemoc czy dominacja, a brak objawów konfliktu może być wymuszony.
Chwilę potem prezydent Rzeczypospolitej dodawał:
„Musimy bronić stanowczo także praw człowieka w tym najbardziej podstawowym wymiarze – prawa do życia bezbronnych od poczęcia do naturalnej śmierci. Chronimy nasze rodziny, jako miejsce szczęścia, miłości i wychowywania dzieci. Upominamy się jako Polska głośno o los jednej z najbardziej prześladowanych na świecie grup – chrześcijan”.
Zanim przejdziemy do komentarza przywołajmy jeszcze jeden, ostatni już passus:
„Przypomnę, że po II wojnie światowej nie było miejsca na relatywizowanie zbrodni przynajmniej dla najważniejszych dowódców wydających rozkazy. Była Norymberga. Był sąd. Było imię i nazwisko, zarzut, wyrok. Bo nie chodziło tylko o zemstę – chodziło o zasady. I dziś także chodzi o zasady. O to, by zbrodnia nie została wynagrodzona, a prawo – nie zostało nigdy zastąpione siłą.
Dziś musimy wrócić do tego ducha. Zbudować międzynarodowy system odpowiedzialności, który nie zawaha się nazwać zła po imieniu – niezależnie od flagi, jaką nosi to zło na ramieniu. Musimy powiedzieć jasno: istnieją granice, prawa człowieka i prawo międzynarodowe. A każdy, kto je łamie, powinien ponieść surowe konsekwencje.
Ale to nie stanie się oczywiście samo. Bo porządek świata nie jest dany raz na zawsze. On zależy od nas – od rządów, instytucji, ale przede wszystkim od społeczeństw.
Jak powiedział kiedyś jeden z laureatów Pokojowej Nagrody Nobla: ‘Neutralność zawsze pomaga oprawcy, nigdy ofierze. Milczenie zachęca prześladowcę, nigdy prześladowanego’.”
Przekaz Karola Nawrockiego wydaje się jasny. W Europie powstaje ośrodek polityczny, która nie zamierza ograniczać swojej aktywności do krytyki, ale solidaryzuje się z tymi, którzy uważają, że międzynarodowymi stosunkami zaczęła rządzić niesprawiedliwość. Jednocześnie ośrodek ten uważa, że to nie zasada siły powinna decydować o losach świata, ale siła zasad. Oczywiście chodzi o Polskę, która nie chce nad nikim dominować, ale jest zainteresowana, by globalne dobro wspólne, zasady solidarności, prawa narodów, suwerenność polityczna i kulturowa oraz dobrobyt stały się udziałem możliwie największej liczby państw narodów i jednostek.
Polski soft power
W powyższym kontekście trzeba też widzieć podniesienie tak wysoko przez prezydenta Nawrockiego sprawy ochrony życia ludzkiego. Jest ono kluczowym punktem odniesienia dla każdego podmiotu politycznego i społecznego zachowującego przekonanie, że prawa człowieka nie mogą naprawdę przetrwać, jeśli nie będą się opierać na prawie naturalnym. To zaś ostatecznie ma legitymizację religijną i nadprzyrodzoną. Zatem Nawrocki sprzeciwił się zarówno obojętności religijnej dominujących podmiotów polityki międzynarodowej jak i redukcjonistycznej koncepcji pokoju, która ignoruje masowe zabijanie, o ile jego efekty są ukryte przed opinią publiczną.
Przemówienie Karola Nawrockiego było jednak czymś więcej niż moralizowaniem. Zewnętrzny obserwator mógłby skonstatować, że Polska wykorzystała forum ONZ, jako otwartą przestrzeń, w której możliwe jest składanie propozycji innym państwom, szczególnie tym z globalnego Południa, z pominięciem – przynajmniej do pewnego stopnia – opinii podmiotów polityki międzynarodowej, uważających się za patronów Rzeczypospolitej. I była to propozycja strategicznego porozumienia złożona tym wszystkim, którzy uważają, że potrzeby jest powrót pierwotnej intencji Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Podobnie można odczytać wstawienie się przez Karola Nawrockiego za prześladowanymi chrześcijanami. Tu rzeczywiście otwiera się możliwość budowania wokół Polski sieci chrześcijańskich państw i organizacji, które mogłyby zacząć postrzegać Rzeczpospolitą, jako zachodniego/północnego adwokata praw wierzących. Za słowami powinny iść oczywiście polskie pieniądze i inne zasoby, współpracy kulturalna i gospodarcza. Nie da się wykluczyć, że z czasem moglibyśmy spodziewać się dzięki takiej aktywności naszego państwa renty politycznej. Do czego ona by miała nam być potrzebna? Przede wszystkim do ograniczania sytuacji, w których to Polska jest petentem wobec silniejszych partnerów z cywilizacyjnego “centrum”. Rzeczpospolita na miarę swoich możliwości sama powinna dążyć do tego być stać się lokalnym „centrum” – w Europie na obszarze wschodniej flanki sojuszu obronnego, globalnie przez powiązania także z odległymi geograficznie chrześcijańskimi ośrodkami politycznymi i społecznymi. Możliwość orientowania się na własną sieć polityczną – mikrocywilizację – a nie tylko nieustanne pozostawanie w kleszczach Moskwy i Berlina, stworzyłoby z Polski gracza zupełnie innej kategorii.
