O tym, jak bardzo Polska pod rządami premiera Donalda Tuska nie wykorzystała możliwości jakie dawała nam prezydencja w Radzie UE, napisano już wiele. Lepsze instrumenty wpływu na kierunki polityk unijnych, czy możliwości polityczne – Polska z tych narzędzi po prostu nie korzystała. Deklaracje przed objęciem prezydencji były zupełnie inne.

Bierność czy bezradność?

Można powiedzieć, że Polska, jak bezradne dziecko, oddała zabawki „starszym kolegom”. Być może przewidywano, że w innym wypadku po prostu odebraliby je nam siłą. A może jednak była to bierność podyktowana zwyczajnym brakiem woli działania?

Faktem jest, że wyszliśmy na tym źle. Nie zorganizowaliśmy unijnego szczytu, nie przewodziliśmy negocjacjom w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie. Nie podjęliśmy działań przeciwko niekorzystnym dla Polski regulacjom unijnym, mimo że niemal równolegle Rafał Trzaskowski przekonywał w ramach kampanii prezydenckiej, że Polacy nie muszą się obawiać ani paktu migracyjnego, ani Zielonego Ładu.

Przed całkowitą kompromitacją w oczach wyborców polski premier próbował ratować się zdjęciami na których stoi obok innych „ważnych polityków”. Nie udało się nawet to, bo obraz polskiego premiera wysiadającego z innego wagonu niż reszta europejskich przywódców zostanie z nami na długo.

Nie tak jednak miało być, nie to zapowiadano. Odnieśmy zatem rzeczywistość do „Programu polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. 1 stycznia- 30 czerwca 2025 r.”.

Bezpieczeństwo, Europo!

Dokument programowy polskiej prezydencji zaczyna się od manifestu, w którym polski rząd w podniosłym tonie deklaruje, że polska prezydencja będzie wspierać działania wzmacniające bezpieczeństwo europejskie we wszystkich jego wymiarach: zewnętrznym, wewnętrznym, informacyjnym, gospodarczym, energetycznym, żywnościowym i zdrowotnym.

Polska wskazywała, w swym programie, że istnieje potrzeba zwiększenia gotowości obronnej w oparciu o zwiększone wydatki wojskowe, silniejszy przemysł obronny i zajęcie się lukami w zdolnościach obronnych. Czy obszary te faktycznie zostały w ostatnim półroczu rozwinięte?

Faktem jest, że Pod przewodnictwem polskiej prezydencji został wypracowany instrument SAFE (Security Action for Europe) – a doprowadzenie jakiegoś projektu od początku do końca w pół roku jest w UE nie lada wyczynem. Problem w tym, że z perspektywy Polski SAFE wcale nie jest programem przesadnie korzystnym.

SAFE, czyli „największe osiągnięcie polskiej prezydencji”

Podsumowując okres polskiej prezydencji w Radzie UE, minister finansów Andrzej Domański stwierdził, że „SAFE jest z pewnością jednym z największych osiągnięć polskiej prezydencji”.

W ramach tego programu, państwa członkowskie UE mogą pożyczyć nawet 150 mld euro na zakup uzbrojenia, przy czym komponenty w minimum 65 proc. muszą być wyprodukowane w państwach członkowskich UE. Jak to w UE, od każdej zasady są jednak wyjątki. Wybrane państwa mają z UE podpisane specjalne porozumienia, m.in. Ukraina, Norwegia, czy Wielka Brytania. Wśród państw tych nie ma Stanów Zjednoczonych z którymi, jak do tej pory, Polska w sposób szczególny wiązała swoje zamówienia związane z obronnością.

Nie ulega wątpliwości, że dla polskiej obronności pieniądze z unijnego instrumentu SAFE mogą być niezwykle ważnym wsparciem. Dzięki nim programy zbrojeniowe faktycznie mogą nabrać większego tempa.

