Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]
10.09.2024
Jak dowodzi historia, największymi zbrodniarzami są państwa czy, bardziej precyzyjnie, rządzące krajami elity. Przykładów można mnożyć bez końca. Europa nie była wyjątkiem, choć nie wyróżniała się szczególnie na tle innych kontynentów.
Najwięksi zbrodniarze w historii
Ale nadszedł wiek XX i nasz kontynent wysforował się w paru przypadkach na czołowe miejsca w rankingu zła. Według wielu historyków i komentatorów, na dziesięciu największych światowych zbrodniarzy, z Europy pochodzi aż połowa. Na jednym z portali widnieje lista przestępców mających na swoim sumieniu miliony, a nawet dziesiątki milionów ludzkich istnień i morze cierpień kolejnych dziesiątków milionów.
Dość zgodnie na pierwszym miejscu umieszczono „chorążego pokoju” i „tytana myśli” czyli Józefa Stalina odpowiadającego za śmierć kilkudziesięciu milionów swoich pobratymców. Niektórzy badacze oceniają, że ofiar „słońca narodu" mogło być i 60 milionów (sic!). Kary żadnej nie poniósł, choć, być może, towarzysze pomogli mu nieco w przejściu do lepszego świata.
Wymierzył sam sobie wątpliwej jakości karę przywódca III Rzeszy Adolf Hitler znany jako wódz – führer, uciekający przed ziemską sprawiedliwością przy pomocy samobójstwa w przededniu klęski jego tysiącletniej Rzeszy. Jak szacują niektórzy, odpowiedzialny jest za śmierć ok. 40 milionów Europejczyków, w tym 7 milionów swoich rodaków. Liczba ofiar jest ostatnio kwestionowana jako zaniżona, głównie z powodu zmian szacunków dotyczących poległych obywateli Związku Radzieckiego.
Problem przy tych „państwowych" zbrodniach jest podstawowy: nie ma dokładnych danych o ilości ofiar – to wszystko, co podają historycy to tylko szacunki obarczone z pewnością w wielu przypadkach wielkimi błędami. Taki Mao Zedong - komunistyczny dyktator Chińskiej Republiki Ludowej, nie dbał o ludzkie życie, o ile chodziło o jego utopijne idee – wyekspediował na drugi świat kilkadziesiąt milionów Chinczyków (co najmniej 20-30 milionów, ale inni eksperci podają nawet 65-70). Zmarł śmiercią naturalną i do dziś cieszy się szacunkiem większości Chińczyków.
Pol Pot – komunista wyedukowany na paryskich uczelniach – to pikuś przy wspomnianych powyżej. Można mu przypisać w ciągu 4 lat śmierć „zaledwie" maksymalnie 3 milionów Kambodżańczyków, a obalony przez Wietnamczyków żył jeszcze spokojnie w „areszcie" domowym przez prawie 20 lat.
Z naszych europejskich bandytów wielkich „dzieł" dokonał też poważany do dziś i mający wiele pomników król Belgów Leopold II, bezlitośnie mordujący co najmniej 8 mln Kongijczyków przy okazji paskudnie eksploatując, tzn. okradając ten bogaty w surowce, w tym złoto i diamenty, kraj. Nie słychać słów potępienia do dziś.
W XX wieku międzynarodowe konflikty zwane wojnami światowymi pokazały i udowodniły, że ludzka natura nie zna ograniczenia w zbrodni, że człowiek człowiekowi potrafi zgotować los nie do opisania w swym okrucieństwie i pogardzie dla człowieczeństwa.
II wojna światowa zebrała najobfitsze żniwo życia ludzkiego w historii świata. Szacuje się, że w ciągu 6 lat wojny w Europie i na świecie zginęło ponad 60 milionów ludzi, co stanowiło około 3% całkowitej liczby ludności na świecie. Do dziś nie znamy dokładnej liczby, a niektórzy wskazują, że zginęło nawet 80 milionów. Największą grupą pomordowanych są cywile, szacowani na ponad 50-55 milionów, z czego ogromna liczba (nawet do 30 milionów) to ofiary głodu i chorób. Żołnierzy poległo ok. 21-25 milionów w tym ok. 5 milionów zmarłych jeńców.
Zbrodnie III Rzeszy
Za większością tych zbrodni, bardzo różnie dziś nazywanych i ocenianych, stał lepiej lub gorzej zorganizowany aparat państwowy. Celem strategicznym III Rzeszy było unicestwienie Polski i narodu polskiego, nie podbicie i eksploatacja kraju, ale jego całkowite biologiczne wyniszczenie, a nasze terytorium miano całkowicie zasiedlić reichsdeutschami oraz volksdeutschami i zgermanizować . Do tego dzieła zabrali się, jak dziś powiedzielibyśmy, całkowicie profesjonalnie, a plany i etapy tego zamordowania Polski opracowywali nie tylko politycy i wojskowi, ale i „uczeni" z najlepszych niemieckich ośrodków. Poszczególne etapy tego Generalplan Ost, opracowanego głównie przez „naukowców" z Uniwersytetu Berlińskiego i wręczonego Himmlerowi w 1940 r. (jako komisarzowi do spraw Umacniania Niemieckości), ulegały modyfikacji wskutek zmieniającej się sytuacji na frontach wojny. Przygotowano również kadry i stworzono narzędzia do wykonania tego planu.
Jeden z największych zbrodniarzy zza biurka Adolf Eichmann, który nigdy nikogo osobiście nie zabił, a winę za swe czyny przypisał politycznym przywódcom, wobec których był bezwarunkowo posłuszny i którego lojalność, jak mówił, bezwzględnie „wykorzystano". Twierdził, że to Państwo uniemożliwiło mu życie zgodne z etyką. Eichmann został w 1962 powieszony w izraelskim więzieniu. Można o Nim powiedzieć, że miał pecha: był jednym z nielicznych, którzy ponieśli ziemską karę.
Setki tysięcy jego wspólników w zbrodni nie było nigdy sądzonych przez ludzką sprawiedliwość. Swoistej pikanterii sprawie Eichmanna dodaje fakt, że o miejscu Jego ukrycia w Argentynie od wielu lat wiedziało świeże/nowe, „demokratyczne" jakoby, państwo niemieckie, czyli RFN, ale nie udzieliło informacji o tym fakcie międzynarodowym służbom poszukującym zbrodniarzy hitlerowskich, czyli tak naprawdę chroniło go przez wiele lat.
Jak wspomniałem, II Wojna Światowa za sprawą III Rzeszy Niemieckiej i Cesarstwa Japonii przeszła do historii jako najokrutniejsza zbrodnia na wielu narodach. Oczywiście w szczegółach wyglądało to różnie, ale w bardzo wielu przypadkach dochodziło do fizycznej eksterminacji całych narodów i grup etnicznych czy religijnych zaplanowanych na zimno w ministerialnych gabinetach i realizowanych z sadystyczną przyjemnością i obojętną, urzędniczą sumiennością.
Tytułowych zbrodni bez kary jest zatrzęsienie.
Niewielu sprawiedliwie osądzonych
Niektórzy badacze szacują, że ok. 1 miliona Niemców winnych było pospolitych i bardziej wyrafinowanych zbrodni. Jak wiemy przed „sądami" postawiono ok. 150 tys. osób, ale wyroki skazujące usłyszało zaledwie ok. 7 tys. przestępców – w przeważającej, ogromnej większości były to wyroki symboliczne i odbywane w luksusowych warunkach, a skazanych bardzo szybko, przedterminowo wypuszczano. Ta niemiecka sprawiedliwość szczególnie karykaturalnie wyglądała w odniesieniu do 800 tys. SS-manów zatrzymanych przez Aliantów, ale wyroki skazujące usłyszało zaledwie 124 (słownie: stu dwudziestu czterech).
Przykłady kpiny z tzw. denazyfikacji można mnożyć, a dobrze ten proceder opisuje opinia iż kraj, który dokonał niezliczonych zbrodni dokonał również największej w historii rehabilitacji sprawców tego barbarzyństwa.
Również trudno usprawiedliwić elity zwycięskich Aliantów, że patrzyły na to i nie reagowały.
A Niemcy nie skrywali swoich poczynań. Pierwszy kanclerz „demokratycznej" RFN Konrad Adenauer zatrudniał w aparacie państwowym setki dawnych SS-manów i aktywnych członków partii hitlerowskiej, w tym zbrodniarzy wojennych i, mimo krytyki (prawdę mówiąc niewielu sprawiedliwych ziomków), nie zmienił swej polityki kadrowej. Wręcz przeciwnie, w aparacie państwowym wielu przestępców wojennych robiło po wojnie błyskotliwe kariery, co szczególnie widać było i raziło w resorcie sprawiedliwości. Charakterystyczny jest tu przypadek Theodora Oberländera, który piastował różne ministerialne funkcje przez całe lata 50-te. W czasie wojny m.in. odpowiedzialny był za masakry we Lwowie i w Gruzji. Jako dowódca batalionu „Nachtigall” zajął Lwów podczas inwazji na Rosję, gdzie wymordował wielu Żydów i komunistów w czerwcu 1941 r.
Można też przywołać haniebny przykład Heinza Reinefartha, kata Woli, który ma na sumieniu ok. 100 tys. ofiar w czasie powstania warszawskiego i mordów w Kraju Warty. Reinefarth nie został wydany Polsce przez zachodnich Aliantów, a jego zwolennicy wybrali go najpierw burmistrzem, a potem posłem do Landtagu. „Demokratyczna" zaś republika wypłacała mu do ostatnich dni generalską emeryturę. Denazyfikację niektórzy nazwali po prostu komedią, po której w wielu urzędach więcej było nazistów niż za III Rzeszy.
