główne PUNKTY
1
Mit politycznego wahadła głosi, że każda konserwatywna zmiana, np. ograniczenie aborcji, wywołuje społeczną reakcję i liberalny odwrót; w rzeczywistości to fałszywa narracja.
2
Liberalne środowiska wykorzystują ten mit, by paraliżować działania prawicy i utrwalać postkomunistyczny porządek polityczny III RP.
3
W rzeczywistości nie wierzą one w żadne wahadło, lecz konsekwentnie używają aparatu władzy i mediów do realizacji własnych ideologicznych celów.
4
Zmiany społeczne zachodzą dzięki formacji moralnej i determinacji konkretnych ludzi, a nie przez rzekome mechanizmy politycznej równowagi.
5
Prawica powinna działać odważnie, bez lęku przed mitem wahadła i reakcją opinii publicznej, jeśli chce rzeczywiście odnowić państwo.

Mit politycznego wahadła to jedno z najskuteczniejszych narzędzi liberalnej narracji — opowieść, która ma paraliżować prawicę strachem przed społeczną reakcją na każdą odważną decyzję. A jeśli jednak żadne wahadło wcale się nie porusza? Jeśli ktoś celowo trzyma je w miejscu, by utrwalić istniejący porządek i zablokować prawdziwą zmianę?
Jeśli szeroko rozumiany obóz chrześcijańsko-narodowy, rozumiejący znaczenie nie tylko niepodległości państwa, ale także jego suwerenności cywilizacyjnej i moralnej, chce po przejęciu władzy w najbliższych wyborach parlamentarnych rzeczywiście skutecznie rządzić, musi odrzucić mity liberalnej rewolucji, które blokują w Polsce naprawdę ważne zmiany. Ludzie Prawa i Sprawiedliwości przez długie lata sprawowania rządów nieustannie potykali się o zręczne narracyjne pułapki zastawiane przez opozycję, których skuteczność, w znacznej mierze, była efektem sprawności medialnej „demokratów” potrafiących zarówno klasie politycznej jak i opinii społecznej podsuwać własne dogmaty.
Jednym z takich mitów-dogmatów jest opowieść mówiąca o istnieniu w polityce tzw. zasady wahadła. Powraca ona stale przede wszystkim jako element debaty na temat prawnej ochrony życia osób nienarodzonych. Mit ten mówi nam mniej więcej tyle, że zabiegi służące wykluczeniu dostępności aborcji z prawa państwowego spowodują rozhuśtanie nastrojów politycznych, a w efekcie reakcję społeczną. Ta zaś rzekomo miałaby doprowadzić do szybkiego rozszerzenia dostępności aborcji, nawet w skrajnej jej postaci, czyli „na życzenie”. Rzecz jasna mitowi temu towarzyszą opowieści uwiarygodniające, które mają potwierdzać jego prawdziwość. Czy jednak rzeczywiście cokolwiek one potwierdzają? Warto temu się przyjrzeć.
Fałszywa analogia
Mit wahadła opiera się na fałszywej analogii przerzuconej pomiędzy światem fizycznej mechaniki, a rzeczywistością społeczną i polityczną. Namacalność działania wahadła, choćby takiego jak w zegarze z kukułką, przedstawiona jako opowieści o zasadach polityki, pozwoliła liberałom i lewicy dość łatwo zaszczepiać w umysłach społeczeństwa przekonanie, że jest ona czymś więcej, niż tylko argumentem retorycznym mającym konserwować rewolucyjny porządek i chronić go przed zmianą, a nawet całkowitym odrzuceniem. W rzeczywistości opowieść o politycznym wahadle nic lub prawie nic nie mówi nam o „fizyce” polityki, ale ma za zadanie straszyć i w ten sposób paraliżować wolę ludzi, którzy, którzy osobiście utożsamiają się z opinią katolicką na temat życia czy zachowują rezerwę wobec liberalnej rewolucji, ale brakuje im politycznego zdecydowania.
Do tematu liberalnej rewolucji w Polsce nie będę tu szerzej wracał. Pisałem o niej w kilku poprzednich artykułach, w których analizowałem sytuację w naszym kraju po wyborach parlamentarnych w roku 2023 [1][2], po zwycięstwie Karola Nawrockiego w tegorocznych wyborach prezydenckich [3][4], a także gdy omawiałem koncepcję ogłoszonej przez Donalda Tuska „demokracji walczącej”[5]. Przy „demokracji walczącej” warto się jednak na moment zatrzymać. Jest przecież ona niczym innym jak próbą siłowego – z użyciem aparatu władzy i przymusu – powstrzymania demokratycznych zmian, jakie dokonały się w Polsce latach 2015-2023 i zakonserwowania modelu państwa, który został zaordynowany w czasie rewolucji roku 1989. Właściwym byłoby powiedzieć nawet, że rząd Tuska nie tylko konserwuje przebrzmiałą rewolucję postkomunistyczną, odrzuconą przez społeczeństwo przed dziesięciu laty, ale wbrew wszystkiemu stara się ją popchnąć dalej, ignorując pozytywny dorobek ostatniej dekady. Nie to jest tu jednak teraz najistotniejsze. Koncepcja „demokracji walczącej” stanowi doskonały przykład tego, że sami liberałowie nie wierzą w żadne polityczne wahadło, ale we własną sprawczość, która idzie w parze z kontrolą nad aparatem państwa. Wierzą także w efektywność tych narzędzi w procesie formatowania państwa wedle schematów własnych ideologii.
Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że przecież razem z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 roku i uznaniem aborcji o podłożu eugenicznym za sprzeczną z ustawą zasadniczą Rzeczpospolitej, imposybilizm w obozie Prawa i Sprawiedliwości udało się przełamać. Wiele można by powiedzieć na temat tego, czy tak faktycznie się stało, w skrócie jednak całą sprawę należy podsuwać słowami – tego imposybilizmu nie udało się przełamać. Co więcej, w pewnej mierze został on nawet umocniony, ponieważ liberałom, także tym, którzy działają wewnątrz partii Jarosława Kaczyńskiego, udało się przekonać jej liderów, że wybory z roku 2023 zostały przegrane z powodu skutecznego przeprowadzenia przez Trybunał Konstytucyjny sprawy ochrony życia nienarodzonych chorych dzieci.
Wahadło i kompromis
Do roku 2020 główny argument za istnieniem wahadła politycznego miał w gruncie rzeczy charakter głównie hipotetyczny. A mimo to, dzięki długotrwałej pracy propagandowej, udało się go utrwalić na tyle, że stał się jednym z politycznych dogmatów Trzeciej Rzeczpospolitej. Jak jednak doszło do jego skonstruowania? Liberałowie i lewica głosili i głoszą zresztą dalej istnienie w Polsce jeszcze innego mitologicznego zjawiska znanego jako „kompromis aborcyjny”. Według niego ustawa o ochronie życia poczętego z roku 1993, która jednocześnie ustaliła trzy wyjątki, w których od takiej ochrony można odstąpić, była efektem jakiegoś rodzaju porozumienia sił politycznych zasiadających w tamtym czasie w parlamencie. Jest to jednak całkowita nieprawda.
Jak pisał już prawie przed dekadą ówczesny redaktor naczelny pisma „Christianitas” Paweł Milcarek: „W sprawie zakresu ochrony życia nienarodzonych nie było żadnego kompromisu politycznego. W roku 1993 jedna grupa polityków zdołała wbrew innej grupie polityków doprowadzić do uchwalenia ustawy o ochronie życia poczętego – znacznie gorszej od złożonego projektu, lecz i znacznie lepszej od dotychczasowego stanu prawnego, opisanego przez ustawę z 1956 roku. Główną różnicą in plus było zniesienie dopuszczalności aborcji ‘ze względów społecznych’, czyli kategorii najczęściej stosowanej”.
Mit kompromisu aborcyjnego nie pojawił się w debacie publicznej przypadkowo, podobnie zresztą jaki i jak mit wahadła. Oba, wzajemnie się wspierając, miały na celu utrwalenie stanu prawnego odnośnie ochrony życia nienarodzonych. Choć ustawa z roku 1993 była symbolem porażki środowisk proaborcyjnych w Polsce, to jednak wobec nastrojów społecznych i potencjału zawartego w Konstytucji Rzeczypospolitej do ściślejszej prawnej ochrony życia, nie była porażką najgorszą z możliwych – aborcja wciąż mogła być wykonywana. Nie jest także przypadkiem, że oba mity zaczęły robić szczególną karierę, a nawet uzyskały swoją obecną formę, po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego z roku 1997, kiedy to powstrzymano próbę wprowadzenia aborcji na życzenie. Oczywiście pod płaszczykiem czwartego wyjątku w postaci aborcji ze względów społecznych. Decyzja TK była znakiem, że próba poruszenia wahadła w lewo, przeciwko stanowi prawnemu, który został utrwalony w ustawie, będzie blokowana przez Konstytucję.
Mit i rzeczywistość
Warto zwrócić szczególną uwagę na te cztery lata pomiędzy rokiem 1993 a rokiem 1997. Jak już wspomniałem, choć to w wydarzenia związane z tą pierwszą datą wpisuje się moment założycielski dla mitu kompromisu aborcyjnego i mitu politycznego wahadła, to jednak ich dojrzała idea pojawiła się później. Po uchwaleniu przez parlament ustawy mającej chronić życie nienarodzonych zwolennicy aborcji nie zrezygnowali z prób obalenia nowo ustanowionego porządku prawnego. Udało im się tego dokonać w roku 1996, a ich plany pokrzyżował dopiero Trybunał Konstytucyjny, któremu przewodził wówczas prof. Andrzej Zoll. Jak widać nie przejmowali się oni żadnym, nawet hipotetycznym niebezpieczeństwem ruchu wahadła. A przecież gdyby poważnie stosować założenia tego mitu, ustawę z roku 1993 należałoby traktować jako „kompromisową” korektę lewicowego radykalizmu, którym były przepisy z czasów stalinowskich. Wobec powyższego nie powinno nas już dziwić, że język obu mitów nigdy nie pojawiał się w debacie w sytuacji, gdy podrzucani opinii publicznej i dyskutowano nawet skrajnie proaborcyjne propozycje zmiany obowiązującej obecnie ustawy.
Jasno to wszystko pokazuje, że w opowieści o wahadle mamy do czynienia z narzędziem całkowicie jednostronnym i funkcjonalnym, służącym do oporu przeciwko wprowadzaniu bardziej godziwego prawa. Konkludując ten wątek trzeba powiedzieć, że mit kompromisu aborcyjnego powstał by służyć – trzymając się analogii ze światem fizycznym – za podporę i hak, o który można było zaczepić bajkę o wahadle. Chodziło o to by za punkt wyjściowy wszelkiej debaty i procesu politycznego społeczeństwo uznawało stan – wprawdzie ograniczonej, ale jednak – zgody na aborcję.
Może wahadło jednak działa?
Czy jednak opowieści o wahadle na pewno nie jest prawdziwa? Przecież na jesieni w roku 2020, gdy zapadał wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej, Prawo i Sprawiedliwość rzeczywiście straciło kilka punktów procentowych poparcia, których już nigdy nie odzyskało. Co o tym należy sądzić? Najlepszą bronią przeciwko mitom jest bardziej uważne przyglądanie się przebiegowi zdarzeń. Przyjrzyjmy się zatem, bardzo pokrótce, historii zmagań o prawną ochronę osób w prenatalnej fazie życia w Polsce. Pokazuje nam ona coś sprzecznego z liberalnymi mitami, a jednocześnie zgodnego z ich własną praktykę – decydujące znaczenie dla osiągania celów w sferze publicznej ma akcja społeczna i polityczna, a nie wiara w taki czy inny determinizm.
W roku 1993 większość Polaków nie popierała ochrony życia i trudno się temu dziwić. W latach 60. XX wieku liczba aborcji wykonywanych w Polsce sięgała nawet 250 tys. rocznie, a w całym okresie komunistycznej dyktatury zgładzono w ten sposób około 20 milionów istnień ludzkich. To znaczy, że bardzo znacząca część społeczeństwa polskiego w latach powojennych była w aborcję osobiście uwikłana. Większość ludzi nie chce, by ich czyny były w taki czy inny sposób piętnowane, a propozycja ograniczenia prawa do aborcji miała charakter pośredniego, nawet milczącego, ale napiętnowania dokonującego się przez dziesięciolecia społecznego zła. Dla ograniczonego zwycięstwa, jakie opinia za życiem odniosła w Polsce na początku lat 90. XX wieku, decydująca okazała się najpierw formacja, a potem działanie katolickich elit, które zdecydowały się na zaangażowanie bez oglądania się na społeczne nastroje. I nie mam tu na myśli parlamentarzystów z kręgów „kościoła otwartego”, którzy głosowali razem z liberałami, ale wielu sprawiedliwych ludzi obecnych w różnych ugrupowaniach politycznych tamtego czasu. Kościół wykonywał pracę formacyjną w tym zakresie przynajmniej od lat 50. XX wieku dzięki zaangażowaniu w kształtowanie dobrych postaw moralnych w społeczeństwie kard. Stefana Wyszyńskiego.
W ciągu jednego roku po wejściu w życie ustawy liczba aborcji spadła z kilkudziesięciu tysięcy do 600 przypadków. W latach 80. XX liczba aborcji wahała się w Polsce na poziomie od 80 do 140 tys. rocznie. Gdy w roku 1996 postkomuniści wprowadzili do ustawy społeczną przesłankę aborcji, nie mieli już tak silnego poparcie społecznego, co więcej spotkali się z masowym i silnym oporem społecznym, który dał Trybunałowi Konstytucyjnemu nie tylko moralną, ale także społeczną legitymizację do podjęcia decyzji za życiem. Reakcja na proaborcyjne działania postkomunistów pokazała, że społeczeństwo zaaprobowało dość znaczącą zmianę z roku 1993. Żaden wahadłowy determinizm nie zadziałał. Kolejna zmiana na gorsze nie była efektem jakiejś fluktuacji nastrojów lub mitycznych prawideł życia publicznego, ale akcji politycznej. Podobnie zresztą wyrok Trybunału Konstytucyjnego był możliwy dzięki kontrakcji opozycji oraz liderów społecznych. Dodajmy, że w ciągu roku obowiązywania postkomunistycznej formuły ustawy, liczba aborcji wzrosła do 3 tys. przypadków. Nigdy już nie sięgnęła dramatycznych wartości z lat komunistycznych. Lepsze prawo pozwoliło społeczeństwu na przewartościowanie własnych postaw. Nie stało się to jednak samo, nowej ustawy nie byłoby, gdyby nie determinacja konkretnych ludzi.
Dywersja na prawicy
W latach pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości (2005-2007) marszałek Sejmu Marek Jurek zbudował szeroką koalicję społeczną i polityczną, na którą składali się politycy większości partii parlamentarnych, także opozycyjnych, którzy podjęli wspólne działania na rzecz zmiany konstytucji. Tak aby bardziej jednoznacznie chroniła życia ludzkie od chwili poczęcia. Akcja ta miała wszelkie widoki na powodzenie, jednak została spacyfikowana wewnątrz samego środowiska prawicowego. Jarosław Kaczyński storpedował zabiegi Marka Jurka – wtedy swojego kolegi partyjnego – odpowiednio sterując procesem politycznym oraz pracami w komisjach sejmowych. Już wtedy bał się determinizmu wahadła, a także opinii żony swojego brata, Prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego. Gdyby nie obawy przed liberalnymi bajkami konstytucja zostałaby zmieniona, a państwo i społeczeństwo dostosowałoby się do nowej sytuacji. Czy mielibyśmy wtedy do czynienia z protestami? Być może, ale to ostatecznie nie ulica rządzi państwem. Dodanie do art. 38 Konstytucji, że „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” od poczęcia, nie miałoby bezpośredniego wpływu na bieg spraw w kraju, ale umocniłoby gwarancje dane przez państwo życiu. Sprawa mogłaby się okazać wtedy dla społeczeństwa czymś niewielkim. Niestety Jarosław Kaczyński pokazał wtedy, że boi się liberałów.
Czy jednak „czarne marsze” z roku 2016 i protesty z roku 2020 po wyroku Trybunału, gdy zdewastowano kościoły, nie były jaskrawym przykładem działania mechanizmu wahadła? Czy to nie przez sprawę ochrony życia PiS stracił władzę? Taka właśnie opowieść obowiązuje dziś w największej partii opozycyjnej. Znów jednak trzeba spojrzeć na kontekst. Protesty te wpisywały się w długotrwale budowaną atmosferę napięcia, sprzeciwu, a nawet wściekłości i nienawiści wobec rządów PiS. Można wręcz powiedzieć, że z atmosfery tej wynikały. Były nieustannie podgrzewane dodatkowym paliwem, a temat aborcji stał się tylko kolejnym pretekstem do rozpalenia społecznego gniewu przez dominujące w Polsce liberalne media. Poprzednie starcia o ochronę życia inicjowane przez prawą czy lewą stronę sceny politycznej także wywoływały kontrakcje, trudno się zatem dziwić, że część ludzi wyszła na ulice. Same protesty czy manifestacje, nawet bardzo burzliwe, nie są w kontekście demokratycznym niczym niezwykłym. Co zatem stało się w 2020 roku? Jarosław Kaczyński znów wystraszył się mitycznego wahadła, a rząd jego ugrupowania i sama partia nie przygotowała się politycznie do spodziewanego wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Nie było akcji społecznej, nie było pozytywnego przekazu skierowanego do własnego elektoratu, który przecież nie cały był i jest ideowo pro life, nie było polityków stojących murem za nienarodzonymi. Tym sposobem społeczeństwo zobaczyło słabość liderów państwa w sprawie, co do której zawsze występuje wielkie wahanie opinii, a liderzy PiS zobaczyli na ulicach tylko jeden niepowstrzymany proaborcyjny żywioł i uwierzyli w samospełniająca się obietnicę, że wahadło się ruszyło.
By właściwie ocenić pogarszające się w tamtym czasie nastroje społeczne w kwestii ochrony życia nie można zatem lekceważyć stale sączonej nienawiści do prawicy, ale tym bardziej nie można pominąć bierności centroprawicowego rządu. Jest niemal pewne, że politycy PiS będą w dalszym ciągu reprodukować tę liberalno-lewicową opowieść o własnej porażce, byle tylko nie wziąć odpowiedzialności za własne błędy. A błędów było więcej. W tym czasie Jarosław Kaczyński promował choćby tzw. piątkę dla zwierząt, której postulaty spowodowały, że wielu prawicowych wyborców zaczęło chętniej zerkać w kierunku Konfederacji. Potem przyszły lata pandemii COVID-19 i PiS nie miał wiele szans, by odzyskać utracone na jesieni 2020 roku kilka punktów procentowych.
Błędne koło
Koło przyczynowe się w ten sposób zamyka, ponieważ bez odrzucenia wiary w liberalne mity nie będzie mogła się dokonać rzeczywista odnowa formy politycznej współczesnej Rzeczpospolitej. Dziś można powiedzieć, że znów w 2024 roku historia się powtórzyła, by podważyć mit o politycznym wahadle. Emocje po roku 2020 dawno opadły, a według badań, jakie w czasie kampanii prezydenckiej przeprowadziła pracownia OGB, poparcie dla aborcji spadło. I to wśród kobiet, które najbardziej w 2016 i 2020 roku zostały podburzone przeciwko życiu. Bezprawne tzw. wytyczne Leszczyny, które otworzyły fanatycznym lekarzom-aborcjonistom drogę do, póki co, bezkarnego zabijania dzieci nie były przecież efektem żadnego wahadła, ale ludzkiej woli. Była to akcja polityczna skierowaną do tych wyborców PO, którzy nienawiść wobec PiS, Kościoła, katolików czy szerzej prawicy utożsamiają z prawem do zabijania dzieci.
Konkluzja jest tu prosta, w zmaganiach o lepszą Polskę, w której liberalna rewolucja zostanie przekreślona, trzeba działać bez żadnej trwogi.
Tomasz Rowiński – senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas”, redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa”, „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych”, „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu”, „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy”. Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
Inne teksty tego samego autora:
- Wartości nienegocjowalne liberałów obejmują dziś prawo do zabijania
- Co zabiło Charliego Kirka? Uwagi o liberalnej nienawiści
- Liberałowie nie są demokratami. Spostrzeżenia po wyborach prezydenckich
Źródło zdjęcia okładkowego: Adobe Stock