W tle pozostają jednak dwie ważne kwestie. Pieniądze z SAFE to nie prezent, to kolejna pożyczka i są to kolejne pieniądze, które będziemy wydawać na zasadzie „bo pożyczono nam je względnie tanio”. Klamrą, która mogłaby doskonale uzasadniać wykorzystanie maksimum możliwości z SAFE byłoby wydatkowanie tych pieniędzy (a także pieniędzy, które z tego instrumentu pozyskają inne państwa członkowskie UE!) w Polsce – w polskich przedsiębiorstwach zbrojeniowych.

Rzecz w tym, że pomimo trwającej już od lat wojny na Ukrainie, Polska nie rozwinęła swojego przemysłu zbrojeniowego. Choć Polska Grupa Zbrojeniowa przeżywa swój „złoty wiek”, to nie jest w stanie obsłużyć skali zamówień z SAFE, które mogłyby do nas przepłynąć w niedługim czasie. Beneficjentem programu będą więc – pod tym względem – w znacznej mierze Niemcy i Francuzi. Amerykanie, którzy do tej pory realizowali i realizują liczne zamówienia dla Polski, nie będą mogli zostać przez nas opłaceni z tych pieniędzy – jakie zmiany w polskich planach i zbrojeniach może to wywołać? Beneficjentem zamówień będzie natomiast Ukraina, która nie tylko ma podpisane specjalne porozumienie z UE w tej sprawie, ale też w sposób szczególny wyróżniona została przez Polskę w programie prezydencji.

Ukraina

W programie polskiej prezydencji zapowiadano znaczną aktywność Polski, która miała zabiegać o ustabilizowanie sytuacji na Ukrainie. Polska prezydencja miała dążyć do trwałego wsparcia dla Ukrainy i jej odbudowy, a także do zwiększenia presji na Rosję i jej sojuszników, aby jak najszybciej zakończyć trwającą agresję.

W rzeczywistości Polska nie tylko nie zdziałała nic sama, co została całkowicie odsunięta od stolika negocjacyjnego w sprawie Ukrainy. Odsunięcie to było tym bardziej brutalne, że Niemcy, Wielka Brytania i Francuzi – którzy ewidentnie postanowili przejąć sprawczość – pokazali przynajmniej kilkakrotnie polskiemu premierowi, gdzie widzą jego miejsce. I miejsce to nie było w tym samym wagonie, którym jechali oni.

Spotkania podczas których próbowano (fakt, że nieskutecznie) wypracować rozwiązania mogące zakończyć wojnę na Ukrainie odbyły się w Londynie i w Paryżu, dyskutowano o tym w Waszyngtonie i w Kijowie – ale nie w Polsce i nie z Polakami. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że mieliśmy odpowiednie karty do zagrania w tę grę: jesteśmy sąsiadem Ukrainy, hubem logistycznym, dzięki któremu jest w stanie tak długo walczyć, sprawujemy prezydencję w Radzie UE.

Co gorsza, polski rząd tłumaczy swą nieobecność w tych negocjacjach rzekomym brakiem kompetencji prezydencji do prowadzenia polityki zagranicznej. Prawdą jest, że UE ma swojego Wysokiego Przedstawiciela ds. Polityki Zagranicznej. Historia pokazuje jednak, że jak do tej pory państwa sprawujące prezydencję w Radzie UE starały się raczej wykorzystać maksimum możliwości jakie daje to pół roku politycznego wywyższenia, a nie – jak Polska – chować się za brakiem twardych regulacji, które pozwalają na określone działania. W 2008 r. porozumienie pomiędzy Rosją a Gruzją negocjowali Francuzi – właśnie dlatego, że był to czas sprawowania prezydencji w Radzie UE przez Francję.

Pytanie zatem: dlaczego w programie prezydencji tak wiele napisano o wysiłkach, które Polska zamierza podjąć w sprawie Ukrainy? I dlaczego, biorąc pod uwagę jak dla polskiego interesu istotne jest zakończenie konfliktu na Ukrainie w sposób korzystny dla Polski, odpuszczono ten temat, jak gdyby Ukraina była państwem położonym na tyle odlegle od Polski, byśmy mogli uznać, że sprawa ta nie jest dla naszego bezpieczeństwa priorytetem?

