Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]
• Węgierskie Mathias Corvinus Collegium (MCC) opublikowało raport pt. „UE - machina propagandowa. Jak UE finansuje organizacje pozarządowe, by promować siebie?”.
• Raport wskazuje m.in., że UE w ramach Programu „Obywatele, Równość, Prawa i Wartości” (CERV) na promowanie „wartości UE”, rozumianych przede wszystkim jako „integrację ponadnarodową”, przeznaczono 1,8 mld euro.
• KE przeznaczała w ostatnich latach ogromne środki na promowanie liberalno-progresywnych ideologii, często sprzecznych z kulturowymi i historycznymi uwarunkowaniami poszczególnych państw członkowskich.
• W raporcie pojawia się także wątek finansowania przez UE projektów otwarcie uderzających w demokratyczne rządy Polski i Węgier.
• Po publikacji raportu MCC Brussels nie milkną głosy nawołujące do powołania unijnego odpowiednika amerykańskiego DOGE, który wprowadzi przejrzystość i uzdrowi sposób wydatkowania unijnych pieniędzy.
Raport o propagandzie w UE, czyli USAID po europejsku
Mathias Corvinus Collegium (MCC) opublikowało raport z którego wynika, że Komisja Europejska przekazała w ostatnich latach ogromne pieniądze – miliardy euro – organizacjom pozarządowym i think-tankom na cele związane z promowaniem postaw „pro-UE” oraz postaw proimigranckkich. Ustalenia MCC stanowią swoisty unijny odpowiednik odkryć amerykańskiego Departamentu Efektywności Rządowej (DOGE), który po przejęciu władzy przez prezydenta Trumpa i jego administrację ujawnił, że setki milionów dolarów amerykańskich podatników przeznaczane były w minionych latach na finansowanie lewicowej propagandy na świecie oraz wspieranie wybranych frakcji politycznych.
Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) bardzo szybko została poddana audytowi w efekcie którego już po sześciu tygodniach 83 proc. jej programów zostało zamkniętych, pozostałe zaś przekazano pod zarząd Departamentu Stanu[1]. Czy europejscy podatnicy równie skutecznie rozliczą unijnych biurokratów? A może tak bardzo przyzwyczailiśmy się do unijnych absurdów i narzucaniu ideologii przez Brukselę, że ustalenia MCC wcale nie są tak wielkim zaskoczeniem?
Propaganda przez pełnomocnika
Raport MCC pt. „UE - machina propagandowa. Jak UE finansuje organizacje pozarządowe, by promować siebie?” autorstwa Thomasa Fazi[2] obnaża nie tyle praktykę, co do której istnienia nie było wątpliwości od lat, co jej skalę. Mechanizm propagandowy stosowany przez Komisję Europejską jest dość prosty: KE przeznacza ogromne fundusze na promowanie unijnych wartości, np. równości osób identyfikujących się z ruchem LGBT, czy praworządności rozumianej jako prowadzenie przez państwo członkowskie polityki spójnej z ideologią wyznawaną przez unijnych dygnitarzy. Środki te są tak wielkie, że ośrodki analityczne i organizacje pozarządowe (NGO) stają się od nich całkowicie uzależnione finansowo, czy wręcz tworzone są na potrzeby absorbowania i wydatkowania tych konkretnie środków. Powiązanie to sprawia, że KE może de facto kierować pracami – a także, poprzez zwiększanie nakładów finansowych, ich skalą i intensywnością – szeregu organizacji pozarządowych, które z definicji reprezentować powinny społeczeństwo obywatelskie, zaś w praktyce reprezentują i realizują interesy KE. W rezultacie trudno uznać je za „niezależne”, mimo że same chętnie jako takie się prezentują i promują. Uzależnienie finansowe sprawia, że w rzeczywistości przekształcają się w narzędzia instytucjonalnej propagandy, których celem jest promowanie programu Komisji.
Mechanizm ten odpowiada zatem prostej umowie – KE zleca działania i płaci za nie, organizacje pozarządowe je realizują. T. Fazi w raporcie MCC określił ten mechanizm mianem „propagandy przez pełnomocnika” (ang. propaganda by proxi)[3]. Określenie to wydaje się trafne, zwłaszcza, że nie sposób w tym przypadku mówić o działaniu „w białych rękawiczkach” – KE nieszczególnie kryła się ze swoimi działaniami, którym z całą pewnością nie można przypisać znamienia dyskrecji. Zaryzykować można stwierdzenie, że KE po prostu nie dostrzega w swych działaniach żadnej niestosowności. Skala degeneracji unijnych urzędników ujawniła się w tym wypadku w pełnej okazałości – oddelegowanie i opłacenie zadań propagandowych do ośrodków analitycznych, które w teorii powinny tworzyć materiały profesjonalne i eksperckie oraz NGOsów reprezentujących „społeczeństwo” nie jest przecież niczym złym, skoro przekaz jest słuszny i ma społeczeństwo przekonać do tego, by zaczęło reprezentować „odpowiednie” poglądy. Może właśnie tak KE rozumnie termin „społeczeństwo obywatelskie” jako społeczeństwo, w którym obywatele reprezentują poglądy spójne z linią władzy? Konkluzja ta jest o tyle ciekawa, że niebezpiecznie zbliża nas do definicji znanych nam z ustrojów totalitarnych – z którymi UE ponoć intensywnie walczy.
Unia imperialna, czyli wpływ na kulturę i demokrację
Przez szereg lat głosy alarmujące o federalistycznych dążeniach UE, której urzędnikom marzy się stworzenie wielkiego superpaństwa, były wyśmiewane. Na przestrzeni ostatniej dekady skala działań podejmowanych przez KE przyjęła jednak takie rozmiary, że debaty z pytania „czy” UE dąży do federalizacji zmieniła się w debatę o tym, czy dąży do tego słusznie. W podobny sposób dyskutowano o kwestiach zachowania suwerenności rozumianej poprzez zachowanie odrębności kulturowych, tożsamości regionalnych, wartości historycznych i religijnych w państwach członkowskich UE. Unia przedstawiana była jako wspólnota, która szanuje te odrębności, a nawet wspiera je, nierzadko finansowo.
W raporcie MCC zauważono, że promowanie przez UE norm liberalno-progresywnych, często stoi w sprzeczności z kulturowymi i historycznymi kontekstami poszczególnych państw członkowskich. W efekcie zaostrzają się napięcia i pogłębia się opór wobec polityki UE w niektórych regionach, zwłaszcza w Europie Środkowej i Wschodniej[4]. Warto podkreślić, że w takich wypadkach następuje tzw. efekt kuli śnieżnej, bowiem tam, gdzie napięcia i opór wobec polityki UE rośnie, tam Unia alokuje więcej środków przeznaczonych na programowanie debaty publicznej i rozwój promujących „odpowiednie” treści ośrodków analitycznych i NGOsów.
Przykład programu CERV
Program Obywatele, równość, prawa i wartości” (CERV) [5] jest doskonałym przykładem unijnej strategii budżetowej opartej na wartościach. Program ten został uruchomiony w 2021 r. i zaplanowany jest aż do 2027 r. Jego deklarowanym celem jest „ochrona i promowanie praw i wartości zapisanych w traktatach UE i w Karcie praw podstawowych, w szczególności poprzez wspieranie organizacji społeczeństwa obywatelskiego działających na szczeblu lokalnym, regionalnym, krajowym i ponadnarodowym”[6]. Program jest podzielony na cztery komponenty, które już na pierwszy rzut oka wskazują na „newralgiczne” kwestie, takie jak m.in.: próby definiowania aborcji jako prawa kobiet, nadawanie przywilejów osobom identyfikującym się ze środowiskiem LGBT, czy równość rozumiana jako uniformizacja kobiet i mężczyzn.
W ramach komponentu pierwszego CERV przewiduje wsparcie finansowe dla organizacji, które mają walczyć o „równość, prawa i równość płci - promowanie praw, niedyskryminacji, równości (w tym równości płci) oraz włączanie problematyki płci i niedyskryminacji do głównego nurtu polityki.”
Drugim filarem programu jest „zaangażowanie i uczestnictwo obywateli - promowanie zaangażowania i uczestnictwa obywateli w demokratycznym życiu Unii, wymiany między obywatelami różnych państw członkowskich oraz podnoszenie świadomości na temat wspólnej historii Europy.
Komponent trzeci nosi nazwę „Daphne” i skupia się na finansowaniu „walki z przemocą, w tym przemocą ze względu na płeć i przemocą wobec dzieci”.
Ostatni element programu to „Wartości UE - ochrona i promowanie wartości UE zgodnie z art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej: <<poszanowanie godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, praworządności oraz poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości>>".
