Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]
Data publikacji: 30.06.2022
W Belgii lekarze mordują dzieci na mocy tamtejszego prawa. Chodzi nie tylko o legalną w tym kraju aborcję, ale również o zabijanie noworodków i niemowląt. Między wrześniem 2016 a grudniem 2017 roku, aż 61 procent wszystkich zgonów dzieci poniżej 1 roku życia w belgijskiej Flandrii poprzedzała "decyzja o zakończeniu ich życia". Te szokujące dane opublikowało w ubiegłym roku czasopismo naukowe "British Medical Journal”. 10 procent dzieci w tej grupie zabito poprzez podanie śmiercionośnej substancji z wyraźnym zamiarem odebrania im życia. Pozostałe przypadki, to dzieci, które po prostu zaprzestano leczyć lub podano im substancję mogącą spowodować śmierć. Lekarze tłumaczą takie decyzje przekonaniem, że dzieci nie miałyby nadziei na „znośną przyszłość”.
Nie możemy dopuścić do tego, by to śmiertelne szaleństwo stało się rzeczywistością w Polsce. Musimy działać szybko. Co prawda eutanazja jest dziś w Polsce nadal nielegalna, ale jej propagatorzy już rozpoczęli przemyślaną kampanię na rzecz jej zalegalizowania.
Teatr Nowy w Poznaniu (za publiczne pieniądze!) wystawia sztukę „Prawo wyboru”, której wyraźnym celem jest promowanie eutanazji. Podczas przedstawienia widownia „wydaje wyrok” na głównego bohatera, podejmując decyzję, czy ma on przeżyć, czy nie. W holu teatru można przy okazji „podziwiać” narzędzie do nowoczesnego samobójstwa. Marta Szyszko-Bohusz z Teatru Nowego chwaliła się nim na antenie Radia Poznań, mówiąc, że widzowie teatru mogą „na własne oczy zobaczyć wyjątkowy obiekt, do tej pory prezentowany tylko w trzech miejscach w Europie – kapsułę zwaną Sarco, która w przyszłości może stać się nowoczesną trumną, narzędziem do samobójstwa wspomaganego”. Dodała, że jest to idealna okazja do zabrania głosu w dyskusji na temat „prawa” człowieka do eutanazji. Inna przedstawicielka teatru, Agnieszka Maciaszek, wskazywała w mediach, że wystawienie kapsuły ma na celu rozpoczęcie ogólnopolskiej debaty dotyczącej prawa wyboru oraz tego, czy takie wynalazki są potrzebne. Na stronie Teatru poświęconej tej sztuce pojawiło się też szokujące stwierdzenie, że przedmiotem debaty w naszym kraju stanie się niedługo również kwestia „przerywania opieki paliatywnej”, której istotą jest troska o zachowanie godności pacjenta w stanie terminalnym.
Nasi prawnicy niejednokrotnie interweniowali sprawach dotyczących końca życia. W polskich szpitalach wiele rodzin mogło godnie pożegnać swoich bliskich, którzy dzięki naszym licznym interwencjom nie zostali przedwcześnie odłączeni od aparatury. Uczestniczyliśmy też w głośnej sprawie Alfiego Evansa, którego broniliśmy do ostatnich chwil, szukając szpitali gotowych przyjąć chłopca, a także w sprawie Pana Sławomira, dla którego wywalczyliśmy możliwość przetransportowania do Polski celem kontynuacji terapii. Niestety, brytyjskie sądy pozostały nieprzejednane i postanowiły o uśmierceniu obydwu chorych, poprzez przerwanie leczenia.
Nie możemy czekać na moment, gdy znów będą konieczne interwencje. Jeśli zadziałamy już teraz, będziemy w stanie nadać ton otwieranej debacie. Dlatego już pod koniec maja wystosowaliśmy petycję do władz województwa wielkopolskiego, w której domagamy się usunięcia sztuki „Prawo wyboru” z afisza oraz budzącej grozę „kapsuły śmierci” z holu budynku. Do wojewody wielkopolskiego trafi też przygotowana przez prawników Ordo Iuris analiza prawna, która wykazuje, że działania poznańskiego teatru są niezgodne z prawem i przyjętymi normami etycznymi, oraz że władze województwa mają obowiązek na to zareagować. Na początku czerwca opublikowaliśmy również analizę, w której odkłamujemy powielany (także przez władze poznańskiego teatru) mit o tym, że wspomniana „kapsuła śmierci” została zalegalizowana w Szwajcarii. Dowodzimy, że choć propagatorzy eutanazji próbują przekonać społeczeństwo, że powinniśmy rozważyć udostępnienie Polakom tego zbrodniczego narzędzia do samobójstwa, bo „postępowa Szwajcaria już to zrobiła”, to w rzeczywistości ta informacja została już zdementowana nie tylko przez władze Szwajcarii ale też przez samego twórcę maszyny.
Rozpoczynająca się promocja eutanazji wymaga z naszej strony przede wszystkim merytorycznej, dobrze przygotowanej, pełnej faktów i twardych danych odpowiedzi. Przygotowujemy analizę porównawczą prawa eutanazyjnego w różnych krajach Europy, pokazując fatalne skutki legalizacji eutanazji oraz oswajania opinii publicznej z tą straszną ideą, która dramat ludzkiego samobójstwa nazywa „godnym umieraniem”. Dzięki temu będziemy lepiej przygotowani do rozpoczęcia szerokiej debaty na temat eutanazji, która rozpocznie się także w Polsce. Wyniki analizy pokazują, że choć Europa wciąż nie mówi jednym głosem w sprawie eutanazji, agresja tej śmiercionośnej ideologii wzbiera na sile.
Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris
24.03.2025
• Komisja Europejska opublikowała nowy plan działania na rzecz praw kobiet.
• Dokument stanowi kontynuację dotychczasowej polityki unijnej w dziedzinie praw kobiet, szczególnie w aspekcie dążenia do uniformizacji płci.
• Równość płci przedstawiana jest poprzez negowanie jakichkolwiek naturalnych różnic pomiędzy kobietami i mężczyznami, co prowadzi do polityki mającej upodobnić kobiety do mężczyzn.
• Wysiłki KE skupiają się na ustanawianiu parytetów w miejscach pracy i w polityce oraz na narzucaniu rodzicom sposobu w jaki mają dzielić się opieką nad dziećmi.
• W nowym planie działania na rzecz praw kobiet wprost przelicza się „zwiększanie równości płci” na wzrost PKB.
• Komisja zapowiada „zwiększanie równości płci” w nowych dziedzinach m.in. w rolnictwie.
• Różnice w wyborach życiowych i preferencjach zawodowych kobiet i mężczyzn Komisja wiąże z „segregacją płci w edukacji”.
• KE zapowiada też opracowanie nowej „Strategii na rzecz równości płci po 2025 r.”
Prawa kobiet – nowy plan działania KE
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, Komisja Europejska (KE) opublikowała nowy plan działania na rzecz praw kobiet (A Roadmap for Women's Rights). Termin zaprezentowania dokumentu nie jest przypadkowy i celowo został wyznaczony w okolicy Dnia Kobiet.
Specyficzne pojmowanie przez UE praw kobiet jest już wiedzą powszechną. Nierzadko unijna wykładnia praw kobiet prowadzi do podważania naturalnych różnic pomiędzy kobietami i mężczyznami, de facto pozbawiając kobiety prawa do wykorzystywania i celebrowania swojej odrębności płciowej, w tym aspektów związanych z macierzyństwem.