Tarcza Wschód i Bałtycka Linia Obrony

W Programie podkreślano również jak ważne jest wsparcie UE dla kluczowej infrastruktury obronnej i infrastruktury podwójnego zastosowania, takiej jak Tarcza Wschód i Bałtycka Linia Obrony. Polska przekonywała, że wzmocnią one bezpieczeństwo całej UE, chroniąc nas przed zagrożeniami hybrydowymi i militarnymi.

Inicjatywa Tarcza Wschód obejmuje inwestycje w infrastrukturę obronną, systemy monitorowania i zdolności bojowe, które mają na celu zapewnienie bezpieczeństwa krajom najbardziej narażonym na zagrożenia ze wschodu, w tym Polsce. Polska Prezydencja podkreślała, że bezpieczeństwo Europy zaczyna się na jej wschodniej granicy, co może i zyskało szerokie poparcie wśród państw członkowskich – ale na tym koniec.

Bałtycka Linia Obrony to projekt obronny realizowany wspólnie przez Litwę, Łotwę i Estonię. Jego celem jest wzmocnienie wschodniej granicy tych państw poprzez budowę fortyfikacji, systemów obserwacji i innych zabezpieczeń. Proponowana integracja z Tarczą Wschód zwiększyłaby synergię działań i poprawiła bezpieczeństwo całego regionu, jednakże ze strony UE brak, póki co, jakiegokolwiek wsparcia dla tego projektu.

Jedyne co udało się Polsce w tym względzie osiągnąć to tak naprawdę… wysłanie listu do Przewodniczącego Rady Europejskiej António Costy i Przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen.

Premier Donald Tusk oraz liderzy krajów bałtyckich – premier Republiki Estońskiej Kristen Michal, premier Republiki Łotewskiej Evika Siliņa oraz prezydent Republiki Litewskiej Gitanas Nausėda – wystosowali wspólny list, w którym przekonywali włodarzy UE, że warto uznać Bałtycką Linię Obrony i Tarczę Wschód za projekty leżące we wspólnym interesie europejskim. Poprosili także o rozważenie możliwości ich wsparcia przy użyciu wszystkich dostępnych instrumentów UE.

Warto zauważyć, że list datowany jest na 20 czerwca 2025 r., czyli dosłownie dziesięć dni przed formalnym zakończeniem w prezydencji w Radzie UE przez Polskę.

Przez pół roku Polsce udało się latem osiągnąć w tym względzie jedynie porozumienie z trzema państwami bałtyckimi w celu… napisania listu z prośbą. Pokazuje to nie tyle całkowity brak skuteczności po stronie Polski, co – skoro nie było nam wstyd wystosować listu w takiej formie – poczucie całkowitej zależności i braku możliwości wpływu na decyzje podejmowane w UE. Konkluzja ta jest doprawdy zatrważająca, biorąc pod uwagę, że przez ostatnie pół roku mieliśmy szansę na działanie naprawdę aktywne, które mogło przynieść co najmniej małe trzęsienie ziemi w dotychczasowej polityce UE.

„Innowacyjne rozwiązania w kwestii migracji”

Być może istnieje jednak punkt programu, który Polsce – a właściwie naszym przedstawicielom – udało się zrealizować. Zapowiadane przez polski rząd podjęcie działań na rzecz znalezienia „nowych i innowacyjnych rozwiązań w kwestii migracji” znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości, choć zdecydowanie odmienne od tego, czego (niezależnie od strony barykady politycznej) można się było spodziewać.

Owym nowym i innowacyjnym rozwiązaniem w kwestii migracji okazało się być wprowadzenie systemowego procederu obchodzenia prawa, dzięki czemu do Polski zaczęli trafiać migranci rzekomo „zawracani” na polsko-niemieckiej granicy przez Niemiecką straż graniczną.

Choć ulice polskich miast zaczęły przypominać obrazy, które do tej pory znaliśmy jedynie z państw zachodniej, otwartej od dekady na masową migrację Europy, rząd uparcie trwał i trwa na stanowisku, że do Polski nie trafiają nowi migranci, a zamieszanie na zachodniej granicy to jedynie kwestia odmawiania wjazdu do Niemiec tym, którzy już u nas są.