Warto dodać tu jeszcze jeden wątek. Polska mogłaby, wykorzystując swoje członkostwo w Unii Europejskiej jako narzędzie do wzmacniania własnej siły sprawczej w tym zakresie, jako globalny adwokat chrześcijan, a także porządku prawnonaturalnego, blisko współpracująca szczególnie z chrześcijańskim Południem, rzucić wyzwanie Moskwie, która przecież, nieraz dość skutecznie, uzurpuje sobie prawo do bycia ogólnoświatowym patronem konserwatyzmu – tyle, że toksycznego, z kałasznikowem w dłoni – i obrońcą chrześcijan, jak to miało miejsce w ubiegłej dekadzie w Syrii.
Dopiero szansa na nowe otwarcie
Na koniec jednak trzeba powiedzieć, że to jedno przemówienie wiele nie zmieni zbyt wiele jeśli pozostanie osamotnione. Ono samo nie wyniesie Polski do nowej roli. Co więcej, zwiększy czujność tych, którzy są Rzeczpospolitej niechętni. Jednocześnie jego treść musi być zauważona we właściwej, szerokiej perspektywie, ponieważ na swój sposób jego treść jest czymś nowym w polskiej polityce. Na podobne deklaracje nie zdobył się w czasie swojej prezydentury Andrzej Duda. Nawet podczas, dobrego przecież jak się zdawało, przemówienia przed Zgromadzeniem Narodowym z okazji 1050. lat chrztu Polski prezydent odwoływał się do chrześcijaństwa jedynie jako do „korzeni”, z którymi mamy „nierozerwalny związek”, jako do inspiracji dla twórców kultury, jako do dziedzictwa, któremu powinniśmy być wierni. Trudno było dostrzec w słowach prezydenta Dudy, także gdy mówił, że cywilizacja chrześcijańska „się rozwija” i „nie jest skamieliną”, w jaki sposób może ona łączyć się z działaniem i życiem dzisiejszej Rzeczpospolitej. W tamtym czasie religia katolicka była nawet dla prawicowego rządu tylko tożsamością, która wciąż mogła być uważana za paliwo politycznej mobilizacji.
Tymczasem Karol Nawrocki z całą prostotą wyraził na forum ONZ ducha chrześcijańskiego republikanizmu w polskiej tradycji.
Oczywiście należy powiedzieć, że bez dalszej pracy państwa z tego przemówienia nie wynikną żadne efekty. Dlatego warto żeby szeroko rozumiana prawica już teraz zastanawiała się nad przyszłym programem skutecznego dla polski i polskiego soft power rządzenia, wykorzystując m.in. prace takich ośrodków jak Instytut Ordo Iuris z propozycją programową pt. „Polska – Reaktywacja. 10 filarów naprawy państwa: odpowiedź na kryzys narodowy (2023-2025)” i inne. Z drugiej jednak strony już sam – taki a nie inny – głos prezydenta jest znakiem, że liberalna rewolucja 1989 roku słabnie. I to pomimo tego, że w dialektycznych konwulsjach demokracji partyjnej zyskała znów nieco władzy, którą konsekwentnie, jak to rewolucja, wykorzystuje do niszczenia.
Od tego samego autora: Tomasz Rowiński: Czego należy oczekiwać od prezydenta Karola Nawrockiego?
Tomasz Rowiński – senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor naczelny „Christianitas”, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa”, „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych”, „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu”, „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy”. Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
Źródło zdjęcia okładkowego: iStock