Niedawno opublikowany dokument stanowi kontynuację dotychczasowej polityki unijnej w dziedzinie praw kobiet. Co ciekawe, stawia jednak na kwestie związane z „wyrównywaniem szans” – przez co KE rozumie dążenie do zwiększania udziału kobiet w rynku pracy. Zadziwiająco mało miejsca dokument poświęca zdrowiu, które przez lata UE utożsamiała z „prawami reprodukcyjnymi”, czyli terminem pod którym krył się przede wszystkim dostęp do aborcji. W żadnym razie nie należy tego jednak odczytywać jako porzucenie tematu przez KE. Skupienie na kwestiach gospodarczych można jednak odbierać jako sygnał, że Unia dostrzega nadchodzący kryzys gospodarczy i ekonomiczny, a „prawa kobiet” mogą być wykorzystane jako cegiełka w walce z jego skutkami.
„Kobiety na traktory” w nowej odsłonie
Komisja Europejska od lat konsekwentnie promuje „prawa kobiet”, które definiuje m.in. poprzez równość kobiet i mężczyzn. Równość tę KE pojmuje niezwykle prostolinijnie, poprzez negowanie jakichkolwiek naturalnych różnic pomiędzy kobietami i mężczyznami i dążenie do uniformizacji płci. W efekcie otrzymujemy od KE propozycje zmierzające do jak największego upodobnienia sytuacji kobiet do mężczyzn. Jest to widoczne chociażby w wysiłkach KE wkładanych w ustanowienie parytetów w każdym możliwym miejscu pracy i instytucji (parytety w zarządach spółek), czy próby narzucania rodzicom sposobu w jaki dzielą się opieką nad dzieckiem (wprowadzanie części urlopu rodzicielskiego możliwego do wykorzystania tylko przez ojców).
Również w nowym planie działania na rzecz praw kobiet, KE skupia się na przeliczeniu „zwiększania równości płci” na wzrost PKB. Jednym słowem – równość płci ma się przejawiać poprzez zwiększenie udziału kobiet w rynku pracy, a to z kolei ma się przekładać na wzrost gospodarczy. Kobiet ma być mniej w domach, mniej w rolach macierzyńsko-opiekuńczych (wszak role te są, w opinii Brukseli, deprecjonujące i pozycjonujące kobiety niżej od mężczyzn), a więcej w biurach, zarządach, a (zgodnie z nowym planem działania) także w rolnictwie. Jak wskazano, „aby wspierać konkurencyjność i dalej wykorzystywać potencjał siły roboczej kobiet Komisja proponuje dodanie silnej perspektywy równości płci” do inicjatyw takich jak np. platforma na rzecz kobiet w rolnictwie (Plan działania, s. 4). Czytając o planowanym wdrażaniu równości płci w rolnictwie trudno nie przypomnieć sobie o słynnym peerelowskim plakacie propagandowym z lat 50., na którym dziewczyna w mundurze Związku Młodzieży Polskiej prowadzi traktor i zachęca, by ruszyć „naprzód do walki o szczęśliwą, socjalistyczną wieś Polską”.
Komizm sytuacji kończy się jednak, gdy uświadomimy sobie o jakiej determinacji KE świadczy wkraczanie z „równością płci” nawet do rolnictwa. Jak Instytut Ordo Iuris już wielokrotnie alarmował, ustalone przez Radę Europejską w 2002 r. tzw. cele barcelońskie zakładają, że każde z państw członkowskich UE powinno objąć opieką formalną 90 proc. dzieci powyżej 3 lat i co najmniej 33 proc. dzieci do 3 roku życia . Wszystko po to, by realizować „równość płci" poprzez wysłanie matki do pracy zarobkowej jak najszybciej po porodzie, bo, jak czytamy w tzw. celach barcelońskich, „państwa członkowskie powinny usunąć czynniki zniechęcające kobiety do udziału w rynku pracy”.
W nowym planie działania na rzecz praw kobiet wskazano również, że „kobiety w UE nadal mają mniej czasu niż mężczyźni, ponieważ spoczywa na nich nieproporcjonalnie duża część obowiązków domowych”. Jest to oczywiście prawda, co nie oznacza, że konieczne jest systemowe zmuszanie kobiet i mężczyzn do dzielenia się tymi obowiązkami równo po połowie. Takie rozwiązanie proponuje jednak KE, która wprost wskazuje, że „sytuację pogarsza niskie wykorzystanie urlopów rodzinnych przez ojców”. W tym wypadku dochodzimy do – będącego pokłosiem celów barcelońskich – kultywowanego w UE założenia, że rola matki jest ciężarem powodującym nierówność płciową, czego konsekwencją powinno być jak najszybsze umieszczenie dziecka w placówce opiekuńczej (aby matka i ojciec mogli pracować – jak równy z równym), ewentualnie wprowadzenie sztywnego podziału opieki nad dzieckiem między rodzicami, pomimo oczywistych naturalnych predyspozycji kobiety do opieki nad dzieckiem w jego pierwszych latach życia. KE walczy. nie tylko z preferencjami szeregu kobiet, które chcą opiekować się swoimi dziećmi i pragną docenienia ich roli matki, ale także z naturą.
Od przeszło dwudziestu lat UE realizuje więc cel „uratowania” kobiet od macierzyństwa, ról społeczno-opiekuńczych i pracy wykonywanej w domu na rzecz rodziny. Zamiast promować prawa kobiet i kobiecość poprzez docenienie także tych tradycyjnych ról społecznych, poprzez zagwarantowanie kobietom możliwości wyboru ścieżki życiowej zgodnie z ich preferencjami i wolą, UE obrała ścieżkę do maksymalnego upodobnienia sytuacji kobiet do mężczyzn. Czy zatem unijni dygnitarze rzeczywiście wierzą w równość płci, skoro z taką mocą walczą na rzecz uniformizacji płci?
Imperatyw moralny
Jak podkreślono w unijnym dokumencie, „promowanie praw kobiet jest nie tylko imperatywem moralnym, ale także strategiczną inwestycją we wzrost gospodarczy i konkurencyjność UE” (Plan działania, s. 2).
KE deklaruje także, że „zapewnienie kobietom pełnego, równego i znaczącego uczestnictwa, a także ich reprezentacji i przywództwa, sprzyja również bardziej stabilnym i odpornym demokracjom” (Plan działania, s. 2). Demokracje, które promują prawa kobiet, uwzględniają rzekomo szerszy zakres perspektyw i doświadczeń w procesach decyzyjnych, co prowadzić ma do polityki, która jest bardziej kompleksowa i dostosowana do potrzeb wszystkich obywateli. W ocenie KE, w sferze korporacyjnej równość płci przekłada się na przewagę konkurencyjną, a firmy wykazują wyższe zyski i lepsze wyniki giełdowe, gdy kobiety zajmują stanowiska kierownicze.
Co ciekawe, powyższe założenia mają służyć potwierdzeniu słuszności polityki wprowadzania parytetów (np. na stanowiskach kierowniczych), mimo że w teorii – skoro firmy wykazują wyższe zyski i lepsze wyniki giełdowe, gdy kobiety zajmują stanowiska kierownicze – parytety te powinny być zbędne. Niezależnie od tego, ponownie wskazać należy, że wprowadzanie regulacji, które zmuszają społeczeństwo do zatrudniania kobiet z uwagi na ich płeć, a nie kompetencje, nie jest wprowadzaniem równości płci, lecz przeciwnie, stanowi krok w kierunku systemowej dyskryminacji mężczyzn i systemowemu usankcjonowaniu gorszej pozycji kobiet, jako tych, które nie są w stanie samodzielnie osiągnąć pozycji zawodowej równej mężczyźnie.