Tak było na wszystkich szczeblach władzy ustawodawczej, wykonawczej i, co szczegónie wybrzmiewa, we władzy sądowniczej demokratyzujących się jakoby Niemiec. W federalnym Ministerstwie Sprawiedliwości w 1950 r. 51% kadry kierowniczej stanowili byli członkowie NSDAP, a 20% SA-manni, ale już w 1957 r. udział ten wzrósł do 57% NSDAP-owców i 33% członków SA. W tymże ministerstwie powołano Centralną Jednostkę Ochrony Prawnej, jakoby dla pomocy niemieckim jeńcom wojennym, a w rzeczywistości udzielającej pomocy ukrywającym się w różnych krajach zbrodniarzom i ostrzegającą ich o toczących się przeciw nim postepowaniach karnych.
Wolfgang Fränkel niemiecki zbrodniarz, aktywny członek NSDAP, był wysokiej rangi prokuratorem zafascynowanym karą śmierci za błahe przestępstwa czy wykroczenia. Uczestniczył w wydaniu co najmniej 30 wyroków śmierci. Po wojnie zrobił świetną karierę prawniczą. W 1962 został nawet prokuratorem generalnym RFN. A takich jak on sędziów Hitlera, robiących karierę w demokratycznych jakoby Niemczech, były setki, a może i tysiące.
Niemieccy przestępcy wojenni robili błyskotliwe kariery nie tylko w swoim kraju, ale również w strukturach międzynarodowych. W latach 1957–1963 głównodowodzącym sił lądowych NATO na Europę Środkową był niemiecki zbrodniarz wojenny gen. Adolf Heusinger. W czasie wojny powierzono mu zadanie „systematycznego redukowania słowiańszczyzny i żydostwa", z którego wywiązał się doskonale eksterminując miliony Polaków, Żydów, Rosjan, Białorusinów. Miał niebywałe szczęście – w czasie zamachu na Hitlera stał obok niego i ocalał, a do końca życia nikt go nie niepokoił z powodu jego przeszłości, a wręcz przeciwnie demokratyczne jakoby Niemcy honorowały go szczodrze i ufundowały dożywotnią rentę.
Niemcy ofiarami nazistów?
Najbardziej niewiarygodnym wydaje się fakt, że rok po zakończeniu wojny, co trzeci Niemiec nadal uważał, że eksterminacja Polaków i Żydów była konieczna, co przeczy powtarzanym usilnie przez propagandę RFN mitom, że przeciętny Niemiec nic nie wiedział o zbrodniach. Niemcom żyło się lepiej w czasie wojny niż przed agresją na Polskę. Niemcy nie odrzucili hitlerowskiego reżimu po jego upadku, a jedynie 14% z nich w roku 1948 i 17% w roku 1959 uważało denazyfikację za rzecz konieczną. Tu nie tylko elity parły do wojny, ale i szerokie masy popierały tę imperialną i rasistowską politykę. To nie naziści czy hitlerowcy dokonali tego dzieła. Coraz więcej pojawia się opinii historyków, że zniewolenie Niemców przez nazistów, którzy zmusili ich do posłuszeństwa, udziału w wojnie i ludobójstwie ,to mit wyprodukowany przez tzw. niemiecką politykę historyczną.
Jednym z pierwszych aktów ustawodawczych Republiki Federalnej Niemiec po jej powstaniu w 1949 r. były ustawy o amnestii dla setek tysięcy przestępców wojennych oraz o zniesieniu kary śmierci. Wprowadzono zakaz ekstradycji obywateli RFN – jak wspomniałem wyżej, Alianci nie protestowali.
Co ciekawe, a właściwie szokujące, to Niemcy poszkodowani przez rezim Hitlera, w demokratycznych już Niemczech po wojnie musieli się zwracać z podaniami o uchylenie wyroków do sądów, gdzie, o ironio, urzędowali ci sami ludzie, którzy zaledwie kilka lat wcześniej ich skazali. Ze zrozumiałych powodów, tacy sędziowie nie mogli przecież usuwać swoich wyroków, bo to by podważało ich zawodową rzetelność i wiarygodność i dowodziło ich ideologicznego zaangażowania. Ofiary tych sądów nie były mile widziane w społeczeństwie niemieckim – te niezbyt liczne ofiary były wyrzutem sumienia dla ogromnej większości Niemców kochających swego führera i dlatego czekał ich w RFN kiepski los.
Demokratyczna jakoby RFN od swego powstania zakłamuje prawdę o przyczynach wywołania wojny, jak i o samym jej przebiegu starannie umniejszając skalę swojej winy, jak i prowadząc kłamliwą narrację historyczną czy poszukując usilnie sprawców „zastępczych" i wspólników enigmatycznych nazistów. Polska w podręcznikach ich historii jest traktowana całkowicie marginalnie i powierzchownie, a stopniowo przywracana niemiecka buta pozwala ich przywódcom nazywać 8 maja, czyli dzień ich bezwarunkowej kapitulacji w 1945 r. i datę zakończenia wojny w Europie, dniem „zwycięstwa i wyzwolenia od nazistów". Dziś ponad 70% Niemców kojarzy 1945 rok wyłącznie z wyzwoleniem ich kraju od nazizmu (sic!) i aż 30 proc. uważa, iż ich dziadkowie działali w ruchu oporu, którego nie było, a tylko 2 proc. sądzi, że ich dziadkowie stworzyli państwo Hitlera.
Brak rekompensaty
Zbrodnia na naszym, polskim Narodzie i obywatelach II Rzeczypospolitej, jak do tej pory nie została w żaden sposób choć w niewielkiej części naprawiona. Po wielu dziesiątkach lat od tamtych okrutnych czasów, przedstawiciele narodu niemieckiego zdobyli się zaledwie na kilka słów formalnych przeprosin z rutynową prośbą o wybaczenie, ale niemal w tym samym momencie zarzekali się, że dziś nie mogą tych krzywd w żaden sposób naprawić czy im zadośćuczynić. Nieliczne tzw. „gesty humanitarne" czynione wobec niektórych kategorii polskich ofiar zakrawają na kpinę, jak np. jednorazowa wypłata po 1000 zł dziś już staruszkom, którzy jako małoletnie dzieci latami zmuszane byli do ciężkiej pracy i bezlitośnie traktowane przez swych oprawców (np. obozy nawet dla 2-3 letnich dzieci w Łodzi na ul. Przemysłowej czy w Potulicach). Jak wyliczają historycy, te „dobroczynne" gesty średnio wyniosły ok. 690 zł na poszkodowanego, co jest kpiną, a właściwie splunięciem w twarz milionom poszkodowanych, na co pozwoliły nasze rządy.
Co więcej, dziś pełnomocni przedstawiciele RFN mówią, że nie są nam nic winni, a niektórzy z nich posuwają się nawet do czysto rasistowskich stwierdzeń, że polskie ofiary nie należą do grupy, z którą należy się liczyć, że jesteśmy w gorszej lidze. W ciągu tych kilkudziesięciu lat od wojny, różnie uzasadniali te twierdzenia: najpierw tłumaczyli, że nie mając nawiązanych stosunków dyplomatycznych z komunistyczną Polską, nie mogą się z nami układać w sprawie reparacji i odszkodowań, a poza tym twierdzili, że komuniści i tak by te środki „zmarnowali". Kiedy te stosunki zostały w latach 70-tych nawiązane, to uznali, że to już za późno, że „sprawa" się przedawniła, choć te zbrodnie już wtedy od kilkudziesięciu lat, według prawa międzynarodowego, się nie przedawniały. W ostatnich latach nagle odkryli, że Bierut (komunistyczny dyktator Polski), w 1953 r., w imieniu Polski, zrzekł się reparacji od całych Niemiec, na co jednak nie mogą przedstawić żadnego dowodu. I tak ta zabawa w kotka i myszkę trwa już prawie 80 lat, a Ofiary powoli wymierają bez jakiegokolwiek uznania ich cierpienia przez naród sprawców.
Od lat Niemcy, dla niepoznaki nazywani w ich narracji historycznej nazistami, próbują z naszych przodków zrobić wspólników tych beznarodowych barbarzyńców, co w dużym stopniu im się udało. "Polskie obozy smierci" coraz częściej pojawiają się w publikacjach i wypowiedziach prominentnych Europejczyków czy nawet prezydenta USA.
Niemcy również jak ognia unikali zawarcia z Polską traktatu pokojowego, mimo że już na początku lat 50-tych porozumieli się z większością państw w sprawie rozliczeń kosztów wojny m.in. w tzw. umowie londyńskiej z 1953 r.
Główną przyczyną unikania rozliczeń z nami była skala zbrodni demograficznych i materialnych, jaka spotkała Polskę z rąk Niemiec, nieporównywalna właściwie z żadnymi innymi krajami, poza częścią Rosji Sowieckiej. Niektórzy analitycy wyliczają nasze straty na wiele bilionów dolarów USD choć trudno wycenić utratę 11-13 milionów obywateli, jacy zginęli lub pozostali poza granicami obecnej Polski.
W latach 70-tych Niemcy zdawali sobie sprawę, że muszą rozliczyć się z Polakami, bo tylko z nami się nie ułożyli w sprawie reparacji i odszkodowań cywilnych. Jak ujawnił niedawno prof. Bogdan Musiał, w sierpniu 1970 r. odbyła się narada rządowa na najwyższym szczeblu w urzędzie kanclerskim i wynikło z tych ustaleń i ekspertyz, że nie da się uniknąć sprawy reparacji, że Polsce należą się odszkodowania. Mając taką świadomość, kanclerz Willi Brandt, któremu w Polsce stawiamy pomniki, pojechał do Moskwy (której z kolei zależało na podjęciu współpracy technologicznej i finansowej z RFN) i uzyskał zapewnienie od premiera Kosygina, aby nie przejmował się Polską i naszymi roszczeniami. W ten sposób temat na kilkadziesiąt lat został upchnięty pod dywan.
I na koniec należy podkreślić szczególnego rodzaju bezduszność, przewrotność i bezczelność państwa niemieckiego: sądy RFN, uwalniając od odpowiedzialności karnej dziesiątki czy setki hitlerowskich prawników-zbrodniarzy wojennych, legitymizowali tym samym wydane przez nich drakońskie i bezprawne wyroki z czasów wojny – ofiary więc niejako powtórnie zostały bezpodstawnie skazane przez sędziów mających zbrukane ręce.
Można mnożyć przykłady zachowania elit politycznych „demokratycznych" Niemiec, które rażąco naruszały i nadal naruszają porządek moralny oczywisty w naszym kręgu kulturowym, a jedynym ich celem było unikanie i zminimalizowanie odpowiedzialności za hańbę XX wieku i ochronę rzeczywistych wykonawców ludobójstwa i niespotykanej w dziejach grabieży. Państwo to kierujące się jakoby wartościami europejskimi, przez dziesiątki lat wkładało ogromny wysiłek, aby uniknąć rzeczywistego rozliczenia się z ich pierwszą, najdłużej okupowaną i najbardziej poszkodowaną ofiarą w czasie II wojny światowej. O ile można uznać, że z większością okupowanych przez III Rzeszę państw RFN się rozliczyła, o tyle wobec Polski zachowuje się wyjątkowo perfidnie, stosując wobec nas całkowicie inne zasady ułożenia wzajemnych stosunków. Można z całkowitą pewnością powiedzieć, że ciągle jest to zbrodnia bez realnego uznania przez sprawców swych win i unikania odpowiedzialności.
Wiesław Misiek
Niniejszy komentarz wyraża poglądy jego autora
07.08.2024
· Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze od wielu lat wydaje nakazy aresztowania wobec przywódców krajów na całym świecie.
· Na jego działalność wpływ mają jednak naciski dyplomatyczne oraz sytuacja polityczna w niektórych krajach.
· Warto bliżej przyjrzeć się statusowi prawnemu orzeczeń MTK i zastanowić się nad ich skutecznością w osiągnięciu celu, w jakim zostały ustanowione.
· Nakazy aresztowania mają także znaczące konsekwencje polityczne i dyplomatyczne.
· Omówienie tych aspektów pozwala zrozumieć, jak wpływają one na relacje międzynarodowe, stabilność regionalną i politykę zagraniczną państw.
Zadania MTK
Trybunał w ostatnich miesiącach wydawał postanowienia odnośnie przywódców państw prowadzących konflikty zbrojne elektryzujące opinię publiczną na całym świecie. 20 maja 2024 roku Prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego złożył wniosek o nakaz aresztowania dla premiera Izraela Benjamina Netanjahu, ministra obrony Izraela Joawa Galanta oraz trzech przywódców terrorystycznej organizacji Hamas, w związku z trwającą wojną w Strefie Gazy. Władimir Putin i rosyjska rzeczniczka praw dziecka Maria Lwowa-Biełowa są objęci nakazem aresztowania od 17 marca 2023 roku, a od 25 czerwca 2024 roku również były minister obrony Federacji Rosyjskiej Siergiej Szojgu oraz szef sztabu generalnego rosyjskiej armii Walerij Gierasimow, w związku z wojną na Ukrainie.
Międzynarodowy Trybunał Karny jest pierwszym stałym międzynarodowym trybunałem powołanym do sądzenia osób fizycznych oskarżonych o najpoważniejsze zbrodnie, takie jak ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne oraz zbrodnie agresji. Siedziba MTK znajduje się w Hadze, w Holandii, a jego jurysdykcja obejmuje zbrodnie popełnione po 1 lipca 2002 roku. Podstawą prawną utworzenia i podejmowania działań przez MTK jest Statut Rzymski, który wszedł w tym samym dniu w życie.
Jedną z jego kluczowych narzędzi są nakazy aresztowania, których celem jest zatrzymanie osób odpowiedzialnych za najpoważniejsze przestępstwa międzynarodowe. Z uwagi na to, że MTK nie posiada własnych organów wymiaru sprawiedliwości, musi polegać na współpracy państw członkowskich Statutu Rzymskiego w zakresie aresztowania i przekazania podejrzanych. Państwa te są zobowiązane do współpracy z MTK i wykonania nakazów aresztowania zgodnie z postanowieniami Statutu. Obecnie 120 państw jest stronami Statutu – wśród nich nie ma m.in. Izraela, Stanów Zjednoczonych, a od 2016 r. także Rosji.
Historia i tło MTK
Idea międzynarodowej odpowiedzialności za zbrodnie wojenne pojawiła się po I wojnie światowej, jednakże próby powołania międzynarodowego trybunału nie przyniosły wtedy sukcesu. Po II wojnie światowej powołano Trybunał Norymberski i Trybunał Tokijski, które sądziły zbrodniarzy wojennych. Były to jednak trybunały ad hoc, stworzone do rozpatrzenia konkretnych przypadków.
Dopiero po zakończeniu zimnej wojny, w latach 90. XX wieku, społeczność międzynarodowa podjęła intensywne prace nad stworzeniem stałego międzynarodowego trybunału karnego. Wcześniej powoływano jedynie trybunały ad hoc, takie jak Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii (ICTY) i Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy (ICTR). Trudno wyobrazić sobie, że sądownictwo krajowe miałoby być jedyną jurysdykcją obejmującą np. zbrodnie wojenne, biorąc pod uwagę fakt, że często system państwowy jest w takich sytuacjach bezpośrednio związany ze sprawcami. W 1998 roku odbyła się konferencja dyplomatyczna w Rzymie, podczas której przyjęto Statut Rzymski, będący aktem założycielskim MTK. Statut Rzymski został przyjęty 17 lipca 1998 roku, a wszedł w życie 1 lipca 2002 roku, po ratyfikacji przez 60 państw.
Działalność MTK
Trybunał może wszczynać postępowania na podstawie zgłoszeń Państw-Stron, decyzji Rady Bezpieczeństwa ONZ lub z własnej inicjatywy Prokuratora MTK. Do tej pory Trybunał prowadził lub nadal prowadzi sprawy m.in. przeciwko osobom z takich krajów jak Demokratyczna Republika Konga, Uganda, Republika Środkowoafrykańska, Sudan (Darfur), Libia, Wybrzeże Kości Słoniowej, Mali.
Ustanowienie MTK stanowiło próbę wprowadzenia międzynarodowej odpowiedzialności za najpoważniejsze zbrodnie. Efektywność tego mechanizmu pozostawia jednak wiele do życzenia z takich względów, jak zależność od współpracy ze strony krajowych organów ścigania, przewlekłość postępowania czy wreszcie zarzuty dotyczące stosowania podwójnych standardów, mające przejawiać się w koncentrowaniu się sędziów na zbrodniarzach z niektórych państw afrykańskich i azjatyckich i bezczynności wobec zbrodniarzy z państw szeroko pojętego Zachodu. Należy jednak zauważyć, że MTK pozbawiony jest własnych organów wymiaru sprawiedliwości i stoi przed wieloma wyzwaniami, w tym brakiem współpracy ze strony niektórych państw, ograniczonymi zasobami finansowymi i ludzkimi oraz skomplikowanymi kwestiami politycznymi, które mogą wpływać na jego działalność.
Nakazy aresztowania wydawane przez MTK
Jednym z kluczowym narzędzi pozostających w rękach Trybunału jest uprawnienie do wydawania nakazów aresztowania wobec osób podejrzanych o popełnienie najpoważniejszych zbrodni międzynarodowych, takich jak ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne oraz zbrodnie agresji.
MTK nie działa z urzędu, a na zasadzie skargowości. Oznacza to, że Trybunał nie może wykonywać jurysdykcji, czyli ścigać i osądzać oskarżonych z własnej inicjatywy. Państwo-Strona Statutu Rzymskiego może zgłosić sytuację, w której podejrzewa się popełnienie zbrodni podlegających jurysdykcji MTK. Inicjatywę wszczęcia postepowania posiada także Rada Bezpieczeństwa ONZ, która może przekazać sprawę do MTK na podstawie rezolucji. Prokurator MTK może jednak z własnej inicjatywy wszcząć śledztwo, jeśli istnieją wystarczające podstawy do przypuszczenia, że popełniono zbrodnie podlegające jurysdykcji Trybunału.
Następnie dochodzi do śledztwa i na tym etapie Prokurator MTK zbiera dowody i przesłuchuje świadków, aby ustalić, czy istnieją wystarczające podstawy do wydania nakazu aresztowania. Następnie prokurator składa wniosek do Izby Przygotowawczej MTK o wydanie nakazu aresztowania. Wniosek musi zawierać szczegółowe informacje na temat podejrzanego, zarzucanych mu zbrodni oraz dowodów uzasadniających wydanie nakazu. Izba Przygotowawcza MTK analizuje wniosek i dowody przedstawione przez prokuratora. Jeśli uzna, że istnieją wystarczające podstawy do przypuszczenia, że podejrzany popełnił zarzucane mu zbrodnie – wówczas wydaje nakaz aresztowania. Po aresztowaniu podejrzanego przez państwo, w którym się znajduje, osoba ta jest przekazywana do MTK, gdzie zostaje postawiona przed sądem i może zostać tymczasowo zatrzymana do czasu rozpoczęcia procesu.
Historie wydanych nakazów aresztowania i losy osób nimi objętych
MTK w przeszłości wydał nakazy aresztowania wobec wielu osób oskarżonych o popełnienie poważnych zbrodni międzynarodowych. Losy tych osób mogą się znacznie różnić w zależności od wielu czynników, takich jak współpraca państw, w których się znajdują, oraz polityczne i dyplomatyczne okoliczności.
Omar al-Bashir (Sudan)
Były prezydent Sudanu, Omar al-Bashir, został objęty nakazem aresztowania wydanym przez MTK w 2009 roku za zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne i ludobójstwo w regionie Darfuru. Al-Bashir został stracił stanowisko w 2019 roku po masowych protestach. Obecnie przebywa w więzieniu w Sudanie, gdzie jest sądzony za inne przestępstwa. W 2020 roku rząd Sudanu ogłosił, że al-Bashir zostanie przekazany MTK, ale do tej pory nie doszło do jego ekstradycji.
Joseph Kony (Uganda)
Lider Armii Oporu Pana (LRA), Joseph Kony, został objęty nakazem aresztowania w 2005 roku i oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne, w tym morderstwa, gwałty i porwania. Kony pozostaje na wolności. Mimo międzynarodowych wysiłków, w tym operacji wojskowych mających na celu jego schwytanie, Kony unika aresztowania.
Muammar Kaddafi (Libia)
W 2011 roku MTK wydał nakaz aresztowania wobec libijskiego przywódcy Muammara Kaddafiego za zbrodnie przeciwko ludzkości popełnione podczas tłumienia protestów antyrządowych. Kaddafi został zabity przez rebeliantów w październiku 2011 roku, zanim doszło do jego aresztowania przez MTK.
Laurent Gbagbo (Wybrzeże Kości Słoniowej)
Były prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej, Laurent Gbagbo, został oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, w tym morderstwa, gwałty i inne formy przemocy, po wyborach prezydenckich w 2010 roku. Nakaz aresztowania został wydany w 2011 roku. Gbagbo został aresztowany w 2011 roku i przekazany MTK. W 2019 roku został uniewinniony przez MTK z zarzutów zbrodni przeciwko ludzkości (które są trudniejsze do wykazania niż stosunkowo proste do wykazania zbrodnie wojenne).
Dominic Ongwen (Uganda)
Były dowódca Armii Oporu Pana (LRA), Dominic Ongwen, został oskarżony o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, w tym morderstwa, gwałty i porwania. Nakaz aresztowania został wydany w 2005 roku. Ongwen został schwytany w 2015 roku i przekazany MTK. W 2021 roku został skazany przez MTK na 25 lat więzienia za popełnienie licznych zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości.
Jean-Pierre Bemba (Demokratyczna Republika Konga)
Były wiceprezydent Demokratycznej Republiki Konga Jean-Pierre Bemba został oskarżony o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, w tym morderstwa, gwałty i grabieże. Nakaz aresztowania został wydany w 2008 roku. Bemba został aresztowany i przekazany MTK. W 2016 roku został skazany na 18 lat więzienia, ale w 2018 roku wyrok został unieważniony przez MTK, a Bemba został zwolniony.
Ahmad al-Faqi al-Mahdi
Ahmad al-Faqi al-Mahdi został oskarżony o zbrodnie wojenne związane z niszczeniem zabytków kultury w Timbuktu w Mali. Nakaz aresztowania został wydany w 2015 roku. Al-Mahdi został aresztowany i przekazany MTK. W 2016 roku przyznał się do winy i został skazany na 9 lat więzienia.
Amerykańscy urzędnicy ze specjalną ochroną
Warto także zwrócić uwagę na ustawę przyjętą przez Kongres Stanów Zjednoczonych w 2002 r., a więc niezwłocznie po powołaniu Międzynarodowego Trybunału Karnego do życia. Celem przyjęcia American Service-Members' Protection Act (ASPA), znanej również jako „Hague Invasion Act”, jest ochrona personelu wojskowego Stanów Zjednoczonych oraz innych urzędników rządowych USA przed postępowaniem karnym przed MTK. ASPA zakazuje wspierania działalności MTK, szczególnie w zakresie wojskowości, jednakże prezydent państwa może zdecydować się na zniesienie tego zakazu. Niemniej, przyjęcie tej ustawy przez jedno z największych mocarstw świata, ogranicza możliwości współpracy agencji USA z MTK w zakresie śledztw i postępowań, które dotyczą obywateli USA lub ich sojuszników. ASPA upoważnia prezydenta USA do użycia „wszystkich środków koniecznych i odpowiednich”, w tym siły wojskowej, w celu uwolnienia członków służb USA oraz innych wyznaczonych osób, które zostały zatrzymane lub uwięzione przez MTK lub w jego imieniu. Ustawa zabrania także ekstradycji jakiejkolwiek osoby z USA do MTK bez wyraźnego upoważnienia ustawowego. Ustawa wywołuje zatem istotne pytania prawne i etyczne dotyczące odpowiedzialności, sprawiedliwości, skuteczności i zasięgu prawa międzynarodowego. Odzwierciedla szersze debaty na temat roli międzynarodowych sądów i zakresu jurysdykcji narodowej. Ograniczając współpracę i pomoc dla MTK, ASPA potencjalnie wpływa na skuteczność działania sądu, zwłaszcza w odniesieniu do śledztw dotyczących obywateli USA lub interesów USA.
Działania Trybunału w świetle sytuacji politycznej
Jak wyżej wskazano, MTK napotyka wiele wyzwań w egzekwowaniu nakazów aresztowania, w tym brak współpracy ze strony niektórych państw, skomplikowane kwestie polityczne oraz trudności w lokalizowaniu i aresztowaniu podejrzanych. Niemniej nakazy aresztowania wydawane przez MTK są kluczowym i obecnie realnie jedynym narzędziem w walce z bezkarnością odpowiedzialnych za najpoważniejsze zbrodnie międzynarodowe. Ponadto, Trybunał musi działać w okolicznościach skomplikowanych relacji międzynarodowych, co wpływa na możliwość skutecznego wykonywania nakazów aresztowania. Nakazy aresztowania MTK mają także znaczenie sygnalizujące, wskazując na istotny fakt, że społeczność międzynarodowa nie toleruje bezkarności za najpoważniejsze zbrodnie. Jest więc to swoisty instrument oddziaływania, a także wywierania wpływu na arenie światowej dyplomacji. Mogą one działać jako środek odstraszający.
W przeszłości MTK odnosił sukcesy w aresztowaniu i skazaniu kilku prominentnych osób, takich jak Thomas Lubanga Dyilo czy Dominic Ongwen (Thomas Lubanga Dyilo aresztowany w 2006 roku, skazany w 2012 roku na 14 lat więzienia za rekrutację i wykorzystywanie dzieci-żołnierzy, Dominic Ongwen został aresztowany w 2015 roku, skazany w 2021 roku na 25 lat więzienia za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości). Te przypadki pokazują, że Trybunał jest w stanie skutecznie pociągnąć do odpowiedzialności osoby odpowiedzialne za poważne zbrodnie. Nakazy aresztowania wzmacniają zasady międzynarodowego prawa karnego i praw człowieka, promując ideę, że nikt nie jest ponad prawem, niezależnie od stanowiska czy wpływów politycznych, co jest ważnym sygnałem dla współczesnej sceny politycznej, która stała się teatrem gry powiązań być może bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Jednym z największych wyzwań jest kilkukrotnie już wspomniany brak współpracy ze strony niektórych państw, będący prawdziwą bolączką Trybunału. MTK bowiem nie posiada własnych sił policyjnych, więc polega jedynie na Państwach-Stronach Statutu Rzymskiego co do wykonania nakazów aresztowania. W sytuacji braku współpracy, nakazy te pozostają praktycznie niewykonalne (jak np. w przypadku Omara al-Bashira, byłego prezydenta Sudanu, oskarżonego o zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo w Darfurze, który pozostaje na wolności mimo nakazu aresztowania wydanego w 2009 roku). Państwa, które nie są stronami Statutu Rzymskiego, nie mają obowiązku podjęcia tej współpracy, co utrudnia egzekwowanie nakazów aresztowania. Co więcej, nawet państwa będące stronami Statutu mogą odmówić współpracy z powodów politycznych, prawnych lub praktycznych.
Niebagatelną rolę odgrywa również oczywiście polityka. Polityczne i dyplomatyczne naciski mogą wpływać na skuteczność nakazów aresztowania. Państwa mogą nie chcieć aresztować i przekazywać osób, które mają silne wsparcie polityczne lub są kluczowe dla ich interesów narodowych. W niektórych przypadkach, osoby objęte nakazami aresztowania ukrywają się w trudno dostępnych rejonach, co utrudnia ich aresztowanie. Przykładem jest Joseph Kony z Ugandy, lider Armii Oporu Pana (LRA), który unika aresztowania od 2005 roku, a ułatwiają mu to polityczne koneksje.
Nakazy aresztowania wydawane przez MTK często prowadzą do napięć politycznych między państwami, a także wewnątrz państw. Niektóre kraje uważają, że nakazy aresztowania MTK naruszają ich suwerenność, zwłaszcza gdy dotyczą wysokich rangą urzędników państwowych lub przywódców. Część państw podnosi też zarzuty, że sam MTK działa pod wpływem politycznych nacisków lub preferencji, co prowadzi do wydawania nakazów aresztowania w sposób selektywny i niesprawiedliwy. MTK bywa postrzegany jako trybunał, który koncentruje się na pewnych regionach świata, zwłaszcza Afryce, co prowokuje zarzuty o selektywności i nierównego traktowania. Kontrowersje te wpływają na zaufanie do trybunału i jego postrzeganie jako niezależnej i sprawiedliwej instytucji. Niemniej, nakazy aresztowania pozostają kluczowym i zasadniczo do tej pory jednym, stałym narzędziem w globalnej walce z bezkarnością i wzmocnieniu zasad międzynarodowego prawa karnego.
Julia Książek – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
05.03.2024
· Kraje europejskie wykorzystują słabą orientację opinii publicznej w swoich krajach by przy każdej okazji krytykować Donalda Trumpa.
· Konsekwentne naciski byłego i być może przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, by Europa zwiększyła swoje zaangażowanie w finansowanie systemu bezpieczeństwa są stale przedstawiane jako pogróżki o możliwym porzuceniu Starego Kontynentu na pastwę Rosji.
· Wiodące stolice europejskie prowadzą podwójną grę – naciskają na republikanów w sprawie wsparcia dla Ukrainy licząc, że w ten sposób kupi czas potrzebny do wypchnięcia Amerykanów z Europy. To niebezpieczna koncepcja.
· Niedawne wypowiedzi liderów Niemiec i Francji, a także aktywność Radosława Sikorskiego wskazują, że ci pierwsi liczą na powrót jakieś formy pokoju sprzed wojny, a ci drudzy liczą na europejską „suwerenność strategiczną”. Sikorski, jako posłaniec Berlina i Paryża, gra w grę, która docelowo może osłabić Polskę i nasz region.
· Deklarowana antyrosyjskość Tuska i Sikorskiego służy budowaniu wizerunku Unii Europejskiej jako gwaranta polskiego bezpieczeństwa, a także budowaniu negatywnego wizerunku republikanów. Oba elementy strategii politycznej służą przekonywaniu społeczeństw, że możliwa jest Europa bez Ameryki.
· Gwarantem niezależności Europy Środkowej od 1918 roku są przychylne równowadze europejskiej interesy amerykańskie. Presja wywierana przez Trumpa na Europę powinna być traktowana w Polsce jako pozytywne zjawisko.
Autor: Tomasz Rowiński
Nowa odsłona ataku na Trumpa
„Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał mnie: «No cóż, proszę pana, jeśli nie zapłacimy i zostaniemy zaatakowani przez Rosję, czy będzie pan nas chronił?» Odpowiedziałem: «Nie, nie będę was chronił. Właściwie zachęcałbym ich (Rosję), żeby zrobili z wami, co chcą. Musisz zapłacić» - powiedział Donald Trump podczas wiecu wyborczego w Karolinie Północnej 9 lutego 2024 roku.
Nie jest przypadkiem, że ta niedawna wypowiedź republikańskiego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych została wykorzystana przez polityków obozu rządzącego w Polsce do podgrzania antyamerykańskich nastrojów. Po pierwsze, stało się tak dlatego, że Donald Trump znów - pośrednio - skrytykował Unię Europejską i politykę europejskich stolic, w tym Berlina, które odmawiają zwiększenia nakładów na cele zbrojeniowe nawet do minimalnego poziomu jaki jest oczekiwany w NATO. Po drugie, że rząd Tuska zdaje się intensywnie poszukiwać nowej osi eskalacji politycznych nastrojów w Polsce. Próżnia w tym zakresie powstała po tym jak chybiona okazała się próba dzielenia Polaków na tle kontrowersji, czy oby na pewno należy w Baranowie na Mazowszu budować Centralny Port Lotniczy. Szeroka koalicja polityków - od prawicy po lewicę, a także obywateli o rozmaitych poglądach, na jakiś przynajmniej czas, wytrąciła z ręki rządu tę kwestię, jako narzędzie do konfliktowania Polaków.
Decyzja o otwarciu nowego frontu narracyjnego przeciwko Trumpowi nie została wcale zainicjowana przez wypowiedzi republikańskiego kandydata na prezydenta, ale wyszła bezpośrednio ze środowiska decyzyjnego w Unii Europejskiej. Słowa wygłoszone w ostatnim czasie przez Donalda Trumpa nie odbiegają bowiem w szczególny sposób od tego, co w sprawie NATO głosi on od dawna. Można powiedzieć wręcz, że Trump nie dał niechętnym sobie Europejczykom żadnego szczególnego pretekstu do ataku. To widocznie w Europie pojawiła się potrzeba wzmocnienia niechęci wobec republikańskiego polityka, którego realnie widniejąca na horyzoncie druga kadencja na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych oznacza dla Europy konieczność zwiększenia wysiłku ekonomicznego na rzecz obronności. Tyle bowiem oznaczają „budzące niepokój” słowa Trumpa. W tym kontekście komentarz do sprawy Josepha Borella, szefa unijnej dyplomacji, z 12 lutego brzmi wręcz kuriozalnie: „NATO nie może być sojuszem działającym w zależności od humoru prezydenta USA”. Najlepszym lekarstwem na tego rodzaju zagrożenie jest zwiększenie nakładów na zbrojenia przez europejskich sygnatariuszy Paktu Północnoatlantyckiego.
Trump opuści Europę?
Zanim przyjrzymy się słowom Trumpa, wróćmy jednak do początku. Polityczny spin przeciwko byłemu i być może przyszłemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych rozpoczął się razem z szeroko komentowanym wpisem Donalda Tuska na portalu X (dawny Twitter) z 8 lutego , w którym polski premier napisał po angielsku: „Drodzy republikańscy senatorowie Ameryki. Ronald Reagan, który pomógł milionom z nas odzyskać wolność i niepodległość, dzisiaj przewraca się w grobie. Wstydźcie się”. Wpis rzeczywiście okazał się niezwykle popularny, ponieważ do 12 lutego 2024 roku uzyskał 7,8 miliona odsłon i był wielokrotnie podawany także przez anglojęzycznych użytkowników portalu X.
Komentarz ten miał być reakcją na odrzucenie przez Senat Stanów Zjednoczonych pakietu finansowego łączącego kwestie ochrony granic USA przed nielegalną migracją, pomocy dla Kijowa w wojnie z Rosją oraz pomocy Izraelowi w jego działaniach w Strefie Gazy. To właśnie głównie kryzys migracyjny na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku - a właściwie zaproponowane w projekcie ustawy rozwiązania - spowodowały, że republikanie zagłosowali przeciwko całemu pakietowi. Warto przy tej okazji wspomnieć, że niechęć części republikanów do hojnego wspierania Ukrainy wynika także ze sposobu dystrybucji przekazywanych jej środków przez rządzących demokratów. Już w 2022 roku można było przeczytać, także w polskich publikacjach - choćby na stronie Warsaw Enterprise Institute w artykule Dariusza Matuszaka „Czy republikanie nie chcą pomagać Ukrainie”, że rządząca w Stanach Zjednoczonych lewica wykorzystuje wojnę na Ukrainie do promocji agendy politycznego ruchu homoseksualnego i ideologii gender w tym kraju. Desperacja chcących ratować swoje państwo elit ukraińskich z pewnością jest żyzną glebą dla skuteczności propagandy mające na celu instytucjonalizację rozwiązań społecznych, których efektem musi być demontaż ładu publicznego u naszego wschodniego sąsiada. Część z funduszy przekazywanych na Ukrainę od początku wojny ma trafiać do organizacji pozarządowych realizujących amerykańską politykę kolonizacji kulturowej w odcieniu tęczowego radykalizmu charakterystycznego dla partii prezydenta Bidena. Tego rodzaju działania powodują sprzeciw republikanów. Jednak reakcja Donalda Tuska, żerująca na niskim poziomie orientacji Europejczyków - także Polaków - w sprawach polityki amerykańskiej, stała się początkiem nowego impulsu mającego wzmocnić, i tak już silne, przekonanie opinii publicznej na Starym Kontynencie, wedle której Donald Trump zamierza porzucić swoich sojuszników po wschodniej stronie Atlantyku i oddać ich w ręce Rosji.
Już dzień później, w środę 7 lutego., gdy kwestię wsparcia sojuszniczego dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu oddzielono od wewnętrznych problemów Stanów Zjednoczonych, wielu republikanów w Senacie zagłosowało za dalszym procedowaniem w sprawie pakietu środków pomocowych dla broniącego się kraju. Należałoby powiedzieć, że poza utrudniającym debatę kontekstem kampanii wyborczej, sytuacja w Senacie nie była w szczególny sposób krytyczna. A jednak Tusk zdecydował się na kuriozalne dyplomatycznie szturchnięcie amerykańskich decydentów. „Poważni politycy i eksperci w Waszyngtonie wiedzą, że Donald Tusk to harcownik niemieckiego planu wypchnięcia z Europy USA i zaproszenia Putina do Unii Obronnej, przewidzianej w poprawkach do traktatów UE” - pisał 12 lutego roku na portalu X Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris. Choć od tamtych wydarzeń minął prawie miesiąc, zarysowane wtedy tropy narracyjne wciąż trwają. Prof. Zbigniew Lewicki 24 lutego na falach radia RMF FM stwierdził, że Ukraina ma peryferyjne znaczenie dla polityki Stanów Zjednoczonych, a Waszyngton osiągnął już swoje cele związane z wojną - osłabienie militarne i gospodarcze Rosji oraz przetestowanie uzbrojenia. Ta opinia łatwo może być interpretowana jako zapowiedź spodziewanego przez wielu odejścia Amerykanów z Europy Środkowej i Wschodniej (CEE). Odejścia zbiegającego się w czasie z początkiem kadencji nowego prezydenta.
Co na to Unia?
Wzmacnianie poczucia zagrożenia w społeczeństwach poprzez rysowanie za pomocą mediów perspektywy rzekomej niestabilności polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych ma duże znaczenie dla elit Unii Europejskiej, do których przynależy także Donald Tusk. Elity te mają obecnie jeden cel - przekonać europejskie społeczeństwa, że ich bezpieczeństwo zależy od zgody na centralizację i wzmocnienie ponadnarodowej władzy na starym kontynencie. Proces ten dla niepoznaki nazwany jest „federalizacją”. Narracyjnie polityka Brukseli czy Berlina w tym zakresie, choć dość karkołomna, nie jest pozbawiona pewnej logiki. Atakowanie Donalda Trumpa i Partii Republikańskiej ma zniechęcić potencjalnego przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych do angażowania się w Europie, a jednocześnie wymusić na amerykańskiej prawicy bieżące poparcie dla dalszego wspierania Ukrainy. Amerykańskie wsparcie dla Ukrainy kupuje bowiem dominującym europejskim stolicom czas. Czy chodzi o czas na zbrojenia i przygotowanie się do długotrwałej zimnej, a może i gorącej wojny z Rosją? Niekoniecznie.
Z perspektywy Berlina zapewne przede wszystkim chodzi o czas, który potrzebny jest na odebranie suwerenności narodom europejskim i wstępne skonsolidowanie projektu Europy Federalnej. Sukces w tym zakresie otwierałbym nowe i bardziej korzystne dla niemieckiego interesu możliwości układania nowego porządku w zachodniej części Eurazji. Nie bez przyczyny, jak zauważył niedawno Marek Wróbel, prezes Fundacji Republikańskiej, „w co drugim ruchu i słowie liderów UE i jej członków jest przekaz >ZMIANA TRAKTATÓW UNIJNYCH<”. Zagrożeniom jakie wynikają dla Polski z projektu „federalizacji” Europy Instytut Ordo Iuris poświęcił wydany niedawno obszerny raport pt. „Po co nam suwerenność?”. Można postawić hipotezę, że unijne elity, razem z elitami w Berlinie i Paryżu, przyjmują założenie, wedle którego zwiększona polityczna masa zjednoczonej Europy Federalnej, uwolniona od wpływów amerykańskiego interesu, okaże się wystarczająca, by ustalać warunki pokoju i współpracy z Moskwą. W takim układzie politycznym Polska i inne kraje naszego regiony stałyby się jedynie przedmiotami polityki imperialnej prowadzonej przez dominujące na kontynencie od XIX wieku centrale. Europie Środkowej, która w znacznej mierze jest obszarem dawnej Pierwszej Rzeczpospolitej, proponowany jest obecnie - właściwie bez możliwości odmowy - powrót do modelu podległości analogiczny do tego jakiego doświadczyliśmy w epoce rozbiorowej. Doświadczenie XX wieczne pokazuje zaś, że to właśnie amerykańskie interesy w Europie, a także gotowość narodów naszego regionu do samostanowienia, okazywały się dźwignią względnej niezależności dla CEE. Tak było zarówno po pierwszej wojnie światowej, jak i po roku 1989. Politycznym zadaniem dla Warszawy jest zatem obecnie podtrzymywanie w amerykańskich elitach przekonania, że posiadanie lojalnego geopolitycznego buforu pomiędzy kapryśną Europą Zachodnią z Rosją jest korzystne dla ich interesów.
Zagrożenie dla Polski
Reprezentacją zarysowanych powyżej celów europejskich elit były nie tak dawne wypowiedzi polskich polityków należących do stronnictwa profederacyjnego. Przypomnijmy tylko słowa marszałka Sejmu Szymona Hołowni o „wgniataniu Putina w ziemię”, czy niewątpliwie błyskotliwą krytykę Rosji, którą w Radzie Bezpieczeństwa ONZ przeprowadził Radosław Sikorski. Zebrał on i w Polsce, i w świecie zachodnim poklask polityków i komentatorów z różnych obozów politycznych. Zdecydowana retoryczna antyrosyjskość, połączona z próbą lobbowania wśród republikańskich senatorów na rzecz poparcia dla kolejnego dużego pakietu pomocowego dla Ukrainy, w które zaangażował się Sikorski może skutkować przekonaniem przynajmniej części polskiego społeczeństwa, że to właśnie Unia Europejska, w przypadku zwycięstwa Trumpa w wyborach prezydenckich, będzie głównym gwarantem polskiego bezpieczeństwa. Na dziś jednak UE nie ma innego potencjału odstraszania czy powstrzymywania Rosji niż przekształcenie się w jeden ogromny organizm państwowy, w ramach którego interesy poszczególnych narodów będą mogły być ignorowane i wyprzedawane w zamian za polityczną stabilizację. Krótko czy średnioterminowe wzmocnienie antyrosyjskości może się Tuskowi i jego politycznym sojusznikom w Europie opłacać. Prawdopodobnie dzięki niej zabierze on wynikającą z tego rentę społecznego poparcia i będzie starał się skonsumować je jako poparcie dla projektu federalizacji. Gdy cele te zostaną osiągnięte, ponowny reset z Moskwą w ramach szerszej konstrukcji europejsko-rosyjskiej osi nie jest już trudny do wyobrażenia. Taki rozwój wypadków byłby dla Polski historycznie bardzo niebezpieczny.
Politykę nieco odmienną, ale analogiczną prowadzi Paryż, dla którego mniej interesujący niż dla Niemców jest powrót do wymiany ekonomicznej z Rosją, ale za to szczególnie ważna pozostaje kwestia europejskiej autonomii strategicznej. „Francja, mówiąc o europejskiej autonomii strategicznej jako koncepcji, która poniekąd w ten sam sposób traktuje wszystkie mocarstwa z USA włącznie, dezawuuje znaczenie NATO i amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Europy” - mówił w kwietniu 2023 roku analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Marcin Terlikowski. Wypowiedź prezydenta Francji Emmanuela Marcona, z 26 lutego, z której wynika, że Paryż nie wyklucza wysłania żołnierzy krajów zachodu na Ukrainę wpisuje się w logikę francuskich celów politycznych. Retoryczna radykalizacja stanowiska prezydenta Francji wobec Rosji być może ma osiągnąć pewien efekt odstraszający wobec Moskwy, ale przede wszystkim wygląda na „autonomiczną” inicjatywę lidera jednego z europejskich mocarstw nuklearnych, dzięki której podniesie się ranga Paryża w przyszłych negocjacjach pokojowych. Na taką interpretację wskazuje choćby zdystansowanie się od tej propozycji przez polskiego prezydenta Andrzeja Dudę. Oznacza to być może, że temat ten nie był konsultowany z jedynym poważnym gwarantem bezpieczeństwa w obszarze CEE, czyli Stanami Zjednoczonymi. Europejska „autonomia strategiczna”, w związku ze stosunkowo nikłymi możliwościami militarnymi państw europejskich, oznaczałaby prawdopodobnie wzrost oddziaływania wpływów rosyjskich w krajach naszego regionu.
Na początek marca, kwestia kto rzeczywiście zaproponował, by wojska krajów Zachodu znalazły się na Ukrainie otacza informacyjna mgła. Kolejne kraje, w tym również Polska, a także Jens Stoltenberg, szef NATO oraz prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden zaprzeczyli, by istniała taka możliwość.
*
Donald Trump w obliczu wojny
Warto wreszcie przyjrzeć się - z pomocą obszerniejszych cytatów - jaka według Donalda Trumpa powinna być rola NATO w latach jego ewentualnej drugiej kadencji na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wielu komentatorów uchwyciło się słów o rzekomej woli republikańskiego kandydata do zachęcania Putina, by zaatakował jedno z państw NATO. Niemal zupełnie pominięto w głównym przekazie politycznym inną część wypowiedzi Trumpa. Niewymieniony z imienia i nazwiska lider, w przytoczonej przez Trumpa rozmowie wprost zasugerował, że Stany Zjednoczone mają obowiązek wypełniać swoje zadania dotyczące północnoatlantyckiego bezpieczeństwa, jednocześnie lekceważąco odniósł się do obowiązku łożenia na wspólną obronność spoczywającą także na jego własnym kraju.
Pracę zebrania w jednym miejscu rozproszonych w różnych tekstach i wypowiedziach elementów doktryny politycznej Donalda Trumpa wobec NATO, konfliktu światowego i wojny na Ukrainie wykonał Rafał Michalski, znany na portalu X obserwator polityki amerykańskiej i badacz amerykańskiego prawa. Swój wątek opublikował 11 lutego. Perspektywa Donalda Trumpa układa się w pewną konsekwentną strategię polityczną, która powinna być w Polsce analizowana bez oburzenia. W kampanijnym programie Trumpa, znanym jako Agenda 47, znajdziemy znane stanowisko republikańskiego polityka wobec wojny na Ukrainie. Od tego fragmentu możemy zacząć analizę.
„Gdybym był prezydentem, wojna rosyjsko-ukraińska nigdy by się nie wydarzyła. Ale nawet teraz, gdybym został prezydentem, byłbym w stanie wynegocjować zakończenie tej straszliwej i szybko eskalującej wojny”.
Równocześnie w tym samym dokumencie Trump jasno daje do zrozumienia, że zadaniem Stanów Zjednoczonych jest odpowiedzialność za los rozsianych na całym globie państw sojuszniczych.
„Musimy być w stanie bronić naszej ojczyzny, naszych sojuszników i naszych zasobów wojskowych na całym świecie przed zagrożeniem ze strony rakiet hipersoniczych - niezależnie od tego, skąd zostaną wystrzelone”.
Choć w tekście tym jest mowa o zagrożeniu rakietami „niezależnie od tego, skąd zostaną wystrzelone”, jest jasne, że technologią hipersoniczną dysponują na dziś jedynie Rosjanie. A zatem sam Trump i jego doradcy doskonale zdają sobie sprawę, że imperializmu rosyjskiego nie można lekceważyć.
Trump za deklarowany cel w polityce globalnej stawia sobie ograniczanie zagrożenia jakim jest tlące się niebezpieczeństwo III wojny światowej:
„Każdego dnia, w którym trwa ta zastępcza bitwa na Ukrainie, ryzykujemy wojnę światową” - czytamy na stronie kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Wypowiedź tę trzeba traktować jako realistyczny wyraz braku gotowości - w opinii liderów republikańskich - Stanów Zjednoczonych do prowadzenia i - co ważniejsze - kontrolowania „skalowanej” wojny światowej w wielu zapalnych punktach świata. Ameryka potrzebuje czasu, potrzebuje reform i takiej optymalizacji polityki, która pozwoli na przygotowanie do starcia mocarstw, które rozegrać może się raczej na Pacyfiku. Chęć uniknięcia wojny światowej oznaczającej katastrofę humanitarna i ekonomiczną dla całego świata, należy traktować jako jeden z najważniejszych postulatów w agendzie Donalda Trumpa.
W tym kontekście szczególnie interesująca jest krytyka, jaką republikański kandydat na prezydenta kieruje w stronę neokonserwatystów:
„Ponadto należy również całkowicie zaangażować się w demontaż całego globalistycznego establishmentu neokonserwatystów (...) który nieustannie wciąga nas w niekończące się wojny, udając, że walczymy o wolność i demokrację za granicą”.
Stosunek Trumpa do sprawy ukraińskiej
W sprawie NATO Rafał Michalski cytuje dłuższe fragmenty wypowiedzi Trumpa, które obejmują także ocenę polityki amerykańskiej wobec Ukrainy. Szczególne słowa krytyki Trump kieruje w stronę „ludzi, jak Victoria Nuland”. Nuland jest asystentem sekretarza stanu w amerykańskim Departamencie Stanu i jednocześnie szefową Biura ds. Europy i Eurazji:
„Wreszcie musimy zakończyć proces, który rozpoczęliśmy pod moją administracją, a który polega na zasadniczej ponownej ocenie celu i misji NATO. Nasz establishment w polityce zagranicznej nieustannie próbuje wciągnąć świat w konflikt z uzbrojoną w broń nuklearną Rosją, opierając się na kłamstwie, że stanowi dla nas największe zagrożenie. Jednak największym zagrożeniem dla dzisiejszej cywilizacji zachodniej nie jest Rosja”.
