główne PUNKTY
1
W minioną środę w Piotrkowie Trybunalskim miało miejsce spotkanie Premiera Donalda Tuska z wyborcami.
2
W trakcie wiecu, z ust młodej uczestniczki padło okraszone pełnym zatroskania tonem pytanie o dostęp do legalnej aborcji, a więc procedury medycznej mającej na celu zabijanie nienarodzonych dzieci, przewrotnie nazywanej przez zwolenników tego rodzaju działań – „bezpieczną aborcją”.
3
Słuchając odpowiedzi Premiera Donalda Tuska można odnieść błędne wrażenie, że wszelkie faktyczne zmiany, jakie na gruncie dostępu do aborcji dokonały się w tej kadencji, noszą cechy obowiązującego prawa, a ponadto, że zostały wprowadzone zgodnie ze standardem demokratycznym.
4
W polskim porządku prawnym brak jest jednak podstaw do legalnego wprowadzenia aborcji „na życzenie” (aborcji „w razie potrzeby” jak wyraził się Premier), w tym aborcji wykonywanych pod pretekstem dolegliwości psychicznych matek.

Kilka faktów z wypowiedzi Premiera o aborcji
Udzielając odpowiedzi na pytanie dotyczące legalizacji aborcji w Polsce, Prezes Rady Ministrów zwrócił uwagę na dwie bardzo ważne sprawy. Pierwszą jest przypomniany przez Premiera fakt, że legalizacji aborcji nie udało się przeforsować w sposób demokratyczny. Mowa oczywiście o głosowaniu w Sejmie z 12 lipca 2024 r. nad projektem ustawy zakładającej dekryminalizację aborcji do 12. tygodnia ciąży, w którym ten wadliwy pod względem prawnym projekt Lewicy nie uzyskał wymaganej większości głosów. Drugą kwestią są wulgarne, silnie upolitycznione marsze (przewrotnie nazwane „strajkiem kobiet”), które przetoczyły się przez kraj m.in. pod hasłami „prawa do aborcji”. Warto pamiętać, że „prawa do aborcji” zwyczajnie nie ma i być nie może jako niedającego się pogodzić z prawem absolutnie podstawowym wśród praw człowieka uznanych przez wspólnotę międzynarodową po doświadczeniach II wojny światowej – czyli prawem do życia. Otóż być może słusznie Premier zauważył, że opowiadając się za legalizacją zabijania dzieci przed narodzeniem bez żadnego ważnego powodu do 12. tygodnia ciąży, podczas głosowania w Sejmie 12 lipca 2024 r., stał po stronie „tysięcy kobiet, które wychodziły na ulicę”. Po stronie „tysięcy”, której to wartości w prawie 40 milionowym narodzie nie sposób jednak uznać za większość. Tym samym okazuje się, że głosowanie w Sejmie, w którym nie było większości dla postulatów całkowicie – trzeba to powiedzieć – „odklejonych” od realiów prawnych, najwyraźniej jest odzwierciedleniem postaw większości społeczeństwa, w którym jedynie garstka manifestuje, wykrzykując groźnie populistyczne hasła. W ogóle na temat tak zwanego strajku kobiet (od którego zresztą rzesze kobiet otwarcie i zdecydowanie się odcinają), należałoby patrzeć wyłącznie z takiej perspektywy – wszyscy mamy w Rzeczypospolitej zagwarantowaną konstytucyjną wolność zgromadzeń (art. 57 Konstytucji RP), więc te „tysiące kobiet”, o które tak troszczy się Premier, mogły po prostu wyjść na ulice i zamanifestować swoje niezadowolenie, z którego to prawa skorzystały. Inną zupełnie kwestią jest uzasadniona wątpliwość, czy zgromadzenia te miały charakter pokojowy, czego wyraźnie wymaga art. 57 Konstytucji RP, jednak jest to temat na zupełnie odrębne opracowanie. W każdym razie, w swojej wypowiedzi o nieudanej próbie legalizacji zabijania dzieci nienarodzonych do 12. tygodnia ciąży Premier Tusk wyraźnie stawia się w pozycji „rzecznika mniejszości” i – jak pokazują realia – tak też generalnie należy patrzeć na zwolenników aborcji niezależnie od tego, jak głośno krzyczą lub jak poważną minę przybierają dla uzasadnienia swoich nieetycznych postulatów. Warto też nie ulegać złudzeniom, że istnieje jakieś „prawo do aborcji”, „prawo do bezpiecznej aborcji”, „prawo do bezpiecznej aborcji w razie potrzeby” – jak się wyraził szef rządu – czy też „bezpieczna aborcja” jako taka. Ten racjonalny osąd czynu w postaci zabijania nienarodzonych ludzi na podstawie „widzimisię” nie jest zresztą domeną polską – przykładowo, pod koniec września 2025 r. niższa izba holenderskiego parlamentu, odrzuciła projekt rezolucji wzywający do uznania „prawa do aborcji” za prawo człowieka.