Chyba nawet wśród najtwardszego elektoratu partii rządzącej nie znajdują się osoby, które są w stanie w oficjalne stanowisko rządu uwierzyć. Świadczyć o tym może też fakt, że – w przeciwieństwie do ataku na wschodnią granicę Polski kilka lat temu – na granicy z Niemcami nie pojawili się na szeroką skalę aktywiści chcący bronić praw człowieka, ani posłowie gardłujący, że „nikt nie jest nielegalny” i należy wpuszczać do Polski wszystkich.

Warto zauważyć, że dzisiejszy szturm na naszą zachodnią granicę może być dopiero początkiem problemów z masową migracją. Polska w programie swej prezydencji ani słowem nie odnosiła się do unijnego Paktu o migracji i azylu, który w perspektywie najbliższych lat będzie miał fundamentalne znaczenie w kontekście masowej migracji. W trakcie prezydencji temat ten również nie był w żadnym stopniu poruszany.

Polska nie podjęła i nie podejmuje żadnych kroków, by pakt migracyjny nie wszedł w życie, a to oznacza, że obecny obóz rządzący jest gotów za kilka miesięcy przyjąć w pełni „legalnie”, zgodnie ze zobowiązaniami kolejnych migrantów. Bierność rządu wobec aktualnej sytuacji na granicy chyba już nikomu nie pozwala sądzić, że ktokolwiek będzie próbował zatrzymać stosowanie paktu migracyjnego w Polsce.

Lekcja na przyszłość

Plany na polską prezydencję w UE można oceniać różnie. Niezależnie od tego, czy kierunek polityczny nam się podoba, czy nie – przyznać trzeba, że Polska na te pół roku miała program i wiele wskazuje na to, że program ten do pewnego czasu zamierzała realizować. Co zatem musiało się stać, że tak bardzo temat ten został porzucony? Dlaczego schowaliśmy się do cienia i czekaliśmy aż „nasz czas” minie? Odpowiedź zna z pewnością polski rząd. A także niemiecki i francuski, bo to właśnie te dwa państwa grały w UE pierwsze skrzypce, gdy Polska starała się pozostać niezauważona.

Do następnej prezydencji musimy poczekać co najmniej trzynaście i pół roku. To dość czasu, by nauczyć się jak nie zaprzepaścić możliwości, które się pojawią. Jest to też wystarczająco dużo czasu, by dotkliwie odczuć konsekwencje bierności, jaką Polska zaprezentowała w ostatnim półroczu, a którą uważnie obserwowano na arenie międzynarodowej. 

Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris

Źródło zdjęcia okładkowego:

Wesprzyj nas

Czytaj więcej

Co zabiło Charliego Kirka? Uwagi o liberalnej nienawiści
19 września 2025

Co zabiło Charliego Kirka? Uwagi o liberalnej nienawiści

Zamach w Minneapolis na katolicką młodzież, a także zabójstwo chrześcijańskiego…

Wypisz dziecko z genderowej indoktrynacji! To już ostatnia szansa!
19 września 2025

Wypisz dziecko z genderowej indoktrynacji! To już ostatnia szansa!

Mamy już tylko tydzień na uratowanie dzieci przed edukacją seksualną,…

Sąd Najwyższy jeszcze raz wykluczył możliwość uznania „prawa do aborcji” za dobro osobiste kobiety
18 września 2025

Sąd Najwyższy jeszcze raz wykluczył możliwość uznania „prawa do aborcji” za dobro osobiste kobiety

Życie i zdrowie ludzkie są wartościami o charakterze najbardziej podstawowym…

Dlaczego USA wstrzymały fundusze dla UNICEF? Z powodu aborcji i ideologii gender
16 września 2025

Dlaczego USA wstrzymały fundusze dla UNICEF? Z powodu aborcji i ideologii gender

Promowanie aborcji i ideologii gender przez UNICEF może sprawić, że…