Jak wskazują podane w raporcie dane z Europejskiego Systemu Przejrzystości Finansowej (FTS) za okres 2021-2023, wśród dziesięciu głównych beneficjentów CERV znalazły się takie organizacje pozarządowe jak:
Dane te nie pozostawiają wątpliwości w jakie „wartości” i jak rozumianą „równość” UE inwestuje. Inwestuje zaś szczególnie tam, gdzie wartości te i równość są „zagrożone” przez stawiające im opór społeczeństwo. Działania te finansuje zaś w funduszy, które pochodzą m.in. z podatków właśnie tych społeczności. Podobnie proste fakty w znacznej mierze przyczyniły się do wyrażenia głośnego społecznego sprzeciwu w podobnym skandalu, jaki obserwowaliśmy niedawno w USA. Czy w Europie będzie podobnie?
Śmierć prawdziwej debaty publicznej
W efekcie praktyk finansowych UE nastąpiło realne wypaczenie debaty publicznej i uciszenie – poprzez zagłuszenie lub zniszczenie - alternatywnych perspektyw w szeregu dziedzinach. Wspierając jednostronną narrację, która przedkłada ponadnarodową integrację nad suwerenność narodową i demokratyczny pluralizm, UE w rzeczywistości podważyła istotę ustrojów demokratycznych w państwach członkowskich. Przy okazji z debaty publicznej zniknęły lub zostały efektywnie zmarginalizowane inne podmioty (ośrodki analityczne i organizacje pozarządowe), które nie będąc w stanie konkurować zasobami finansowymi z organizacjami finansowanymi z zewnątrz, straciły jakiekolwiek szanse na przedostanie się do opinii publicznej ze swoim, choćby najbardziej profesjonalnym i eksperckim przekazem. Na polu bitwy ostały się jedynie te ośrodki, które od lat budowały silne struktury, a swoje zaplecze finansowe pozostawiły niezależne od jakichkolwiek grantów i dotacji. Wśród nich znajduje się Instytut Ordo Iuris, który od początku swej działalności opiera swą działalność wyłącznie na wsparciu darczyńców, co pozwala na zachowanie niezależności i odporności na wstrząsy polityczne.
Kula śniegowa nie zatrzymała się jednak na zniszczeniu społeczeństwa obywatelskiego. Opór społeczeństw wobec ingerencji UE w ich kulturową tkankę dał także efekt w postaci promowania cenzury. Pod pretekstem walki z dezinformacją Komisja w coraz większym stopniu wspiera inicjatywy, które promują cenzurę odmiennych opinii, ograniczając różnorodność dyskursu publicznego i konsolidując kontrolę nad przepływem informacji w UE. Dopełnieniem siłowego programowania społeczeństwa za pomocą środków finansowych i forsowanej z każdej możliwej strony ideologii „wartości unijnych” stały się próby ingerencji w politykę wewnętrzną państw członkowskich.
Dość przypomnieć „czarne protesty”, których fala przeszła przez Polskę w 2016 r. i 2017 r. – już wówczas Instytut Ordo Iuris alarmował, że organizacje pozarządowe odpowiedzialne za ich organizację i promocję otrzymały na ten cel gigantyczne środki finansowe z zagranicy[7]. Na podobnej zasadzie w państwach członkowskich rządzonych przez konserwatywne i eurosceptyczne rządy, wsparcie Komisji dla lokalnych organizacji pozarządowych rozszerzyło się na ingerencję w politykę wewnętrzną, podważając lub próbując delegitymizować demokratycznie wybrane administracje pod pretekstem obrony "wartości UE".
Sam filar czwarty programu CERV, tj. "Wartości UE", stanowi prawie 50% budżetu CERV. Jak wskazano w raporcie, jest on realizowany poprzez zapewnianie wsparcia finansowego organizacjom pozarządowym, ośrodkom analitycznym i innym organizacjom działającym na poziomie lokalnym, regionalnym i ponadnarodowym na rzecz inicjatyw i projektów mających na celu promowanie wartości UE[8]. Co istotne, CERV jest wdrażany głównie w ramach bezpośredniego zarządzania przez Komisję Europejską - co oznacza, że fundusze są przekazywane bezpośrednio organizacjom społeczeństwa obywatelskiego i organizacjom pozarządowym, bez jakiegokolwiek udziału czy nadzoru władz krajowych. Pozwala to w prosty sposób uniknąć „niepotrzebnych” kontroli, czy zauważenia powiązań finansowych pomiędzy rodzajem aktywności, a finansowaniem danej organizacji.
Propaganda, która stała się otwartą ingerencją w sprawy państwa
Autor raportu wprost wskazuje na przypadki dwóch państw – Polski i Węgier, w których cele, na jakie wydatkowano fundusze oraz sposób i skala tego finansowania, sprawiły, że aktywność KE na tym polu trudno określać jedynie mianem „propagandy”. MCC wskazuje, że była to jednoznaczna ingerencja. Faktycznie, nie sposób inaczej podsumować poniższych danych niż poprzez przyznanie, że UE dokonała otwartej ingerencji w sprawy państwa członkowskiego, w tym w procesy demokratyczne i wyborcze.
W ostatnich latach UE przekazała ogromne sumy pieniędzy organizacjom pozarządowym i innym ośrodkom działającym w Polsce i na Węgrzech. W Polsce w ramach programu CERV wydano 38 mln euro, na Węgrzech zaś 41 mln euro[9]. Jakie projekty zostały zrealizowane przy pomocy tych środków?
Część projektów miała na celu nie tylko promowanie ideologii niezgodnych z dominującą lokalną wrażliwością kulturową, takich jak promowanie, czy wręcz rozszerzające interpretowanie praw osób identyfikujących się ze środowiskiem LGBT (np. poszanowanie i równość osób o odmiennej orientacji seksualnej rozumiane rozszerzająco jako konieczność wprowadzenia małżeństw jednopłciowych z prawem do adopcji dzieci). Część projektów miała na celu przede wszystkim promocję UE jako organizacji międzynarodowej oraz - co bardziej kontrowersyjne – część z nich była otwarcie wymierzona w demokratycznie wybrany, legalny rząd danego państwa.
Tak więc, obok „zwykłych projektów” mających na celu "podnoszenie świadomości znaczenia wzmacniania integracji europejskiej”, czy "wzmacnianie tożsamości europejskiej wśród obywateli, zwłaszcza wśród młodych ludzi" znalazły się projekty ukierunkowane na:
Jak wskazano w raporcie MCC, niektóre z organizacji pozarządowych zaangażowanych w te projekty rzeczywiście odegrały wiodącą rolę w mobilizowaniu społeczeństwa obywatelskiego przeciwko swoim rządom.
Prawo do krytykowania rządu jest rzecz jasna podstawowym filarem demokracji i należy go bronić. Jednakże sytuacja, w której krytyka ta jest produktem "organizacji społeczeństwa obywatelskiego" finansowanej w znacznej mierze (lub całkowicie) przez zagraniczną organizację międzynarodową (w tym wypadku UE) mającą na celu wywarcie określonego wpływu na politykę danego rządu - lub nawet podważenie lub odsunięcie go od władzy dla własnych interesów politycznych – nie sposób kategoryzować tego działania jako przejawu demokracji i aktywności społecznej.
Aktywność Komisji Europejskiej na tym polu znacznie przekroczyła granice dozwolonego, demokratycznego poparcia i zmieniła się w wyraźną zewnętrzną ingerencję, czy wręcz sabotaż. Jak bowiem inaczej określić sytuację, w której tak podstawowe prawo demokracji, jedna z cech charakteryzujących rządy prawa – a więc nieskrępowane prawo do krytyki władzy, zostaje przekształcone w instrument wpływu zewnętrznego, mający na celu destabilizację demokratycznie wybranego rządu?
Liczby, które mówią
Raport MCC obejmuje szereg niezwykle niepokojących zagadnień, które nie sposób omówić w formie krótkiego komentarza. Wśród wartych odnotowania kwestii pozostaje sposób dysponowania funduszami Krajowego Planu Odbudowy (KPO), których zablokowanie, a następnie uruchomienie w przypadku Polski ściśle korelowało ze zmianą władzy czy specyficznym definiowaniem przez KE „praworządności”, jednej z podstawowych wartości wspólnoty europejskiej. T. Fazi zwraca także uwagę na skalę unijnej machiny propagandowej. O ile bowiem sam sposób działania KE jest nieakceptowalny w świetle wartości demokratycznych, które Europa ma na sztandarach, to jego skuteczność wynika ze skali nakładów finansowych przeznaczanych przez Unię na propagandę.
W wieloletnim budżecie UE na lata 2021-2027 na promowanie „odporności i wartości" przeznaczono 45 mld euro, co stanowi ok. 5 proc. całkowitego budżetu UE wynoszącego ponad 1 bilion euro. Na sam program CERV i to tylko w 2025 r. przeznaczono zaś 236 mln euro[15], czyli w przeliczeniu blisko miliard złotych. Dla porównania: w listopadzie 2024 r. przedstawiciele polskiego rządu podpisali list intencyjny w sprawie powołania polskiego Funduszu Sztucznej Inteligencji i z dumą ogłosili, że w celu efektywnego inwestowania w innowacje, wsparcia przełomowych projektów AI, monitorowania rynku, tworzenia strategii dla przyszłości i rozwój technologii, wspierających codzienność Polaków fundusz otrzyma... 1 mld złotych[16].
