Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]
07.08.2024
· Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze od wielu lat wydaje nakazy aresztowania wobec przywódców krajów na całym świecie.
· Na jego działalność wpływ mają jednak naciski dyplomatyczne oraz sytuacja polityczna w niektórych krajach.
· Warto bliżej przyjrzeć się statusowi prawnemu orzeczeń MTK i zastanowić się nad ich skutecznością w osiągnięciu celu, w jakim zostały ustanowione.
· Nakazy aresztowania mają także znaczące konsekwencje polityczne i dyplomatyczne.
· Omówienie tych aspektów pozwala zrozumieć, jak wpływają one na relacje międzynarodowe, stabilność regionalną i politykę zagraniczną państw.
Zadania MTK
Trybunał w ostatnich miesiącach wydawał postanowienia odnośnie przywódców państw prowadzących konflikty zbrojne elektryzujące opinię publiczną na całym świecie. 20 maja 2024 roku Prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego złożył wniosek o nakaz aresztowania dla premiera Izraela Benjamina Netanjahu, ministra obrony Izraela Joawa Galanta oraz trzech przywódców terrorystycznej organizacji Hamas, w związku z trwającą wojną w Strefie Gazy. Władimir Putin i rosyjska rzeczniczka praw dziecka Maria Lwowa-Biełowa są objęci nakazem aresztowania od 17 marca 2023 roku, a od 25 czerwca 2024 roku również były minister obrony Federacji Rosyjskiej Siergiej Szojgu oraz szef sztabu generalnego rosyjskiej armii Walerij Gierasimow, w związku z wojną na Ukrainie.
Międzynarodowy Trybunał Karny jest pierwszym stałym międzynarodowym trybunałem powołanym do sądzenia osób fizycznych oskarżonych o najpoważniejsze zbrodnie, takie jak ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne oraz zbrodnie agresji. Siedziba MTK znajduje się w Hadze, w Holandii, a jego jurysdykcja obejmuje zbrodnie popełnione po 1 lipca 2002 roku. Podstawą prawną utworzenia i podejmowania działań przez MTK jest Statut Rzymski, który wszedł w tym samym dniu w życie.
Jedną z jego kluczowych narzędzi są nakazy aresztowania, których celem jest zatrzymanie osób odpowiedzialnych za najpoważniejsze przestępstwa międzynarodowe. Z uwagi na to, że MTK nie posiada własnych organów wymiaru sprawiedliwości, musi polegać na współpracy państw członkowskich Statutu Rzymskiego w zakresie aresztowania i przekazania podejrzanych. Państwa te są zobowiązane do współpracy z MTK i wykonania nakazów aresztowania zgodnie z postanowieniami Statutu. Obecnie 120 państw jest stronami Statutu – wśród nich nie ma m.in. Izraela, Stanów Zjednoczonych, a od 2016 r. także Rosji.
Historia i tło MTK
Idea międzynarodowej odpowiedzialności za zbrodnie wojenne pojawiła się po I wojnie światowej, jednakże próby powołania międzynarodowego trybunału nie przyniosły wtedy sukcesu. Po II wojnie światowej powołano Trybunał Norymberski i Trybunał Tokijski, które sądziły zbrodniarzy wojennych. Były to jednak trybunały ad hoc, stworzone do rozpatrzenia konkretnych przypadków.
Dopiero po zakończeniu zimnej wojny, w latach 90. XX wieku, społeczność międzynarodowa podjęła intensywne prace nad stworzeniem stałego międzynarodowego trybunału karnego. Wcześniej powoływano jedynie trybunały ad hoc, takie jak Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii (ICTY) i Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy (ICTR). Trudno wyobrazić sobie, że sądownictwo krajowe miałoby być jedyną jurysdykcją obejmującą np. zbrodnie wojenne, biorąc pod uwagę fakt, że często system państwowy jest w takich sytuacjach bezpośrednio związany ze sprawcami. W 1998 roku odbyła się konferencja dyplomatyczna w Rzymie, podczas której przyjęto Statut Rzymski, będący aktem założycielskim MTK. Statut Rzymski został przyjęty 17 lipca 1998 roku, a wszedł w życie 1 lipca 2002 roku, po ratyfikacji przez 60 państw.
Działalność MTK
Trybunał może wszczynać postępowania na podstawie zgłoszeń Państw-Stron, decyzji Rady Bezpieczeństwa ONZ lub z własnej inicjatywy Prokuratora MTK. Do tej pory Trybunał prowadził lub nadal prowadzi sprawy m.in. przeciwko osobom z takich krajów jak Demokratyczna Republika Konga, Uganda, Republika Środkowoafrykańska, Sudan (Darfur), Libia, Wybrzeże Kości Słoniowej, Mali.
Ustanowienie MTK stanowiło próbę wprowadzenia międzynarodowej odpowiedzialności za najpoważniejsze zbrodnie. Efektywność tego mechanizmu pozostawia jednak wiele do życzenia z takich względów, jak zależność od współpracy ze strony krajowych organów ścigania, przewlekłość postępowania czy wreszcie zarzuty dotyczące stosowania podwójnych standardów, mające przejawiać się w koncentrowaniu się sędziów na zbrodniarzach z niektórych państw afrykańskich i azjatyckich i bezczynności wobec zbrodniarzy z państw szeroko pojętego Zachodu. Należy jednak zauważyć, że MTK pozbawiony jest własnych organów wymiaru sprawiedliwości i stoi przed wieloma wyzwaniami, w tym brakiem współpracy ze strony niektórych państw, ograniczonymi zasobami finansowymi i ludzkimi oraz skomplikowanymi kwestiami politycznymi, które mogą wpływać na jego działalność.
Nakazy aresztowania wydawane przez MTK
Jednym z kluczowym narzędzi pozostających w rękach Trybunału jest uprawnienie do wydawania nakazów aresztowania wobec osób podejrzanych o popełnienie najpoważniejszych zbrodni międzynarodowych, takich jak ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne oraz zbrodnie agresji.
MTK nie działa z urzędu, a na zasadzie skargowości. Oznacza to, że Trybunał nie może wykonywać jurysdykcji, czyli ścigać i osądzać oskarżonych z własnej inicjatywy. Państwo-Strona Statutu Rzymskiego może zgłosić sytuację, w której podejrzewa się popełnienie zbrodni podlegających jurysdykcji MTK. Inicjatywę wszczęcia postepowania posiada także Rada Bezpieczeństwa ONZ, która może przekazać sprawę do MTK na podstawie rezolucji. Prokurator MTK może jednak z własnej inicjatywy wszcząć śledztwo, jeśli istnieją wystarczające podstawy do przypuszczenia, że popełniono zbrodnie podlegające jurysdykcji Trybunału.
Następnie dochodzi do śledztwa i na tym etapie Prokurator MTK zbiera dowody i przesłuchuje świadków, aby ustalić, czy istnieją wystarczające podstawy do wydania nakazu aresztowania. Następnie prokurator składa wniosek do Izby Przygotowawczej MTK o wydanie nakazu aresztowania. Wniosek musi zawierać szczegółowe informacje na temat podejrzanego, zarzucanych mu zbrodni oraz dowodów uzasadniających wydanie nakazu. Izba Przygotowawcza MTK analizuje wniosek i dowody przedstawione przez prokuratora. Jeśli uzna, że istnieją wystarczające podstawy do przypuszczenia, że podejrzany popełnił zarzucane mu zbrodnie – wówczas wydaje nakaz aresztowania. Po aresztowaniu podejrzanego przez państwo, w którym się znajduje, osoba ta jest przekazywana do MTK, gdzie zostaje postawiona przed sądem i może zostać tymczasowo zatrzymana do czasu rozpoczęcia procesu.
Historie wydanych nakazów aresztowania i losy osób nimi objętych
MTK w przeszłości wydał nakazy aresztowania wobec wielu osób oskarżonych o popełnienie poważnych zbrodni międzynarodowych. Losy tych osób mogą się znacznie różnić w zależności od wielu czynników, takich jak współpraca państw, w których się znajdują, oraz polityczne i dyplomatyczne okoliczności.
Omar al-Bashir (Sudan)
Były prezydent Sudanu, Omar al-Bashir, został objęty nakazem aresztowania wydanym przez MTK w 2009 roku za zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne i ludobójstwo w regionie Darfuru. Al-Bashir został stracił stanowisko w 2019 roku po masowych protestach. Obecnie przebywa w więzieniu w Sudanie, gdzie jest sądzony za inne przestępstwa. W 2020 roku rząd Sudanu ogłosił, że al-Bashir zostanie przekazany MTK, ale do tej pory nie doszło do jego ekstradycji.
Joseph Kony (Uganda)
Lider Armii Oporu Pana (LRA), Joseph Kony, został objęty nakazem aresztowania w 2005 roku i oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne, w tym morderstwa, gwałty i porwania. Kony pozostaje na wolności. Mimo międzynarodowych wysiłków, w tym operacji wojskowych mających na celu jego schwytanie, Kony unika aresztowania.
Muammar Kaddafi (Libia)
W 2011 roku MTK wydał nakaz aresztowania wobec libijskiego przywódcy Muammara Kaddafiego za zbrodnie przeciwko ludzkości popełnione podczas tłumienia protestów antyrządowych. Kaddafi został zabity przez rebeliantów w październiku 2011 roku, zanim doszło do jego aresztowania przez MTK.
Laurent Gbagbo (Wybrzeże Kości Słoniowej)
Były prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej, Laurent Gbagbo, został oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, w tym morderstwa, gwałty i inne formy przemocy, po wyborach prezydenckich w 2010 roku. Nakaz aresztowania został wydany w 2011 roku. Gbagbo został aresztowany w 2011 roku i przekazany MTK. W 2019 roku został uniewinniony przez MTK z zarzutów zbrodni przeciwko ludzkości (które są trudniejsze do wykazania niż stosunkowo proste do wykazania zbrodnie wojenne).
Dominic Ongwen (Uganda)
Były dowódca Armii Oporu Pana (LRA), Dominic Ongwen, został oskarżony o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, w tym morderstwa, gwałty i porwania. Nakaz aresztowania został wydany w 2005 roku. Ongwen został schwytany w 2015 roku i przekazany MTK. W 2021 roku został skazany przez MTK na 25 lat więzienia za popełnienie licznych zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości.
Jean-Pierre Bemba (Demokratyczna Republika Konga)
Były wiceprezydent Demokratycznej Republiki Konga Jean-Pierre Bemba został oskarżony o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, w tym morderstwa, gwałty i grabieże. Nakaz aresztowania został wydany w 2008 roku. Bemba został aresztowany i przekazany MTK. W 2016 roku został skazany na 18 lat więzienia, ale w 2018 roku wyrok został unieważniony przez MTK, a Bemba został zwolniony.
Ahmad al-Faqi al-Mahdi
Ahmad al-Faqi al-Mahdi został oskarżony o zbrodnie wojenne związane z niszczeniem zabytków kultury w Timbuktu w Mali. Nakaz aresztowania został wydany w 2015 roku. Al-Mahdi został aresztowany i przekazany MTK. W 2016 roku przyznał się do winy i został skazany na 9 lat więzienia.
Amerykańscy urzędnicy ze specjalną ochroną
Warto także zwrócić uwagę na ustawę przyjętą przez Kongres Stanów Zjednoczonych w 2002 r., a więc niezwłocznie po powołaniu Międzynarodowego Trybunału Karnego do życia. Celem przyjęcia American Service-Members' Protection Act (ASPA), znanej również jako „Hague Invasion Act”, jest ochrona personelu wojskowego Stanów Zjednoczonych oraz innych urzędników rządowych USA przed postępowaniem karnym przed MTK. ASPA zakazuje wspierania działalności MTK, szczególnie w zakresie wojskowości, jednakże prezydent państwa może zdecydować się na zniesienie tego zakazu. Niemniej, przyjęcie tej ustawy przez jedno z największych mocarstw świata, ogranicza możliwości współpracy agencji USA z MTK w zakresie śledztw i postępowań, które dotyczą obywateli USA lub ich sojuszników. ASPA upoważnia prezydenta USA do użycia „wszystkich środków koniecznych i odpowiednich”, w tym siły wojskowej, w celu uwolnienia członków służb USA oraz innych wyznaczonych osób, które zostały zatrzymane lub uwięzione przez MTK lub w jego imieniu. Ustawa zabrania także ekstradycji jakiejkolwiek osoby z USA do MTK bez wyraźnego upoważnienia ustawowego. Ustawa wywołuje zatem istotne pytania prawne i etyczne dotyczące odpowiedzialności, sprawiedliwości, skuteczności i zasięgu prawa międzynarodowego. Odzwierciedla szersze debaty na temat roli międzynarodowych sądów i zakresu jurysdykcji narodowej. Ograniczając współpracę i pomoc dla MTK, ASPA potencjalnie wpływa na skuteczność działania sądu, zwłaszcza w odniesieniu do śledztw dotyczących obywateli USA lub interesów USA.
