„Jaki piękny podstęp! No pokażcie kto podniesie rękę na pomysł Nowackiej” – pisała w nagłówku swojego tekstu z kwietnia 2024 roku na łamach tygodnika „Newsweek” Aleksandra Pezda. Tym sformułowaniem można w zasadzie podsumować całą strategię mającą służyć przeforsowaniu w polskim systemie oświatowym permisywnej edukacji seksualnej pod pozornie niewinnym hasłem „edukacji zdrowotnej”.
Lewicowe kłamstewka
Oczywiście, na początku te drzwi do nowego modelu wychowania mają być lekko uchylone, ale każdy przytomny człowiek wie, że to tylko prawda etapu. Korzystajmy zatem póki możemy z możliwości wypisania naszych dzieci z tzw. „edukacji zdrowotnej”, a tak naprawdę permisywnej edukacji seksualnej (uwaga: rodzice mogą to zrobić tylko do 25 września!).
To zwykła strategia lewicy, która była i dalej jest skuteczna w wielu sprawach i wielu państwach. Tak jest choćby w przypadku postulowanych przywilejów dla relacji homoseksualnych. Najpierw mówi się ludziom, że w instytucji związków partnerskich chodzi tylko o swobodę odwiedzania się partnerów w szpitalu, by na drodze eskalacji dojść do forsowania projektów adopcji dzieci przez pary jednopłciowe i propozycjach kar dla tych, którzy krytykują takie destrukcyjne pomysły na organizowanie społeczeństwa.
Drugi elementem lewicowej strategii jest umieszczanie niszczycielskich elementów swojej agendy w szerszym, akceptowalnym społecznie kontekście narracyjnym. I tak na przykład postulat dostępności aborcji, która jest niczym innym jak zabijaniem dzieci w ich prenatalnej fazie życia, przedstawia się jako jedno z praw człowieka. Lewicowi politycy i działacze słusznie zakładają, że większość publiczności, konsumentów przekazów medialnych, nie ma pojęcia co zawiera Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, a przywołanie tego dokumentu – czy nawet samego hasła „praw człowieka” – zgasi w zarodku kiełkujące wielu głowach wątpliwości. Takie wątpliwości zaś, jak wiadomo, są początkiem myślenia, a w konsekwencji niejednokrotnie sprzeciwu. A przecież „prawom człowieka nie można się sprzeciwiać, więc można za ich pomocą próbować zamknąć dyskusję. Tymczasem w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka nie znajdziemy ani słowa o możliwości zabijania, za to wiele o prawie człowieka do życia – niezależnie na jakim etapie rozwoju się on znajduje. Znajdziemy także coś o prawie rodziców do decydowania w zakresie edukowania i formacji swoich dzieci.
A co z zakusami rządu Tuska, by narzucić – za pomocą szkoły – polskim rodzinom nieakceptowane przez nich treści?
Osłabianie umysłów
Na czym dokładnie polega podstęp w sprawie „edukacji zdrowotnej”? Na samej już nazwie nowego przedmiotu, który sugeruje każdemu z nas najlepsze intencje rządzących. Przecież dla wielu Polaków „zdrowie jest najważniejsze”, co powtarzamy sobie przy okazji każdego Bożego Narodzenia czy Wielkanocy lub jakichś bardziej osobistych uroczystości, jak imieniny czy urodziny. Każdy kto jest nieco bardziej zorientowany w rzeczywistości wie wszak, że lewica, a za nią niestety także współcześni liberałowie, nawet zabijanie nienarodzonych dzieci nazywają sprawami „zdrowia reprodukcyjnego”. Takie to zdrowie i takie intencje. Zatem, to co się dzieje wokół nowego przedmiotu szkolnego, to tylko kolejny przykład kontekstualizowania przez lewicę moralnego skandalu, jakim są głoszone przez nią poglądy. Działania te służą jednemu – osłabieniu czujność opinii publicznej.
Czy tego rodzaju manipulacje semantyczne mają sens? Oczywiście, że tak! Jest to ten rodzaj retoryki, który pozwala ustawiać sobie przeciwników w debacie w pozycji ludzi moralnie ułomnych. „Jesteś przeciwko prawom kobiet? Nie chcesz by państwo dbało o zdrowie naszych dzieci? Nie będę z tobą rozmawiał”.
Tomasz Terlikowski na froncie
Dobrym przykładem tego rodzaju postawy może być komentarz Tomasza Terlikowskiego, który na portalu Wirtualna Polska postanowił odpowiedzieć na list biskupów zachęcający do wypisywania dzieci z – na razie – dobrowolnych zajęć z „edukacji zdrowotnej”. Tekst napisany, mówiąc eufemistycznie, w duchu egzaltacji, sugeruje że biskupi mogli świadomie kłamać, ostrzegając rodziców przez lekcjami „edukacji zdrowotnej” jako „systemową deprawacją”. A przecież lekcje „edukacji zdrowotnej” są rzeczywiście systemowe, ponieważ stanowią część systemu oświatowego i owszem w założeniu mają przestawić edukacyjną zwrotnicę, jak zauważyła choćby Joanna Dobrzyńska, znakomita nauczycielka i działaczka oświatowa odznaczona Medalem Komisji Edukacji Narodowej, „z prorodzinnego modelu wychowawczo-rozwojowego na indywidualistyczny model biopsychospołeczny – bez analizy przewidywanych skutków takiej transformacji”. A zatem lekcje te już założeniu przynajmniej uchylają drzwi deprawatorom, którzy chętnie opowiedzą dzieciom o zaletach przygodnego seksu z osobami obojga płci, eksperymentowania z własną tożsamością płciową, masturbacją, czy jeszcze o „zdrowiu reprodukcyjnym”. Taką sytuację można określić mianem deprawacji. A zatem mamy rzeczywiście do czynienia z systemową deprawacją naszych dzieci i w tej sprawie to Terlikowski, a nie biskupi, kłamie razem z promotorami nowej edukacji seksualnej.
Nawet jeśli wciąż wiele będzie zależało od konkretnych nauczycieli, moralny wydźwięk lekcji z „edukacji zdrowotnej” pozostanie dla konkretnego dziecka i jego rodziny loterią. Jednak
tego rodzaju wątpliwości nawet przez moment nie pojawiają się w tekście Tomasza Terlikowskiego, którego treść można zakwalifikować jako liberalną propagandę na odcinku katolickim. Trudno o odmienną kwalifikację tej wypowiedzi, skoro autor ten nie widzi innych motywów dla niezgody wielu współobywateli na działanie rządu w zakresie edukacji, jak tylko upolitycznienie. Zarzut politycznego podejścia do problemu dotyka w komentarzu nie tylko biskupów, ale też zwykłych ludzi występujących indywidualnie lub w ramach organizacji społecznych, martwiących się o przyszłość swoich dzieci, ale też szerzej kolejnych polskich pokoleń. Zresztą, cóż to za argument, choć polityka nie jest moralnością, to jej cele zawsze mają moralne cele, dotyczą bowiem formy życia ludzkich wspólnot. Tekst Tomasza Terlikowskiego jest nie mniej politycznie zaangażowany, a powiedziałbym nawet bardziej, co ruch sprzeciwu wobec „edukacji zdrowotnej”.
Zamiast edukacji afirmacja
„Warto też przypomnieć”, pisze Tomasz Terlikowski, „że jest to program szkolny kierowany do uczniów, z których znacząca część wychowuje się w rodzinach niepełnych, patchworkowych, a także niezwiązanych już wprost ani nawet pośrednio z moralnością katolicką.” Trzeba zatem zapytać, czy to znaczy, że rodzina zdaniem publicysty jest tylko katolickim wymysłem, a dzieci z trudniejszym kontekstem życiowym nie zasługują na to, by w ramach systemu edukacji choć usłyszeć o dobrych wzorcach społecznych? Czy dzieci ponosiły jakiegoś rodzaju uszczerbek w kontakcie z wiedzą, jaką przekazywano na zlikwidowanych lekcjach „wychowania do życia w rodzinie”? Dlaczego te lekcje zlikwidowano także Tomasz Terlikowski nie pyta, ponieważ otworzyłoby to cały worek z niewygodnymi pytaniami.
Kilka niewygodnych kwestii
Narracja lewicowo-liberalna, a także rządowa, w sprawie „edukacji zdrowotnej” stara się przesłaniać dynamikę stojącą za wprowadzeniem tego przedmiotu do szkół. A ta dynamika dobrze pokazuje, że mamy do czynienia z podstępnym traktowaniem społeczeństwa. Przyjrzyjmy się zatem kilku problemom tej reformy.
Po pierwsze, choć to może nie najważniejsze, ale symptomatyczne – pośpiech. Barbara Nowacka, minister edukacji narodowej, feministka i działaczka proaborcyjna, wie, że nie ma wiele czasu. Rządy Tuska trwają tylko siłą nabytego mandatu, a nie aktualnym poparciem społecznym. Dlatego wprowadza w życie przedmiot, do którego jej resort jeszcze nie przygotował podręczników. Jednak sens tego działania jest jasny: rozpocząć procesy, których nie będzie się dało już zatrzymać. To akurat raczej się nie uda, ale pośpiech jest jedyną nadzieją, by coś porządnie zepsuć na przyszłość. Sprawa nie dotyczy zresztą tylko podręczników, ale też kwalifikacji kadry, która miałaby nauczać nowego przedmiotu. Kiedy i jak miała być ona wykształcona z tak szerokiego zakresu programowego?
Po drugie – i widać to jak na dłoni – przekazywanie wiedzy na temat życia higienicznego, czym tak zachwyca się Tomasz Terlikowski, jest tylko przykrywką dla tej, jak sam pisze, jednej dziesiątej programu poświęconej seksualności. Skąd taki wniosek? Z prostej i bezpośredniej analizy dokumentów określających podstawę programową polskiej edukacji. Wszystko, co ma być zaproponowane uczniom w ramach przedmiotu „edukacji zdrowotnej”, jest, w bardzo dużej ilości, rozsiane w programie różnych już istniejących przedmiotów. To pozornie zbędne multiplikowanie materiału w czasach, gdy głosi się konieczność uszczuplenia treści przekazywanej uczniom, nie jest przypadkowe. Stanowi beczkę miodu, w której została ukryta łyżka dziegciu.
Po trzecie, w podstawie programowej nowego przedmiotu w zasadzie tylko jedna kwestia jest nowa, czyli podejście do seksualności, które odrzuca model wychowawczy, a przedstawia seksualność jako kwestię medyczną. Z tym, że za medykalizacją seksualności – znów, żadne to zaskoczenie – bardzo często w dyskursie skrywane są niebezpieczne ideologie afirmujące czy to patologie życia seksualnego czy też zaburzenia, które powinny podlegać opiece psychiatrycznej. Są też inne pytania: dlaczego szkoła nie pozostawia omawiania spraw intymnych rodzicom lub bliskim osobom, a robi to publicznie, dlaczego nie bierze się pod uwagę społecznych i psychicznych konsekwencji omawiania spraw intymnych na forum klasy, dlaczego nie bierze się pod uwagę, że umieszczenie edukacji higienicznej w programie kontrowersyjnego przedmiotu najprawdopodobniej zniechęci wielu uczniów do spraw zdrowotnych? Pamiętajmy też, że nawet jeśli teraz furtka do edukacji moralnie permisywnej została jedynie uchylona i rodzice mają do 25 września możliwość wypisania swoich dzieci z nowego przedmiotu w nowym roku szkolnym, nie ma żadnych powodów być choć w minimalnym stopniu ufać lewicowym ministrom, że tak pozostanie w kolejnych latach.
Co sobie myśli minister Nowacka?
Ideologia wyznawana przez minister edukacji, o czym już wspomniałem, jest raczej znana, ale przyjrzyjmy się pewnemu konkretowi. W grudniu 2023 roku Ministerstwo Edukacji Narodowej chwaliło się na swoim oficjalnym profilu w mediach społecznościowych spotkaniem Barbary Nowackiej i Anji Rubik, modelki i założycielki fundacji SEXEDPL. Organizacja ta jest znana z afirmowania przygodnego seksu, co można jak sądzę uznać za rodzaj ideowej deklaracji, z którą jak widać pani minister się zgadza. Trudno to spotkanie, a tym bardziej informację medialną, traktować jako zdarzenia przypadkowe, szczególnie w kontekście kształtujących się już wtedy planów wprowadzenia przedmiotu „edukacji zdrowotnej”. Jaki rodzaj mentalności i wartości charakteryzuje środowisko SEXEDPL można zweryfikować na stronie fundacji, choćby w tekście pt. „Spontaniczny seks”, gdzie można m.in. czytać, po naciśnięciu przycisku, potwierdzający, że ma się co najmniej 15 lat:
„Lato to zawsze taka pora, która sprzyja flirtom, intensywnym, ale krótkim relacjom i spontanicznemu seksowi. Jeśli tylko ktoś tego wszystkiego chce, to nie ma w tym nic złego! Najważniejsza jest świadoma zgoda i zadbanie o swoje bezpieczeństwo. Równie ważna jest przyjemność, radość i cieszenie się swoimi wszystkimi przygodami. Mamy prawo lubić spontaniczny seks i uważać go za coś ważnego w naszym życiu. (…) Niezależnie od płci – zawsze miej przy sobie prezerwatywę i/ lub maskę oralną! Pamiętaj o tym, by dobrze je przechowywać, ostrożnie otwierać i zakładać, sprawdzać czy mają atesty. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz potrzebować prezerwatywy i/lub maski, nie ma sensu ryzykować. Zawsze polecam mieć także przy sobie tabletkę po, którą można zażyć w sytuacji, gdy zabezpieczenia nie użyliście albo niestety ono zawiodło,”
O jaką edukację chodzi?
Czy o taką edukację walczy Tomasz Terlikowski? Kiedyś pytany o edukację seksualną mówił: „nie chciałbym, żeby szkoła uczyła moje dzieci rozpusty”, a Renata Kim na łamach „Newsweeka” przygotowując artykuł z sylwetką małżeństwa Terlikowskich referowała, że „edukację seksualną uważają za promocję rozpusty i homoseksualizmu”. Dziś Tomasz Terlikowski mówi: „Dlatego proszę: zapisujcie dzieci na edukację zdrowotną, bo to pomoże im poznać swoje ciało, zrozumieć pewne procesy nim kierujące, zapewni narzędzia chronienia się przed przemocą seksualną, ale także odpowiedniego żywienia, a w niczym nie zaszkodzi ich zbawieniu.”
Jeszcze nie tak dawno Tomasz Terlikowski przeprowadził, na falach Polskiego Radia, afirmatywną rozmowę z psychologiem i seksuologiem dr Bogdanem Stelmchem, który wprost mówił: „Uważa się, że jeżeli dziecko wcześnie poinformujemy i nauczymy o seksualnej stronie człowieka, to będzie ono zabezpieczone przed np. atakiem pedofila. To pogląd bałamutny, bo jest zupełnie odwrotne. Dziecko otwiera się na zachowania seksualne dorosłych.” Dodajmy, że Tomasz Terlikowski wybrał Bogdana Stelmacha na członka komisji, która miała zbadać i opisać sprawę byłego już dominikanina Pawła M. Stelmach był także jednym z rozmówców Tomasza Terlikowskiego w książce Tylko prawda na wyzwoli. Przyszłość Kościoła katolickiego w Polsce.
Prawo do wychowania
Na koniec trzeba wrócić jednak do istoty sprawy – prawo do wychowywania dzieci oraz kształtowania fundamentów ich edukacji leży w rękach rodziców. Dlatego ani katecheza, ani etyka, ani też lekcje z zakresu wychowania do życia w rodzinie nie miały obligatoryjnego charakteru. Tymczasem, o paradoksie, liberalny rząd chce narzucić polskim rodzinom edukację seksualną ich dzieci z określonym, permisywnym przekazie – do tego w zgodzie z ideologią gender i innymi tezami lobby LGBT. Czegoś takiego jeszcze w naszym państwie nie mieliśmy. I dzieje się to wszystko w czasach kryzysu demograficznego i moralnego, który
coraz bardziej osłabia społeczeństwo. Z jakiegoś powodu zdaniem rządzących liberałów jest dobrym pomysłem, by kryzysy te jeszcze bardziej wzmocnić proponując młodym zamiast dobrych wzorców – powiem ironicznie – pluralizm doświadczeń.
Tomasz Rowiński – senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas”, redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa”, „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych”, „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu”, „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy”. Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
Źródło zdjęcia okładkowego: Adobe Stock