Wolny wybór czy segregacja płci?
Pojmowanie równości płci poprzez uniformizację kobiet i mężczyzn jest niezwykle nachalne w nowym planie działania KE. Komisja stwierdza z wielkim niezadowoleniem, że „postęp jest powolny, a bariery strukturalne, takie jak dyskryminujące normy społeczne, nadal istnieją” (Plan działania, s. 3) i podaje, że „o 10,9 p.p. więcej kobiet niż mężczyzn ukończyło studia wyższe” lecz okoliczności te „nie są w pełni odzwierciedlone w pozycji kobiet na rynku pracy oraz w organach i procesach decyzyjnych” (Plan działania, s. 3).
Komisja Europejska podkreśla także, że kobiety są nadreprezentowane w niskopłatnych i niedocenianych (choć niezbędnych) zawodach. Jest to kwestia, nad którą w UE również debatuje się już od wielu lat, czyli próba ograniczenia udziału kobiet w zawodach tradycyjnie postrzeganych jako „kobiece”. Warto przy tym zwrócić uwagę, że zdominowanie takich zawodów jak pielęgniarstwo, nauczyciel szkolny, czy opieka nad dziećmi przez kobiety wynika w znacznej mierze z predyspozycji kobiet do podejmowania zawodów wymagających łagodności, cierpliwości i empatii, a cechy te stanowią ogromną wartość dodaną. Aktywność KE na polu sztucznego wymuszenia zmian w udziale płci w tego typu profesjach sugeruje jednak, że w Brukseli postrzega się to zgoła odmiennie.
Potwierdza to zresztą dalsza część planu działania KE, w której wskazano, że „kobiety w UE zajmują zaledwie 33% miejsc w parlamencie i 34,8% miejsc w samorządach lokalnych” (Plan działania, s. 3). W tym kontekście powstaje pytanie, czy chęć KE do zmiany procentowej struktury udziału płci w życiu politycznym Europejczyków zmierza do podważenia zasad demokracji poprzez narzucenie obywatelom określonych wyborów poza trybem demokratycznym, czy może polegać ma na zmuszaniu kobiet do udziału w życiu politycznym nawet w sytuacjach, gdy kobiety tego nie chcą? Art. 211 § 3 Kodeksu wyborczego już dziś przewiduje, że wśród kandydatów na posłów zarówno liczba kobiet, jak i liczba mężczyzn nie może być mniejsza niż 35% liczby wszystkich kandydatów na liście. Wiedza o tym, jak przepis ten funkcjonuje w praktyce jest powszechna – kobiety są mniej chętne do czynnego udziału w polityce i obsadzenie list wyborczych zgodnie z wymaganym parytetem bywa niezwykle trudne i często kończy się umieszczeniem na liście osób dobranych zgodnie z kryterium płci, pomimo tego, że na miejscu tym mogłyby znaleźć się osoby dalece bardziej kompetentne.
Zdroworozsądkowe argumenty związane z naturalnymi i osobistymi preferencjami oraz świadomymi wyborami życiowymi kobiet nie trafiają jednak do Komisji Europejskiej. Choć szereg badań, raportów i analiz potwierdza, że wiele kobiet (co nie oznacza, że wszystkie!) woli spełniać się w roli matki niż robić karierę zawodową, ponadto wiele kobiet preferuje wykonywanie pracy opiekuńczej ponad zaangażowanie polityczne, to KE uparcie twierdzi, że problemem jest „niedostateczna reprezentacja kobiet w naukach ścisłych, technologii, inżynierii i matematyce” oraz „niedostateczna reprezentacja mężczyzn w sektorach takich jak edukacja, zdrowie i opieka społeczna”.
Stan taki KE wprost nazywa „segregacją płci w edukacji”. Problematyczne jest to, że Komisja zdaje się nie dostrzegać, że „segregacja” ta jest efektem nieskrępowanych, wolnych wyborów życiowych kobiet i mężczyzn, którzy co do zasady dokonują ich w oparciu o własne preferencje.
Zapowiedź „Strategii na rzecz równości płci po 2025 r.”
KE zapowiada swą aktywność na polu kluczowych wyzwań związanych z równością płci również w dziedzinach zwalczania przemocy, ochrony zdrowia oraz w dziedzinach „czasu, pieniędzy, pracy, edukacji i wiedzy, władzy i mechanizmów instytucjonalnych” (Plan działania, s. 4). Z dumą ogłoszono także działalność grupy zadaniowej ds. równości, która w ramach Komisji promować ma uwzględnianie równości, w tym równości płci, we wszystkich obszarach polityki poprzez sieć koordynatorów ds. równości we wszystkich służbach Komisji. W obliczu niepewnej sytuacji geopolitycznej i gospodarczej oraz gwałtownie przeliczanych budżetów państw w związku z wydatkami na obronność, KE składa deklarację utworzenia kolejnych stanowisk urzędniczych, których zadaniem będzie „promowanie” ideologicznej koncepcji równości płci.
Plan działania, który został opublikowany w ostatnich dniach to dopiero zapowiedź kontynuacji dotychczasowego kierunku KE. W ramach nowej „Strategii na rzecz równości płci po 2025 r.” Komisja przedstawić ma konkretne środki polityczne, które należy podjąć, aby sprostać tym wyzwaniom. Wiosną 2025 r. rozpoczną się konsultacje publiczne związane z tym dokumentem, a Instytut Ordo Iuris z pewnością weźmie w nich udział.
Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
• Węgierskie Mathias Corvinus Collegium (MCC) opublikowało raport pt. „UE - machina propagandowa. Jak UE finansuje organizacje pozarządowe, by promować siebie?”.
• Raport wskazuje m.in., że UE w ramach Programu „Obywatele, Równość, Prawa i Wartości” (CERV) na promowanie „wartości UE”, rozumianych przede wszystkim jako „integrację ponadnarodową”, przeznaczono 1,8 mld euro.
• KE przeznaczała w ostatnich latach ogromne środki na promowanie liberalno-progresywnych ideologii, często sprzecznych z kulturowymi i historycznymi uwarunkowaniami poszczególnych państw członkowskich.
• W raporcie pojawia się także wątek finansowania przez UE projektów otwarcie uderzających w demokratyczne rządy Polski i Węgier.
• Po publikacji raportu MCC Brussels nie milkną głosy nawołujące do powołania unijnego odpowiednika amerykańskiego DOGE, który wprowadzi przejrzystość i uzdrowi sposób wydatkowania unijnych pieniędzy.
Raport o propagandzie w UE, czyli USAID po europejsku
Mathias Corvinus Collegium (MCC) opublikowało raport z którego wynika, że Komisja Europejska przekazała w ostatnich latach ogromne pieniądze – miliardy euro – organizacjom pozarządowym i think-tankom na cele związane z promowaniem postaw „pro-UE” oraz postaw proimigranckkich. Ustalenia MCC stanowią swoisty unijny odpowiednik odkryć amerykańskiego Departamentu Efektywności Rządowej (DOGE), który po przejęciu władzy przez prezydenta Trumpa i jego administrację ujawnił, że setki milionów dolarów amerykańskich podatników przeznaczane były w minionych latach na finansowanie lewicowej propagandy na świecie oraz wspieranie wybranych frakcji politycznych.
Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) bardzo szybko została poddana audytowi w efekcie którego już po sześciu tygodniach 83 proc. jej programów zostało zamkniętych, pozostałe zaś przekazano pod zarząd Departamentu Stanu[1]. Czy europejscy podatnicy równie skutecznie rozliczą unijnych biurokratów? A może tak bardzo przyzwyczailiśmy się do unijnych absurdów i narzucaniu ideologii przez Brukselę, że ustalenia MCC wcale nie są tak wielkim zaskoczeniem?
Propaganda przez pełnomocnika
Raport MCC pt. „UE - machina propagandowa. Jak UE finansuje organizacje pozarządowe, by promować siebie?” autorstwa Thomasa Fazi[2] obnaża nie tyle praktykę, co do której istnienia nie było wątpliwości od lat, co jej skalę. Mechanizm propagandowy stosowany przez Komisję Europejską jest dość prosty: KE przeznacza ogromne fundusze na promowanie unijnych wartości, np. równości osób identyfikujących się z ruchem LGBT, czy praworządności rozumianej jako prowadzenie przez państwo członkowskie polityki spójnej z ideologią wyznawaną przez unijnych dygnitarzy. Środki te są tak wielkie, że ośrodki analityczne i organizacje pozarządowe (NGO) stają się od nich całkowicie uzależnione finansowo, czy wręcz tworzone są na potrzeby absorbowania i wydatkowania tych konkretnie środków. Powiązanie to sprawia, że KE może de facto kierować pracami – a także, poprzez zwiększanie nakładów finansowych, ich skalą i intensywnością – szeregu organizacji pozarządowych, które z definicji reprezentować powinny społeczeństwo obywatelskie, zaś w praktyce reprezentują i realizują interesy KE. W rezultacie trudno uznać je za „niezależne”, mimo że same chętnie jako takie się prezentują i promują. Uzależnienie finansowe sprawia, że w rzeczywistości przekształcają się w narzędzia instytucjonalnej propagandy, których celem jest promowanie programu Komisji.
Mechanizm ten odpowiada zatem prostej umowie – KE zleca działania i płaci za nie, organizacje pozarządowe je realizują. T. Fazi w raporcie MCC określił ten mechanizm mianem „propagandy przez pełnomocnika” (ang. propaganda by proxi)[3]. Określenie to wydaje się trafne, zwłaszcza, że nie sposób w tym przypadku mówić o działaniu „w białych rękawiczkach” – KE nieszczególnie kryła się ze swoimi działaniami, którym z całą pewnością nie można przypisać znamienia dyskrecji. Zaryzykować można stwierdzenie, że KE po prostu nie dostrzega w swych działaniach żadnej niestosowności. Skala degeneracji unijnych urzędników ujawniła się w tym wypadku w pełnej okazałości – oddelegowanie i opłacenie zadań propagandowych do ośrodków analitycznych, które w teorii powinny tworzyć materiały profesjonalne i eksperckie oraz NGOsów reprezentujących „społeczeństwo” nie jest przecież niczym złym, skoro przekaz jest słuszny i ma społeczeństwo przekonać do tego, by zaczęło reprezentować „odpowiednie” poglądy. Może właśnie tak KE rozumnie termin „społeczeństwo obywatelskie” jako społeczeństwo, w którym obywatele reprezentują poglądy spójne z linią władzy? Konkluzja ta jest o tyle ciekawa, że niebezpiecznie zbliża nas do definicji znanych nam z ustrojów totalitarnych – z którymi UE ponoć intensywnie walczy.
Unia imperialna, czyli wpływ na kulturę i demokrację
Przez szereg lat głosy alarmujące o federalistycznych dążeniach UE, której urzędnikom marzy się stworzenie wielkiego superpaństwa, były wyśmiewane. Na przestrzeni ostatniej dekady skala działań podejmowanych przez KE przyjęła jednak takie rozmiary, że debaty z pytania „czy” UE dąży do federalizacji zmieniła się w debatę o tym, czy dąży do tego słusznie. W podobny sposób dyskutowano o kwestiach zachowania suwerenności rozumianej poprzez zachowanie odrębności kulturowych, tożsamości regionalnych, wartości historycznych i religijnych w państwach członkowskich UE. Unia przedstawiana była jako wspólnota, która szanuje te odrębności, a nawet wspiera je, nierzadko finansowo.
W raporcie MCC zauważono, że promowanie przez UE norm liberalno-progresywnych, często stoi w sprzeczności z kulturowymi i historycznymi kontekstami poszczególnych państw członkowskich. W efekcie zaostrzają się napięcia i pogłębia się opór wobec polityki UE w niektórych regionach, zwłaszcza w Europie Środkowej i Wschodniej[4]. Warto podkreślić, że w takich wypadkach następuje tzw. efekt kuli śnieżnej, bowiem tam, gdzie napięcia i opór wobec polityki UE rośnie, tam Unia alokuje więcej środków przeznaczonych na programowanie debaty publicznej i rozwój promujących „odpowiednie” treści ośrodków analitycznych i NGOsów.
Przykład programu CERV
Program Obywatele, równość, prawa i wartości” (CERV) [5] jest doskonałym przykładem unijnej strategii budżetowej opartej na wartościach. Program ten został uruchomiony w 2021 r. i zaplanowany jest aż do 2027 r. Jego deklarowanym celem jest „ochrona i promowanie praw i wartości zapisanych w traktatach UE i w Karcie praw podstawowych, w szczególności poprzez wspieranie organizacji społeczeństwa obywatelskiego działających na szczeblu lokalnym, regionalnym, krajowym i ponadnarodowym”[6]. Program jest podzielony na cztery komponenty, które już na pierwszy rzut oka wskazują na „newralgiczne” kwestie, takie jak m.in.: próby definiowania aborcji jako prawa kobiet, nadawanie przywilejów osobom identyfikującym się ze środowiskiem LGBT, czy równość rozumiana jako uniformizacja kobiet i mężczyzn.
W ramach komponentu pierwszego CERV przewiduje wsparcie finansowe dla organizacji, które mają walczyć o „równość, prawa i równość płci - promowanie praw, niedyskryminacji, równości (w tym równości płci) oraz włączanie problematyki płci i niedyskryminacji do głównego nurtu polityki.”
Drugim filarem programu jest „zaangażowanie i uczestnictwo obywateli - promowanie zaangażowania i uczestnictwa obywateli w demokratycznym życiu Unii, wymiany między obywatelami różnych państw członkowskich oraz podnoszenie świadomości na temat wspólnej historii Europy.
Komponent trzeci nosi nazwę „Daphne” i skupia się na finansowaniu „walki z przemocą, w tym przemocą ze względu na płeć i przemocą wobec dzieci”.
Ostatni element programu to „Wartości UE - ochrona i promowanie wartości UE zgodnie z art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej: <<poszanowanie godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, praworządności oraz poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości>>".
Jak wskazują podane w raporcie dane z Europejskiego Systemu Przejrzystości Finansowej (FTS) za okres 2021-2023, wśród dziesięciu głównych beneficjentów CERV znalazły się takie organizacje pozarządowe jak:
Dane te nie pozostawiają wątpliwości w jakie „wartości” i jak rozumianą „równość” UE inwestuje. Inwestuje zaś szczególnie tam, gdzie wartości te i równość są „zagrożone” przez stawiające im opór społeczeństwo. Działania te finansuje zaś w funduszy, które pochodzą m.in. z podatków właśnie tych społeczności. Podobnie proste fakty w znacznej mierze przyczyniły się do wyrażenia głośnego społecznego sprzeciwu w podobnym skandalu, jaki obserwowaliśmy niedawno w USA. Czy w Europie będzie podobnie?