Audyt w stylu DOGE?
Autor raportu podkreśla, że brak przejrzystości w przyznawaniu funduszy przez KE jest wręcz oszałamiający. Praktycznie niemożliwe jest prześledzenie pełnego zakresu propagandy finansowanej przez UE, ponieważ fundusze są rozdzielane na wiele programów bez wyraźnego nadzoru. MCC wskazuje też, że istnieją dowody na to, że finansowanie jest kierowane na projekty, które służą programom politycznym, a nie rzeczywistym potrzebom obywatelskim. Nie ulega wątpliwości, że potrzebny jest pilny audyt wydatkowania środków finansowych przez Komisję Europejską.
W ostatnich tygodniach byliśmy świadkami gigantycznego audytu przeprowadzonego przez DOGE w USAID. Audyt ten poskutkował zredukowaniem programów prowadzonych – i finansowanych przez Amerykanów – o ponad 80 proc. Jednakże audyt ten to nie tylko kwestia uporządkowania finansów publicznych w USA. Rozpowszechnienie informacji o tym jak wydatkowane były pieniądze podatników, na jakie cele i w jakich regionach świata, wywołało falę niezadowolenia obywateli USA. Trudno im się dziwić, wszak pieniądze te częstokroć wydatkowane były w sposób co najmniej kontrowersyjny. Niewątpliwie przeprowadzenie podobnego audytu w ramach funduszy unijnych mogłoby wywołać podobny wstrząs.
Z drugiej strony, na przestrzeni lat Europejczycy przywykli do forsowania w ramach „wartości UE” lewicowych ideologii oraz do prób deprecjonowania przeciwników politycznych poprzez zarzuty związane z łamaniem „praworządności”. Czy zatem wyniki audytu przeprowadzonego w KE rzeczywiście wstrząsną europejską opinią publiczną tak, jak zadziało się to w USA? Jest tylko jeden sposób, aby to sprawdzić i – niezależnie od tego jak silne reakcje społeczne to wywoła – warto to zrobić.
Z raportem MCC w angielskiej wersji językowej można zapoznać się TUTAJ.
12.03.2025
Czy Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uzna, że Polska uchybiła zobowiązaniom państwa członkowskiego? Sprawa ma swój początek w 2023 r., kiedy to Komisja Europejska zaskarżyła Polskę do TSUE o naruszenie prawa europejskiego w związku z dwoma wyrokami TK z 2021 r. Pozornie temat mógłby się wydawać już nieaktualny, Polska znowelizowała inkryminowane przepisy, a nawet zmieniły się władze w naszym kraju. Nie ma więc „zagrożenia dla praworządności”, co także zauważyła Komisja Europejska, która w maju ubiegłego roku zakończyła procedurę z art. 7 TUE wobec Polski. Rzeczpospolita wróciła już na właściwe tory, a prawo stosuje się, zgodnie z oświadczeniem premiera Donalda Tuska tak, jak oni je rozumieją. Ale pomińmy ten aspekt i zwróćmy uwagę na kilka kwestii ściśle prawnych i przyjrzyjmy się przede wszystkim temu, co stanowiło podstawę skargi KE do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Polska pod ostrzałem
Jak wskazał rzecznik generalny TSUE Dean Spielmann, Komisja Europejska domagała się, by Trybunał uznał, że Polska uchybiła zobowiązaniom wobec Unii Europejskiej, wydając wyroki, które podważają nadrzędność prawa unijnego. Konkretnie chodziło o wyroki Trybunału Konstytucyjnego z 14 lipca i 7 października 2021 r., dotyczące regulacji wynikającej z procesu reform polskiego sądownictwa. Przy okazji wczorajszej wypowiedzi, rzecznik TSUE poddał też fundamentalnej krytyce Trybunał Konstytucyjny stwierdzając, że jego działania „stanowią bezprecedensową rebelię”, gdyż naruszają pierwszeństwo, autonomię i skuteczność prawa UE. Nie sądzę, by warto było szerzej komentować styl tej wypowiedzi, na pewno jednak trzeba stwierdzić, że dowodzi ona bezprzykładnego łamania norm traktatowych. Wyznaczają one bowiem wyraźnie granice kompetencji Unii Europejskiej, dla których podstawę stanowi zasada przyznania. Zgodnie z art. 5 Traktatu o Unii Europejskiej, jest ona uprawniona wykonywać tylko te kompetencje, które zostały jej przyznane. Ponadto przyjmuje się, że art. 5 powinien być stosowany z uwzględnieniem zasady poszanowania tożsamości narodowej państw członkowskich (art. 4 ust. 2 TUE) oraz zasady lojalnej współpracy (art. 4 ust. 3 TUE). Kompetencje nieprzyznane Unii w traktatach należą do państw członkowskich (art. 4 ust. 1 TUE). Ponadto, każda instytucja UE działa w granicach uprawnień przyznanych jej na mocy traktatów (art. 13 ust. 2 TUE). Tak więc niedopuszczalne są takie działania Unii, które nie mają podstaw traktatowych. Z punktu widzenia systemu prawnego UE, sprawa wydaje się prosta do interpretacji. Jest także równie prosta z perspektywy polskiej Konstytucji.
Warto przypomnieć najbardziej podstawowe kwestie w tej materii, a przede wszystkim tezy, które Trybunał Konstytucyjny przedstawiał już wielokrotnie w swoim orzecznictwie, odnośnie stosunku pomiędzy prawem polskim, w tym przede wszystkim Konstytucją i prawem Unii Europejskiej. Podobnie też trybunały konstytucyjne innych państw członkowskich, jak Niemcy, Czechy, Hiszpania, Rumunia, Bułgaria czy Węgry odwołują się do tego samego rodzaju założeń ustrojowych.
Co mówi Konstytucja?
O stosunkach pomiędzy prawem polskim a prawem UE decyduje kilka postanowień Konstytucji, które są zawarte w jej rozdziale I „Rzeczpospolita” oraz w rozdziale III „Źródła prawa”. Ustawa zasadnicza nie zawiera żadnej wyodrębnionej części poświęconej członkostwu Polski w Unii Europejskiej. Były czynione próby by w tym kierunku zmienić Konstytucję, został nawet powołany przez Marszałka Sejmu RP, Bronisława Komorowskiego, specjalny zespół naukowy, który opracował projekt stosownej regulacji. Jednak ostatecznie do nowelizacji Konstytucji nie doszło.
Art. 8 ust. 1 stanowi, że Konstytucja jest najwyższym prawem RP. Natomiast art. 90 ust. 1 Konstytucji upoważnia Rzeczpospolitą do przekazania (na podstawie umowy międzynarodowej) organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu, kompetencji organów władzy państwowej w niektórych sprawach. Z kolei art. 91 ust. 3 Konstytucji potwierdza nadrzędność polskiej ustawy zasadniczej, stwierdzając, że prawo stanowione przez organizację, której Polska przekazała niektóre kompetencje, ma pierwszeństwo w przypadku kolizji z ustawami. Interpretacja tego przepisu potwierdza jednoznacznie nadrzędność Konstytucji wobec prawa unijnego.
Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na jeden kluczowy element treści przepisu art. 90 ust. 1, a mianowicie zastrzeżenie, że uprawnienie do przekazania „kompetencji organów władzy państwowej” przysługuje „w niektórych sprawach”. Władze polskie mogą przekazać kompetencje tylko w „niektórych sprawach”, a to oznacza interpretację zwężającą. Z ujęcia przepisu Konstytucji wypływa więc wniosek, że istnieją takie kompetencje, których przekazanie jest niedopuszczalne. Jednoznacznie stwierdził to Trybunał Konstytucyjny już w wyroku z 11 maja 2005 r. i ponawiał w wielu innych uznając, że sformułowanie w „niektórych sprawach” oznacza:
-zakaz przekazania ogółu kompetencji danego organu;
-zakaz przekazania spraw w danej dziedzinie;
-zakaz przekazania co do istoty spraw określających gestię danego organu władzy państwowej.
Postanowienia art. 8 ust. 1 i art. 90 ust. 1 i art. 91 ust. 3 stanowią spójną regulację wyrażającą ten sam cel ustrojowy, a mianowicie wyznaczenie granicy dla organów władzy przekazania kompetencji. Stanowią więc regulację o charakterze gwarancji decydujących o suwerenności Polski. Jak trafnie zauważył Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 24 listopada 2010 r., gwarancje te stanowią tzw. kotwice normatywne, które wyznaczają zakres i tryb przekazania kompetencji organów władzy Rzeczypospolitej. Służą więc ochronie suwerenności Polski w fazie akcesji do Unii Europejskiej, a więc z punktu widzenia kompetencji wynikających z traktatu akcesyjnego. Nie można jednak widzieć ich znaczenia tylko w tym aspekcie. Wyznaczają one również granice w bieżącym stosowaniu prawa polskiego i unijnego. A zatem tak w procesie akcesji do UE, jak też w bieżących relacjach wynikających z członkostwa w Unii, stanowią gwarancje suwerenności Polski.
Należy podkreślić, że art. 8 ust. 1 i art. 91 ust. 3 ustalają granice zastosowania zasady pierwszeństwa prawa unijnego. Zarówno na etapie akcesji, jak i w okresie członkostwa, władze RP są zobowiązane do uznania nadrzędności ustawy zasadniczej. Tym bardziej, że traktaty unijne nie przewidują pierwszeństwa prawa unijnego. A trzeba wyraźnie podkreślić, że wszystkie organy władzy w Polsce są związane postanowieniami Konstytucji, a więc dotyczy to również Trybunału Konstytucyjnego.
Wszechwładza sędziów
Powyższa analiza nie kończy się jednak wnioskiem, który formalnie byłby jedynym uprawnionym. Problem w stosunkach między Unią Europejską a Polską, a także innymi krajami wynika z faktu, że Unia Europejska uznaje w praktyce swoją nadrzędność wobec krajów członkowskich, a więc pełny zakres kompetencji do rozszerzania swoich uprawnień i wzmacniania pozycji biurokracji brukselskiej. Rozszerzanie kompetencji Unii następuje właśnie poprzez aktywizm sędziów unijnych, którzy traktują swoje uprawnienia w sposób rozszerzający. Orzecznictwo TSUE odrzuca możliwość, by państwa członkowskie, poprzez swoje trybunały konstytucyjne, mogły uchylać lub unieważniać normy unijne. Trzeba jednakże pamiętać, że sędziowie TSUE wydają skutecznie swoje wyroki narzucające jedyną słuszną interpretację prawa UE i akceptację działań Unii podejmowanych ultra vires (poza zakresem kompetencji) ponieważ mają polityczne umocowanie w systemie władzy UE. A praktyka ta prowadzi nas prosto do ostatecznego ukształtowania się superpaństwa unijnego. To na pewno będzie kres polskiej suwerenności.
Prof. Anna Łabno – konstytucjonalista, członek Rady Naukowej Ordo Iuris
11.03.2025
• W minioną sobotę aktywistki z Aborcyjnego Dream Teamu otworzyły w sąsiedztwie Sejmu „przychodnię aborcyjną” AboTak – miejsce, w którym jawnie łamane będzie polskie prawo.
• Zgłaszające się do „przychodni” kobiety mają otrzymywać pomoc w przeprowadzeniu nielegalnej w Polsce aborcji, co w myśl polskiego prawa stanowi przestępstwo z art. 152 § 2 Kodeksu karnego.
• Osoby zaangażowane w otwarcie „przychodni”, w tym skazana w pierwszej instancji za przestępstwo pomocy w aborcji Justyna Wydrzyńska, sugerują, że sprawcy pomocy w aborcji nie obawiają się sankcji za swoją nielegalną działalność, ponieważ premier Donald Tusk obiecał im bezkarność.
• Sam fakt powstania takiej „przychodni” to jawna kpina z polskiego prawa, będąca zachętą do łamania przepisów pod osłoną protektoratu politycznego.
Aktywistki Aborcyjnego Dream Teamu (ADT), w tym skazana w pierwszej instancji za przestępstwo pomocy w nielegalnej aborcji Justyna Wydrzyńska (Sąd Apelacyjny przekazał sprawę do ponownego rozpoznania), już jakiś czas temu deklarowały udostępnienie miejsca, w którym kobiety będą dokonywały aborcji farmakologicznej. Owa „przychodnia” o nazwie AboTak została otwarta 8 marca w sąsiedztwie Sejmu RP. Jak deklarują aktywistki aborcyjne zaangażowane w otwarcie i działalność AboTak – będzie to miejsce, w którym będą pomagać kobietom w przeprowadzaniu aborcji przy użyciu tabletek poronnych. Warto więc zastanowić się, na jakiej podstawie taka działalność w Polsce w ogóle jest możliwa, biorąc pod uwagę przepisy Konstytucji RP, ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży („ustawa o planowaniu rodziny”), Kodeksu karnego, a nawet wydane w sierpniu ubiegłego roku wytyczne Prokuratora Generalnego dotyczące m.in. aborcji farmakologicznej.
Prawo się nie zmieniło
Jeżeli komukolwiek wydaje się, że żyje w tzw. państwie prawa, jest w głębokim błędzie. Dobrym przykładem szerzącego się bezprawia jest właśnie kwestia dostępu do aborcji, czy – patrząc na to z innej strony – dekryminalizacji aborcji. Projekt ustawy zmieniającej przepisy Kodeksu karnego przewidujące m.in. odpowiedzialność karną za aborcję niezgodną z przepisami ustawy czy przestępstwo pomocy w aborcji, w lipcu 2024 r. nie został przyjęty przez Sejm, ponieważ nie uzyskał wymaganej większości głosów posłów. Innymi słowy – w demokratyczny sposób przedstawiciele większości polskiego społeczeństwa zadecydowali, że aborcja i pomoc w aborcji mają pozostać nielegalne i karalne. Temat powinien być zamknięty. Ale tak się nie stało – po lipcowym nieudanym głosowaniu w Sejmie niektórzy politycy z koalicji rządzącej, współpracujący blisko z organizacjami aborcyjnymi, zapowiedzieli, że aborcję będą wprowadzać w Polsce inaczej – jak wkrótce się okazało – w drodze ministerialnych wytycznych mających wymusić na lekarzach przeprowadzanie aborcji w szpitalach pod groźbą sankcji finansowych czy nawet utraty kontraktów z NFZ. Wytyczne minister zdrowia oczywiście nie są powszechnie obowiązującym prawem i w państwie prawa nie mogą mieć wpływu na kształt chroniących życie ludzkie przepisów Konstytucji RP (art. 38), ustawy o planowaniu rodziny (art. 1) czy Kodeksu karnego (art. 152), a ponadto powinny być z tymi przepisami zgodne. Tak przynajmniej przewiduje konstytucyjna zasada praworządności, zgodnie z którą „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa” (art. 7 Konstytucji RP). W kwestii aborcji obowiązywanie tej zasady ma być jednak najwyraźniej zawieszone albo całkiem zniesione - tak przynajmniej wynika z dotychczasowych działań rządzących.
Jawna przestępcza działalność w AboTak
AboTak, miejsce, w którym aktywistki – jak deklarują – będą pomagały kobietom w przeprowadzeniu aborcji, nigdy nie powinno powstać. Pomoc w pozbawieniu życia nienarodzonego dziecka stanowi w Polsce przestępstwo ujęte w art. 152 § 2 Kodeksu karnego, zgodnie z którym karze pozbawienia wolności do lat 3 podlega każdy, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania. Przepis ten wciąż obowiązuje, a z orzecznictwa jasno wynika, że działalność, którą prowadzą aktywistki w „przychodni” AboTak nosi znamiona przestępstwa pomocy w aborcji. Na przykład w wyroku z 30 września 2008 w sprawie II AKa 231/08 Sąd Apelacyjny w Katowicach uznał, że „pomoc w przerwaniu ciąży może być zrealizowana w różny sposób np. poprzez dostarczenie narzędzi służących do tego celu, ale także rady lub informacji”. Stanowisko takie podtrzymał też Sąd Apelacyjny w Gdańsku w wyroku z 9 lutego 2017 r. w sprawie II AKa 294/16. Powinno być zatem jasne, że osoby, które udostępniają kobietom miejsce (lokal) i narzędzia (tabletki) do przeprowadzenia aborcji niezgodnej z przepisami prawa (ustawy o planowaniu rodziny) realizują znamiona przestępstwa przestępstwa z art. 152 § 2 Kodeksu karnego. Warto podkreślić, że wspomniany Sąd Apelacyjny w Katowicach uznał nawet, że samo dostarczenie kontaktu telefonicznego może stanowić przestępstwo z art. 152 § 2 Kodeksu karnego, jako że jest to „pomoc istotna, gdyż umożliwiała podjęcie dalszych działań zmierzających już bezpośrednio do usunięcia ciąży (…)”. Tym bardziej taki charakter ma udostępnianie kobietom tabletek poronnych, którą to działalnością od dawna już chwalą się aktywistki Aborcyjnego Dream Teamu i która ma być teraz zupełnie jawnie prowadzona.
A bo tak powiedział Tusk
Nasuwa się więc oczywiste pytanie – na jakiej zasadzie aborcyjne aktywistki (z których jedna została już raz nieprawomocnie skazana za przestępstwo pomocy w nielegalnej aborcji) jawnie otwierają, a nawet szeroko reklamują lokal, w którym, zgodnie z ich deklaracjami, mają być popełniane przestępstwa? Czy równie dobrze inni obywatele łamiący prawo, np. złodzieje, mogliby działać jawnie, a dodatkowo – jak miało to miejsce w przypadku AboTak – liczyć na ochronę policji? Wydaje się, że nie (chociaż w obecnej sytuacji niczego nie można wykluczyć), a głównym powodem, dla którego aktywistki z ADT aktualnie czują się bezkarne, wydaje się być polityczny protektorat. Aktywistki zresztą nie kryją się z nim, stwierdzając w rozmowie z serwisem tvp.info, że „Donald Tusk obiecał, że osoby, które będą pomagać w dostępie do aborcji, nie będą ścigane. Nie interesuje nas prawo z 1993 roku, które i tak nie jest przestrzegane. W tym miejscu nie obowiązuje zakaz aborcji”. Widać zatem, że z niewyjaśnionych przyczyn obietnice szefa rządu mają obecnie priorytet przed przepisami ustawowymi, a nawet samą Konstytucją. W takich okolicznościach bez znaczenia wydaje się również fakt, że całkiem niedawno, bo w sierpniu 2024 r. Prokurator Generalny Adam Bodnar wydał wytyczne dla prokuratury „w zakresie prowadzenia postępowań przygotowawczych dotyczących (…) tzw. aborcji farmakologicznej”, w których napisał między innymi: „powszechne jednostki organizacyjne prokuratury zobowiązane są do prowadzenia lub nadzorowania postępowań dotyczących niezgodnego z przepisami przerwania ciąży, udzielenia pomocy lub nakłonienia do tego”.
Aktywistki pomagające w aborcjach farmakologicznych od dawna swoją działalnością kpią z polskiego prawa. Szczególnym jednak przejawem tego szantażu aborcyjnego jest publiczne udostępnienie lokalu przeznaczonego do prowadzenia w nim przestępczej działalności. A to wszystko w bliskim sąsiedztwie budynku Sejmu – miejsca, w którym zasiadają reprezentanci Narodu wprawdzie wybrani do stanowienia, ale przede wszystkim zobowiązani do przestrzegania prawa.
R.pr. Katarzyna Gęsiak – dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Ordo Iuris
W ostatnich miesiącach nieustannie jeździmy po całej Polsce z konkretnym, pilnym zadaniem – pokazać Polakom, jak boleśnie rządowa reforma szkół uderzy w nasze dzieci, nasze rodziny, w wiarę i w narodową tożsamość. Seksualna deprawacja i depolonizacja programu nauczania łączone są z usuwaniem ze szkół religii i wychowania do życia w rodzinie. To od obecnej skali naszego zaangażowania będzie zależeć nasza przyszłość, za którą będzie wkrótce odpowiadać współczesna młodzież.
Ordo Iuris w trasie
W ubiegłym tygodniu przedstawiciele Instytutu Ordo Iuris oraz Centrum Życia i Rodziny wzięli udział w X Europejskim Kongresie Samorządów w Mikołajkach, na którym osobiście poprowadziłem panel dyskusyjny pt. „Szkoła przyjazna rodzinie – Samorząd w czasach seksedukacji”. Dzięki naszemu zaproszeniu, z samorządowcami spotkali się eksperci Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły (KROPS) oraz… pewien inspirujący gość z USA. Przekonywaliśmy zgromadzonych samorządowców do zabrania głosu i stanowczego sprzeciwu wobec narzucania przez rząd ideologicznej indoktrynacji w prowadzonych przecież przez samorządy szkołach.
Prosto z Mikołajek wróciliśmy do Warszawy, gdzie zorganizowaliśmy duże spotkanie z naszym wyjątkowym gościem – Tiną Descovich – współzałożycielką amerykańskiej organizacji „Moms for Liberty” (Mamy dla Wolności). Ten dynamiczny ruch rodziców, zrzeszający już ponad 130 000 członków w 48 stanach USA broni praw rodziców. Mamy, które go założyły, w lokalnych wyborach przejęły wiele szkół oraz organów nadzorujących edukację – ku przerażeniu lewicowych biurokratów, odpowiedzialnych za szokującą deprawację dzieci. Wierzę, że „Mamy dla Wolności” mogą zainspirować polskich rodziców, którzy stoją dziś przed ważnym zadaniem obrony niewinności swoich dzieci.
W ubiegły czwartek nasi eksperci mówili o prawach rodziców i prezentowali film „To nic takiego” – ujawniający prawdę o wulgarnej edukacji seksualnej – na spotkaniu w sali kurialnej Diecezji Warszawsko-Praskiej. 12 marca będziemy w Pomiechówku, 20 marca w Polkowicach, a 26 marca w Zduńskiej Woli. A za nami już ponad 20 podobnych spotkań w całej Polsce!
Tak duża skala aktywności w terenie jest konieczna, bo niespotykane jest też zagrożenie dla naszych dzieci.
Nowacka wraca z kolejnym rozporządzeniem o „edukacji zdrowotnej”
Jeszcze nie znamy finalnej wersji podstawy programowej nowego przedmiotu, a już minister edukacji już podpisała rozporządzenia określające sposób nauczania „edukacji zdrowotnej”. Ta determinacja i pośpiech nie wróży nam nic dobrego.
Naszym wspólnym sukcesem jest to, że Barbara Nowacka została zmuszona (na razie) do wycofania się z obowiązkowego charakteru szkolnej seksedukacji. To niewątpliwie wielki sukces. Presja wywierana na polityków ma sens.
Szefowa resortu edukacji otwarcie przyznaje jednak, że „edukacja zdrowotna” powinna być obowiązkowa, a pierwszy rok jest rokiem weryfikacji. W zachwytach nad szkodliwym przedmiotem wtóruje jej promotorka aborcji – Minister Zdrowia Izabela Leszczyna.
To wszystko pozwala zrozumieć, dlaczego walkę o polską szkołę i sprzeciw wobec „edukacji zdrowotnej” uważamy za sprawy kluczowe dla przyszłości naszych dzieci i całej Polski.
Nie ustajemy w obronie dzieci
Dlatego też, gdy ministerstwo opublikowało pierwsze założenia podstawy programowej nowego przedmiotu, przygotowaliśmy obszerną – kompleksową i interdyscyplinarną – krytyczną analizę projektu. W jej przygotowanie włączyło się kilkunastu ekspertów – prawników, lekarzy, pedagogów, psychologów, psychiatrów i pediatrów, nauczycieli, dyrektorów szkół i autorów podręczników.
W ramach nagłaśniania sprawy, w ciągu kilku tygodniu odwiedziliśmy kilkanaście miast w całej Polsce, spotykając się z rodzicami i nauczycielami. Naszą petycję „Stop Seksualizacji Dzieci” podpisało ponad 45 000 osób. Zainwestowaliśmy ogrom czasu i środków w nagłaśnianie sprawy wszelkimi możliwym sposobami – w internecie, w prasie, radiu i telewizji.
Uruchomiliśmy niezwykle popularną petycję z apelem o dymisję Barbary Nowackiej. Była to bezpośrednia reakcja na skandaliczne słowa minister o „polskich nazistach”, którzy „zbudowali obozy” zagłady. Choć szefowa resortu edukacji tłumaczyła się „przejęzyczeniem”, to kłamstwo historyczne wpisuje się w całokształt działalności Barbary Nowackiej. To ona odpowiada przecież za ograniczanie oraz usuwanie z podstawy programowej nauczania o tragedii Polaków w czasie hitlerowskiej okupacji, to jej ministerstwo usuwało z nauczania postać św. Maksymiliana Marii Kolbe, wykreślał wzmianki o Żołnierzach Wyklętych i informacje o obozach zagłady w Treblince czy Sobiborze, gdzie łącznie zabito ponad milion osób! Pod petycją o dymisję minister Nowackiej podpisało się już prawie 70 000 Polaków.
Wraz z naszymi partnerami z Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły zorganizowaliśmy 1 grudnia na Placu Zamkowym w Warszawie wielką manifestację tysięcy Polaków – rodziców, dziadków, nauczycieli, specjalistów od edukacji i wychowania, zaniepokojonych o przyszłość naszych dzieci. Naszą manifestację relacjonowały największe polskie media, a TV Trwam i Telewizja Republika transmitowały wydarzenie na żywo. Materiał na temat protestu wyemitowano w Faktach TVN, w Teleexpresie i głównych serwisach informacyjnych TVP. Dzięki temu udało nam się dotrzeć do milionów Polaków!
Podczas sejmowej Podczas sejmowej konferencji osobiście zapewniałem rodziców, że jeśli przedmiot zostanie wprowadzony jako obowiązkowy – adwokaci Ordo Iuris będą gotowi, by bronić przed polskimi urzędami i sądami rodziców, którzy odmówią wysyłania dzieci na lekcje wulgarnej edukacji seksualnej.
Aby wspomóc zaniepokojonych rodziców, przygotowaliśmy broszurę „Edukacja seksualna kontra prawa rodziców”, w której znalazły się informacje o prawach przysługujących rodzicom, o zagrożeniach związanych z wprowadzeniem do szkół nowego przedmiotu oraz konkretne wskazówki na temat tego, co można zrobić już dziś, by powstrzymać radykalne plany MEN. Broszura zawiera kody QR do wzorów pisemnych petycji do Prezesa Rady Ministrów, Rzecznika Praw Obywatelskich, wzoru sprzeciwu rodzicielskiego do złożenia u dyrektora szkoły, internetowej petycji „Stop Seksualizacji Dzieci”, artykułu przedstawiającego „w pigułce” projekt edukacji seksualnej MEN oraz obszernej analizy eksperckiej podstawy programowej „edukacji zdrowotnej”.
Nasze materiały przekazujemy Polakom na kolejnych spotkaniach z ekspertami Ordo Iuris, które organizujemy w całej Polsce. Od kilku miesięcy to właśnie temat ochrony naszych dzieci przed ideologiczną indoktrynacją jest głównym tematem takich spotkań. W ostatnich miesiącach spotykaliśmy się z między innymi z mieszkańcami Wrocławia, Gniezna, Rawicza, Wołowa, Bochni, Jastrzębia-Zdroju, Krakowa, Torunia, Orzesza, Rzeszowa, Mielca, Łukowej, Zakopanego, Tarnowa, Kościana, Bełchatowa, Limanowej, Dębicy, Sobótki i Legnicy.
Spotkania były często połączone z pokazami filmu dokumentalnego „To nic takiego”, wyprodukowanego przez Centrum Życia i Rodziny, ukazującego realne konsekwencje wprowadzania wulgarnej edukacji seksualnej w Europie Zachodniej. Nasi eksperci wygłaszają prelekcje na temat praw rodziców w szkole, ochrony dzieci przed ideologią gender oraz zagrożeń związanych z nadużywaniem smartfonów przez nastolatków. Uczestnicy spotkań mają też możliwość zapoznania się z naszymi materiałami i mogą osobiście porozmawiać z ekspertami Ordo Iuris i Centrum Życia i Rodziny.
Jeżdżąc po Polsce, rozmawiamy z przedstawicielami samorządów, którzy stanowczo sprzeciwiają się rządowemu planowi „deformy” polskiej edukacji, którą nasi eksperci podsumowali jako „depolonizację, dechrystianizację, dehumanizację, deprawację i degradację szkolnictwa”.
Widząc zainteresowanie samorządów, przygotowaliśmy wzory uchwał stanowiskowych, możliwych do podjęcia przez sejmiki wojewódzkie oraz rady gmin lub powiatów. To właśnie do zadań samorządów należy bowiem prowadzenie szkół publicznych.
Wspieramy Centrum Życia i Rodziny w rozwoju sieci Szkół Przyjaznych Rodzinie, czyli placówek, które nie boją się opowiedzieć po stronie życia i rodziny, a przeciwko genderowej indoktrynacji dzieci. Każdego miesiąca do programu dołączają kolejne szkoły i przedszkola. To już niemal 800 szkół w całym kraju!
Tak dla religii w szkole!
Nie ustajemy też w obronie katechezy w szkole, której obecność przeszkadza obecnemu rządowi.
W ubiegłym miesiącu Barbara Nowacka podpisała rozporządzenie przewidujące ograniczenie liczby lekcji religii do jednej tygodniowo oraz narzucające dyrektorom szkół konieczność umieszczania zajęć z religii przed lub po zajęciach obowiązkowych danego dnia. Akt został podpisany pomimo braku porozumienia z kościołami i związkami wyznaniowymi, co jest oczywistym naruszeniem jasnych zasad ustawowych i konstytucyjnych.
Eksperci Ordo Iuris doręczyli resortowi negatywne opinie na temat rozporządzenia, gdy było ono jeszcze w fazie projektowania. Uruchomiliśmy wraz ze Stowarzyszeniem Katechetów Świeckich internetową petycję w obronie katechezy, pod którą podpisało się prawie 50 000 osób.
Nasi prawnicy przygotowali również projekt ustawy „Wartości dla przyszłości”, który utrwali pozycję katechezy w systemie edukacji. Projekt zakłada, że religia lub etyka będą przedmiotami obowiązkowymi, do indywidualnego wyboru oraz że minister edukacji nie będzie mógł w drodze rozporządzenia – czyli de facto jednoosobowej decyzji – destabilizować i ograniczać nauczania religii w polskich szkołach, jak dziś robi to Barbara Nowacka.
W internecie poparcia projektowi udzieliło już ponad 7 000 osób. Wkrótce rozpocznie się „papierowa” zbiórka podpisów pod projektem, aby móc skierować go do Sejmu.
Niedawno nasz przedstawiciel wziął udział w spotkaniu (które odbyło się w tej sprawie z inicjatywy Stowarzyszenia Katechetów Świeckich) z sekretarzem generalnym Konferencji Episkopatu Polski bp. Markiem Marczakiem, by rozmawiać o wsparciu Kościoła dla tej inicjatywy.
To od nas zależy los polskich dzieci
Wszystkie te działania są niezbędne dla ocalenia naszych dzieci i dla przetrwania polskiej szkoły. Walka o edukację całego pokolenia – a więc o przyszłość naszej Ojczyzny – toczy się właśnie teraz!
To od obecnej skali naszego zaangażowania będzie zależeć nasza przyszłość, za którą będzie wkrótce odpowiadać współczesna młodzież.
Wytrzymajmy w tej walce kilka lat. Powstrzymajmy najgorsze fale deprawacji i wynarodowienia polskiej szkoły.
Wierzę, że wkrótce nadejdzie zmiana, która – podobnie jak w USA – będzie sprzyjać definitywnemu zakończeniu genderowego i antypolskiego eksperymentu na naszych dzieciach.
Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Instytutu Ordo Iuris
• Znamy już ostateczną wersję rozporządzeń określających podstawę programową edukacji zdrowotnej, wprowadzające do szkół podstawowych i ponadpodstawowych nowy model edukacji seksualnej.
• W miejsce modelu osadzającego seksualność w kontekście małżeństwa, rodziny i prokreacji, obecnego w ramach zajęć wychowania do życia w rodzinie, wprowadza się model permisywny. Akcentuje on czerpanie przyjemności z seksualności oraz na równi z trwałymi, stabilnymi małżeństwami traktuje związki nieformalne, w tym jednopłciowe.
• Uczniowie już w szkołach podstawowych będą mieli się uczyć o różnych skłonnościach seksualnych, jako tak samo naturalnych, jak również o tym, że o ich płci nie musi przesądzać budowa biologiczna, bowiem są różne „tożsamości płciowe”.
• Ministerstwo zapowiada, że w ciągu najbliższego roku szkolnego przedmiot ma być dobrowolny. Pozbawia jednak rodziców gwarancji obecności w szkolnych programach nauczania treści afirmujących, małżeństwo, rodzicielstwo, w kontekście wychowania seksualnego, co pozostaje w opozycji do art. 18 Konstytucji RP.
• Ostateczny kształt rozporządzeń wprowadzających do podstawy programowej nowy model edukacji seksualnej i jednoczesne usuwający z niej treści dotyczące wartości rodziny oraz życia w fazie prenatalnej jest niezgodny również z przepisami ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, które nakazują obecność tego rodzaju treści w programach nauczania szkolnego.
Szkoły bez wychowania do życia w rodzinie
Wczoraj opublikowano ostateczne wersje rozporządzeń określających podstawę programową nowego przedmiotu edukacja zdrowotna, który ma zastąpić zajęcia wychowania do życia w rodzinie zarówno w szkołach podstawowych jak i w ponadpodstawowych. Edukacja zdrowotna wprowadza do szkół nowy model edukacji seksualnej, odmienny od zawartego w podstawie programowej wychowania do życia w rodzinie (WDŻ).
Do tej pory w polskich szkołach funkcjonował model, który osadzał seksualność w kontekście wyrażania miłości, trwałego i stabilnego małżeństwa, rodzicielstwa i prokreacji. Sprzyjał on panowaniu nad własnymi popędami, wskazując na liczne argumenty przemawiające za inicjacją seksualną w małżeństwie. Pozostawało to w zgodzie z art. 18 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, zgodnie którym „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”, jak również z art. 4 ust. 3 ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, który nakazuje, aby w programach nauczania szkolnego znalazły się m.in. treści o wartości życia w fazie prenatalnej.
Ideologiczna indoktrynacja w szkołach
Od takiego modelu edukacji seksualnej postanowiła odejść Minister Edukacji Barbara Nowacka. Program edukacji zdrowotnej nie zachęca już do zawierania trwałych, stabilnych małżeństw. Związki nieformalne, w tym jednopłciowe, decyzja o rozwodzie i wejściu w nowy związek czy „związki przejściowe” są traktowane tak samo jak trwały, stabilny i otwarty na życie (przyjęcie dzieci, również z niepełnosprawnością) związek małżeński. Nie ma też mowy o życiu ludzkim na prenatalnym etapie rozwoju, natomiast uczniowie w szkołach ponadpodstawowych mają być zaznajamiani z tematyką aborcji. Jakie jeszcze „nowości” czekają uczniów? Poniżej przykłady ostatecznych zapisów nowych rozporządzeń minister Nowackiej.
Uczniowie klas VII-VIII (12-14 lat) mają omawiać pojęcie i kierunki rozwoju „orientacji psychoseksualnej”. Usunięcie przykładów orientacji, w porównaniu do projektów rozporządzeń (heteroseksualna, homoseksualna, biseksualna, aseksualna), niewiele tutaj zmienia, a nawet poszerza możliwości omawiania innych jeszcze skrótów spod akronimu „LGBTQIAP+”.