I dalej:
„Przez dziesięciolecia ci sami ludzie, jak Victoria Nuland i wiele innych podobnych osób podobnych do niej, mieli obsesję na punkcie popychania Ukrainy w stronę NATO, nie wspominając już o wsparciu Departamentu Stanu dla powstań na Ukrainie. Ci ludzie od dawna szukali konfrontacji, podobnie jak miało to miejsce w Iraku i innych częściach świata, a teraz balansujemy na krawędzi III wojny światowej”.
Nie da się ukryć, że powyższe słowa Trumpa łatwo rezonują z rosyjskim i chińskim opisem trwającego konfliktu. Gdy Papież Franciszek przytoczył wypowiedź pewnego anonimowego lidera jednego z państw światowego Południa o „NATO szczekającym pod drzwiami Rosji”, spotkała go za to intensywna krytyka. Jednak różnica pomiędzy słowami Trumpa, a słowami Franciszka sprzed prawie dwóch lat jest zasadnicza. Papież, wbrew własnemu nauczaniu, nigdy nie potępił, ani nawet nie skrytykował Rosji za inwazję na Ukrainę. Tymczasem stanowisko Trumpa wobec tej agresji jest jednoznaczne:
„Nic z tego [co dotychczas zostało powiedziane - przyp. TR] w żaden sposób nie usprawiedliwia skandalicznej i straszliwej inwazji na Ukrainę rok temu [...]. Głównym interesem Ameryki w Europie Wschodniej jest pokój i stabilność. Chcemy, żeby ludzie przestali umierać. Ta wojna nigdy nie powinna się wydarzyć, ale już dawno nadszedł czas, aby położyć kres bezsensownej śmierci i zniszczeniu”.
Jeśli słowa Franciszka można uznać za niezbyt udaną próbę wejścia w orkiestrę nowego koncertu mocarstw, tak wypowiedzi Trumpa, który rzeczywiście już niedługo może kierować polityką jednego z tych mocarstw trzeba widzieć w innej perspektywie. Sceptycyzm wobec amerykańskiego imperializmu nie musi oznaczać porzucania sojuszników, a raczej - co już wspomniałem - skalowanie własnych możliwości i optymalizację zachodniego systemu bezpieczeństwa. Dlatego retorykę Trumpa należy raczej traktować jako próbę wymuszenia na Europie bardziej proporcjonalnego zaangażowanie w finansowe utrzymywanie przewag cywilizacji północnoatlantyckiej w polityce i ekonomii globalnej. Diagnoza Trumpa jest następująca - wobec rosnącego napięcia Stanów Zjednoczonych w relacjach z Chinami, a także problemów wewnętrznych, kwestia bezpieczeństwa północnoatlantyckiego musi być traktowana przez europejskich sojuszników poważnie.
I tu rzeczywiście Donald Trump nie przebierał w słowach, gdy rok temu mówił:
“Poproszę Europę o zwrot kosztów odbudowy zapasów wysłanych na Ukrainę, Faktem jest, że wydaliśmy prawie 200 miliardów dolarów na pomoc Ukrainie, a Europa wydała zaledwie ułamek tej kwoty”.
Największe państwa Europy jednak nie chcą płacić za bezpieczeństwo, co jest dziś coraz bardziej oczywiste. Chcą być bezpieczne kosztem innych - amerykańskiego podatnika lub kosztem państw CEE.
Gdzie szukać gwarancji bezpieczeństwa?
Presja ze strony Stanów Zjednoczonych by Europa w większym zakresie dokładała się do systemu północnoatlantyckiego bezpieczeństwa może wzmacniać u części europejskich liderów tendencję do myślenia, że alternatywą dla sojuszu z Ameryką jest Eurazja od Lizbony do Władywostoku proponowana przed laty przez Putina. Kartą przetargową w tej grze byłaby zapewne suwerenność, a może i niepodległość państw CEE. Z polskiej perspektywy wywieranie nacisku na europejskich sojuszników, by zaczęli inwestować w bezpieczeństwo kontynentu, bez ulegania mrzonkom o pokojowej koegzystencji z Rosją, szczególnie w czasie, gdy możliwy jest globalny konflikt na Pacyfiku, powinno być kluczowe. Dla Polski Rosja pozostanie, tak czy inaczej, zagrożeniem. Dlatego, przy zachowaniu zwykłej ostrożności, należałoby Donalda Trumpa traktować raczej jako potencjalnego sojusznika - przynajmniej w zakresie celu, którym jest poprawa zdolności obronnych NATO niż wroga namawiającego Putina do ataku na któreś z państw naszego kontynentu. Jedno jest jednak pewne - żaden amerykański prezydent, czy to Biden czy Trump nie zapewni nam osiągnięcia celu obecnie podstawowego, jakim jest zachowanie suwerenności, dla której głównym zagrożeniem pozostaje na dziś - nie lekceważąc zagrożenia rosyjskiego - zachodnioeuropejski imperializm i polityczne kleszcze, w których może nas uwięzić razem z moskiewskim gigantem.
Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
27.12.2023
· Eskalacja konfliktu zbrojnego między Hamasem a Izraelem w Strefie Gazy może spowodować, że zniknie z tych terenów i tak już nieliczna mniejszość chrześcijańska.
· Władze Izraela oficjalnie piętnują ataki na mniejszości religijne, jednak ich działania faktycznie nie przynoszą rezultatów.
· Postulaty Zgromadzenia Ogólnego ONZ nie znajdują zrozumienia ze strony izraelskich władz.
Szesnastego grudnia od kul izraelskiego snajpera zginęły dwie osoby – matka i córka wychodzące z jedynego kościoła katolickiego w Gazie. Obie kobiety należały do lokalnej wspólnoty chrześcijańskiej i aktywnie uczestniczyły w życiu parafii. W kościele przebywały również chrześcijańskie rodziny, które schroniły się przed trwającymi walkami. Według świadków, „żołnierze strzelali z zimną krwią”[1]. Mimo wezwania patriarchy Jerozolimy, nie zaprzestano ataków. Początkowo wojsko Izraela uzasadniając atak argumentowało, że otrzymało informację, iż „na terenie parafii znajdują się wyrzutnie rakiet”[2]. Natomiast 17 grudnia Siły Obronne Izraela (Israel Defense Forces - IDF) zaprzeczyły twierdzeniom, jakoby ich celem była katolicka parafia w Strefie Gazy[3]. Ponadto podkreślono, że IDF „nie bierze na cel cywilów, bez względu na ich religię”[4]. W kolejnym oświadczeniu, z 19 grudnia, IDF opublikowało wstępny raport z wymiany ognia z Hamasem z okolic kościoła, w którym ponownie stwierdzono, że armia izraelska nie ponosi odpowiedzialności za śmierć dwóch kobiet. W raporcie wyjaśniono, że we wskazanym rejonie miała miejsce wymiana ognia między IDF a Hamasem: „terroryści Hamasu wystrzelili granat rakietowy w kierunku żołnierzy IDF z okolic kościoła”. Jak podkreślono, żołnierze IDF zidentyfikowali trzy osoby w pobliżu, które działały jako „obserwatorzy” Hamasu i „kierowały ich atakami”, i „strzelili do obserwatorów, trafiając ich”[5].
Coraz więcej ofiar wśród chrześcijan z Gazy
Wydarzenie z 16 grudnia było jednym z wielu, w którym ofiarami padli chrześcijanie mieszkający w strefie Gazy. W tym samym czasie opinia publiczna została poinformowana, że pocisk izraelskiej armii uderzył w klasztor Sióstr Misjonarek Miłości w Gazie. Budynek został poważnie uszkodzony. Według dostępnych informacji, „w klasztorze, który znajduje się na terenie parafii, opiekowano się 54 osobami niepełnosprawnymi”[6]. Natomiast 19 października armia izraelska zbombardowała kościół św. Porfiriusza w Gazie, w którym chroniło się ok. 50 wiernych. Na skutek ataku zginęło kilkanaście osób[7].
Aktów przemocy ze strony armii izraelskiej wobec chrześcijan jest coraz więcej, mimo że już na samym początku wojny duchowni zgłosili Kościół Świętej Rodziny w Gazie do izraelskiej armii jako miejsce modlitwy i schronienia cywilów. Obecnie na terenie parafii przebywa ponad 600 uchodźców, w tym dzieci i osoby starsze, które znalazły tam schronienie[8]. Z dostępnych danych wynika, że od 7 października życie straciło 2% liczącej ok. 1000 osób wspólnoty chrześcijańskiej zamieszkującej Strefę Gazy, zniszczono również domy ponad 50 rodzin. W wywiadzie dla „L’Osservatore Romano” o. Francesco Patton - kustosz Ziemi Świętej, stwierdził, że sytuacja chrześcijan zawsze była trudna ale wraz z wybuchem wojny „położenie palestyńskich chrześcijan staje się wyjątkowo trudne” i obawia się, że znikną oni całkowicie ze Strefy Gazy[9].
Wojna z terrorystami, a chrześcijanie cierpią
Sytuacja chrześcijan jest trudna nie tylko w Strefie Gazy, ale i w samym Izraelu. Obecnie w Ziemi Świętej chrześcijanie stanowią zdecydowaną mniejszość. W Izraelu jest ich ok. 2%, a na Zachodnim Brzegu około 1,5%. Ze względu na ataki i dyskryminację, nie tylko ze strony ortodoksyjnych Żydów, ale i izraelskich żołnierzy, chrześcijanie decydują się na opuszczenie Izraela. Spirala przemocy nasiliła się szczególnie od początku 2023 r. Przykładowo, w styczniu 2023 r. dwóch żydowskich nastolatków zostało aresztowanych za niszczenie grobów na protestanckim cmentarzu na Górze Syjon. Dewastacji ulegają zarówno budynki społeczności ormiańskiej w Jerozolimie, jak i ormiańskie restauracje. Żydzi dopuszczają się również niszczenia figur Chrystusa, atakują katolickich księży i zakonnice[10]. W połowie roku ilość incydentów była tak duża, że w lipcu polski MSZ interweniował w sprawie ataków na pielgrzymów i członków klasztoru polskich sióstr elżbietanek w Jerozolimie[11]. W jednym z wywiadów udzielonych w lipcu dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, łaciński patriarcha Jerozolimy Pierbattista Pizzaballa stwierdził, że choć agresja ze strony Żydów wobec chrześcijan nie jest niczym nowym, to swego rodzaju novum stanowi częstotliwość, z jaką dochodzi do ataków[12]. Eskalację agresji dostrzegła również komisja biskupów „Iustitia et Pax”, która 28 lipca 2023 r. wydała specjalne oświadczenie. W dokumencie podkreślono, że takie zachowania jak „plucie, obelgi, przemoc fizyczna, a także wandalizm i graffiti są popełniane głównie przez żydowską młodzież ekstremistyczną”, a władze państwowe nadal zezwalają na te „przejawy pogardy”[13].
Stanowisko władz Izraela
Władze Izraela oficjalnie potępiają wszelkie ataki na mniejszości religijne[14]. Agresywne zachowania wobec chrześcijan potępił naczelny rabin Jerozolimy Shlomo Amar, który w oświadczeniu z czerwca 2023 r. stwierdził, że „takie zachowanie jest surowo zabronione”, bowiem jest sprzeczne z prawem żydowskim[15]. W tym samym tonie wypowiedziała się zastępca burmistrza Jerozolimy Fleur Hassan-Nahoum, która podkreśliła, że władze miasta podejmują działania, jak tylko otrzymują skargi o nękanie chrześcijan[16]. W ostatnim czasie zapowiedziano również utworzenie w Jerozolimie specjalnej grupy dochodzeniowej[17]. Zdaniem jednak przedstawicieli mniejszości chrześcijańskiej, w większości przypadków policja nie reaguje adekwatnie do sytuacji a wandale mają wręcz „ciche” przyzwolenie ze strony rządzących[18]. Przywódcy mniejszości religijnych w tym kontekście zwracają uwagę, że premier Izraela Benjamin Netanjahu dopiero w październiku 2023 r. ogłosił politykę „zero tolerancji” wobec ataków ze strony ultraortodoksyjnych Żydów[19]. Potwierdzeniem zgłaszanych obaw może być również to, że Netanjahu oraz jego gabinet nazywany jest „najbardziej religijnym i prawicowym rządem w historii Izraela” co może, w ocenie komentatorów, „ośmielać” radykałów[20]. Zdaniem politologów, w szczególności na uwagę zasługuje osoba Itamara Ben-Gewira z „Żydowskiej Siły”, który nie ukrywa swojej niechęci do chrześcijan[21]. W swojej praktyce prawniczej zasłynął m.in. z obrony żydowskich radykałów oskarżanych o akty nienawiści[22]. W ten schemat radykalnych poglądów wpisują się aktywiści, m.in. Elisha Yered, ekstremista i były rzecznik skrajnie prawicowego parlamentarzysty Limora Son Har-Melecha[23]. Yared w ostatnich miesiącach zasłynął kontrowersyjnym wpisem na platformie „X”, w którym stwierdził, że „(…) plucie w pobliżu księży lub kościołów jest starożytnym żydowskim zwyczajem”[24]. Antychrześcijańska postawa widoczna jest również w coraz większym ograniczaniu chrześcijanom ze Strefy Gazy wjazdu do Betlejem i Jerozolimy[25].
Podsumowanie
W jednej z ostatnich wypowiedzi dla radia RMF FM, rabin Szalom Dow Ber Stambler przewodniczący Chabad-Lubawicz, przekonywał polskich słuchaczy, że „nie ma bardziej humanistycznego wojska i bardziej humanistycznej polityki niż izraelska”[26]. Wydarzenia z ostatniego roku zdają się przeczyć tym twierdzeniom. Konflikt między Izraelem a Hamasem eskaluje do tego stopnia, że jego ofiarami padają osoby postronne. Dostrzega to również społeczność międzynarodowa. Już w październiku tego roku sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres alarmował, że Izrael łamie prawo międzynarodowe w Strefie Gazy. W reakcji władze Izraela cofnęły wizy dla urzędników ONZ[27]. Natomiast 12 grudnia Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję (A/ES-10/L.27)[28], w której wezwano władze Izraela do „natychmiastowego humanitarnego zawieszenia broni” oraz ochrony ludności cywilnej i dostępu pomocy humanitarnej[29]. W odpowiedzi ambasador Izraela nazwał rezolucję „obłudną”[30]. Kolejne trzy rezolucje przyjęto 20 grudnia 2023 r. W sumie w 2023 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło 23 rezolucje, z czego 14 dotyczyło bezpośrednio Izraela. Skomentował to Hillel Neuer, dyrektor wykonawczy UN Watch nazywając ten stan „farsą” i dyskryminacją”. W konkluzji swej wypowiedzi, Neuer zarzucił ONZ stronniczość oraz naruszenie zasady równego traktowania wszystkich państw w celu, jak to określił, „zrobienia z Izraela kozła ofiarnego”[31]. Akty przemocy wobec chrześcijan potępił także Papież Franciszek, który podkreślił, że celem izraelskich ataków w Strefie Gazy są „nie terroryści a rodziny, dzieci, osoby chore i niepełnosprawne oraz siostry”[32].
Dr Kinga Szymańska – analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris
25.10.2023
· Ministerstwo Spraw Zagranicznych i sekretariat Rady Europy zorganizowały w Warszawie seminarium poświęcone tematyce praw człowieka
· Wydarzenie ma miejsce co roku, a jego celem jest dyskusja na temat najistotniejszych kwestii praw człowieka w Europie
21.09.2023
W niedzielę obchodziliśmy 84. rocznicę sowieckiej agresji na Polskę, która stała się początkiem ciągu niezliczonych zbrodni. Przelano morze polskiej krwi. Tymczasem w Polsce wciąż stoją propagandowe pomniki, wyrażające wdzięczność wobec Armii Czerwonej za… „wyzwolenie” Polski.
Komunistyczne pomniki nadal straszą…
Nic dziwnego, że Polacy coraz częściej biorą sprawy w swoje ręce i niszczą symbole komunistycznej opresji. Ku ich zaskoczeniu, polskie organy ścigania stają w obronie komunistycznych pomników, a patriotom przedstawiane są zarzuty karne. Nie mogąc pozwolić, aby Polacy byli karani za walkę z komunistyczną propagandą, prawnicy Ordo Iuris zapewniają im obronę. Od lat odnosimy w tych sprawach sukcesy.
W lipcu doprowadziliśmy do pozytywnego zakończenia sprawy Marka Wiosny, który w 2022 roku oblał czerwoną farbą dwa sowieckie obiekty propagandowe znajdujące się w Radomiu. Prokuratura oskarżyła mężczyznę o znieważenie i uszkodzenie pomnika, a więc czyny zagrożone karą nawet 5 lat pozbawienia wolności. Dzięki naszej interwencji, Sąd Rejonowy w Radomiu umorzył postępowanie. Nadal jednak reprezentujemy przed sądem dwóch mężczyzn, którzy zdemontowali w Elblągu symbole sierpa i młota z tablicy upamiętniającej Armię Czerwoną. Najbliższa rozprawa zaplanowana jest na 9 października.
Polacy winni niemieckim zbrodniom?
Dbając o pamięć o polskich bohaterach II wojny światowej, konsekwentnie walczymy też z rozpowszechnianymi na zachodzie kłamstwami o rzekomej polskiej odpowiedzialności za zbrodnie hitlerowskich Niemiec. W ramach tych działań, pozwaliśmy brytyjski dziennik „Daily Mail”, który pisał o „polskim obozie śmierci” w Sobiborze, duńskie pismo „Berlingske” piszące, że polski rząd „pomagał nazistom” w eksterminacji Żydów oraz francuski portal „France Culture” za twierdzenia o „odpowiedzialności Polski za zbrodnie Trzeciej Rzeszy”.
Niestety tego typu fałszywą narrację uprawdopodabniają szkalujące Polaków wypowiedzi polskich polityków i – co gorsze – naukowców. Przeciwstawiając się temu, złożymy pozew przeciwko prof. Barbarze Engelking-Boni, która w wywiadzie dla TVN24 zasugerowała, że Polacy traktowali powstanie w Getcie Warszawskim jako… widowisko.
Walczymy z rosyjskimi fake newsami
Kłamstwa uderzające w dobre imię Polski nie dotyczą jednak tylko naszej historii. Ich jaskrawym przykładem jest wchodzący do kin film Agnieszki Holland „Zielona granica”, w którym polskich strażników granicznych i żołnierzy, którzy bronią naszej Ojczyzny i całej Unii Europejskiej przed hybrydową agresją ze strony Białorusi i Rosji, ukazano jako okrutników bez współczucia dla „biednych uchodźców”. Snuta przez Holland fałszywa narracja wpisuje się w uderzającą w Polskę propagandę Rosji i Białorusi.
Tymczasem prawda o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej jest całkowicie inna. Nasi eksperci jako pierwsi w Polsce przygotowali szereg analiz prawnych, które wykazywały, że całkowitą winę za kryzys na granicy ponosi strona białoruska, która sztucznie wygenerowała łańcuch migracyjny w celu wywarcia na Polsce i całej UE szantażu migracyjnego. Zareagowaliśmy także, gdy prawnicy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka złożyli w imieniu migrantów skargę przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Przygotowaliśmy analizę prawną, w której wykazaliśmy, że żaden wiążący akt prawa międzynarodowego nie nakłada na Polskę obowiązku przyjmowania na swoje terytorium osób próbujących nielegalnie przekroczyć granicę.
Obecnie pracujemy nad wzbogaceniem opublikowanej w sierpniu analizy poświęconej polityce migracyjnej UE o problematykę dotyczącą kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Przedstawione przez nas wnioski do polityki migracyjnej Polski i UE spotkały się z zainteresowaniem naszych partnerów na Węgrzech i w USA. Problem właściwej reakcji na masową i niekontrolowaną migrację łączy bowiem coraz więcej krajów.
Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris