Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
prawo

prawo

Wolności obywatelskie

23.10.2024

Anna Łabno: Trybunał Konstytucyjny - sąd czy organ kontroli prawa?

Fundamentem demokratycznego państwa są sądy i choć nie twierdzi się tego o Trybunale Konstytucyjnym, to jednak w Polsce nikt nie wyobraża sobie demokracji bez Trybunału Konstytucyjnego. Na dodatek najczęściej nie zauważa się, że to organ państwa, który tylko pewne cechy ma wspólne z sądem. Dlatego warto zastanowić się nad specyfiką tego organu. Tym bardziej, że niedawno uchwalona została nowa ustawa o Trybunale Konstytucyjnym oraz przepisy do niej wprowadzające a Prezydent RP skorzystał ze swej kompetencji do wszczęcia prewencyjnej kontroli konstytucyjności, którą realizuje na zasadzie wyłączności i przesłał ją do Trybunału Konstytucyjnego. To powinno nas to skłonić do pewnych refleksji, przede wszystkim na temat sądowego charakteru tego organu władzy i jego apolityczności.

 

Początki Trybunału Konstytucyjnego w Polsce

 

Tematyka dotycząca Trybunału Konstytucyjnego jest obszerna i wielowątkowa, zwłaszcza w Polsce jest to zagadnienie szczególnie wieloaspektowe. Przyczyn tego należałoby upatrywać w historycznych uwarunkowaniach powstania Trybunału, a następnie jego rozwoju po 1989 r.  Powstał w wyniku politycznych zmian zapoczątkowanych reformami Sierpnia 1980 r. i programu NSZZ Solidarność. W 1982 r. nastąpiła konstytucjonalizacja Trybunału Konstytucyjnego, a następnie w 1985 r. uchwalona została ustawa o TK i organ ten rozpoczął swoją działalność.  Był instytucją ułomną, gdyż, co jest kwestią najważniejszą z punktu widzenia zakresu jego kognicji i skuteczności jego działania, jego wyroki o niekonstytucyjności ustawy, podlegały ocenie Sejmu.  Polityczna akceptacja stanowiska Trybunału była niezbędna, aby rozstrzygnięcie spowodowało skutek prawny. Wydawać by się mogło, że taki stan prawny powinien był ulec zmianie niezwłocznie po 4 czerwca 1989 r., ale obowiązywał przez cały okres tzw. transformacji ustrojowej, natomiast w praktyce przyjęto, że jeśli Sejm w terminie 6 miesięcy nie podejmie uchwały w sprawie wyroku orzekającego niekonstytucyjność, wchodzi on w życie. Ten stan prawny utrzymał się jeszcze częściowo po wejściu w życie Konstytucji z 1997 r., gdyż na mocy art. 239 ust. 1 Konstytucji z 1997 r.  jeszcze przez dwa lata orzeczenia o niezgodności z Konstytucją ustaw uchwalonych przed dniem jej wejścia w życie nie są ostateczne i podlegają rozpatrzeniu przez Sejm, który może je odrzucić większością 2/3 głosów.  Wprawdzie to zastrzeżenie dotyczyło ustaw sprzed obowiązywania nowej Konstytucji i tylko przez dwa lata, niemniej z punktu widzenia reformowania systemu politycznego Polski, jest to bardzo znacząca regulacja, która chyba jednak nigdy nie została poddana analizie.

 

Nowa polska Konstytucja miała swoje źródła polityczne w postanowieniach Okrągłego Stołu, w których jednak nie zdecydowano o zmianie statusu ustrojowego Trybunału. Bardzo dużo miejsca poświęcono reformie wymiaru sprawiedliwości i przyjęty wówczas kierunek zmian był politycznie i ustrojowo oparty o powszechnie akceptowane założenia demokratycznego państwa. Jak jednak wiadomo, to nie obrady Okrągłego Stołu nadały treść przemianom ustrojowym w Polsce, czego skutki są wyraźnie widoczne w regulacjach naszej Konstytucji oraz praktyce jej stosowania, ale powstały układ polityczny między „starą” władzą a częścią opozycji. Dotyczyło to wszystkich instytucji władzy, w tym również Trybunału Konstytucyjnego. Można by nawet stwierdzić, że w odniesieniu do Trybunału jest to szczególnie widoczne.

 

Pozycja Trybunału Konstytucyjnego w Konstytucji RP z 1997 r.

 

Aktualna Konstytucja Rzeczypospolitej, w rozdziale VIII reguluje nie tylko pozycję sądów, ale także trybunałów, których ustanawia dwa - Trybunał Konstytucyjny i Trybunał Stanu. Różnica w użytych nazwach „sądy i trybunały” tylko pozornie nie ma podstaw w ich odmienności ustrojowej, ale jednak nie potrafimy zdecydować się na rozłączenie tych instytucji i poświęcenie im odrębnych rozdziałów. A byłoby to chyba dobrym rozwiązaniem, ponieważ wprowadziłoby wyraźne formalne rozróżnienie pomiędzy tymi instytucjami. W odbiorze społecznym mogłoby również przynieść dobre efekty, gdyż ułatwiłoby zrozumienie odrębności funkcjonalnej tych organów. Jednak nie można byłoby ograniczyć się tylko do takiej zmiany. Rzeczywista reforma Trybunału musiałaby objąć również szczegóły regulacji konstytucyjnej.

 

Trybunał Konstytucyjny to nie jeden z wielu sądów składających się na wymiar sprawiedliwości, ale instytucja mająca tylko pewne cechy sądu, przede wszystkim wykonująca funkcję kontroli konstytucyjności prawa, co szczegółowo uregulowane jest w art. 188 Konstytucji.  Kontrola konstytucyjności prawa służy zachowaniu praworządności w państwie, a więc rządów prawa, a nie ludzi. Zgodnie z art. 7 Konstytucji RP z 1997 r. władza działa na podstawie i w granicach prawa i jest to najbardziej ścisłe ujęcie zasady rządów prawa. Działanie władzy w zgodzie z tą zasadą pozwala jednostce zachować wolność, ale by rzeczywiście stało się to realne musi być spełniony warunek sine qua non, a mianowicie sądownictwo winno działać w oparciu o powszechnie uznane zasady demokratyczności. Chodzi tu o sądy sprawujące wymiar sprawiedliwości, czyli jak stanowi art. 175 ust. 1 Konstytucji, Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe. W tym katalogu nie pomieszczono Trybunału Konstytucyjnego, a to właśnie ten organ, obok sądów, wzbudza najwięcej kontrowersji i na nim skupiona jest uwaga Premiera Donalda Tuska.  Odpowiedź na pytanie, dlaczego przyjęto taką regulację, nie jest trudna.

 

Trybunał Konstytucyjny jest sądem nad prawem, jak to wynika z art. 188 Konstytucji, nie zaś sądem nad faktami i ta cecha odróżniająca go od sądów wymiaru sprawiedliwości ma decydujące znaczenie dla jego klasyfikacji ustrojowej. Podstawowym zadaniem, które realizować ma Trybunał Konstytucyjny jest więc ochrona konstytucyjności norm niższego rzędu, czyli ich zgodności z ustawą zasadniczą. Szczególne znaczenie ma orzeczenie o niekonstytucyjności, gdyż powoduje usunięcie normy lub całego aktu prawnego z systemu prawa. Jest to istotne tym bardziej, że, oprócz skutku w zakresie obowiązywania prawa, następuje również skutek o charakterze politycznym. Każdy akt prawny realizuje określoną decyzję polityczną, co odpowiada zasadzie legalizmu, zgodnie z którą władza działa na podstawie i w granicach prawa. Każde działanie władzy wyraża się w określonym akcie prawnym. W ten sposób realizujemy zasadę legalizmu, co stanowi jednocześnie wykonanie postulatów państwa prawnego z art. 2 Konstytucji RP. W ten sposób kształtuje się państwo praworządne. Jednocześnie ujawnia się jakby „druga strona medalu”, gdyż wykonanie kompetencji Trybunału Konstytucyjnego powoduje także skutki polityczne. Akt prawny lub jego poszczególne normy zostają usunięte z systemu prawnego, a więc zakwestionowany zostaje określony kierunek polityki państwa. Przepisy nowej ustawy nie wchodzą w życie i konsekwencją tego może być zahamowanie polityki władzy rządzącej. W pewnych okolicznościach faktycznych może to mieć bardzo duże znaczenie. Nietrudno więc zauważyć, że Trybunał Konstytucyjny posiada ogromną władzę, zwłaszcza gdy uznaje niekonstytucyjność norm ustawy lub też aktów prawa międzynarodowego czy Unii Europejskiej.

 

W szczególności trzeba wskazać konsekwencje uznania niekonstytucyjności postanowień ustawy, która jest aktem Sejmu, a więc organu reprezentującego Naród. Zgodnie z art. 4 ust. 1 Konstytucji, „władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”. A więc ustawa jest aktem prawnym reprezentanta Narodu, który na mocy art. 96 ust. 2 Konstytucji powołał Sejm w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich i proporcjonalnych oraz w głosowaniu tajnym. A to oznacza, że uznanie niekonstytucyjności i następnie eliminacja norm stanowi ingerencję Trybunału w zakres kompetencji ustawodawczych Sejmu. Tych konsekwencji, tak w doktrynie prawa, jak i w praktyce politycznej, nie kwestionuje się, tak więc nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z naruszeniem trójpodziału władzy. Oprócz tego skutkiem jest ograniczenie władzy suwerena, które dokonuje się poprzez kontrolę i (zgodnie z art. 190 ust. 1 Konstytucji) ostateczność wyroku w sprawie konstytucyjności ustawy, gdyż nie wchodzi w życie bądź przestaje obowiązywać norma prawa uchwalona przez Sejm, a więc organ reprezentacji Narodu. Jednakże uznaje się, że korzyści wynikające z kontroli konstytucyjności prawa przewyższają negatywne konsekwencje naruszenia podziału i równowagi władzy oraz ograniczenia władzy suwerena.

 

W działalności TK następuje zderzenie koncepcji rządzenia władzy politycznej stanowiącej ustawy z władzą kontrolującą konstytucyjność tych aktów prawnych, wykonywaną w ramach funkcji kontroli konstytucyjności prawa. I bynajmniej nie jest to sytuacja charakterystyczna tylko dla Polski.  Wystarczy odwołać się do praktyki działania Sądu Najwyższego w Stanach Zjednoczonych. Ale to w Polsce doszło do tak silnego konfliktu politycznego. Władza Trybunału jest bowiem mocnym narzędziem w utrzymaniu kierunku przyjętej polityki lub jego zmiany, gdyż ma on ku temu odpowiednie środki prawne. Zwłaszcza wtedy nabierają one szczególnego znaczenia, gdy działa w warunkach istnienia dwóch obozów politycznych o niemal całkowicie sprzecznych wizjach statusu politycznego i rozwoju Polski. Konflikt w Polsce dotyczy kwestii fundamentalnej, gdyż ochrony suwerenności Rzeczpospolitej oraz zachowania jej dziedzictwa narodowego i kulturowego. A więc ma charakter czysto polityczny. Czy w takiej sytuacji wystarczy przeprowadzić reformę Trybunału Konstytucyjnego? Czy może istnieje potrzeba dokonania czegoś więcej niż wprowadzenia nowych regulacji, zwłaszcza takich, jakie znajdujemy w nowej ustawie o Trybunale Konstytucyjnym?

 

Próba reformy Trybunału Konstytucyjnego - problem ograniczenia polityczności

 

Trybunał Konstytucyjny, niezależnie od tego, jak będzie ukształtowany organizacyjnie i jaki będzie zakres jego kompetencji (gdyż wykonuje ich jeszcze kilka oprócz badania konstytucyjności prawa, jak na przykład rozpatrywanie skarg konstytucyjnych), zawsze jest uprawniony do kontroli hierarchicznej zgodności norm prawnych i zawsze będzie to powodowało konsekwencje, o których wyżej była mowa.  Natomiast zawsze można dążyć do ograniczenia upolitycznienia jego składu i doktryna prawa konstytucyjnego wielokrotnie takie postulaty przedstawiała. Nigdy jednak nie znalazły poparcia w środowisku politycznym. Nie wydaje się również, by ustawa z 13 września 2024 r. o Trybunale Konstytucyjnym i ustawa wprowadzająca ten akt dawały realną szansę na wprowadzenie reguł, które pozwoliłyby na poprawną prawnie i politycznie koegzystencję Sejmu jako reprezentanta suwerena i Trybunału Konstytucyjnego jako merytorycznego kontrolera konstytucyjności prawa.  Spójrzmy zatem, co stoi na przeszkodzie, by tak się stało.

 

W pierwszej kolejności, idąc za dotychczasowym tokiem rozważań, istotna jest kwestia większości niezbędnej do powołania na stanowisko sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Ustawa uchwalona we wrześniu 2024 r. przewiduje jeszcze kilka innych ograniczeń dopuszczalności kandydowania, , jak 4-letni okres zakazu kandydowania po zakończeniu wykonywania mandatu poselskiego, gdyż największe znaczenie ma realna politycznie zdolność Sejmu do powołania konkretnego kandydata. Ostatecznie to kryterium jest decydujące dla ustalenia stopnia upolitycznienia działalności orzeczniczej Trybunału Konstytucyjnego, tym bardziej jeśli uwzględni się obowiązującą posłów dyscyplinę klubową. Nowa ustawa przewiduje w art. 16 ust. 1 zmianę niezbędnej większości, z dotychczas obowiązującej bezwzględnej, na 3/5 głosów uzyskanych w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, co oznacza konieczność poparcia przez co najmniej 276 głosów. Nie jest to łatwe, co wyraźnie można zauważyć także w aktualnej kadencji Sejmu. Koalicja rządząca dysponuje zaledwie większością 248 głosów i zdobycie potrzebnych jeszcze przynajmniej 28 byłoby trudne. Jednak art. 16 ust. 2 ustawy przewiduje swego rodzaju regulację „ratującą”, gdyż w przypadku, gdy nie dojdzie do powołania sędziego, kadencja dotychczasowego ulega wydłużeniu aż do powołania następcy. To rozwiązanie z jednej strony bynajmniej nie likwiduje pata, który może w praktyce powstać, gdy nie dojdzie do porozumienia w Sejmie umożliwiającego wybór nowego sędziego, a po drugie można traktować je jako swoiste umożliwienie zachowania dotychczasowego kierunku orzeczniczego. Przede wszystkim jednak taka regulacja narusza art. 194 ust. 1 Konstytucji przewidujący jednorazową 9 letnią kadencję sędziego TK, zwłaszcza, że ustawa nie uwzględnia żadnych ograniczeń wykorzystania możliwości przedłużenia kadencji.

 

Ustawa o TK nie tylko wprowadziła zmianę większości potrzebnej do powołania sędziego, ale również w art. 18 ust. 1 poszerzyła katalog podmiotów uprawnionych do zgłoszenia jego kandydatury. W związku z tym, uprawnienie to przysługiwałoby nie tylko (jak to  jest aktualnie) Prezydium Sejmu i grupie pięćdziesięciu posłów, ale również Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej, grupie co najmniej trzydziestu senatorów, Zgromadzeniu Ogólnemu Sędziów Sądu Najwyższego, Zgromadzeniu Ogólnemu Sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego, Krajowej Radzie Radców Prawnych, Naczelnej Radzie Adwokackiej oraz Krajowej Radzie Prokuratorów. Katalog podmiotów o jednoznacznie politycznym charakterze został więc poszerzony o reprezentantów wyselekcjonowanych organizacji zawodów prawniczych, ale decyzja o powołaniu należy nadal do większości parlamentarnej. I jeśli pozytywnie ocenić przyjęty kierunek zmian, to można mówić jedynie o osłabieniu oddziaływania politycznego, ale bynajmniej nie doszło realnie do jego wyeliminowania. Niemniej warto podejmować wysiłki, aby w jak największym stopniu ten wpływ ograniczyć. Wydaje się, że korzystnym uzupełnieniem przyjętej regulacji byłoby wprowadzenie zróżnicowanej kadencji sędziów, dzięki czemu nie byliby bezpośrednio powiązani z konkretną większością sejmową. Taką propozycję zawierał jeden z projektów, które pojawiły się na scenie politycznej, ale jednak nie znalazł poparcia. Trudno więc nie postawić pytania, czy rzeczywiście reforma Trybunału Konstytucyjnego ma prowadzić do ograniczenia jego polityczności?

Potwierdzeniem tych wątpliwości są także uregulowania ustawy wprowadzającej przepisy ustawy o TK. Przede wszystkim te, które uznają nieważność i brak skutków prawnych orzeczeń TK, które zostały wydane w składzie orzekającym, w którym zasiadała osoba uznawana za tzw. neosędziego, czyli osoba nieuprawniona do orzekania. Przyjęcie takiego unormowania spowoduje uznanie za nieważne około stu wyroków, czego konsekwencją będzie zarówno naruszenie dóbr osób nimi dotkniętych, jak też chaos prawny i ustrojowy. Przyjęcie takich regulacji stanowi kwintesencję upolitycznienia reformy Trybunału Konstytucyjnego, gdyż dla korzyści politycznych koalicja rządząca łamie Konstytucję RP. Dotyczy to art. 190 ust. 1 Konstytucji, który stanowi o ostateczności orzeczeń Trybunału, a także art. 10 Konstytucji, zgodnie z którym system władzy w Polsce opiera się na podziale i równowadze władzy, a także art. 194 ust. 1 i art. 195 ust. 1, które określają status sędziego TK. Trzeba podkreślić, że naruszenie statusu sędziego dotyczy jego konstytutywnych cech, jak przede wszystkim niezawisłość i podległość wyłącznie Konstytucji.

 

W ramach realizacji procedury ustawodawczej doszło do politycznej ingerencji w treść postanowień Konstytucji i arbitralnej decyzji o zmianie jej treści. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że nawet Sejm jest podporządkowany Konstytucji i nie jest władny tworzyć instytucji prawnych, jak „osoba nieuprawniona do orzekania” niezależnie od celu, który temu przyświeca, a przede wszystkim dla osiągania jakichkolwiek korzyści politycznych. 

 

Na kanwie prowadzonych rozważań trzeba zauważyć, że wszelkie zmiany, a zwłaszcza tak fundamentalne, jak reforma Trybunału Konstytucyjnego, wymagają koncyliacyjnego podejścia wszystkich sił politycznych, jednak przede wszystkim większości parlamentarnej, która dysponuje możliwością samodzielnego przyjęcia nowej regulacji. Żadna reforma nie będzie skuteczna, jeśli jej celem jest polityczne zniszczenie przeciwnika, a przyjmowane regulacje łamią Konstytucję. A tak właśnie wypada ocenić próbę reformy Trybunału Konstytucyjnego. Potwierdza to zamiar koalicji rządzącej eliminacji Trybunału Konstytucyjnego jako podmiotu władzy. Dodatkowym argumentem przemawiającym za słusznością takiej oceny są wypowiedzi polityków strony rządowej, a przede wszystkim Marszałka Sejmu RP Szymona Hołowni. Marszałek Sejmu jednoznacznie odrzuca powoływanie przez Sejm sędziów na wakujące miejsca, które będą się pojawiać już w grudniu 2024 r. w związku z upływem kadencji kilku sędziów. Ta zapowiedź kolejny raz oznacza złamanie Konstytucji, gdyż, zgodnie z art. 194 ust. 1 Konstytucji, Trybunał liczy 15 sędziów wybieranych indywidualnie przez Sejm na 9 lat. To droga do paraliżu działania Trybunału Konstytucyjnego, co ma istotne znaczenie zarówno dla stosunków wewnętrznych, a więc poszanowania zasady legalizmu ustanowionej w art. 7 Konstytucji oraz zasady demokratycznego państwa prawnego uregulowanej w art. 2 Konstytucji. Jednak oprócz tych oczywistych naruszeń Konstytucji pojawia się również kwestia zahamowania aktywności Trybunału ze względy na stosunki z Unią Europejską i przygotowywaną zmianę traktatów, której efektem ma być powołanie federalnego państwa unijnego. Podporządkowany politycznie Trybunał Konstytucyjny byłby bardzo pożądany.

 

Na zakończenie powrócić wypada do kwestii statusu ustrojowego Trybunału Konstytucyjnego. Czy nadal bylibyśmy skłonni uznać sądowy charakter tego organu? Czy może jednak, gdyby pokusić się o próbę reformy konstytucyjnej w Polsce zdecydować się na odrębny rozdział zatytułowany na przykład „Trybunał Konstytucyjny”? Może wystarczyłoby takie ujęcie, zwłaszcza gdyby jednocześnie dążyć, także poprzez gwarancje prawne, by w jak najmniejszym stopniu podlegał wpływom politycznym. Taka koncepcja ma pewne szanse realizacji tylko wtedy, gdy zrozumie się, że czym jest własne państwo i obywatelski obowiązek troski o nie. Tego właśnie zabrakło, gdy w 1989 r. próbowaliśmy odbudować Rzeczpospolitą.

 

Prof. Anna Łabno – konstytucjonalista, członek Rady Naukowej Instytutu Ordo Iuris

 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

11.09.2024

O roli intelektu w praworządnym wymiarze sprawiedliwości

· Praworządność, jak wiele innych pojęć używanych we współczesnym świecie, przestała spełniać swoją rolę. Nie używamy jej, by dokonać rzeczywistej oceny działania państwa, ale służy nam ona do zwalczania przeciwników politycznych.

· Stała się więc narzędziem politycznym i zapewne dlatego mec. Krzysztof Wąsowski w wywiadzie udzielonym portalowi Do Rzeczy (28 sierpnia) na temat postanowienia Sądu Okręgowego w Warszawie odnośnie kolejnego przedłużenia aresztu dla ks. Michała Olszewskiego i dwóch urzędniczek Ministerstwa Sprawiedliwości, zaapelował, by zaprzestać upolityczniania rozstrzygnięcia Sądu i odwołać się do intelektu, który ze swej istoty i ze względu na powagę sprawy, powinien ukierunkować uzasadnienie wyroku.

· To zupełna nowość w dyskusji na temat postępowania sądów w Polsce, ale także prokuratury. Warto pójść tą drogą, chociaż od wpływu polityki nie da się oderwać. Prawo, a zatem i praworządność są ściśle powiązane z państwem, a to jest instytucją polityczną.

 

Mec. Wąsowski chciał, być może, swoją tezą zwrócić uwagę, że Sąd, każdy Sąd, jest odpowiedzialny za intelektualny wybór interpretacji prawa. Jest to w swoim założeniu zawsze działanie samodzielne i takie być powinno. To Sąd wskazuje prawidłowe rozstrzygnięcie w sporze pomiędzy aparatem państwa, a więc Prokuratorem a podejrzanym. To zupełnie wyjątkowa funkcja społeczna, bo od jej realizacji zależy los człowieka. Bardzo wyraźnie dostrzec to można w konkretnym przypadku ks. Olszewskiego i Urzędniczek Ministerstwa Sprawiedliwości. Tylko czy wystarczy do tego, by dysponować intelektem?

 

Los ks. Olszewskiego i Urzędniczek nie może być obojętny dla nikogo, kto dostrzega zarówno ludzki wymiar ich sytuacji, jak i wymiar państwowy. To nie są słowa na pokaz, by wzruszyć, uczulić na krzywdę. Rozstrzygnięcie, które zapadło 28 sierpnia w Sądzie Okręgowym w Warszawie w sprawie kontynuacji aresztowania ks. Olszewskiego i Urzędniczek dowodzi, jak ważne są sądy w systemie państwa. Mimo jednoznacznego stanowiska Sądu Apelacyjnego w Warszawie, a więc sądu wyższej instancji, że brak jest podstaw do kontynuowania aresztu i należy rozpocząć sądowy etap postępowania, Sąd Okręgowy w Warszawie podzielił pogląd Prokuratury Krajowej i przedłużył areszt do 21 listopada . Areszt będzie więc trwał ze wszystkimi konsekwencjami, które są jego następstwem dla każdego człowieka w zwykłym ludzkim wymiarze jego życia. Trudy fizyczne, osłabienie psychiki, rozłąka z rodziną, a zwłaszcza z dziećmi, te skutki aresztu można sobie dosyć łatwo wyobrazić. Ale czy zdajemy sobie sprawę co oznacza dla ks. Olszewskiego i obu Pań postawienie zarzutów, które budzą poważne wątpliwości prawne w ocenie nie tylko obrońców, ale też wielu innych prawników i na tej podstawie orzeczenie długotrwałego aresztu? W jakim stanie psychicznym znajduje się człowiek, gdy uświadamia sobie, że tylko w celu przedłużenia aresztu, już po decyzji Sądu Apelacyjnego, prokuratura przedstawiła kolejne zarzuty, w tym tak absurdalny, jak przynależność do zorganizowanej grupy przestępczej? Nie dostrzegła tego przez sześć miesięcy toczącego się śledztwa? Wnioski są tu jednoznaczne, to postępowanie narusza najbardziej podstawowe zasady praworządnego państwa. A przede wszystkim łamie elementarne prawo jednostki, jakim jest prawo do obrony!

 

Dostrzegł to Sąd Apelacyjny wyznaczając datę zakończenia aresztu i otwierając tym samym drogę do postępowania sądowego, a więc umożliwiając wykorzystanie prawa do obrony, gdyż ono realizuje się ostatecznie przed sądem. Zgodnie z art. 45 ust. 1 Konstytucji RP, trzeba podkreślić, że jedną z przesłanek prawidłowego stosowania prawa do sądu jest  rozpatrzenie sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki, co dotyczy  nie tylko sądowego etapu postępowania, ale także wszystkich wcześniejszych.

Przedłużanie aresztu, a zwłaszcza metody osiągania tego celu pokazują wyraźnie, że granice, które prawo wyznacza dla działania aparatu władzy nie mają aktualnie w Polsce znaczenia. I nie chodzi tu tylko o prawo stanowione w Konstytucji RP i konkretnych ustawach, ale w szczególności o „Ius”, na którego fundamencie zbudowana jest zachodnia, w tym również polska, kultura prawa. Państwo praworządne musi odwoływać się do źródeł swojego porządku, w przeciwnym wypadku jego prawo staje się tylko narzędziem realizacji interesów aparatu władzy. Następuje jego instrumentalizacja. Prawo staje się politycznym narzędziem wymierzonym przeciwko człowiekowi.

 

W jaki sposób obronić się przed wszechwładzą własnego państwa, które w dodatku szczyci się art. 2 Konstytucji RP (Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej), a instytucje zagraniczne milczą, a niektóre nawet ustami swoich przedstawicieli chwalą? W państwie praworządnym człowiek podlega ochronie prawa i wykonanie tej funkcji powinien zapewnić niezawisły sąd. Gdy go nie staje, człowiek jest bezradny. Mówimy wtedy, że zawiodły instytucje, ale czy na pewno o to tu chodzi i na to chciał zwrócić uwagę mec. Wąsowski?

 

Polskie prawo ustala granice działania władzy, a więc także prokuratury i sądów, ustanawiając w art. 7 Konstytucji RP zasadę legalizmu (organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa), ale granice te są skuteczne tylko pod warunkiem uznania obowiązku ich stosowania przez wszystkie władze.  Prawo nie działa jednak samo z siebie, jego stosowanie zależy od woli rządzących i systemu odpowiedzialności za jego naruszenia. Aktualnie prawo znaczy to, co władza chce przez nie rozumieć, zgodnie z deklaracją Premiera RP Donalda Tuska.

 

Sądy to podstawa każdego systemu demokratycznego. Ocena ich działalności stanowi kryterium praworządności państwa. Uzasadnienie tej prawdy wynika z bardzo prostego rozumowania. To właśnie sądy, rozstrzygając o legalności decyzji różnych organów państwa, umożliwiają przywrócenie stanu zgodności z prawem. Od ich wyroków zależny jest los człowieka, organizacji czy instytucji. I właśnie dlatego sędzia powinien być niezawisły a sąd niezależny. W tym celu przepisy prawa, w tym również Konstytucja RP, przyznają sędziom określone gwarancje, które mają ułatwić im zachowanie takiej postawy, ale niezawisłym i niezależnym jest się w sumieniu. Tej cechy sędziów nie da się nadać przepisami prawa. W sumieniu zawodowym i w sumieniu „ogólnym”, które posiada każdy człowiek, a które pozwala odróżnić dobro od zła. Czasem pomaga w tym intelekt.

 

 

Prof. Anna Łabno – członek Rady Naukowej Instytutu Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Działalność Instytutu

24.01.2024

Komunikat

Reagując na szereg bezprawnych działań podejmowanych przez określone organy władzy publicznej po dniu 13 grudnia 2023 r., naruszające porządek prawny Rzeczypospolitej Polskiej z Konstytucją na czele 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

16.12.2023

„Demokratyczna” większość po swojemu odwołuje Prokuratora Krajowego

Skoro nie wiedzą Państwo, jakiego rodzaju czeka nas prawnicza jazda bez trzymanki, to proszę przeczytać ten wątek. Będzie bowiem o Prokuratorze Krajowym, którego - zgodnie z obowiązującą ustawą - odwołać można wyłącznie za zgodą Prezydenta RP. Jednak dla „demokratycznej” większości to żaden problem. Zwyczajnie pominą sobie Prezydenta.

Ale po kolei.

W myśl art. 14 ust. 1 obowiązującej ustawy z dnia 28 stycznia 2016 r. - Prawo o prokuraturze, Prokuratora Krajowego, jako pierwszego zastępcę Prokuratora Generalnego, oraz pozostałych jego zastępców odwołuje Prezes Rady Ministrów na wniosek Prokuratora Generalnego. Do ich odwołania potrzebna jest - zgodnie z ustawą - „pisemna zgoda” Prezydenta. Tyle stanowi ustawa, która obowiązuje i jest objęta domniemaniem konstytucyjności.

Jak wskazał Sąd Najwyższy w orzeczeniu z dnia 10 maja 2012 r., sygn. Akt SDI 8/12 (SSN Michał Laskowski, SSN Stanisław Zabłocki i SSN Andrzej Siuchniński): „w toku wykładni przepisów prawa obowiązuje zasada domniemania konstytucyjności wchodzących w życie przepisów. Prokuratorzy, podobnie jak sędziowie, powinni przestrzegać prawa w sposób, które określić można jako ostentacyjny lub demonstracyjny. Nawet zatem wtedy, gdy nie akceptują wprowadzonych rozwiązań lub zakładają ich niekonstytucyjność, nie powinni ignorować wchodzących w życie rozwiązań prawnych, zwłaszcza gdy dotyczą one ich własnej sytuacji zawodowej”. Zasada domniemania konstytucyjności ustawy ustaje w momencie wydania przez Trybunał Konstytucyjny orzeczenia, które eliminuje normę prawną z porządku prawnego (np. Gdy przepis jest sprzeczny z Konstytucją RP). Jakie rozwiązanie proponuje „demokratyczna” większość sejmowa? Na stronie Senatu ukazały się dwie opinie prawne. Jedna autorstwa prof. Marka Chmaja, a druga dra Grzegorza Piaseckiego. Co z nich wynika? Tak, dokładnie to co Państwo myślą. Ustawa ustawą, ale tutaj chodzi o coś więcej, więc nikt Prezydenta nie zamierza w ogóle pytać o zgodę. Zwyczajnie. Opinie wskazują, że skoro zdaniem opiniujących są to rozwiązania sprzeczne z ustawą zasadniczą, to nie ma co pytać TK (wiadomo przecież, że takiego nie ma, bo sędziowie „dublerzy” i w ogóle bezprawie…).

Zwyczajnie Pana Prezydenta się pomija i nie ma potrzeby pytać go o zgodę. Ciekawostką jest, że SN wielokrotnie uznawał orzeczenia TK, a przecież ostatnio w wyroku z 8 listopada 2023 r. (sygnatura akt K 1/23) Trybunał stwierdził niezgodność z Konstytucją „mrożenia” sędziowskich wynagrodzeń. Możemy się zatem spodziewać, że sędziowie masowo zaczną odmawiać przyjmowania zaległego wynagrodzenia, no bo przecież Trybunału nie ma, a zatem nie ma też orzeczenia, które jest dla nich korzystne… To tyle. Warto wnikliwie obserwować co się będzie działo i czy rządzący z ramienia nowej „demokratycznej” większości rozpoczną „jazdę po bandzie”, która może skończyć się dla nich Trybunałem Stanu, a w najlepszym wypadku możliwą odpowiedzialnością karną z art. 231 KK.

Adw. dr Bartosz Lewandowski – rektor Collegium Intermarium, współpracownik Centrum Interwencji Procesowej Ordo Iuris

 

Czytaj Więcej
Działalność Instytutu

05.04.2023

„Kultura Prawna” czasopismem poruszającym istotne problemy życia publicznego

· Instytut Ordo Iuris prowadzi nabór tekstów do kolejnego numeru czasopisma naukowego „Kultura Prawna”.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

10.10.2022

Aktywistki aborcyjne próbują wymusić na lekarzach dokonywanie aborcji

Zapewne nikogo już nie zaskoczy okoliczność, że organizacje zrzeszające zwolenniczki zabijania nienarodzonych dzieci po raz kolejny postanowiły wykorzystać polskie prawo do forsowania swojego podstawowego postulatu – nieograniczonego dostępu do aborcji. Mowa tutaj o kolejnej inicjatywie jednej z czołowych organizacji promujących ten proceder - fundacji FEDERA. Z okazji tzw. światowego dnia bezpiecznej aborcji wystosowała ona apel do lekarzy psychiatrów, aby intensywniej zaangażowali się w działania całkowicie sprzeczne z prawem, a ponadto godzące w istotę lekarskiego powołania.    

Aborcja nigdy nie jest bezpieczna

Tytułem wstępu warto jednak zauważyć, że nazwa tak hucznie obchodzonego przez środowiska proaborcyjne dnia „bezpiecznej aborcji” stanowi oksymoron, jest wewnętrznie sprzeczna. W rzeczywistości bowiem takie zjawisko jak „bezpieczna aborcja” nie występuje. Uwaga ta wynika z kilku faktów:

  • w wyniku aborcji giną dzieci (w tym, rzecz jasna, dziewczynki) – dla nich zatem aborcja stanowi bezpośrednie zagrożenie życia,
  • z medycznego punktu widzenia aborcja zawsze stanowi drastyczną ingerencję w ciało i zdrowie kobiety, niejednokrotnie skutkującą poważnymi powikłaniami czy nawet śmiercią matki,
  • doświadczenie aborcji niesie poważne zagrożenie dla życia kobiety lub ryzyko utraty zdrowia psychicznego, co potwierdzają wyniki badań. Jak wskazuje prof. Maria Ryś z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, „[w] 1987 roku w Stanach Zjednoczonych powstała organizacja zrzeszająca początkowo 252 kobiet, które stały się członkami Organizacji Kobiet Skrzywdzonych przez Aborcję. Ok. 70% z nich stwierdza, że przeżywały taki okres, w którym starały się radykalnie zaprzeczać istnieniu u nich jakichkolwiek skutków aborcji. Dla niektórych z nich okres ten trwał kilka miesięcy, dla innych 10-15 lat. Wśród badanych kobiet 62% przeżywało tendencje samobójcze, a u 20% tendencje i próby samobójcze utrzymywały się w dłuższej perspektywie[1].

Zestawianie więc dwóch pojęć „bezpieczna” i „aborcja” należy uznać za zwykłą manipulację.Aborcja bowiem zawsze wiąże się z zagrożeniem życia lub zdrowia kobiety (albo jednego i drugiego jednocześnie, gdy śmierć ponosi dziecko płci żeńskiej, a matka następnie doświadcza zaburzeń sfery psychicznej i emocjonalnej).

Działalność aborcjonistów narusza prawo

Ponadto podkreślić trzeba, że promowana przez aktywistki aborcyjne praktyka „obchodzenia” prawa, polegająca na wystawianiu skierowań na aborcję przez lekarzy psychiatrów w sytuacji zdiagnozowania u dziecka wad rozwojowych, jest niczym innym jak pogwałceniem praw człowieka, godności zawodu lekarskiego i podstawowych zasad jego wykonywania. Dla jasności wypada przypomnieć, że prawną ochronę życia (w tym dzieci nienarodzonych) w Polsce gwarantują przepisy:

  • Konstytucji RP[2], w szczególności art. 38: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” wraz z utrwalonym orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego[3],
  • ustaw zwykłych, w szczególności art. 152
    §1 i §2 ustawy kodeks karny
    [4]: „Kto za zgodą kobiety przerywa jej ciążę z naruszeniem przepisów ustawy, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3; tej samej karze podlega, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania”,
  • wiążących Polskę umów międzynarodowych; bezpośrednie potwierdzenie tej zasady znajdziemy w preambule ratyfikowanej przez Rzeczpospolitą międzynarodowej Konwencji o Prawach Dziecka[5], zgodnie z którą „dziecko, z uwagi na swoją niedojrzałość fizyczną oraz umysłową, wymaga szczególnej opieki i troski, w tym właściwej ochrony prawnej, zarówno przed, jak i po urodzeniu”.

Niezależnie od powyższych aktów prawa powszechnie obowiązującego, przedstawiciele środowiska lekarskiego zobowiązani są do przestrzegania norm wynikających z aktów regulujących ich działalność zawodową, w szczególności z ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty[6] czy Kodeksu Etyki Lekarskiej (KEL)[7]. W tym zakresie w doktrynie wskazuje się, że zasadniczo nie budzi wątpliwości, że „art. 30 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty służy zarówno ochronie zdrowia dziecka narodzonego, jak i nienarodzonego. Zgodzić się należy z poglądem głoszącym, iż przepis ten nie daje podstaw do rozstrzygnięcia kolizji, czy należy dać pierwszeństwo ochronie życia lub zdrowia matki, czy też życia dziecka poczętego. Racje mają też Ci autorzy, którzy twierdzą, że ze względu na wagę dobra prawnego, jakim jest życie dziecka poczętego, odrzucić należy domniemanie przyznania pierwszeństwa dobrom matki[8], do których zalicza się dobrostan psychiczny plasujący się niżej w hierarchii wartości niż życie. Lekarz ma zatem ustawowy obowiązek ratowania zagrożonego życia ludzkiego (także przed narodzinami), co potwierdza jednoznacznie przepis art. 39 KEL, który jasno i precyzyjnie określa obowiązki lekarza względem dziecka nienarodzonego: „podejmując działania lekarskie u kobiety w ciąży lekarz równocześnie odpowiada za zdrowie i życie jej dziecka. Dlatego obowiązkiem lekarza są starania o zachowanie zdrowia i życia dziecka również przed jego urodzeniem”. Z cytowaną zasadą nie godzi się pozbawianie życia małego pacjenta z uwagi na np. stan depresyjny matki, skoro jako taki podlega leczeniu przy zastosowaniu metod uznanych za bezpieczne dla obojga. Jak bowiem zauważył prof. dr hab. n. med. Piotr Gałecki, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii, „depresja u ciężarnych i położnic to coraz powszechniejszy problem, bo dotyczący od 10 do 15 proc. tej grupy kobiet. (…) Dlatego depresję w ciąży można i należy leczyć. W zaburzeniach o lekkim nasileniu wystarcza psychoterapia, jednak w przypadku depresji o średnim lub ciężkim nasileniu konieczne jest zastosowanie leków”[9].

Prawo lekarzy do sprzeciwu sumienia

W kontekście aktualnych działań lobby aborcyjnego mających wywierać również na lekarzach ginekologach presję dostosowania się do treści skierowań na aborcję motywowanych stanem zdrowia psychicznego matki, a w rzeczywistości z dużym prawdopodobieństwem mogących stanowić próbę obejścia zakazu przerywania ciąży z uwagi na niepomyślny wynik badań prenatalnych dziecka (płodu), należy zaznaczyć, że zgodnie z polskim prawem lekarzom przysługuje prawo odmowy wykonania zabiegu ze względu na uzasadniony osąd moralny, który kwalifikuje wykonanie tego obowiązku jako etycznie niegodziwe (obiektywne zło)[10].Wspomniany wyżej tzw. sprzeciw sumienia stanowi bowiem element klauzuli sumienia, rozumianej jako „wyraz prawa do postępowania zgodnie z własnym sumieniem, a w konsekwencji także wyraz wolności od przymusu postępowania wbrew własnemu sumieniu (…). Wolność sumienia musi bowiem przejawiać się także w możliwości odmowy wykonania obowiązku nałożonego zgodnie z prawem z powołaniem się na przekonania naukowe, religijne lub moralne”[11]. Co warto podkreślić, prawo każdego, także lekarza, do powstrzymania się od działań sprzecznych z własnym sumieniem wynika wprost z wolności sumienia gwarantowanej przez Konstytucję RP i ratyfikowane umowy międzynarodowe, w tym art. 18 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych[12], art. 9 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności[13], art. 10 Karty Praw Podstawowych UE[14].

Zbliżająca się kolejna rocznica uznania przez Trybunał Konstytucyjny aborcji motywowanej stanem zdrowia dziecka za niezgodną z Konstytucją, ponownie aktywizuje działaczy proaborcyjnych, którzy tym razem atakują środowisko lekarskie. Trzeba jednak pamiętać, że postulaty lobby aborcyjnego nie stanowią źródła prawa.Przeciwnie - ich realizacja może prowadzić do konfliktu z prawem i związanych z tym konsekwencji.

r.pr. Katarzyna Gęsiak – dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Ordo Iuris

 
Czytaj Więcej
Subskrybuj prawo