Działania Trybunału w świetle sytuacji politycznej
Jak wyżej wskazano, MTK napotyka wiele wyzwań w egzekwowaniu nakazów aresztowania, w tym brak współpracy ze strony niektórych państw, skomplikowane kwestie polityczne oraz trudności w lokalizowaniu i aresztowaniu podejrzanych. Niemniej nakazy aresztowania wydawane przez MTK są kluczowym i obecnie realnie jedynym narzędziem w walce z bezkarnością odpowiedzialnych za najpoważniejsze zbrodnie międzynarodowe. Ponadto, Trybunał musi działać w okolicznościach skomplikowanych relacji międzynarodowych, co wpływa na możliwość skutecznego wykonywania nakazów aresztowania. Nakazy aresztowania MTK mają także znaczenie sygnalizujące, wskazując na istotny fakt, że społeczność międzynarodowa nie toleruje bezkarności za najpoważniejsze zbrodnie. Jest więc to swoisty instrument oddziaływania, a także wywierania wpływu na arenie światowej dyplomacji. Mogą one działać jako środek odstraszający.
W przeszłości MTK odnosił sukcesy w aresztowaniu i skazaniu kilku prominentnych osób, takich jak Thomas Lubanga Dyilo czy Dominic Ongwen (Thomas Lubanga Dyilo aresztowany w 2006 roku, skazany w 2012 roku na 14 lat więzienia za rekrutację i wykorzystywanie dzieci-żołnierzy, Dominic Ongwen został aresztowany w 2015 roku, skazany w 2021 roku na 25 lat więzienia za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości). Te przypadki pokazują, że Trybunał jest w stanie skutecznie pociągnąć do odpowiedzialności osoby odpowiedzialne za poważne zbrodnie. Nakazy aresztowania wzmacniają zasady międzynarodowego prawa karnego i praw człowieka, promując ideę, że nikt nie jest ponad prawem, niezależnie od stanowiska czy wpływów politycznych, co jest ważnym sygnałem dla współczesnej sceny politycznej, która stała się teatrem gry powiązań być może bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Jednym z największych wyzwań jest kilkukrotnie już wspomniany brak współpracy ze strony niektórych państw, będący prawdziwą bolączką Trybunału. MTK bowiem nie posiada własnych sił policyjnych, więc polega jedynie na Państwach-Stronach Statutu Rzymskiego co do wykonania nakazów aresztowania. W sytuacji braku współpracy, nakazy te pozostają praktycznie niewykonalne (jak np. w przypadku Omara al-Bashira, byłego prezydenta Sudanu, oskarżonego o zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo w Darfurze, który pozostaje na wolności mimo nakazu aresztowania wydanego w 2009 roku). Państwa, które nie są stronami Statutu Rzymskiego, nie mają obowiązku podjęcia tej współpracy, co utrudnia egzekwowanie nakazów aresztowania. Co więcej, nawet państwa będące stronami Statutu mogą odmówić współpracy z powodów politycznych, prawnych lub praktycznych.
Niebagatelną rolę odgrywa również oczywiście polityka. Polityczne i dyplomatyczne naciski mogą wpływać na skuteczność nakazów aresztowania. Państwa mogą nie chcieć aresztować i przekazywać osób, które mają silne wsparcie polityczne lub są kluczowe dla ich interesów narodowych. W niektórych przypadkach, osoby objęte nakazami aresztowania ukrywają się w trudno dostępnych rejonach, co utrudnia ich aresztowanie. Przykładem jest Joseph Kony z Ugandy, lider Armii Oporu Pana (LRA), który unika aresztowania od 2005 roku, a ułatwiają mu to polityczne koneksje.
Nakazy aresztowania wydawane przez MTK często prowadzą do napięć politycznych między państwami, a także wewnątrz państw. Niektóre kraje uważają, że nakazy aresztowania MTK naruszają ich suwerenność, zwłaszcza gdy dotyczą wysokich rangą urzędników państwowych lub przywódców. Część państw podnosi też zarzuty, że sam MTK działa pod wpływem politycznych nacisków lub preferencji, co prowadzi do wydawania nakazów aresztowania w sposób selektywny i niesprawiedliwy. MTK bywa postrzegany jako trybunał, który koncentruje się na pewnych regionach świata, zwłaszcza Afryce, co prowokuje zarzuty o selektywności i nierównego traktowania. Kontrowersje te wpływają na zaufanie do trybunału i jego postrzeganie jako niezależnej i sprawiedliwej instytucji. Niemniej, nakazy aresztowania pozostają kluczowym i zasadniczo do tej pory jednym, stałym narzędziem w globalnej walce z bezkarnością i wzmocnieniu zasad międzynarodowego prawa karnego.
Julia Książek – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
12.04.2024
Choć Rosja ma prawdziwą i niebezpieczną agenturę wpływu na Zachodzie, to wciąż o działania promoskiewskie oskarża się tradycyjną konserwatywną prawicę. Wśród metod najczęściej używanych są:
● stworzenie wrażenia, że prawica ma jakieś niejawne biznesowe czy społeczne kontakty z reprezentantami Kremla;
● sugerowanie, że Moskwa za pomocą skomplikowanej sieci zależnych od siebie organizacji finansuje światowy konserwatyzm;
● lansowanie tezy, że skoro Putin i konserwatywni działacze mają podobne poglądy na temat rewolucji kulturowej, to znaczy, że Kreml steruje owymi działaczami;
● przekonywanie, że wyborcze sukcesy ugrupowań prawicowych są w dużej mierze efektem działań moskiewskich trolli internetowych;
● wykorzystywanie faktu, że niektórzy konserwatyści ułatwiają stawianie takich oskarżeń, wypowiadając się w sposób niemądry i nieprzemyślany.
Autor: Dominik Zdort
To historia manipulacji, która przypomina słynny dowcip logiczny: „Kto śpi, nie grzeszy. Kto nie grzeszy jest świętym. Czyli: kto śpi, jest święty”. Europejscy prawicowcy nie lubią gejów. Putin nie lubi gejów. Czyli: europejska prawica jest agenturą Putina. Do tego dochodzą teorie spiskowe wynikające z tej prymitywnej logiki: skoro jakiś konserwatywny aktywista dyskutował na tym samym forum internetowym, na którym był ktoś o rosyjskim nazwisku, to znaczy, że jest opłacany przez Kreml…
Na początku bardzo ważne zastrzeżenie: nie ma wątpliwości, że Moskwa ma w krajach Zachodu zarówno swoją tajną agenturę, jak i swoich mniej lub bardziej niejawnych lobbystów, że finansuje organizacje, które mają jej interesy reprezentować. Taki charakter miała znana nam doskonale tzw. moskiewska pożyczka ze stycznia 1990 roku, czyli przekazanie 1,2 mln dolarów z zasobów KGB dla polskich postkomunistów (w realizacji transakcji uczestniczył m.in. patriarcha obecnej Lewicy Leszek Miller). Wiemy też, że Kreml jawnie wynagradza polityków, którzy prowadzili działalność dla niej korzystną – wystarczy wspomnieć Gerhada Schrödera, byłego socjaldemokratycznego kanclerza RFN – po zakończeniu politycznej kariery został lobbystą rosyjskiego sektora energetycznego, a w latach 2017–22 był szefem rady dyrektorów w państwowym rosyjskim koncernie naftowym Rosnieft. Zaś były austriacki kanclerz Wolfgang Schüssel, chadek, został powołany do zarządu rosyjskiej sieci komórkowej MTS, a w 2019 roku przeszedł do rady dyrektorów Łukoila. Inny dawny austriacki kanclerz, Christian Kern, dla odmiany socjaldemokrata, został członkiem zarządu Kolei Rosyjskich. Głośno było o przypadku Karin Kneissl z partii liberalnej, bo to na ślubie u pani minister spraw zagranicznych Austrii osobiście gościł – i tańczył – Władimir Putin. Po odejściu z polityki Kneissl została felietonistką telewizyjnego portalu Russia Today i powołano ją do rady dyrektorów Rosnieftu. Po inwazji Rosji na Ukrainę, pod naciskiem austriackiej opinii publicznej zrezygnowała z tej ostatniej funkcji, ale zaraz potem została szefową petersburskiego instytutu GORKI. Krzywda jej się nie stała.
Te przypadki pokazują, że kremlowskich zabiegów lekceważyć nie wolno, że agentura wpływu Putina działa na Zachodzie, że jego ludzie intensywnie kręcą się wokół europejskiej polityki. Choć wszystkie wspomniane powyżej przypadki dotyczą partii centrowych z politycznego mainstreamu (mimo najszczerszych chęci, europejskich chadeków za konserwatystów od bardzo dawna uważać już nie można), rozmaici lewaccy propagandziści snują wciąż legendę , że tak naprawdę narzędziem Moskwy (lub wręcz jej agenturą) są partie prawicowe.
Tu pada długi ciąg nazwisk ludzi, których często bardzo wiele różni, ale łączy to, że sprzeciwiają się terrorowi poprawności politycznej, narzucaniu narodom jednej brukselskiej sztancy ideologicznej, ograniczaniu państwowej suwerenności: od Donalda Trumpa przez Viktora Orbána, Marine Le Pen i Giorgię Meloni, aż po Jarosława Kaczyńskiego (o nieco mniej znaczących aktywistach nie wspominając). Zazwyczaj twardych faktów nikt nie podaje, cała argumentacja opiera się na stosowaniu długich, niewiele znaczących ciągów powiązań między organizacjami, na tym, że jacyś ludzie byli na tej samej konferencji naukowej czy że zapisali się do jednego klubu dyskusyjnego. „Dowody” są w rzeczywistości słabymi poszlakami, a argumenty zwyczajną manipulacją.
Znów warto uczynić zastrzeżenie: wszystkie niejasności trzeba wyjaśniać i zawsze szukać dowodów, bo „ludzie Moskwy” są wśród nas. Warto pamiętać jednak, że dotychczas coś więcej niż nieuzasadnione oskarżenia można wiązać wyłącznie z niewielkimi partyjkami z marginesu sceny politycznej, takimi jak polska Zmiana czy Brytyjska Partia Narodowa, a więc z politykami należącymi raczej do „politycznego folkloru”, którzy szans na uzyskanie jakiegokolwiek wpływu na rządy nie mają.
Ale przede wszystkim nie wolno ulegać metodom manipulacji, jakie są wobec nas stosowane, bo formułowanie oskarżeń wobec poszczególnych osób czy środowisk o utrzymywanie przez nie związków z Moskwą może być również suflowaną przez Rosjan manipulacją, która ma skompromitować przeciwników Rosji.
W szczególny sposób może to dotyczyć Polski. Tu od agresji Rosji na Ukrainę nawet niesłychanie silne środowiska polityczne, którym dawniej marzył się reset stosunków z Putinem, nie wspominają już nic na ten temat. Nad Wisłą, jak się zdaje, mamy konsensus co do konieczności postawienia tamy rosyjskiemu imperializmowi. Tym bardziej może dziwić (i budzić podejrzenia co do inspiracji), że ostatnio ci, którzy od zawsze i najgłośniej ostrzegali przez Moskwą – a więc środowiska prawicowe i konserwatywne – są najchętniej oskarżane o dogrywanie roli „ruskiej onucy” czyli rosyjskiej agentury wpływu.
Przejdźmy do metod argumentacji, jaka jest w tym przypadku stosowana (wszystkie poniższe cytaty pochodzą z tekstów publicystycznych lub ogłoszonych publicznie wypowiedzi). Dziwnym trafem, te same sposoby „szycia ruskiej onucy” używane są wobec prawicy w Polsce, jak i w innych krajach.
Spotkania, kontakty, biznesy
Najcięższym chyba przewinieniem jest mieć kontakty z osobą, którą oskarżyciel może próbować uwikłać w prokremlowskie koneksje. Pouczający jest tu przypadek byłego prezydenta USA Donalda Trumpa. W długim ciągu oskarżeń wobec niego znalazły się te, mówiące, że „liczni współpracownicy Trumpa mieli […] niejasne kontakty biznesowe z Rosją. Np. Paul Manafort, szef jego kampanii wyborczej, współpracował z prorosyjskimi oligarchami na Ukrainie. […] W sumie różnego rodzaju relacje z rosyjskim biznesem, dyplomatami i pracownikami wywiadu miało kilka osób z najbliższego otoczenia Trumpa, w tym członkowie jego rodziny”.
Czyli: nie sam Trump, ale jego „liczni”– jak liczni? – współpracownicy. Dlaczego te kontakty były niejasne? Co to znaczy „różnego rodzaju”? O jakich „pracowników wywiadu” chodzi i jakiego rodzaju utrzymywano z nimi relacje? Konkretów brak, pozostaje retoryka mająca wywołać wrażenie. To typowa argumentacja mająca kogoś obciążyć, kiedy jakichkolwiek dowodów brak.
Trumpa, już jako prezydenta, krytykowano w 2019 roku już za samą chęć spotkania z Putinem. Zapowiadano, że zamierza mu „sprzedać” Europę Wschodnią, osłabić naszą flankę NATO, że po planowanej wtedy rozmowie z prezydentem Rosji zapowie wycofanie części amerykańskich wojsk z Europy… Komentatorzy byli zaskoczeni, że Amerykanin „nie ogłosił po spotkaniu żadnych decyzji dotyczących redukcji obecności wojskowej USA w Polsce czy zmniejszenia amerykańskiego zaangażowania w ćwiczenia prowadzone w państwach wschodniej flanki NATO. Nie zasygnalizował również zmiany decyzji o budowie elementów tarczy antyrakietowej w Redzikowie” i że „spotkanie Trump-Putin nie wpłynęło negatywnie na bezpieczeństwo wschodniej flanki Sojuszu”. Co za szok!
Zresztą spotkania z Putinem to dla polityków wydarzenia wyjątkowo niebezpieczne, o czym przekonał się choćby nieszczęsny premier Donald Tusk po tym, gdy nieroztropnie uśmiechnął się do szefa rosyjskiego państwa w lesie pod Smoleńskiem parę godzin po tragedii w 2010 roku, co uwiecznił fotoreporter, a to zdjęcie wywołało łatwe do przewidzenia podejrzenia.
Takie oskarżenia skierowano także wobec polityków prawicy europejskiej, którzy spotykali się z prezydentem Rosji. Na przykład bardzo ostro skrytykowano Marine Le Pen – choć przecież nie tylko ona rozmawiała z rosyjskim prezydentem po 2014 roku. Widywali się z nim także Barack Obama (niedługo po zajęciu Krymu), Emmanuel Macron, Angela Merkel, a nawet i (w 2019 roku) prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. O Pameli Anderson, którą rosyjski prezydent oprowadzał po swoim domu, nie wspominając.
Politycy i inni polscy aktywiści konserwatywni z Putinem nigdy kontaktu nie szukali i nigdy się z nim nie spotykali. Co z tego, skoro premier Mateusz Morawiecki pojawił się, jak to mainstreamowe media określiły, „na zlocie Putinternu”. „Chodzi o szczyt jeszcze sprzed wojny, z końca stycznia 2022 roku w Madrycie. Był to zjazd zorganizowany przez hiszpańską populistyczną partię Vox, gdzie zebrano przedstawicieli większych i mniejszych skrajnie prawicowych partii Europy. W tym te jawnie prorosyjskie”. Putina tam nie było. Uczestnicy byli bardzo różni. No ale skoro nadarzyła się okazja, odpowiednią łatkę przypięto i Morawieckiemu.
Jednak jeszcze straszliwsze było to, że „PiS podpisało z Le Pen wspólną deklarację ideową, a ostatnio Mateusz Morawiecki odbył z nią miłe spotkanie przed szczytem w Brukseli”. Czyli, inaczej mówiąc, partia Kaczyńskiego wchodzi w konszachty z kobietą, która jest sojuszniczką Putina. Należy to rozumieć tak, że politycy centrowi mogą być w europejskich międzynarodówkach wraz z zachodnimi partiami, których dawni liderzy zostali potem zatrudnieni w kremlowskich firmach, ale z panią Le Pen współpracować nie wolno. Bo co? Bo ma niesłuszne poglądy, czy miała niedobrego tatusia?
W Polsce swoją porcję insynuacji na temat niewłaściwych związków biznesowych dostał również wydawca pism „Wprost" i „Do Rzeczy": pewien nadkreatywny autor napisał książkę, w której stwierdził, że właściciel tygodników w przeszłości „dostał” swoją spółkę dzięki postsowieckim powiązaniom od wschodnioukraińskiej korporacji Związek Przemysłowy Donbasu, która „była powiązana na wiele sposobów z rosyjskimi oligarchami Usmanowem i Jewtuszenkowem”.
Nawet nie analizując możliwych, objętych tajemnicą zobowiązań i uzgodnień – krótki research w internecie pokazuje, że było „odrobinę” inaczej: to spółka wydawcy kupiła nieaktywną ukraińską firmę, aby dostać się na polską giełdę, na której owa firma była notowana. No ale któż zabroni jakiemuś niefrasobliwemu publicyście mieć swoje zdanie na temat faktów? I kto zabroni wymieniać rosyjskie nazwiska, których już samo brzmienie jasno insynuuje, że ktoś był „ruską onucą”?
Kolejny przypadek: otóż pewna autorka opisuje z werwą internetowe forum dyskusyjne tak, aby czytelnicy uzyskali wrażenie, że to konspiracyjna organizacja antyaborcyjna – używa nawet nazwy „międzynarodowa sekta”.
Wśród wielu uczestników forum wymienia na jednym oddechu pewne rosyjskie nazwisko (człowieka podobno powiązanego z Kremlem) oraz nazwy kilku polskich konserwatywnych organizacji społecznych. Jaki wniosek wynika z tego, że wszyscy ci uczestnicy – wraz z wieloma innymi osobami – wpisywali się na tym samym forum? Otóż ponoć to dowód, że owa „sekta” „służy do wybielania działań rosyjskiego rządu i szerzenia rosyjskiego «punktu widzenia»”, a skoro tak, to – jak się insynuuje – uczestniczący w niej Polacy są na usługach Kremla.
Nawet jeśli nie ma ani śladu, że na forum tym padło choćby jedno dobre słowo na temat Moskwy ze strony polskich działaczy. Ważne, że ktoś w jednym tekście wymienia jakichś (nieznanych zresztą szerzej) Rosjan oraz nazwy polskich fundacji. Czytelnikowi pozostaje wrażenie, że ma do czynienia z tajemniczą siecią powiązań stworzoną przez Putina. Choć, jak zawsze, dowodów brak.
Kremlowskie pieniądze
I tu dochodzimy do kolejnego wątku, którym jest sugerowanie powiązań finansowych europejskiej prawicy z Moskwą. Otóż i tu często opisywany jest trudny do prześledzenia długi łańcuszek powiązań: jakiś człowiek o rosyjskim nazwisku zakłada jakąś fundację, ta finansuje jakieś hiszpańskie stowarzyszenie, zaś ono płaci za jakieś usługi polskiej fundacji. Nikt wprost nie utrzymuje, że to mocny dowód na związki Polaków z Kremlem (bo faktycznie dowodów brak), nawet się tego w ten sposób nie komentuje, ale wrażenie, że koneksje z Moskwą są na rzeczy, pozostaje.
Rzecz jasna najłatwiejsze jest do zaatakowania francuskie Zjednoczenie Narodowe, partia pani Le Pen. Bo to ugrupowanie , jeszcze jako Front Narodowy, rzeczywiście dostało kredyt z instytucji finansowej związanej z Rosją. Chodzi o First Czech Russian Bank z siedzibą w Moskwie, którego wschodnie koneksje nie ulegają wątpliwości. Tyle, że przy okazji podnoszenia tego tematu publicyści rzadko przywołują kontekst polityczny. Pożyczka z rosyjskiej instytucji (ponad 9 milionów euro) przeznaczona na koszty wyborów lokalnych, była w jakimś sensie wymuszona, bo podczas gdy inne francuskie partie brały kredyty z francuskich banków, Front Narodowy otrzymał odmowę na wszystkie swoje wnioski kredytowe (mimo iż jasne było, że po głosowaniu uzyska refinansowanie, więc ryzyko udzielenia takiej pożyczki było równe zeru). Podjął więc decyzję desperacką, mało chwalebną i piarowsko kompromitującą, aby pobrać kredyt z banku powiązanego z Moskwą (choć, przyznajmy, we Francji, tradycyjnie uwikłanej w sympatie do państwa rosyjskiego we wszystkich jego wcieleniach, znacznie mniej obciążającą, niż byłoby to w Polsce). Nikt nie czynił z tej transakcji tajemnicy, ale jej skutki były takie, że wrogowie pani Le Pen dostali do rąk mocne argumenty, aby pogrążać swoją przeciwniczkę.
Pewnie, aby tę sprawę wyjaśnić dogłębnie, należałoby się dowiedzieć, czy za decyzją o przyznaniu tej pożyczki stał Kreml, czy nakazał swoim ludziom w banku przychylność wobec Frontu. Tym się jednak nikt nie interesował, nikt nie pytał o to, jak to się stało, że rosyjska instytucja była skłonna pieniądze wyasygnować, ani o to, czemu wszystkie francuskie banki wcześniej tego odmówiły.
Dziś partia pani Le Pen nie dostałaby żadnego kredytu, bo po tamtych wyborach postanowiono, że francuskie ugrupowania mogą występować o pożyczki wyłącznie do instytucji z Europejskiego Obszaru Gospodarczego. A więc szanse wyborcze w końcu są równe: wszyscy mogą starać się o kredyt w tych samych bankach. Choć nie wszyscy go dostaną.
We Włoszech także próbowano prawicę powiązać z „kremlowskimi pieniędzmi”. Media insynuowały, że Kreml wspiera finansowo Ligę Północną. W odpowiedzi lider tego ugrupowania Matteo Salvini zażartował, że zdarza mu się wybierać z bankomatu ruble… Salvini bez grzechu nie jest, potrafił skompromitować się maszerując po Moskwie w koszulce z wizerunkiem Władimira Putina, ale jakichkolwiek wiarygodnych dowodów na finansowanie jego partii przez Putina nikt nie podał.
W Austrii tymczasem media przeprowadziły „śledztwo” i miały jakoby wykazać, jak Kreml po 2014 roku sterował tamtejszymi lokalnymi i europejskimi „skrajnie prawicowymi ugrupowaniami”, oferując im pieniądze za wnoszenie projektów i zamawiając artykuły prasowe. Drobny problem z wiarygodnością tych opowieści polegał na tym, że po ujawnieniu „kompromitujących faktów” i po zbadaniu owych oskarżeń przez Austriacki Trybunał Obrachunkowy, sprawa została umorzona.
Kiedy dwóch mówi to samo
Jeden z najbardziej zabawnych argumentów mających udowodnić związki europejskiej prawicy z Rosją to stwierdzenie, że ich idee i programy są zbieżne. Zacznijmy od oskarżeń pod adresem polskiej prawicy: „W wymiarze politycznym antyrosyjskie deklaracje PiS właściwie o niczym nie świadczą. Partia Kaczyńskiego od lat wpisuje się w scenariusze pisane przez rządzących na Kremlu. Liczne wypowiedzi polityków Zjednoczonej Prawicy m.in. na temat osób LGBT+, zagrożeń dla tradycji chrześcijańskiej czy widma zachodniego nihilizmu, są niemalże kalką poglądów głoszonych przez stronników Putina”.
No i proszę, wszystko się zgadza. W Polsce wciąż pojawią się teksty, w których jacyś publicyści twierdzą, iż skoro Władimir Putin i jego propaganda ostrzegają, że niebawem słowa „ojciec” i „matka” zostaną zastąpione przez „rodzic 1” i „rodzic 2”, a tej samej retoryki używają polscy konserwatyści, wśród nich działacze PiS, to może oznaczać, że – de facto – są na usługach Moskwy. Skoro Putin widzi niebezpieczeństwa w przyznawaniu przywilejów gejom i innym seksualnym dewiantom, a tak samo uważa polska prawica – to oznacza, że jest ona po stronie Rosji.
Oto cytat z antypisowskich mediów: Polityka PiS „idealnie wpisuje się w szeroko rozumiany interes Moskwy w Europie, ukierunkowany na jej dezintegrację i destrukcję. Rosyjski kulturoznawca i publicysta Aleksiej Czadajew przekonywał w 2016 roku podczas konferencji zorganizowanej przez Fundację Batorego, że «Rosja i Polska zachowują się jak bracia, którzy idą obok siebie ścieżką dokładnie w tym samym kierunku, spoglądają na siebie i udają, że się nie znają». Jego zdaniem program dobrej zmiany PiS to tak naprawdę program Jednej Rosji Putina. – Wielu polityków PiS mówi tak samo, jak partia Jedna Rosja o «ideologii gender» czy LGBT – zauważa dr Bartosz Rydliński, politolog UKSW i Centrum Daszyńskiego. – Kaczyński w równej mierze co Orbán, Salvini czy Putin, stoi na straży tradycyjnych wartości opartych na chrześcijaństwie”.
Publicysta pewnej polskiej popularnej stacji radiowej napisał wprost: „Partia Kaczyńskiego od lat wpisuje się w scenariusze pisane przez rządzących na Kremlu”. Jaki poważny argument przywołał? „Uderzającym podobieństwem narracji PiS i Kremla jest stosunek do kwestii kulturowych i obyczajowych”.
Nie wiadomo nawet, czy śmiać się, czy płakać nad tą parcianą retoryką. Jeśli Putin twierdzi, że w 2010 roku w Smoleńsku nie było zamachu, a tylko zwykła katastrofa, zaś Tusk mówi to samo, czy to oznacza, że obecny premier jest człowiekiem Kremla? Ok, być może nawet tak jest, ale na pewno to nie jest przesądzający argument. Po prostu ktoś, kto głosi takie same poglądy, jak ktoś inny, nie musi być jego sojusznikiem.
Podobne oskarżenia są kierowane zresztą pod adresem licznych środowisk w zachodniej Europie. Dogmatem jest, że głoszenie poglądów tradycyjnych, konserwatywnych, oznacza związki z Kremlem, który – ujawnijmy w końcu tę tajemnicę poliszynela – odchodząc od komunizmu szukał innego bożka i znalazł go na prawicy, choć trudno ocenić, na ile demonstracyjnie, a na ile szczerze.
Moskiewskie trolle pomogły wygrać
Argumentem nie do odrzucenia, a równocześnie nie do udowodnienia, jest stwierdzenie, że to Rosja sprokurowała wyborcze zwycięstwo jakiejś partii lub kandydata. W największym stopniu insynuacje te dotyczyły chyba Donalda Trumpa.
Czasem zresztą oskarżyciele przekraczali granice absurdu. Pojawiły się sugestie, że przed wyborami w roku 2016 Trump spotykał się kilkakrotnie z Władimirem Putinem – w domyśle: po to, aby zyskać wsparcie Rosji. Problem w tym, że nie ma na to cienia dowodu. Nie ma żadnych informacji, jakoby amerykański miliarder składał wizyty rosyjskiemu prezydentowi, ani, że spotkali się przy jakiejkolwiek innej okazji, a przecież po takich wydarzeniach pozostają liczne ślady. Co więcej, znając wybujały temperament Donalda Trumpa, były prezydent USA sam chętnie chwaliłby się takimi spotkaniami, a tymczasem zaprzeczał. „Informacja” o spotkaniach poszła jednak w świat i była bezmyślnie powielana przez media.
Kolejne sugestie: rosyjscy hakerzy zorganizowali włamanie do komputerów Demokratów i doprowadzili do ujawnienia treści e-maili ich polityków. Rzeczywiście – WikiLeaks opublikowało ponad 19 tys. e-maili, które pokazywały manipulacje w prawyborach Demokratów, czego skutkiem było osłabienie pozycji Hillary Clinton. Sama Clinton oświadczyła, że sugestie, iż to Rosja mogła stać za atakiem, wywołują jej zaniepokojenie. Barack Obama dorzucił, że jego zdaniem możliwe jest, iż Rosja próbowała aktywnie wpływać na wybory w USA. Możliwe? Oczywiście, że możliwe. Wiadomo, że Rosja i Chiny chętnie używają hakerów i trolli. Ale akurat w tym przypadku jakichkolwiek dowodów na istnienie „rosyjskiego śladu” brak. Nawet poszlak. Jest tylko sugestia, rozpowszechniana w mediach insynuacja.
Do kompromitowania prawicowych przeciwników chętnie używa się służb specjalnych. Po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa w roku 2016 FBI, kierowane jeszcze przez ekipę Demokratów, przeprowadziło śledztwo, którego celem było wykazanie powiązań nowego prezydenta z Rosją. Powstał raport, wedle którego rosyjskie służby wspierały Trumpa przez kilka wcześniejszych lat, pomagali mu w interesach i w działaniach politycznych. Ponoć Rosja uruchomiła farmy trolli, nakazano im m.in. przed prawyborami Demokratów osłabiać Hillary Clinton, zaś wspierać skrajnie lewicowego Berniego Sandersa.
Później powstał „raport Muellera”, prokuratora specjalnego powołanego do zbadania rosyjskich powiązań Trumpa. Robert Mueller to były dyrektor FBI. Efektem jego śledztwa był 400-stronicowy dokument oraz kilka oskarżeń podrzędnych działaczy o niebezpieczne związki z Moskwą. Tyle, że żadne z tych oskarżeń nie dotyczyło Donalda Trumpa. Komentarz ekspertów był charakterystyczny: brak oskarżenia oznacza brak wystarczających dowodów, nie oznacza natomiast niewinności Trumpa.
Dokumenty ze wspomnianego raportu FBI później zbadał wyznaczony do tego zadania w 2019 roku specjalny doradca prokuratora generalnego John Durham. Jego opinia okazała się miażdżąca dla działań Federalnego Biura Śledczego. Durham stwierdził, że dochodzenie wszczęto bez uzasadnienia, a następnie prowadzono nieprawidłowo. Służby opierały się niemal wyłącznie na informacjach dostarczanych przez przeciwników Trumpa, a kluczowa dla działań FBI okazała się przekazana im przez australijskiego dyplomatę w Londynie pogłoska, że jeden z doradców ówczesnego republikańskiego kandydata na prezydenta rzekomo miał wcześniej znać informacje, które rosyjskie trolle zamierzały opublikować, by skompromitować Hilary Clinton.
Słowa i gesty
Jednak czasem, co tu kryć, politycy prawicy sami wkładają oręż w ręce swoich lewicowych oskarżycieli. Nie sposób zliczyć bzdurnych deklaracji Donalda Trumpa oraz aktywistów francuskich czy włoskich, na przykład.
Wspomnijmy tylko o jednej z najnowszych wypowiedzi, którą zinterpretowano, jako korzystną dla Putina: były prezydent USA stwierdził, że gdy ponownie zostanie prezydentem, nie będzie chronił przed rosyjską agresją krajów NATO, które nie wypełniają swych zobowiązań finansowych wobec Paktu Północnoatlantyckiego i „zachęcałby” Rosję, by z nimi „robiła cokolwiek jej się podoba”. Powiedział też, że jeśli wygra wybory, zakończy wojnę na Ukrainie w 24 godziny.
Nie są to zbyt mądre zapowiedzi, choć o to, czy są one prorosyjskie, czy wyłącznie nierozsądne i wynikające z bufonady Donalda Trumpa, można się spierać. Należy też zauważyć, że prorosyjskością tego polityka straszono nas już przed wyborami w 2016. Zresztą jak się wydaje i jemu samemu się wydawało, że wystarczy szczerze pogadać z Putinem, przekazać mu rozsądne argumenty, a można doprowadzić do resetu w stosunkach z Kremlem i zmienić jego politykę. Podobnie zresztą Amerykanin myślał o Kim Dzong Unie i Korei Północnej.
Tyle, że cztery lata prezydentury zweryfikowały ten pogląd. Trump zrozumiał, że w relacjach z (post?)komunistycznymi dyktatorami resetu być nie może, że nie skłoni ich do zmiany kursu. Republikański lider dość szybko przyjął więc stanowczą linię wobec Rosji, co wyraźnie było widać choćby podczas konfliktu w Syrii. Dlatego, kiedy dziś Trump daje do zrozumienia, że może po swoim zwycięstwie wycofać pomoc dla Ukrainy, to bezpiecznie można założyć, że tylko to mówi, ale niekoniecznie to zrobi.
Jeśli zaś chodzi o europejską prawicę, to łatwo zauważyć, że opinie jej polityków, które bywają przychylne wobec Putina, są zazwyczaj efektem ich eurosceptycyzmu. Im bardziej komuś nie podoba się sytuacja w Unii Europejskiej, tym chętniej poszukuje innego trwałego punktu odniesienia i często znajduje go (z odwzajemnioną sympatią) na Wschodzie.
Na przykład Giorgię Meloni, liderkę prawicowej partii Bracia Włosi, ostro krytykowano za to, że gratulowała Putinowi zwycięstwa w wyborach z 2018 roku, nazywając jego wygraną „prawdziwym wyrazem woli Rosjan”. Europejczyków straszono, że jeśli Meloni dojdzie do władzy, będzie dążyła do wycofania włoskiej pomocy dla Ukrainy i do wyprowadzenia Włoch z Unii Europejskiej. Ale gdy została ona premierem okazało się, że eksperci, którzy wieszczyli zmianę polityki Rzymu, głęboko się mylili. Meloni nie dość, że twardo trzyma stronę Wspólnoty Europejskiej, to zdecydowanie popiera Ukrainę w wojnie z Rosją. – Włochy mają wszystko do stracenia w świecie, w którym siła prawa zostanie zastąpiona przez prawo silniejszego – zadeklarowała.
Swoją, pewnie niewielką, ale rozdętą przez media liberalno-lewicowe wpadkę miał także i polski prezydent Andrzej Duda, gdy w jednym z wywiadów na pytanie o przyszłe losy Krymu stwierdził: – Nie wiem czy [Ukraina] odzyska Krym, ale wierzę, że odzyska Donieck i Ługańsk. Krym jest miejscem szczególnym, również ze względów historycznych. Ponieważ w istocie, jeśli popatrzymy historycznie, to przez więcej czasu był w gestii Rosji.
Komentatorzy byli oburzeni, i mieli wiele racji. Polityk może myśleć o kompromisach, szukać do nich dróg, negocjować, ale w pewnych sytuacjach – takich jak obecna na Ukrainie – niektórych rzeczy głośno mówić nie należy, zwłaszcza jeśli nie ma się poważnego wpływu na przebieg wojny. Ale czy to oznacza, że Duda jest „ruską onucą”? To jasne, że nie jest, ale raczej wciąż trochę mu brakuje do poziomu męża stanu. Tym niemniej reakcja na jego wypowiedź pokazuje, jak się buduje polityczne narracje, mające niszczyć prawicę.
Skompromitować politycznego przeciwnika
Jak widać, opór konserwatywnej prawicy wobec narzucanej wszystkim nam zmiany zasad i odwrócenia wartości, czyli wobec tego, co nazywane jest rewolucją obyczajową, wywołał wściekłość obecnego establishmentu na świecie. Skoro nie udało się wyznawców tradycyjnych wartości zakrzyczeć i zmusić ich do milczącej akceptacji dla zmian, to próbuje się konserwatystów zniszczyć, anihilować, unicestwić – wszelkimi metodami, na pomocą kłamstw, insynuacji i manipulacji, które mają ich skompromitować, odebrać im wiarygodność. I właśnie temu służy sugerowanie powiązań z Rosją.
***
Dominik Zdort jest dziennikarz i publicystą, senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, pracował m.in. w „Życiu Warszawy”, „Rzeczpospolitej” i „Newsweeku”, był współautorem audycji w RDC i radiowej „Dwójce”, a ostatnio szefem magazynu weekendowego „Rzeczpospolitej” Plus Minus oraz internetowego Tygodnika TVP.
· W PE odbyła się debata na temat „współpracy reżimu Putina ze skrajną prawicą i separatystami w Europie oraz podobieństw między nimi”.
· Europosłowie zgodnie potępili część europejskich polityków, którzy na przestrzeni lat zawierali sojusze i korzystali ze wsparcia politycznego i finansowego Rosji.
· Większość europosłów swoją krytykę kierowała jednak głównie wobec opozycyjnych partii kojarzonych jako prawicowe.
· Instytut Ordo Iuris, we współpracy z Uczelnią Collegium Intermarium, uruchomił program gromadzenia dowodów rosyjskich zbrodni wojennych.
· Doniesienia o tego typu zdarzeniach można zgłaszać na stronie stopwarcrimes.org oraz poprzez profil War Crimes Archive na Facebooku.
· Ich gromadzeniem i weryfikacją zajmuje się sztab ekspertów i wolontariuszy z różnych krajów.