Śmierć prawdziwej debaty publicznej
W efekcie praktyk finansowych UE nastąpiło realne wypaczenie debaty publicznej i uciszenie – poprzez zagłuszenie lub zniszczenie - alternatywnych perspektyw w szeregu dziedzinach. Wspierając jednostronną narrację, która przedkłada ponadnarodową integrację nad suwerenność narodową i demokratyczny pluralizm, UE w rzeczywistości podważyła istotę ustrojów demokratycznych w państwach członkowskich. Przy okazji z debaty publicznej zniknęły lub zostały efektywnie zmarginalizowane inne podmioty (ośrodki analityczne i organizacje pozarządowe), które nie będąc w stanie konkurować zasobami finansowymi z organizacjami finansowanymi z zewnątrz, straciły jakiekolwiek szanse na przedostanie się do opinii publicznej ze swoim, choćby najbardziej profesjonalnym i eksperckim przekazem. Na polu bitwy ostały się jedynie te ośrodki, które od lat budowały silne struktury, a swoje zaplecze finansowe pozostawiły niezależne od jakichkolwiek grantów i dotacji. Wśród nich znajduje się Instytut Ordo Iuris, który od początku swej działalności opiera swą działalność wyłącznie na wsparciu darczyńców, co pozwala na zachowanie niezależności i odporności na wstrząsy polityczne.
Kula śniegowa nie zatrzymała się jednak na zniszczeniu społeczeństwa obywatelskiego. Opór społeczeństw wobec ingerencji UE w ich kulturową tkankę dał także efekt w postaci promowania cenzury. Pod pretekstem walki z dezinformacją Komisja w coraz większym stopniu wspiera inicjatywy, które promują cenzurę odmiennych opinii, ograniczając różnorodność dyskursu publicznego i konsolidując kontrolę nad przepływem informacji w UE. Dopełnieniem siłowego programowania społeczeństwa za pomocą środków finansowych i forsowanej z każdej możliwej strony ideologii „wartości unijnych” stały się próby ingerencji w politykę wewnętrzną państw członkowskich.
Dość przypomnieć „czarne protesty”, których fala przeszła przez Polskę w 2016 r. i 2017 r. – już wówczas Instytut Ordo Iuris alarmował, że organizacje pozarządowe odpowiedzialne za ich organizację i promocję otrzymały na ten cel gigantyczne środki finansowe z zagranicy[7]. Na podobnej zasadzie w państwach członkowskich rządzonych przez konserwatywne i eurosceptyczne rządy, wsparcie Komisji dla lokalnych organizacji pozarządowych rozszerzyło się na ingerencję w politykę wewnętrzną, podważając lub próbując delegitymizować demokratycznie wybrane administracje pod pretekstem obrony "wartości UE".
Sam filar czwarty programu CERV, tj. "Wartości UE", stanowi prawie 50% budżetu CERV. Jak wskazano w raporcie, jest on realizowany poprzez zapewnianie wsparcia finansowego organizacjom pozarządowym, ośrodkom analitycznym i innym organizacjom działającym na poziomie lokalnym, regionalnym i ponadnarodowym na rzecz inicjatyw i projektów mających na celu promowanie wartości UE[8]. Co istotne, CERV jest wdrażany głównie w ramach bezpośredniego zarządzania przez Komisję Europejską - co oznacza, że fundusze są przekazywane bezpośrednio organizacjom społeczeństwa obywatelskiego i organizacjom pozarządowym, bez jakiegokolwiek udziału czy nadzoru władz krajowych. Pozwala to w prosty sposób uniknąć „niepotrzebnych” kontroli, czy zauważenia powiązań finansowych pomiędzy rodzajem aktywności, a finansowaniem danej organizacji.
Propaganda, która stała się otwartą ingerencją w sprawy państwa
Autor raportu wprost wskazuje na przypadki dwóch państw – Polski i Węgier, w których cele, na jakie wydatkowano fundusze oraz sposób i skala tego finansowania, sprawiły, że aktywność KE na tym polu trudno określać jedynie mianem „propagandy”. MCC wskazuje, że była to jednoznaczna ingerencja. Faktycznie, nie sposób inaczej podsumować poniższych danych niż poprzez przyznanie, że UE dokonała otwartej ingerencji w sprawy państwa członkowskiego, w tym w procesy demokratyczne i wyborcze.
W ostatnich latach UE przekazała ogromne sumy pieniędzy organizacjom pozarządowym i innym ośrodkom działającym w Polsce i na Węgrzech. W Polsce w ramach programu CERV wydano 38 mln euro, na Węgrzech zaś 41 mln euro[9]. Jakie projekty zostały zrealizowane przy pomocy tych środków?
Część projektów miała na celu nie tylko promowanie ideologii niezgodnych z dominującą lokalną wrażliwością kulturową, takich jak promowanie, czy wręcz rozszerzające interpretowanie praw osób identyfikujących się ze środowiskiem LGBT (np. poszanowanie i równość osób o odmiennej orientacji seksualnej rozumiane rozszerzająco jako konieczność wprowadzenia małżeństw jednopłciowych z prawem do adopcji dzieci). Część projektów miała na celu przede wszystkim promocję UE jako organizacji międzynarodowej oraz - co bardziej kontrowersyjne – część z nich była otwarcie wymierzona w demokratycznie wybrany, legalny rząd danego państwa.
Tak więc, obok „zwykłych projektów” mających na celu "podnoszenie świadomości znaczenia wzmacniania integracji europejskiej”, czy "wzmacnianie tożsamości europejskiej wśród obywateli, zwłaszcza wśród młodych ludzi" znalazły się projekty ukierunkowane na:
Jak wskazano w raporcie MCC, niektóre z organizacji pozarządowych zaangażowanych w te projekty rzeczywiście odegrały wiodącą rolę w mobilizowaniu społeczeństwa obywatelskiego przeciwko swoim rządom.
Prawo do krytykowania rządu jest rzecz jasna podstawowym filarem demokracji i należy go bronić. Jednakże sytuacja, w której krytyka ta jest produktem "organizacji społeczeństwa obywatelskiego" finansowanej w znacznej mierze (lub całkowicie) przez zagraniczną organizację międzynarodową (w tym wypadku UE) mającą na celu wywarcie określonego wpływu na politykę danego rządu - lub nawet podważenie lub odsunięcie go od władzy dla własnych interesów politycznych – nie sposób kategoryzować tego działania jako przejawu demokracji i aktywności społecznej.
Aktywność Komisji Europejskiej na tym polu znacznie przekroczyła granice dozwolonego, demokratycznego poparcia i zmieniła się w wyraźną zewnętrzną ingerencję, czy wręcz sabotaż. Jak bowiem inaczej określić sytuację, w której tak podstawowe prawo demokracji, jedna z cech charakteryzujących rządy prawa – a więc nieskrępowane prawo do krytyki władzy, zostaje przekształcone w instrument wpływu zewnętrznego, mający na celu destabilizację demokratycznie wybranego rządu?
Liczby, które mówią
Raport MCC obejmuje szereg niezwykle niepokojących zagadnień, które nie sposób omówić w formie krótkiego komentarza. Wśród wartych odnotowania kwestii pozostaje sposób dysponowania funduszami Krajowego Planu Odbudowy (KPO), których zablokowanie, a następnie uruchomienie w przypadku Polski ściśle korelowało ze zmianą władzy czy specyficznym definiowaniem przez KE „praworządności”, jednej z podstawowych wartości wspólnoty europejskiej. T. Fazi zwraca także uwagę na skalę unijnej machiny propagandowej. O ile bowiem sam sposób działania KE jest nieakceptowalny w świetle wartości demokratycznych, które Europa ma na sztandarach, to jego skuteczność wynika ze skali nakładów finansowych przeznaczanych przez Unię na propagandę.
W wieloletnim budżecie UE na lata 2021-2027 na promowanie „odporności i wartości" przeznaczono 45 mld euro, co stanowi ok. 5 proc. całkowitego budżetu UE wynoszącego ponad 1 bilion euro. Na sam program CERV i to tylko w 2025 r. przeznaczono zaś 236 mln euro[15], czyli w przeliczeniu blisko miliard złotych. Dla porównania: w listopadzie 2024 r. przedstawiciele polskiego rządu podpisali list intencyjny w sprawie powołania polskiego Funduszu Sztucznej Inteligencji i z dumą ogłosili, że w celu efektywnego inwestowania w innowacje, wsparcia przełomowych projektów AI, monitorowania rynku, tworzenia strategii dla przyszłości i rozwój technologii, wspierających codzienność Polaków fundusz otrzyma... 1 mld złotych[16].
Audyt w stylu DOGE?
Autor raportu podkreśla, że brak przejrzystości w przyznawaniu funduszy przez KE jest wręcz oszałamiający. Praktycznie niemożliwe jest prześledzenie pełnego zakresu propagandy finansowanej przez UE, ponieważ fundusze są rozdzielane na wiele programów bez wyraźnego nadzoru. MCC wskazuje też, że istnieją dowody na to, że finansowanie jest kierowane na projekty, które służą programom politycznym, a nie rzeczywistym potrzebom obywatelskim. Nie ulega wątpliwości, że potrzebny jest pilny audyt wydatkowania środków finansowych przez Komisję Europejską.
W ostatnich tygodniach byliśmy świadkami gigantycznego audytu przeprowadzonego przez DOGE w USAID. Audyt ten poskutkował zredukowaniem programów prowadzonych – i finansowanych przez Amerykanów – o ponad 80 proc. Jednakże audyt ten to nie tylko kwestia uporządkowania finansów publicznych w USA. Rozpowszechnienie informacji o tym jak wydatkowane były pieniądze podatników, na jakie cele i w jakich regionach świata, wywołało falę niezadowolenia obywateli USA. Trudno im się dziwić, wszak pieniądze te częstokroć wydatkowane były w sposób co najmniej kontrowersyjny. Niewątpliwie przeprowadzenie podobnego audytu w ramach funduszy unijnych mogłoby wywołać podobny wstrząs.
Z drugiej strony, na przestrzeni lat Europejczycy przywykli do forsowania w ramach „wartości UE” lewicowych ideologii oraz do prób deprecjonowania przeciwników politycznych poprzez zarzuty związane z łamaniem „praworządności”. Czy zatem wyniki audytu przeprowadzonego w KE rzeczywiście wstrząsną europejską opinią publiczną tak, jak zadziało się to w USA? Jest tylko jeden sposób, aby to sprawdzić i – niezależnie od tego jak silne reakcje społeczne to wywoła – warto to zrobić.
Z raportem MCC w angielskiej wersji językowej można zapoznać się TUTAJ.
12.03.2025
Czy Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uzna, że Polska uchybiła zobowiązaniom państwa członkowskiego? Sprawa ma swój początek w 2023 r., kiedy to Komisja Europejska zaskarżyła Polskę do TSUE o naruszenie prawa europejskiego w związku z dwoma wyrokami TK z 2021 r. Pozornie temat mógłby się wydawać już nieaktualny, Polska znowelizowała inkryminowane przepisy, a nawet zmieniły się władze w naszym kraju. Nie ma więc „zagrożenia dla praworządności”, co także zauważyła Komisja Europejska, która w maju ubiegłego roku zakończyła procedurę z art. 7 TUE wobec Polski. Rzeczpospolita wróciła już na właściwe tory, a prawo stosuje się, zgodnie z oświadczeniem premiera Donalda Tuska tak, jak oni je rozumieją. Ale pomińmy ten aspekt i zwróćmy uwagę na kilka kwestii ściśle prawnych i przyjrzyjmy się przede wszystkim temu, co stanowiło podstawę skargi KE do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Polska pod ostrzałem
Jak wskazał rzecznik generalny TSUE Dean Spielmann, Komisja Europejska domagała się, by Trybunał uznał, że Polska uchybiła zobowiązaniom wobec Unii Europejskiej, wydając wyroki, które podważają nadrzędność prawa unijnego. Konkretnie chodziło o wyroki Trybunału Konstytucyjnego z 14 lipca i 7 października 2021 r., dotyczące regulacji wynikającej z procesu reform polskiego sądownictwa. Przy okazji wczorajszej wypowiedzi, rzecznik TSUE poddał też fundamentalnej krytyce Trybunał Konstytucyjny stwierdzając, że jego działania „stanowią bezprecedensową rebelię”, gdyż naruszają pierwszeństwo, autonomię i skuteczność prawa UE. Nie sądzę, by warto było szerzej komentować styl tej wypowiedzi, na pewno jednak trzeba stwierdzić, że dowodzi ona bezprzykładnego łamania norm traktatowych. Wyznaczają one bowiem wyraźnie granice kompetencji Unii Europejskiej, dla których podstawę stanowi zasada przyznania. Zgodnie z art. 5 Traktatu o Unii Europejskiej, jest ona uprawniona wykonywać tylko te kompetencje, które zostały jej przyznane. Ponadto przyjmuje się, że art. 5 powinien być stosowany z uwzględnieniem zasady poszanowania tożsamości narodowej państw członkowskich (art. 4 ust. 2 TUE) oraz zasady lojalnej współpracy (art. 4 ust. 3 TUE). Kompetencje nieprzyznane Unii w traktatach należą do państw członkowskich (art. 4 ust. 1 TUE). Ponadto, każda instytucja UE działa w granicach uprawnień przyznanych jej na mocy traktatów (art. 13 ust. 2 TUE). Tak więc niedopuszczalne są takie działania Unii, które nie mają podstaw traktatowych. Z punktu widzenia systemu prawnego UE, sprawa wydaje się prosta do interpretacji. Jest także równie prosta z perspektywy polskiej Konstytucji.
Warto przypomnieć najbardziej podstawowe kwestie w tej materii, a przede wszystkim tezy, które Trybunał Konstytucyjny przedstawiał już wielokrotnie w swoim orzecznictwie, odnośnie stosunku pomiędzy prawem polskim, w tym przede wszystkim Konstytucją i prawem Unii Europejskiej. Podobnie też trybunały konstytucyjne innych państw członkowskich, jak Niemcy, Czechy, Hiszpania, Rumunia, Bułgaria czy Węgry odwołują się do tego samego rodzaju założeń ustrojowych.
Co mówi Konstytucja?
O stosunkach pomiędzy prawem polskim a prawem UE decyduje kilka postanowień Konstytucji, które są zawarte w jej rozdziale I „Rzeczpospolita” oraz w rozdziale III „Źródła prawa”. Ustawa zasadnicza nie zawiera żadnej wyodrębnionej części poświęconej członkostwu Polski w Unii Europejskiej. Były czynione próby by w tym kierunku zmienić Konstytucję, został nawet powołany przez Marszałka Sejmu RP, Bronisława Komorowskiego, specjalny zespół naukowy, który opracował projekt stosownej regulacji. Jednak ostatecznie do nowelizacji Konstytucji nie doszło.
Art. 8 ust. 1 stanowi, że Konstytucja jest najwyższym prawem RP. Natomiast art. 90 ust. 1 Konstytucji upoważnia Rzeczpospolitą do przekazania (na podstawie umowy międzynarodowej) organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu, kompetencji organów władzy państwowej w niektórych sprawach. Z kolei art. 91 ust. 3 Konstytucji potwierdza nadrzędność polskiej ustawy zasadniczej, stwierdzając, że prawo stanowione przez organizację, której Polska przekazała niektóre kompetencje, ma pierwszeństwo w przypadku kolizji z ustawami. Interpretacja tego przepisu potwierdza jednoznacznie nadrzędność Konstytucji wobec prawa unijnego.
Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na jeden kluczowy element treści przepisu art. 90 ust. 1, a mianowicie zastrzeżenie, że uprawnienie do przekazania „kompetencji organów władzy państwowej” przysługuje „w niektórych sprawach”. Władze polskie mogą przekazać kompetencje tylko w „niektórych sprawach”, a to oznacza interpretację zwężającą. Z ujęcia przepisu Konstytucji wypływa więc wniosek, że istnieją takie kompetencje, których przekazanie jest niedopuszczalne. Jednoznacznie stwierdził to Trybunał Konstytucyjny już w wyroku z 11 maja 2005 r. i ponawiał w wielu innych uznając, że sformułowanie w „niektórych sprawach” oznacza:
-zakaz przekazania ogółu kompetencji danego organu;
-zakaz przekazania spraw w danej dziedzinie;
-zakaz przekazania co do istoty spraw określających gestię danego organu władzy państwowej.
Postanowienia art. 8 ust. 1 i art. 90 ust. 1 i art. 91 ust. 3 stanowią spójną regulację wyrażającą ten sam cel ustrojowy, a mianowicie wyznaczenie granicy dla organów władzy przekazania kompetencji. Stanowią więc regulację o charakterze gwarancji decydujących o suwerenności Polski. Jak trafnie zauważył Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 24 listopada 2010 r., gwarancje te stanowią tzw. kotwice normatywne, które wyznaczają zakres i tryb przekazania kompetencji organów władzy Rzeczypospolitej. Służą więc ochronie suwerenności Polski w fazie akcesji do Unii Europejskiej, a więc z punktu widzenia kompetencji wynikających z traktatu akcesyjnego. Nie można jednak widzieć ich znaczenia tylko w tym aspekcie. Wyznaczają one również granice w bieżącym stosowaniu prawa polskiego i unijnego. A zatem tak w procesie akcesji do UE, jak też w bieżących relacjach wynikających z członkostwa w Unii, stanowią gwarancje suwerenności Polski.
Należy podkreślić, że art. 8 ust. 1 i art. 91 ust. 3 ustalają granice zastosowania zasady pierwszeństwa prawa unijnego. Zarówno na etapie akcesji, jak i w okresie członkostwa, władze RP są zobowiązane do uznania nadrzędności ustawy zasadniczej. Tym bardziej, że traktaty unijne nie przewidują pierwszeństwa prawa unijnego. A trzeba wyraźnie podkreślić, że wszystkie organy władzy w Polsce są związane postanowieniami Konstytucji, a więc dotyczy to również Trybunału Konstytucyjnego.
Wszechwładza sędziów
Powyższa analiza nie kończy się jednak wnioskiem, który formalnie byłby jedynym uprawnionym. Problem w stosunkach między Unią Europejską a Polską, a także innymi krajami wynika z faktu, że Unia Europejska uznaje w praktyce swoją nadrzędność wobec krajów członkowskich, a więc pełny zakres kompetencji do rozszerzania swoich uprawnień i wzmacniania pozycji biurokracji brukselskiej. Rozszerzanie kompetencji Unii następuje właśnie poprzez aktywizm sędziów unijnych, którzy traktują swoje uprawnienia w sposób rozszerzający. Orzecznictwo TSUE odrzuca możliwość, by państwa członkowskie, poprzez swoje trybunały konstytucyjne, mogły uchylać lub unieważniać normy unijne. Trzeba jednakże pamiętać, że sędziowie TSUE wydają skutecznie swoje wyroki narzucające jedyną słuszną interpretację prawa UE i akceptację działań Unii podejmowanych ultra vires (poza zakresem kompetencji) ponieważ mają polityczne umocowanie w systemie władzy UE. A praktyka ta prowadzi nas prosto do ostatecznego ukształtowania się superpaństwa unijnego. To na pewno będzie kres polskiej suwerenności.
Prof. Anna Łabno – konstytucjonalista, członek Rady Naukowej Ordo Iuris
11.03.2025
• W minioną sobotę aktywistki z Aborcyjnego Dream Teamu otworzyły w sąsiedztwie Sejmu „przychodnię aborcyjną” AboTak – miejsce, w którym jawnie łamane będzie polskie prawo.
• Zgłaszające się do „przychodni” kobiety mają otrzymywać pomoc w przeprowadzeniu nielegalnej w Polsce aborcji, co w myśl polskiego prawa stanowi przestępstwo z art. 152 § 2 Kodeksu karnego.
• Osoby zaangażowane w otwarcie „przychodni”, w tym skazana w pierwszej instancji za przestępstwo pomocy w aborcji Justyna Wydrzyńska, sugerują, że sprawcy pomocy w aborcji nie obawiają się sankcji za swoją nielegalną działalność, ponieważ premier Donald Tusk obiecał im bezkarność.
• Sam fakt powstania takiej „przychodni” to jawna kpina z polskiego prawa, będąca zachętą do łamania przepisów pod osłoną protektoratu politycznego.
Aktywistki Aborcyjnego Dream Teamu (ADT), w tym skazana w pierwszej instancji za przestępstwo pomocy w nielegalnej aborcji Justyna Wydrzyńska (Sąd Apelacyjny przekazał sprawę do ponownego rozpoznania), już jakiś czas temu deklarowały udostępnienie miejsca, w którym kobiety będą dokonywały aborcji farmakologicznej. Owa „przychodnia” o nazwie AboTak została otwarta 8 marca w sąsiedztwie Sejmu RP. Jak deklarują aktywistki aborcyjne zaangażowane w otwarcie i działalność AboTak – będzie to miejsce, w którym będą pomagać kobietom w przeprowadzaniu aborcji przy użyciu tabletek poronnych. Warto więc zastanowić się, na jakiej podstawie taka działalność w Polsce w ogóle jest możliwa, biorąc pod uwagę przepisy Konstytucji RP, ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży („ustawa o planowaniu rodziny”), Kodeksu karnego, a nawet wydane w sierpniu ubiegłego roku wytyczne Prokuratora Generalnego dotyczące m.in. aborcji farmakologicznej.
Prawo się nie zmieniło
Jeżeli komukolwiek wydaje się, że żyje w tzw. państwie prawa, jest w głębokim błędzie. Dobrym przykładem szerzącego się bezprawia jest właśnie kwestia dostępu do aborcji, czy – patrząc na to z innej strony – dekryminalizacji aborcji. Projekt ustawy zmieniającej przepisy Kodeksu karnego przewidujące m.in. odpowiedzialność karną za aborcję niezgodną z przepisami ustawy czy przestępstwo pomocy w aborcji, w lipcu 2024 r. nie został przyjęty przez Sejm, ponieważ nie uzyskał wymaganej większości głosów posłów. Innymi słowy – w demokratyczny sposób przedstawiciele większości polskiego społeczeństwa zadecydowali, że aborcja i pomoc w aborcji mają pozostać nielegalne i karalne. Temat powinien być zamknięty. Ale tak się nie stało – po lipcowym nieudanym głosowaniu w Sejmie niektórzy politycy z koalicji rządzącej, współpracujący blisko z organizacjami aborcyjnymi, zapowiedzieli, że aborcję będą wprowadzać w Polsce inaczej – jak wkrótce się okazało – w drodze ministerialnych wytycznych mających wymusić na lekarzach przeprowadzanie aborcji w szpitalach pod groźbą sankcji finansowych czy nawet utraty kontraktów z NFZ. Wytyczne minister zdrowia oczywiście nie są powszechnie obowiązującym prawem i w państwie prawa nie mogą mieć wpływu na kształt chroniących życie ludzkie przepisów Konstytucji RP (art. 38), ustawy o planowaniu rodziny (art. 1) czy Kodeksu karnego (art. 152), a ponadto powinny być z tymi przepisami zgodne. Tak przynajmniej przewiduje konstytucyjna zasada praworządności, zgodnie z którą „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa” (art. 7 Konstytucji RP). W kwestii aborcji obowiązywanie tej zasady ma być jednak najwyraźniej zawieszone albo całkiem zniesione - tak przynajmniej wynika z dotychczasowych działań rządzących.
Jawna przestępcza działalność w AboTak
AboTak, miejsce, w którym aktywistki – jak deklarują – będą pomagały kobietom w przeprowadzeniu aborcji, nigdy nie powinno powstać. Pomoc w pozbawieniu życia nienarodzonego dziecka stanowi w Polsce przestępstwo ujęte w art. 152 § 2 Kodeksu karnego, zgodnie z którym karze pozbawienia wolności do lat 3 podlega każdy, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania. Przepis ten wciąż obowiązuje, a z orzecznictwa jasno wynika, że działalność, którą prowadzą aktywistki w „przychodni” AboTak nosi znamiona przestępstwa pomocy w aborcji. Na przykład w wyroku z 30 września 2008 w sprawie II AKa 231/08 Sąd Apelacyjny w Katowicach uznał, że „pomoc w przerwaniu ciąży może być zrealizowana w różny sposób np. poprzez dostarczenie narzędzi służących do tego celu, ale także rady lub informacji”. Stanowisko takie podtrzymał też Sąd Apelacyjny w Gdańsku w wyroku z 9 lutego 2017 r. w sprawie II AKa 294/16. Powinno być zatem jasne, że osoby, które udostępniają kobietom miejsce (lokal) i narzędzia (tabletki) do przeprowadzenia aborcji niezgodnej z przepisami prawa (ustawy o planowaniu rodziny) realizują znamiona przestępstwa przestępstwa z art. 152 § 2 Kodeksu karnego. Warto podkreślić, że wspomniany Sąd Apelacyjny w Katowicach uznał nawet, że samo dostarczenie kontaktu telefonicznego może stanowić przestępstwo z art. 152 § 2 Kodeksu karnego, jako że jest to „pomoc istotna, gdyż umożliwiała podjęcie dalszych działań zmierzających już bezpośrednio do usunięcia ciąży (…)”. Tym bardziej taki charakter ma udostępnianie kobietom tabletek poronnych, którą to działalnością od dawna już chwalą się aktywistki Aborcyjnego Dream Teamu i która ma być teraz zupełnie jawnie prowadzona.
A bo tak powiedział Tusk
Nasuwa się więc oczywiste pytanie – na jakiej zasadzie aborcyjne aktywistki (z których jedna została już raz nieprawomocnie skazana za przestępstwo pomocy w nielegalnej aborcji) jawnie otwierają, a nawet szeroko reklamują lokal, w którym, zgodnie z ich deklaracjami, mają być popełniane przestępstwa? Czy równie dobrze inni obywatele łamiący prawo, np. złodzieje, mogliby działać jawnie, a dodatkowo – jak miało to miejsce w przypadku AboTak – liczyć na ochronę policji? Wydaje się, że nie (chociaż w obecnej sytuacji niczego nie można wykluczyć), a głównym powodem, dla którego aktywistki z ADT aktualnie czują się bezkarne, wydaje się być polityczny protektorat. Aktywistki zresztą nie kryją się z nim, stwierdzając w rozmowie z serwisem tvp.info, że „Donald Tusk obiecał, że osoby, które będą pomagać w dostępie do aborcji, nie będą ścigane. Nie interesuje nas prawo z 1993 roku, które i tak nie jest przestrzegane. W tym miejscu nie obowiązuje zakaz aborcji”. Widać zatem, że z niewyjaśnionych przyczyn obietnice szefa rządu mają obecnie priorytet przed przepisami ustawowymi, a nawet samą Konstytucją. W takich okolicznościach bez znaczenia wydaje się również fakt, że całkiem niedawno, bo w sierpniu 2024 r. Prokurator Generalny Adam Bodnar wydał wytyczne dla prokuratury „w zakresie prowadzenia postępowań przygotowawczych dotyczących (…) tzw. aborcji farmakologicznej”, w których napisał między innymi: „powszechne jednostki organizacyjne prokuratury zobowiązane są do prowadzenia lub nadzorowania postępowań dotyczących niezgodnego z przepisami przerwania ciąży, udzielenia pomocy lub nakłonienia do tego”.
Aktywistki pomagające w aborcjach farmakologicznych od dawna swoją działalnością kpią z polskiego prawa. Szczególnym jednak przejawem tego szantażu aborcyjnego jest publiczne udostępnienie lokalu przeznaczonego do prowadzenia w nim przestępczej działalności. A to wszystko w bliskim sąsiedztwie budynku Sejmu – miejsca, w którym zasiadają reprezentanci Narodu wprawdzie wybrani do stanowienia, ale przede wszystkim zobowiązani do przestrzegania prawa.
R.pr. Katarzyna Gęsiak – dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Ordo Iuris
Zasady korzystania z materiałów zamieszczonych na stronie Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris
Zachęcamy Państwa do korzystania z opracowań i materiałów przygotowanych przez Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Jednocześnie informujemy, że stosownie z obowiązującym prawem, przedruk treści zamieszczonych na stronie internetowej Instytutu jest możliwy pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła (strona internetowa Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris) (art. 34 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych). W przypadku przedrukowywania publikacji Instytutu w zakresie wykraczającym poza sprawozdania o aktualnych wydarzeniach lub dokonywanych poza ramami czasowymi, w jakich materiał zachowuje aktualność z punktu widzenia szybkości obiegu informacji, wskazane jest uzyskanie uprzedniej zgody Instytutu pisząc na adres [email protected]
Zapisz się na naszą listę mailingową
Informujemy, że Państwa dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w celu informowania o realizacji działań statutowych, w tym do informowania o organizowanych akcjach społecznych. Podanie danych jest dobrowolne. Informujemy, że przysługuje Państwu prawo dostępu do treści swoich danych i możliwości ich poprawiania.
© 2022 ORDO IURIS - Instytut Na Rzecz Kultury Prawnej