„Nie miałem większości sejmowej, więc umówiłem się z panią minister”
„Nie ma większości w Sejmie, przegraliśmy po prostu głosowanie” – powiedział Premier. To jest fakt, pokazujący, że zarówno w społeczeństwie, jak i wśród jego reprezentantów zasiadających w Sejmie, zwolennicy aborcji „w razie potrzeby” (używając terminologii Premiera) stanowią zwyczajnie mniejszość. Nie przeszkodziło to jednak szefowi rządu – jak to określił – „umówić się” z byłą już Minister Zdrowia Izabelą Leszczyną – by pomimo odmiennego brzmienia przepisów prawa, począwszy od Konstytucji i jednolitego na przestrzeni lat i zmieniających się rządów stanowiska Trybunału Konstytucyjnego, kreować odmienną praktykę, wprowadzającą swoistą fikcję, w której Premier – wbrew większości społeczeństwa – może liczyć na pewną przychylność i tak wciąż niezadowolonego środowiska proaborcyjnych aktywistów i polityków. Donald Tusk wspomniał, że razem z panią minister podjął decyzję o wykorzystaniu „wszystkich możliwych przepisów w ramach złej ustawy, ale praktycznych przepisów, w tym rozporządzeń, rekomendacji dla prokuratur, etc., które przynajmniej zniosą problem strachu lekarzy, że jak dokonają ze względu na bezpieczeństwo kobiety aborcji w szpitalu, że nie będą z tego tytułu ścigani”. Tak oto wygląda demokracja w mniemaniu szefa rządu – w przypadku porażki w demokratycznym głosowaniu w Sejmie można – jak zdaje się rozumować Premier – skorzystać z jakiejś specyficznej konstrukcji prawa prywatnego i w formie „umowy” z jednym z ministrów kształtować praktykę mającą rzekomo znosić demokratyczne regulacje konstytucyjne i ustawowe odnoszące się do absolutnie podstawowej wartości w demokratycznym państwie prawa – życia ludzkiego. Pamiętać trzeba bowiem, że już w 1997 r. Trybunał Konstytucyjny przesądził, że „demokratyczne państwo prawa jako naczelną wartość stawia człowieka i dobra dla niego najcenniejsze. Dobrem takim jest życie, które w demokratycznym państwie prawa musi pozostawać pod ochroną konstytucyjną w każdym stadium jego rozwoju” (orzeczenie TK z 28 maja 1997 r., sygn. K 26/96). Ze słów, które padły podczas spotkania w Piotrkowie Trybunalskim, okazuje się jednak, że wartością wyższą od życia ludzkiego jest jakaś nowa wartość zdefiniowana jako pozbycie się strachu lekarzy, którzy – ewidentnie nie znając prawa – rzekomo obawiali się sankcji za działania zmierzające do uchylenia zagrożenia dla życia kobiet ciężarnych. Szkoda, że cały premierowo-ministerialny wysiłek włożony w oczekiwaną wyłącznie przez wąskie lobby aborcyjne nie prawną, lecz faktyczną zmianę w kierunku wciąż nielegalnego wykonywania aborcji na życzenie, z którą mamy obecnie do czynienia, nie został raczej nakierowany np. na poprawę opieki nad dziećmi niepełnosprawnymi, których życie – jak wcześniej podczas tego samego spotkania oświadczył Premier – niesie ze sobą także wiele radości. Na koniec tej części wypada przypomnieć, że słowa Premiera jednak nie mają mocy prawotwórczej, podobnie jak rekomendacje i wytyczne, o których wspomniał, i w żadnym razie nie zmieniają przepisów powszechnie obowiązującego i co istotne – demokratycznie uchwalonego prawa. A owo cudowne wręcz „działanie” zmian dokonanych przez byłą Minister Zdrowia Izabelę Leszczynę – jak zapewne wszyscy zdążyli się już zorientować – opiera się wyłącznie na szantażu finansowym zgodnie z przyjętym założeniem – nie ma aborcji, jest kara. Demokracja w pełnej krasie, ale przynajmniej strach lekarzy o poglądach proaborcyjnych zażegnany. Bać się mają teraz lekarze, dla których życie dziecka ma wartość, ale to już najwyraźniej stan jak najbardziej akceptowalny czy wręcz pożądany.
Już nie „zdrowie psychiczne”, ale sama „kondycja psychiczna” ma uzasadniać aborcję
Poziom ignorancji autora takich słów: „Jeśli lekarz uzna, że ciąża może zagrażać zdrowiu i kondycji psychicznej kobiety, która nosi tę ciążę, to jest także przesłanka do przeprowadzenia zabiegu” jest porażający. Szef rządu powiedział tym samym: nie jest ważne, jak takie sytuacje regulują przepisy prawa (w szczególności art. 38 Konstytucji RP czy art. 1 ustawy z 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży), można pominąć niepodważalne wyroki Trybunału Konstytucyjnego, a także Sądu Najwyższego, ważne jest, że lekarz porozumie się z pacjentką i umożliwi jej aborcję. A to wszystko pod płaszczykiem demokracji i państwa prawa.
Kolejną rzeczą jest wyraźna i tak samo bezprawna – jakkolwiek nie wiadomo czy celowa – próba faktycznego rozszerzenia przesłanki zagrożenia zdrowia psychicznego jako podstawy przerwania ciąży na inne niesprecyzowane stany, ujęte przez szefa rządu jako „kondycja psychiczna”, która wydaje się pojęciem jeszcze bardziej nieostrym niż termin „zdrowie”, a tym samym mogąca skutkować jeszcze szerszym przyzwoleniem na wykonywanie aborcji, czyli zabijania nienarodzonych dzieci, z „byle powodu”. Przypomnieć wypada, że przed takimi sytuacjami chroni polskich obywateli art. 31 ust. 3 Konstytucji RP, zgodnie z którym „ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw”. Doprecyzowując – prawo do życia ludzi na prenatalnym etapie rozwoju podlega w Polsce ochronie konstytucyjnej (art. 38 w zw. z art. 30 Konstytucji RP), niezależnie od poglądów aktualnie sprawującego władzę szefa rządu lub zaleceń rozsyłanych do szpitali przez ministra zdrowia.
„We mnie aborcja nie budzi entuzjazmu”
Pomimo takiego zapewnienie Premiera, na podstawie wyrażonego podczas spotkania jego spojrzenia na ten temat, jak też podejmowanych w ostatnim czasie działań, można dojść do odmiennych wniosków. Być może rzeczywiście działania szefa rządu pozbawione są – niejawnej przecież dla przeciętnego odbiorcy – cechy emocjonalnego zaangażowania w zaprowadzanie w Polsce aborcji „na życzenie” czy, jak się wyraził – aborcji „w razie potrzeby”, co uzasadniać ma nieentuzjastyczne nastawienie do tej kwestii. Niemniej, słuchając tego fragmentu wypowiedzi do końca, przede wszystkim słów: „czasami moją rolą jest zrobić wszystko co jest możliwe, mimo że nie mam większości w Sejmie. I wtedy się nie waham i staram się to robić, na tyle, na ile jest to możliwe. Też chciałbym więcej, podejmiemy jeszcze jedną próbę”, mam jednak nieodparte wrażenie, że jest to jasny wyraz determinacji i zaangażowania, które, jeśli jeszcze nie jest, to już jednak bezpośrednio graniczy z entuzjazmem…
R.pr. Katarzyna Gęsiak – dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Ordo Iuris.
[1] Zob. orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 28 maja 1997 r., sygn. akt K 26/96, OTK ZU 2/1997, poz. 19; zob. także wyrok TK z 7 stycznia 2004 r., sygn. akt K 14/03, OTK-A 2004, Nr 1, poz. 1; uchwałę TK z 17 marca 1993 r., sygn. akt W 16/92, OTK 1993, Nr 1, poz. 16; postanowienie TK z 7 października 1992 r., sygn. akt U 1/92, OTK 1992, Nr 2, poz. 38; orzeczenie TK z 15 stycznia 1991 r., sygn. akt U 8/90, OTK 1991, Nr 1, poz. 8; wyrok TK z 22 października 2020 r., sygn. akt K 1/20, OTK ZU A/2021, poz. 4.
Źródło zdjęcia okładkowego: iStock