W tym samym przedziale wiekowym uczniowie mają również wyjaśniać pojęcia związane z tożsamością płciową. Podobnie jak wyżej, usunięto przykłady „cispłciowość” i „transpłciowość”, co jednak w istocie niczego nie zmienia w porównaniu do pierwotnych propozycji MEN. Uczeń w dalszym ciągu będzie mógł, już w szkole podstawowej, otrzymać przekaz: o tym, czy jesteś chłopcem, czy dziewczynką, nie przesądza twoje ciało.
W zapisie dla uczniów klas IV-VI szkół podstawowych, spośród przykładów zmian dotyczących dojrzewania, należących do normy medycznej, usunięto „zachowania autoseksualne” (masturbacja, onanizm), pozostawiając jednak katalog otwarty tych przykładów. Oznacza, że uczniowie w dalszym ciągu będą mogli uczyć się o masturbacji jako o normie medycznej (jak wskazano wprost w projekcie podstawy programowej edukacji zdrowotnej dla szkół podstawowych), szczególnie jeśli zostanie ona wymieniona jako przykład w podręcznikach do nowego przedmiotu.
Uczniowie klas IV-VI szkół podstawowych będą opisywali zmiany mogące występować w rodzinach, takie jak separacja, rozwód, wejście rodziców w nowe związki oraz sposoby radzenia sobie w takich sytuacjach. Za eksponowaniem tych treści w podstawie programowej kryje się założenie, jakoby – niezależnie od tego, czy w rodzinie danego dziecka taka traumatyczna dla niego sytuacja, jak rozstanie rodziców, wystąpiła, czy nie – uczniowie powinni być na nią przygotowani. W praktyce niejeden uczeń po takich zajęciach, będąc świadkiem wymiany zdań w rodzinie, może się zastanawiać, czy jego rodzina także się rozpadnie, skoro – jak dowiedział się na edukacji zdrowotnej – rozwody to powszechne zjawisko. Ci sami uczniowie nie będą jednak uczyli się już o wartości dbania o trwałość i zgodność małżeństwa czy poświęcania własnych egoistycznych zachcianek dla dobra rodziny.
W szkołach średnich uczniowie nadal będą mogli omawiać „kwestie prawne i społeczne związane z przynależnością do grupy osób LGBTQ+”, omawiać różne formy aktywności seksualnej (a zatem np. seks oralny, analny, w grupie) czy opisywać tzw. stereotypy płciowe. Co ciekawe, nastoletni uczniowie mieliby się uczyć również o przebiegu porodu, w tym porodu zabiegowego, czyli porodu siłami natury, ale z wykorzystaniem próżniociągu lub kleszczy położniczych, którymi obejmuje się główkę rodzącego się dziecka. Wśród przykładów zaburzeń depresyjnych podawane są depresja w ciąży i depresja poporodowa. Ponadto proponowany jest temat, dotyczący formułowania z szacunkiem komunikatów innych osób dotyczących m.in. decyzji o bezdzietności. Wszystko to razem wzięte nie zachęca raczej nastoletnich dziewcząt u progu dorosłego życia do decyzji o macierzyństwie czy posiadaniu większej liczby dzieci, co w dalszej perspektywie może przyczynić się do pogłębienia zapaści demograficznej w Polsce. Być może natomiast oswajanie z bezdzietnością wynika z chęci dostosowania przekazu do tzw. celów zrównoważonego rozwoju, ponieważ – co wypada w tym kontekście zasygnalizować – edukacja zdrowotna wymienia również osobny dział tzw. zdrowia środowiskowego, w ramach którego uczeń ma omawiać m.in. kwestie związane ze zmianami klimatu i globalnym ociepleniem oraz zachęcany jest do podejmowania „działań proekologicznych”.
Przedmiot, który godzi w dobro społeczeństwa
Na koniec zaznaczyć należy, że wychowanie do życia w rodzinie, w odróżnieniu od modelu edukacji seksualnej zawartego w ramach edukacji zdrowotnej, przekazuje uczniom wszystkie, a nie tylko wybrane, treści przewidziane przez ustawodawcę w ustawie o planowaniu rodziny. Brak w programach nauczania tych treści spowodowałby uniemożliwienie rodzicom zapewnienia dzieciom w szkole takiego rodzaju nauczania w sferze seksualności, które promuje wartości prorodzinne oraz koresponduje z chrześcijańskim dziedzictwem Narodu – za które wdzięczność wyrażono w Preambule Konstytucji RP.
Tego rodzaju zmiana w programach nauczania godziłaby w dobro i prawa dzieci, rodziców i nauczycieli, pozostając wbrew żywotnym interesom lokalnych społeczności oraz całego narodu.
R.pr. Marek Puzio – starszy analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris
• Izba Cywilna Sądu Najwyższego ogłosiła uchwałę, zgodnie z którą osoby cierpiące na transseksualne zaburzenia tożsamości płciowej i chcące „zmienić płeć” – czyli dokonać zmiany oznaczenia swojej płci metrykalnej w akcie urodzenia – nie będą musiały odtąd „pozywać swoich rodziców”.
• Przedstawiciele ruchu LGBT zgodnie chwalą Sąd Najwyższy za wydanie tej uchwały, która usuwa rodziców z postępowania dotyczącego ich dzieci i może ułatwić procedurę tranzycji na masową skalę w porównaniu ze stanem dotychczasowym.
• Sędziowie zdecydowanie wyszli poza zakres zadanego im pytania, które nie kwestionowało zasadności drogi procesowej.
• Dziwi także fakt tak szerokiej akceptacji dla uchwały sędziów powołanych po 2017 r. ze strony osób, które dotąd odmawiały im uznania, nazywając ich „neosędziami”.
• Adam Bodnar oraz rządowa komisja kodyfikacyjna wielokrotnie zastrzegali, że nie będą uznawać uchwał „neosędziów”. Czy będą w tej kwestii konsekwentni także w sprawach „tranzycyjnych”?
Czy akt urodzenia może być zmieniony?
Wczoraj ogłoszona została uchwała pełnego składu Izby Cywilnej Sądu Najwyższego (sygn. III CZP 6/24). Na pytanie prawne zadane 8 września 2022 r. przez ówczesnego Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego: „czy w sprawie o ustalenie albo zmianę płci wytoczonej przez osobę transseksualną pozostającą w związku małżeńskim lub posiadającą dzieci, po stronie pozwanej muszą wystąpić obok żyjących rodziców, nierozwiedziony małżonek lub dzieci powoda, a ich współuczestnictwo ma charakter współuczestnictwa jednolitego (art. 73 § 2 k.p.c. w zw. z art. 72 § 2 k.p.c.)?” sędziowie odpowiedzieli, że „1. Żądanie zmiany oznaczenia płci w akcie urodzenia podlega rozpoznaniu przez sąd w postępowaniu nieprocesowym przy zastosowaniu w drodze analogii art. 36 ustawy z dnia 28 listopada 2014 r. – Prawo o aktach stanu cywilnego. 2. Zmiana oznaczenia płci w akcie urodzenia może nastąpić wyłącznie na wniosek osoby, której dotyczy ten akt. 3. Oprócz wnioskodawcy uczestnikiem postępowania może być tylko jego małżonek (art. 510 k.p.c.). 4. Postanowienie uwzględniające wniosek wywołuje skutki od chwili uprawomocnienia się”. Sędziowie zaznaczyli zarazem, że Sąd Najwyższy „odstępuje od zasady prawnej uchwalonej przez skład siedmiu sędziów Sądu Najwyższego 22 czerwca 1989 r., III CZP 37/89”.
Udzielona przez sędziów odpowiedź (obowiązek stosowania instytucji sprostowania aktu stanu cywilnego z art. 36 Prawa o aktach stanu cywilnego w postępowaniu nieprocesowym w miejsce dotychczasowej drogi procesowej) zdecydowanie nie pasuje do zadanego pytania. Prokurator Generalny pytał o to, kto może wystąpić po stronie pozwanej „obok” żyjących rodziców, traktując obowiązek formalnego „pozywania rodziców” jako oczywisty, wynikający z wspomnianej wyżej uchwały składu siedmiu sędziów SN z 22 czerwca 1989 r., mającej moc zasady prawnej. W uchwale tej SN logicznie wyjaśniał, że sprostować można tylko to, co było błędne od początku, czyli w dacie sporządzenia aktu (ex tunc), podczas gdy późniejsze zmiany poszczególnych elementów stanu cywilnego (ex nunc) rejestrowane są w aktach stanu cywilnego z reguły w formie wzmianek dodatkowych. Późniejsze stwierdzenie transseksualnych zaburzeń tożsamości płciowej nie oznacza zatem, że akt urodzenia osoby dotkniętej obecnie tą przypadłością, sporządzony z uwzględnieniem tych czynników, które mają znaczenie dla określenia płci dziecka zgodnej z biologiczną rzeczywistością, był (i jest) obarczony błędem lub nieścisłością wymagającą sprostowania. Tymczasem SN w uchwale z 4 marca zakwestionował samą istotę instytucji sprostowania, sugerując tym samym, jakoby jeden z najbardziej obiektywnych faktów biologicznych, jakim jest płeć w momencie urodzenia dziecka, mógł stanowić przedmiot manipulacji i zmian dokonywanych już po fakcie.
Lobby LGBT się nie zatrzyma
Swój entuzjazm wobec uchwały wyraziła już m. in. minister równości w rządzie Donalda Tuska Katarzyna Kotula, pisząc, że to „przełomowy wyrok” (w rzeczywistości: uchwała), a także stowarzyszenie „Miłość Nie Wyklucza” identyfikujące się z ruchem LGBT, pisząc, że „to jest gruba sprawa”. Ten drugi podmiot od razu zastrzega jednak, że uchwała SN, jakkolwiek zgodna z oczekiwaniami tęczowych lobbystów „nie odpowiada na potrzeby osób niebinarnych, nie zdejmuje z osób trans wymogu, by udowadniały przed lekarzami swojej transpłciowości, nie pozostawia im decyzji o swojej tożsamości, zamiast tego nadal uzależnia ją od sędziów. To rozwiązanie tymczasowe”. Rzeczywiście uchwałę SN pozornie można postrzegać jako odbierającą ruchowi LGBT jeden z głównych argumentów prowadzonej przez nich „walki o tranzycję”. W rzeczywistości jednak, o czym świadczy także przytoczona wypowiedź, uchwała ta ma potencjał do wzbudzenia dalszej eskalacji transseksualnych roszczeń. W fundamentalnym dla ruchu LGBT tekście z 1987 r. pt. „Jak przeorać heteroseksualną Amerykę?” tęczowi aktywiści minionego pokolenia, Marshall Kirk oraz Erastes Pill apelowali do swoich współtowarzyszy: „Doprowadźmy do tego, aby dali nam palec; przyjdzie czas, a weźmiemy całą rękę! […] Szczególnie ważne dla ruchu gejowskiego jest podpięcie swojej sprawy do akceptowanych standardów prawa i sprawiedliwości, ponieważ jego heteroseksualni zwolennicy muszą mieć na podorędziu przekonującą odpowiedź na moralne argumenty jego wrogów”. Uchwała SN jawi się w tej perspektywie właśnie jako „dawanie palca”, po którym lobby transseksualne nieuchronnie sięgnie po „całą rękę”, doprowadzając do dekonstrukcji pojęcia płci, a także dewastacji społecznej i prawnej pozycji małżeństwa.
Instytut Ordo Iuris już 10 lat temu, w toku dyskusji nad projektem ustawy „o uzgodnieniu płci” (zawetowanej ostatecznie przez prezydenta Andrzeja Dudę), przypominał, że „wyjątkowa łatwość zmiany płci metrykalnej grozi przede wszystkim nadużyciami w kontekście instytucji małżeństwa”. Również prezydent Duda w uzasadnieniu swojego weta podkreślał, że „tożsamość płciowa” oznacza wyłącznie „świadomość bycia kobietą lub mężczyzną”. Z kolei dopuszczenie rozwiązań ułatwiających tranzycję na życzenie „stanowić będzie pokusę obejścia przepisów przewidujących istnienie jedynie małżeństw dwupłciowych i naruszać będzie zasadę dychotomicznego podziału społeczeństwa na dwie płcie, tworząc swoistą trzecią płeć w postaci osób, których cechy fizyczne należą do jednej płci, zaś status prawny do płci przeciwnej”. Proponowane zmiany „realnie mogą prowadzić do destabilizacji norm społecznych poprzez zaprzeczenie istnienia dychotomicznego podziału ludzi na kobiety i mężczyzn”. Dotychczasowe rozwiązanie, zgodnie z którym procedura tranzycji była stosunkowo trudna i wymagająca przejścia przez względnie skomplikowaną ścieżkę postępowania procesowego, stanowiło zatem pewną, choć niedoskonałą, formę zabezpieczenia porządku prawnego przed nadużyciami. To właśnie na podstawie powszechnego przeświadczenia o zasadzie dychotomicznego podziału społeczeństwa na dwie płcie Naczelny Sąd Administracyjny konsekwentnie odmawia umieszczania w dowodzie osobistym dziecka „dwóch matek”, zamiast prawdziwych, biologicznych rodziców.
Cios w prawa rodziców
Uchwała SN otwiera drogę do rozszerzenia tranzycji również na osoby małoletnie lub młodociane, wbrew woli i wiedzy ich rodziców. Do tej pory obowiązkowy udział rodziców w sądowym etapie procedury tranzycji stanowił swoisty dodatkowy bezpiecznik przed bezrefleksyjnym uznaniem przez sąd pochopnej, nieprawidłowej czy wręcz fałszywej diagnozy transseksualizmu. Rodzice jako prawni opiekunowie małoletniego, często jako pierwsi byli w stanie skonfrontować stwierdzenia swojego dziecka (już po osiągnięciu pełnoletniości) z rzeczywistością i zakwestionować przedwczesne uznanie jego przypadłości za zaburzenia transseksualne. Jak dotąd, właśnie otrzymanie pozwu mogło stanowić pierwszą okazję do uświadomienia sobie przez rodziców (lub przynajmniej jednego z rodziców), jak ich dziecko postrzega swoje problemy, określając je jako transseksualizm. Uchwała SN usuwa z postępowania element obligatoryjnego udziału rodziców – odtąd będą oni mogli być powoływani wyłącznie jako świadkowie, wedle uznania sędziów. Jak zwróciła uwagę prawniczka związana z ruchem LGBT, „nie wiemy jeszcze co to oznacza dla spraw w toku”. Z pewnością jednak uchwała ta przyczyni się do dalszego skonfliktowania dzieci z rodzicami na polu zaburzeń transseksualnych. Tym pilniejszą staje się potrzeba niezwłocznego rozpatrzenia przez Sejm gotowego projektu ustawy o zakazie wykonywania tranzycji, czyli operacji „zmiany płci”, wobec osób małoletnich, ubezwłasnowolnionych oraz cierpiących na zaburzenia psychiczne uniemożliwiające świadome wyrażenie zgody, złożonego przez Instytut Ordo Iuris w dniu 12 lipca 2023 r. (nr petycji: BKSP-155-X-1/23), który 23 lipca 2024 r., po jednogłośnie pozytywnym rozpatrzeniu przez sejmową Komisję do spraw Petycji, został przekazany do sejmowych Komisji Zdrowia oraz Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka i od tamtej pory czeka na ponowne podjęcie prac.
Interesującym aspektem sprawy jest fakt, że uchwała została podjęta na wniosek poprzedniego Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry. Jego następca, Adam Bodnar, usiłował cofnąć ten wniosek, jednak SN postanowieniem z dnia 19 stycznia 2024 r. orzekł o niedopuszczalności takiego wycofania. 3 lutego 2025 r. Komisja Kodyfikacyjna Ustroju Sądownictwa i Prokuratury, powołana rozporządzeniem rządu Donalda Tuska z 5 marca 2024 r., opublikowała projekt ustawy „o przywróceniu prawa do niezależnego i bezstronnego sądu ustanowionego na podstawie prawa”, którego artykuł 37 ustęp 1 stanowi, że uchwały Sądu Najwyższego podjęte z udziałem osób, uznawanych przez obóz rządzący za „neosędziów”, „nie mają mocy zasady prawnej i nie stosuje się do nich trybu określonego w art. 88 ustawy z dnia 8 grudnia 2017 r. o Sądzie Najwyższym”. Adam Bodnar w komunikacie z 29 października 2024 r. dotyczącym tej sprawy informował, że „pismem z dnia 9 sierpnia 2024 r. wniósł o wyłączenie ze składu orzekającego sędziów Sądu Najwyższego powołanych na stanowisko na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa ukształtowanej w trybie określonym przepisami ustawy z dnia 8 grudnia 2017 r.” i ostrzegał, że jego zdaniem „kontynuowanie przez Sąd Najwyższy postępowania i ewentualne wydanie rozstrzygnięcia będzie obarczone wadą prawną”. Jeszcze w stanowisku z 3 marca 2025 r., Bodnar konsekwentnie podtrzymywał swój „pogląd o braku podstaw faktycznych i prawnych do zajęcia stanowiska w tej sprawie przez Sąd Najwyższy”. W związku z tym, niezależnie od entuzjazmu wyrażanego wobec uchwały z 4 marca przez ruch LGBT i środowiska radykalnej lewicy, jeżeli obóz Donalda Tuska, do którego należą zarówno Lewica, jak i Adam Bodnar, zdoła przeforsować swoje pomysły na usunięcie „neosędziów” z Sądu Najwyższego, uchwała ta zostanie uznana za nieposiadającą waloru zasady prawnej, i jako taka nie będzie stanowić punktu odniesienia dla sędziów orzekających w sprawach związanych z tranzycją.
Adw. Nikodem Bernaciak – starszy analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris