Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]
• Prezydent Donald Trump nominował Elise Stefanik - kongresmenkę polskiego i holenderskiego pochodzenia na stanowisko ambasadora Stanów Zjednoczonych przy Organizacji Narodów Zjednoczonych.
• Prezydent USA Donald Trump podpisał dekret wykonawczy uznający niezmienność „płci biologicznej” człowieka.
29.01.2025
Konferencja MEGA (Make Europe Great Again) odbywa się obecnie w Brukseli, w siedzibie Parlament
24.01.2025
Światowa prawica jest zachwycona rozpoczynającą się złotą erą Ameryki. Ale co tak naprawdę oznacza dla Polski, Ameryki i świata prezydentura tercetu tenorów? We wczorajszym exposé Donalda Trumpa padło wiele obiecujących konkretów oraz nie mniej oburzających lewicę oczywistości, ale też wybrzmiało kilka wzbudzających obawy zapowiedzi.
Oburzające lewicę oczywistości
Donald Trump przez lewą stronę sceny komentatorskiej uznany został za psychopatę, mordercę i degenerata, ponieważ stwierdził, że istnieją dwie płcie. Ma to doprowadzić do ogólnoświatowej pandemii samobójstw wśród młodzieży. Zapewne tej jej części, której nikt w szkole nie powiedział, że zgodnie z naukową definicją płeć to zespół cech pozwalających podzielić osobniki danego gatunku na męskie i żeńskie. O płci kulturowej zaś D. Trump nie mówił, co można odczytać jako jej nieuznawanie. Za takim rozumieniem przemawia podpisanie następnego dnia zarządzenia o „obronie kobiet przed ekstremizmem ideologii gender”.
Podobnie rzecz się ma z walką z nielegalną migracją. Polityka polegająca na tym, że granicę można – o zgrozo – przekraczać tylko w wyznaczonych miejscach i czasie na podstawie ważnych dokumentów, a osoby nielegalnie przebywające na terenie kraju zostaną deportowane, nie mieści się w głowach i sumieniach lewicy. Masowe deportacje, ich skutki i potencjalne poparcie społeczne dla tego rodzaju działań może ośmielić rządy krajów europejskich do wybrania podobnej drogi pozbycia się „problemu” migrantów niewnoszących nic do produktu krajowego brutto, a stanowiących jedynie obciążenie dla budżetu państwa, nieproporcjonalne do zysków z prób pobudzania konsumpcji wewnętrznej przez wypłacanie zasiłków.
Obiecujące konkrety
Trump zapowiedział ważne reformy, z reformą edukacji na czele. Teza prezydenta, że dzieci uczone są w szkołach wstydzić się siebie i nienawidzić swej ojczyzny wyznacza szlak nie tyle naukowej, ile kulturowej reformy oświaty. To ważny drogowskaz także dla europejskich krajów, w tym Polski, gdzie ideolodzy lewicy chcieliby przeprowadzać na dzieciach eksperymenty inżynierii społecznej polegające na formowaniu ich na swoich przyszłych wyborców. Tak w Ameryce, jak i w Polsce należy skończyć z wykorzystywaniem szkoły do celów politycznych, a powinno się zadbać o edukację i formację światłych obywateli, którzy z sukcesami poprowadzą kraj i naród w kolejne stulecia.
Strategicznie ważną zapowiedzią jest oparcie gospodarki na „tradycyjnych” surowcach energetycznych. Szaleńcze tempo wprowadzania Odnawialnych Źródeł Energii jako jedynego moralnego środka produkcji energii stanowi również zagrożenie dla bezpieczeństwa międzynarodowego. Deklaracja oparcia się na ropie i gazie wraz ze zwiększeniem ich produkcji oraz szerokim eksportem, nie tylko zapewni dodatkowe zyski amerykańskiemu skarbowi państwa i zwiększy odporność kraju, ale także osłabi rywali we wschodniej Europie i na Bliskim Wschodzie poprzez możliwe obniżenie cen ropy. Brak reakcji ze strony europejskich decydentów sprawi, że pozycja konkurencyjna europejskiej gospodarki się pogorszy. Jedynym sensownym rozwiązaniem z perspektywy przywódców Unii Europejskiej będzie wstrzymanie realizacji celów klimatycznych, przynajmniej na czas prezydentury Trumpa.
Potencjalnie wykorzystanie tańszej energii niż ta pochodząca ze źródeł odnawialnych przyczyni się do osłabienia presji inflacyjnej i... wsparcia rynku kryptowalutowego. Tańsza produkcja, transport, handel itd. przyczynią się do konkurencji cenowej na rynku. Niższa inflacja zaś to prawdopodobne, śmielsze (o ile względy polityczne nie staną na przeszkodzie) obniżki stóp procentowych przez amerykańską Rezerwę Federalną (czyli FED – odpowiednik Narodowego Banku Polskiego), tańszy kredyt i wyższy wzrost gospodarczy. Wydobycie ropy generuje jednak duże straty energii w postaci konieczności odprowadzenia i spalenia gazu znajdującego się pod ziemią. Proces ten można jednak wykorzystać do zasilania koparek kryptowalutowych, dzięki czemu konieczne, choć niezyskowne, spalanie gazu przynieść może realne korzyści w postaci bitcoinowego wynagrodzenia dającego się zamienić na dolary (nie wdając się w szczegóły, górnicy kryptowalut za swoją działalność otrzymują wynagrodzenie w Bitcoinie). Przykładowo w Teksasie rozwiązanie to staje się coraz powszechniejsze, a wraz ze wzrostem wydobycia ropy spodziewać się można wzrostu prokryptowalutowej tendencji odzyskiwania dolarów ze spalanego gazu.
Tematy przemilczane
Zadziwiająco mało było konkretów stricte gospodarczych. Prezydent Trump poprzestał na ogólnych deklaracjach, że Ameryka będzie wielka i bogata. Wzmocnienie Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełdy (SEC – instytucji, którą w uproszczeniu można porównać do polskiej Komisji Nadzoru Finansowego) i oparcie rozwoju gospodarczego na tańszej energii to z pewnością nie cały program gospodarczy nowego prezydenta.
Relatywnie niewiele uwagi poświęcił Trump obszarom zainteresowania drugiego wiceprezydenta Elona Muska. Zatknięcie gwiaździstego sztandaru na Marsie, wzmocnienie wolności słowa czy utworzenie w administracji jednostki DOGE (skrót od angielskiej nazwy Departamentu Efektywności Rządu oraz nazwa jednej z memicznych kryptowalut wspieranych przez Muska) to tylko sygnalizacja polityki w obszarach, za które będzie odpowiadał Musk. O wsparciu rozwoju sztucznej inteligencji Trump w ogóle nie wspomniał, choć była to ważna deklaracja z okresu kampanii wyborczej. Niemniej jednak spodziewać się należy bezprecedensowego wsparcia finansowego przekazywanego na projekty pozwalające osiągnąć pozycję światowego lidera w rozwoju AI.
Cały kryptowalutowy świat czekał jednak na jedno krótkie zdanie, które miało brzmieć: „Stworzymy narodową rezerwę Bitcoina”. Kryptoinwestorzy niczym gracze w „Familiadzie” trzymali dłonie nad myszkami przez całe przemówienie Trumpa, wsłuchując się choćby w mgliste oznaki tego kierunku polityki, by kupować bez opamiętania największą kryptowalutę świata. Na darmo. Zawiedzione nadzieje poskutkowały spadkiem ceny Bitcoina o blisko 7% w ciągu 60 minut (między 17.42 naszego czasu, gdy rozpoczynała się ceremonia zaprzysiężenia a 18.42, gdy przemówienie Trumpa już się zakończyło). Oczywiście brak tej deklaracji nie oznacza, że rezerwa nie powstanie (co widać chociażby w jedynie krótkoterminowym spadku ceny BTC ukazującym niesłabnące nadzieje inwestorów), a przyczyn jej tymczasowego braku może być wiele – z chęcią niepodbijania ceny przed rozpoczęciem skupu na czele aż po wpadkę wizerunkową, jaką zaliczył przed zaprzysiężeniem Official Trump coin, czyli kryptowaluta Prezydenta Trumpa.
Last but zdecydowanie not least, w przemówieniu nie wybrzmiały kwestie ochrony życia. Nie może to dziwić, ponieważ zdobycze poprzedniej kadencji Trumpa zostały już dawno uznane przez jego zaplecze polityczne za wystarczające. Trudno jednak się z tym zgodzić, patrząc z perspektywy pozycji konserwatywnych, które rzekomo są tożsame z ideami, które przyświecają Trumpowi. Ułaskawienie jednej z osadzonych aktywistek za jej działalność pro-life to ważny, lecz niewystarczający sygnał polityki ochrony życia w Stanach Zjednoczonych.
Zagrożenia i obawy
Najwięcej obaw budzi geopolityka, jaką prowadzić będzie Trump. Wszystkie bowiem szczytne cele i reformy mogą nie zostać zrealizowane, jeśli głównym zadaniem nowej administracji będzie zmaganie się z wojną lub ogólnoświatowym kryzysem gospodarczym. Przecież – first things first – nikt nie będzie walczył z ideologią woke zamiast z wrogiem zewnętrznym.
Wczorajsze przemówienie po raz kolejny pokazało, że Trump zamierza prowadzić politykę międzynarodową z pozycji siły i dominacji. Jest absolutnie przekonany, że jako władca największego, najbogatszego, najwspanialszego, najsilniejszego itp. państwa na świecie, wystarczy okazać siłę, żeby wszyscy się podporządkowali. Wydaje się, że w tym aspekcie dokonała się największa radykalizacja względem pierwszej kadencji, kiedy to Trump był przedstawiany jako sprawny biznesmen, który z każdym jest w stanie się porozumieć. Teraz deale polegać mają głównie na zastraszaniu tych, którzy po dobroci się nie dostosują do planów USA. Oczywiście może to być jedynie kampanijna poza i budowa pozycji negocjacyjnej, ale rzeczywiste działania nowego prezydenta należy obserwować z uwagą.
Pierwotną wielkość Ameryki Trump podkreślał w swym przemówieniu wielokrotnie. Jednocześnie obecna budowa większej wielkości USA polegać ma właśnie na międzynarodowych sporach – nakładaniu ceł (początkowo zapewne na Kanadę i Meksyk, a w dalszej kolejności na Chiny i Unię Europejską), ekspansji terytorialnej i politycznej, uderzaniu w sektor energetyczny rywali. To się może udać. Ale też może się nie udać... W końcu skuteczność negocjacji w sytuacji, gdy jedna strona czegoś chce, a druga nie, szacować można na równe 50% – przynajmniej na początku.
Z całą pewnością celem prezydentury będzie m.in. zakończenie wojny na Ukrainie. Nie poprzez zaniechanie wsparcia dla Ukrainy (choć Trump zawiesił już na 90 dni pomoc zagraniczną w celu oceny jej zgodności z celami polityki USA), bowiem tym wielka Ameryka okazałaby słabość i oddała pole Rosji, ale przez realne zakończenie konfliktu. Niestety cel ten nie obejmuje pokonania Rosji, tylko po prostu zakończenie wojny, co jedynie oddali zagrożenie ze wschodu w czasie o być może kilka lat. Jak ostatecznie potoczą się negocjacje i na jaki wariant odpowiedzi zdecyduje się Rosja – przeczekanie czy eskalacja – czas pokaże.
Nie na rękę Trumpowi jest także wojna izraelsko-palestyńska. Jednak Izrael to nie Ukraina i znaczenie sojusznika może uniemożliwić skupienie się wyłącznie na osiągnięciu niekwestionowanej dominacji gospodarczej i militarnej na Pacyfiku – począwszy od Kanału Panamskiego oczywiście. A rywal jest godny, bowiem Chiny pod względem gospodarczym aspirują do miana najważniejszego państwa świata, a to poddaje w wątpliwość wielkość Ameryki. Wojna celna może odbić się gospodarczą czkawką całemu światu, ale gdy chodzi o udowodnienie, że Ameryka Trumpa jest największą Ameryką na świecie, to cena nie gra roli.
Innym potencjalnym skutkiem polityki prowadzonej z pozycji siły, a nie skutecznej dyplomacji są możliwe kryzysy, z jakimi administracja Trumpa będzie się musiała zmierzyć. Lewica w globalnym biznesie wciąż odgrywa nieporównywalnie większą rolę niż konserwatyści. Podobnie jest w amerykańskim deep state. Zmuszenie prezesa SEC do rezygnacji, opuszczenie przez USA Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), które kontrastuje z ułaskawieniem Anthony’ego Fauciego przez Joe Bidena w ostatnich chwilach prezydentury czy potencjalny spór polityczny z FED to tylko niektóre symptomy nadchodzącego zagrożenia, którego nowa administracja będzie musiała uniknąć lub się z nim zmierzyć. Brak możliwości porozumienia się z nowym Prezydentem USA może doprowadzić do odwetu metodami właściwymi dla „demokratycznej” opozycji. W obliczu szybkich, nieznoszących sprzeciwu reform uderzających w interesy współczesnych pozapolitycznych władców, ogólnoświatowe kryzysy (gospodarczy lub zdrowotny) jawią się jako niemoralna i nieproporcjonalna, a więc całkiem realna, odpowiedź tych, których interesy mogłyby ucierpieć.
Kim jest nowy władca świata?
Pozostaje jeszcze kwestia samego tercetu, którego sposób życia może kontrastować z głoszonymi przez niego wartościami. Donald Trump uwierzył, że jego ocalenie z zamachu w Pensylwanii to znak od Boga, niejako namaszczający go przez Najwyższego do pełnienia misji – ma uczynić Amerykę wielką. To tłumaczy poniekąd zaostrzenie metod prowadzenia polityki, wszak „jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam”. Sęk w tym, że w historii świata byli już tacy, którzy na mundurach nosili dewizę Gott mit uns (Bóg z nami), zamiast Wir mit Gott (my z Bogiem). Może budzić niepokój przeświadczenie władcy potężnego państwa, że nie musi szukać woli Bożej przy podejmowaniu decyzji, bo Bóg udzielił mu już z góry poparcia.
Zaskakująca była również deklaracja, że Trump będzie jednoczył i wprowadzał pokój, co w naszych szerokościach geograficznych musi przywodzić na myśl uśmiechniętego, jednoczącego, przynoszącego pokój i harmonię Antychrysta z dzieła Sołowjowa, w którym autor napisał chociażby: „Chrystus przyniósł miecz – ja przyniosę pokój. On groził ziemi strasznym sądem ostatecznym – ale przecież ostatecznym sędzią będę ja, a sąd mój będzie nie sądem prawdy, tylko sądem łaski”. Świat ma już jednego Zbawiciela i innego nie potrzebuje. Potrzebuje jedynie ludzi, którzy będą narzędziami tego Pierwszego.
A jeśli już mowa o narzędziach, to zachwyty nad tercetem tenorów pokazują skalę umęczenia prawicy, jakiego dokonała lewica przez ostatnie dziesięciolecia. Cały prawicowy świat patrzy z nadzieją na lepsze jutro na ojców rodzin wielodzietnych. Z tym, że Trump ma piątkę dzieci z trzema żonami, a jego rozwody przeplatane były skandalami obyczajowymi. Drugi wiceprezydent Elon Musk ma dwanaścioro dzieci z różnymi kobietami, aktualnie nie jest żonaty, a niektóre z dzieci urodziły mu surogatki. Swoim dzieciom nadzieja konserwatystów nadała tradycyjne imiona X Æ A-Xii (Xii zastąpiło liczbę 12, ponieważ prawo stanu Kalifornia zabrania nadawania imion zawierających cyfry), Exa Dark Sideræl (obecnie po zmianie przez jej matkę imienia na symbol to po prostu Y), czy Tau Techno Mechanicus. Najporządniej z całej trójki wygląda wiceprezydent J.D. Vance, który co prawda jeszcze jako protestant wziął ślub z hiduistką (to podobno może komuś przeszkadzać) i ma z nią „tylko” trójkę dzieci, ale za to się nie rozwiódł. W 2019 r. przyjął nawet chrzest w Kościele katolickim i jako jedyny z całej trójki służył w amerykańskiej armii, co dla amerykańskich patriotów jest niezwykle ważne.
Podsumowanie
Tak, wiem, w sprawach życia prywatnego czepiam się nad wyrost – szczególnie wiceprezydenta Vance’a. Podobnie samego exposé, w którym siłą rzeczy nie da się powiedzieć wszystkiego, a niektórych rzeczy nawet nie należy. Ostatecznie oceny dokonywać należy na podstawie realnych działań, a nie jedynie ich zapowiedzi.
Na prawicy są takie osoby, które bezkrytycznie popierają Trumpa, co może być niebezpieczne dla Polski, bo ostatecznie jest on prezydentem USA i będzie działał, mając przede wszystkim na uwadze interes USA. Są też tacy, którzy mogą obawiać się rządów szalonych miliarderów chcących zdobyć władzę nad światem i umeblować go po swojemu. Wydaje się jednak, że poglądy całej trójki, które przekładają się na prowadzoną politykę, nie są sztucznie wykreowane, lecz prawdziwe, a pozytywny, konserwatywny „efekt Trumpa” stał się rzeczywistością jeszcze przed objęciem rządów przez 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Ulokowanie nadziei w postaciach tercetu tenorów pokazuje jednak, w jakim miejscu po dekadach ofensywy lewicy znalazła się światowa prawica. Ktokolwiek, kto głośno deklaruje poglądy sprzeczne z mainstreamem, jawi się jako ostatnia nadzieja na wolność słowa, ochronę życia, prawo własności czy samostanowienia – po prostu normalność. Zaobserwować można rzesze tych, którzy obserwując kolejne decyzje Trumpa, chcieliby zakrzyknąć: „Gdy Pan odmienił los Syjonu wydawało się nam, że śnimy. Usta nasze były pełne śmiechu, a język śpiewał z radości”. Owszem prezydentura Trumpa niesie nadzieję na konserwatywną zmianę, podobnie jak i na ogólnoświatowe zagrożenia. Zachowajmy wobec tego, szczególnie my – Polacy, krytyczne myślenie oraz trzeźwy umysł, by umieć skorzystać z szansy, jaka staje przed światową prawicą i jednocześnie uniknąć zagrożeń, jakie mogą czaić się tuż za rogiem.
Dr Łukasz Bernaciński - członek Zarządu Ordo Iuris
23.01.2025
Przemówienie inauguracyjne Donalda Trumpa pokazuje wyraziście przynajmniej trzy cechy nowoczesnego, witalnego, konserwatywnego ruchu. Więcej – trzy warunki zbudowania silnego, sprawiedliwego państwa.
ZDROWY ROZSĄDEK
Podstawowe problemy z którymi się dziś mierzymy, są generowane przez kolejne wcielenia socjalizmu: raz będzie to kulturowa lewica, innym razem ekologiści, kiedy indziej globalistyczna oligarchia. Kontrast między zdrowym rozsądkiem a opresywną utopią lewicy jest coraz szerzej dostrzegany. Złożone przez Trumpa zapowiedzi i deklaracja o „rewolucji zdrowego rozsądku” dobrze to ilustrują:
• Zdecydowane powstrzymanie masowej imigracji – ogłoszenie stanu nadzwyczajnego na południowej granicy, odsyłanie nielegalnych imigrantów.
• Walka z prawdziwymi przyczynami inflacji – niebotycznymi wydatkami publicznymi i sztucznie zawyżanymi cenami energii – „kryzys inflacyjny był spowodowany ogromnymi nadmiernymi wydatkami i rosnącymi cenami energii, dlatego dziś ogłoszę również krajowy stan wyjątkowy w dziedzinie energii”.
• Powrót do paliw kopalnianych – odrzucenie Green New Deal (odpowiednik Europejskiego Zielonego Ładu)
• Stop marnowaniu publicznych pieniędzy i zbędnej biurokracji – powołanie Department of Government Efficiency z Elonem Muskiem na czele.
• Wolność słowa - koniec z cenzurą
• Praworządność
• Koniec urzędowego wspierania ideologii - krytycznej teorii rasy, transgenderyzmu i programów DEI (diversity, equity, inclusion). “W tym tygodniu zakończę również politykę rządu polegającą na próbach społecznej inżynierii rasy i płci w każdym aspekcie życia publicznego i prywatnego. Stworzymy społeczeństwo, które będzie ślepe na kolor skóry i oparte na zasługach. Od dziś oficjalną polityką rządu Stanów Zjednoczonych będzie to, że istnieją tylko dwie płcie: męska i żeńska".
• Wspieranie dziedzictwa kulturowego
• Wspieranie pięknej, klasycznej architektury
• Silne wojsko
PATRIOTYZM i AMBICJA
„Stany Zjednoczone ponownie zaczną postrzegać siebie jako naród rozwijający się – taki, który pomnaża swoje bogactwo, poszerza swoje terytorium, buduje swoje miasta, podnosi nasze oczekiwania i niesie swoją flagę ku nowym horyzontom. (…) Ambicja jest siłą napędową wielkiego narodu, a nasz naród, właśnie teraz, jest bardziej ambitny niż jakikolwiek inny. Nie ma narodu takiego jak nasz. Amerykanie to odkrywcy, budowniczowie, innowatorzy, przedsiębiorcy i pionierzy. Duch pogranicza jest zapisany w naszych sercach. Zew kolejnej wielkiej przygody rozbrzmiewa w naszych duszach. (…) Amerykanie przemierzyli tysiące mil przez trudny, dziki teren. Przekroczyli pustynie, wspięli się na góry, stawili czoła nieopisanym niebezpieczeństwom, zdobyli Dziki Zachód, zakończyli niewolnictwo, ocalili miliony przed tyranią, wydźwignęli miliardy z ubóstwa, ujarzmili elektryczność, rozszczepili atom, wynieśli ludzkość w przestworza i umieścili wszechświat ludzkiej wiedzy w dłoni każdego człowieka. Jeśli będziemy działać razem, nie ma rzeczy, których nie moglibyśmy osiągnąć, ani marzeń, których nie moglibyśmy zrealizować. (…) Razem położyli tory kolejowe, wznieśli drapacze chmur, zbudowali wielkie autostrady, wygrali dwie wojny światowe, pokonali faszyzm i komunizm oraz triumfowali nad każdym wyzwaniem, przed którym stanęli. (…) Nie damy się podbić, nie damy się zastraszyć, nie zostaniemy złamani i nie poniesiemy porażki. Od dziś Stany Zjednoczone Ameryki będą wolnym, suwerennym i niezależnym narodem. Będziemy odważnie stawiać czoła wyzwaniom, będziemy żyć dumnie, będziemy marzyć śmiało i nic nie stanie nam na drodze, ponieważ jesteśmy Amerykanami. Przyszłość należy do nas, a nasz złoty wiek właśnie się rozpoczął”.
Możemy w podobnym duchu opowiadać o Polsce!
28.10.2024
Autor: David Engels
David Engels jest belgijskim historykiem specjalizującym się w historii starożytności, zwłaszcza starożytnego Rzymu. Najbardziej znany jest ze swoich książek porównujących bolączki późnej Republiki Rzymskiej, które doprowadziły do wojny domowej, cezaryzmu i pojawienia się „augustowskiego” konserwatywnego państwa-cywilizacji, ze współczesnymi pogłębiającymi się kryzysami Zachodu. W niniejszym artykule David Engels porównuje kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Donalda Trumpa nie do pierwszego Cezara Rzymu, ale do „populisty” Katyliny, którego nieudana próba rzucenia wyzwania skorumpowanej liberalnej elicie Rzymu w latach 60. p.n.e. poprzedziła konserwatywny zamach stanu pierwszego rzymskiego cesarza.
„Albowiem odkąd rzeczpospolita pod prawo i władzę kilku oligarchów przeszła, stale im królowie i tetrarchowie składają daniny, ludy i narody płacą haracze; my wszyscy inni, choć aktywni i dzielni, szlachta i nieszlachta byliśmy motłochem bez wpływów, bez znaczenia, poddani tym, dla których, gdyby rzeczypospolita była zdrowa, bylibyśmy postrachem. Przeto całe znaczenie, potęga, zaszczyty, bogactwo są albo u nich albo tam gdzie oni sobie życzą; nam zostawili niebezpieczeństwa, klęski wyborcze, wyroki sądowe, nędzę. Dokądże wreszcie cierpieć to będziecie, dzielni mężowie?” (Sall., Cat. 20,7-14).
Czy to fragment niedawnego przemówienia Donalda Trumpa, Marine Le Pen lub Viktora Orbána? Nie, to raczej polemika z ostatnich lat republiki rzymskiej – przypisywana słynnemu i szemranemu trybunowi plebsu, Katylinie. Podobieństwa są uderzające i wskazują na pytanie, które jest obecnie coraz częściej zadawane: czy Stany Zjednoczone Ameryki, a mówiąc bardziej ogólnie, nasza zachodnia cywilizacja, nie znajduje się w ostatnich latach swojej własnej „republikańskiej”, czyli demokratycznej ery?
Rzeczywiście, w ciągu ostatnich kilku miesięcy kwestia ta pojawiała się coraz częściej w mediach głównego nurtu, zwłaszcza w świecie anglosaskim (co, jeśli wolno mi wypowiedzieć nieco narcystyczną uwagę, jest dalekie od oryginalności): Już w 2013 r. zajmowałem się nią wyczerpująco w mojej książce Le Déclin: La crise de l’Union européenne et la chute de la République romaine – quelques analogies historiques (Przekład polski, uzupełniony: Na drodze do imperium. Kryzys Unii Europejskiej i upadek republiki rzymskiej. Paralele historyczne).
Podczas gdy amerykańska prawica obsesyjnie szuka podobieństw między obecnym kryzysem imigracyjnym a migracją ludów do rzymskiego cesarstwa w V wieku n.e., oddając się w ten sposób pewnej formie deklinizmu zaczerpniętej z późnej starożytności, która polega na postrzeganiu Trumpa jako swego rodzaju ostatniego bastionu przeciwko fali migracyjnej, lewica zamiast tego skupia się na zniszczeniu starej Republiki przez Juliusza Cezara, aby nadać sens fenomenowi Trumpa. Czyniąc to, przyjmuje dwie pozycje: po pierwsze, decyduje się na zasadniczo negatywne przedstawienie starożytnego dyktatora, zamiast uznać zarówno jego geniusz jako organizatora, jak i rozjemcy, nie wspominając już o stopniu korupcji, jaki istniał wówczas w Republice Rzymskiej; a po drugie, przyjmuje cokolwiek naiwny i pozytywistyczny punkt widzenia, postrzegając koniec Republiki Rzymskiej jako pewnego rodzaju „wypadek”, którego można było uniknąć, gdyby tylko ówcześni Rzymianie mieli lepszą zdolność do analizy politycznej – i oczywiście, gdyby uchwalili represyjne prawa przeciwko „prawicy”...
Nasze czasy przypominają nie późne Cesarstwo Rzymskie, ale schyłkową Republikę Rzymską
Moi czytelnicy zapewne wiedzą, że polemizuję ze snuciem analogii między współczesnością a późną epoką starożytną, ale nie jestem też przekonany, że wraz z Trumpem osiągnęliśmy etap rządów pierwszego cezara. A przynajmniej jeszcze nie teraz: nasz odpowiednik rzymskich wojen domowych może rzeczywiście okazać się nieuchronny, choć obecnie wciąż jesteśmy świadkami starcia między tym, co w starożytnym Rzymie nazywano optymatami i popularami – co jest symptomem zarówno poważnego kryzysu strukturalnego, jak i zbliżającej się transformacji politycznej. Dotyczy to zarówno Nowego Świata, jak i Starego Kontynentu.
Cofnijmy się więc w czasie o dwa tysiąclecia, kiedy to „optymaci” wspierali władzę senatu, podczas gdy „popularzy” kwestionowali tę władzę, polegając na ludzie. W I wieku p.n.e. Republika Rzymska była, podobnie jak kraje zachodnie dziś, naznaczona postępującym zubożeniem, bezrobociem, masową imigracją, rozpadem rodziny, utratą tożsamości, spadkiem demograficznym, globalizacją (na skalę śródziemnomorską), upadkiem religii przodków i pojawieniem się kultów orientalnych, nie wspominając o filozoficznym hedonizmie, spekulacjach finansowych, prymacie ekonomii nad polityką, izolowaniu się elit od rzeczywistości, apolitycznej postawie mas, niepewności co do poziomu życia, asymetrycznych wojnach, kulturze chleba i cyrku itd. System polityczny, sparaliżowany przez nepotyzm, korupcję, krótkotrwałe magistratury i rywalizację frakcyjną, uniemożliwiał podjęcie jakichkolwiek poważnych reform bez ryzyka wojny domowej, co oznaczało, że rozwiązywanie ważnych problemów musiało być odkładane z roku na rok. Nic więc dziwnego, że obywatele rzymscy, podobnie jak my dzisiaj, stopniowo decydowali się na odrzucenie uczestnictwa w systemie politycznym, który wyraźnie faworyzował niewielką elitę, stając się tym samym coraz bardziej otwarci na dyskurs nowej grupy politycznej znanej jako populares, w przeciwieństwie do establishmentu politycznego, który był określany jako optimates.
Dzisiejsi „populiści” przypominają populares z czasów późnej Republiki Rzymskiej
Program polityczny owych populares – którzy, podobnie jak bracia Grakchowie, Katylina i Klodiusz, byli na ogół tak samo częścią elity, jak ich przeciwnicy – był niejednoznaczny: z jednej strony istniała oczywiście ambicja awansu na wyższe i bardziej lukratywne stanowiska poprzez zrównoważenie senatorskiej opozycji wsparciem ulic. Z drugiej strony program, którego byli orędownikami, stanowił wybuchową mieszankę niezbędnych reform, idealizmu i demagogii: na przykład redystrybucja ziemi z korzyścią dla biednych, bezpłatne rozdawnictwo zboża wszystkim obywatelom, zwiększenie władzy trybunów ludowych, utworzenie stowarzyszeń publicznych, które mogłyby służyć jako siły paramilitarne, wydalenie cudzoziemców z Rzymu itp.
Podobieństwa z Trumpem i innymi tak zwanymi siłami „populistycznymi” nasuwają się same: oni również, w swoim dążeniu do władzy, działają jako wyraziciele obaw mas, które są stopniowo wywłaszczane na rzecz elit gospodarczych i politycznych, a także poddawane tyranii przez coraz bardziej nieokiełznany wokeizm. Proponują również rozwiązania, które mają często charakter uproszczony i demagogiczny: niższe podatki, więcej świadczeń socjalnych, więcej demokracji bezpośredniej, zwalczanie zagrożeń dla poziomu życia, deportacje migrantów i tak dalej, wiedząc jednocześnie, że fakty polityczne w terenie, a także rzeczywistość panująca w instytucjach władzy, w większości wykluczają możliwość faktycznego wdrożenia ich propozycji bez zderzenia się z systemem prawnym w jego obecnym kształcie.
W rezultacie nasza cywilizacja, podobnie jak republikański Rzym, znajduje się w najbardziej krytycznym momencie swojej historii, a nawet w impasie: rosnący wpływ „populistów” zmusza ugruntowane partie do utworzenia zjednoczonego frontu i coraz bardziej unieruchamia instytucje polityczne, które są rozdarte między paraliżem jednych a naiwnymi ekscesami innych. Podobnie jak w starożytnym Rzymie, rezultat staje się nieunikniony: wraz ze wzrostem wielu nierówności i dysfunkcji oraz ignorowaniem głosu wyborców, wiarygodność instytucji politycznych zaczyna zanikać, co ostatecznie skłania prominentnych przedstawicieli życia społecznego i politycznego do promowania swoich interesów w sposób gwałtowny i niezgodny z prawem, prowadząc do implozji ustalonego porządku.
Co by się stało, gdybyśmy przenieśli te analogie w przyszłość? Populizm nie jest programem politycznym, ale po prostu katalizatorem: od Grakchów i zwolenników Mariusza po Katylinę i Klodiusza, wszyscy populares byli ofiarami opozycji optymatów, jednakże samo ich istnienie sparaliżowało Republikę do tego stopnia, że żadna poważna reforma polityczna nie była możliwa po którejkolwiek ze stron. Ale nawet ostatnie, krótkotrwałe przywrócenie władzy optymatów przez Pompejusza – które nastąpiło w wyniku zabójstwa Klodiusza, wojskowej okupacji miasta i serii doraźnych procesów politycznych – zakończyło się niepowodzeniem, gdy Juliusz Cezar, zwolennik popularów, który sam został uznany za banitę, chwycił za broń przeciwko senatorskiej republice i pogrążył państwo w długo oczekiwanych rozruchach społecznych. Dwadzieścia lat wojen przekształciło tę konfrontację z walki między różnymi ideologiami politycznymi w konflikt między pretendentami do władzy absolutnej. Trwało to do czasu, gdy Oktawian (przybrany syn Cezara) zdołał zlikwidować wszystkich swoich politycznych rywali i „przywrócić” Republikę – Republikę, która tylko słabo maskowała autorytarny, konserwatywny i plebiscytarny reżim, w którym jedynie kontrola nad armią pozwoliła princepsowi ograniczyć ambicje zarówno senatorów, jak i ludu, aby uniknąć dalszych wojen domowych... i stać się, jako „August”, pierwszym „cesarzem” Rzymu w 27 roku p.n.e.
Amerykańska Republika nie dojrzała jeszcze do własnego Cezara
Obserwowany w ostatnich latach postępujący sukces wyborczy tak zwanych partii „populistycznych” w świecie zachodnim prawdopodobnie ostatecznie zapoczątkuje podobny proces.
Ale Stany Zjednoczone są wciąż daleko od rzeczywistego zamachu stanu: Trump wydaje mi się raczej odpowiednikiem Katyliny i Klodiusza niż Cezara. Dlaczego? Na tym etapie bitwy nie ma tak naprawdę znaczenia, jakie konkretne środki podejmie przyszły rząd Trumpa, ponieważ połączony sprzeciw elit politycznych, mediów, uniwersytetów i kompleksu wojskowo-przemysłowego, nie wspominając o sprzecznościach nieodłącznie związanych z jego programem, uniemożliwi jakąkolwiek realną długoterminową zmianę, podobnie jak w późnej Republice Rzymskiej i z podobnych powodów. Przewidywalna porażka Trumpa jedynie pogłębi frustrację wyborców, podobnie jak miało to miejsce pod koniec pierwszej jego kadencji. Co prawda istnieje bardzo konserwatywny „Projekt 2025”, który został opracowany pod auspicjami Heritage Foundation, a po lewej stronie amerykańskiego podziału politycznego wiele mówi się o możliwym dyktatorskim zamachu stanu w „pierwszym dniu” ewentualnej nowej kadencji prezydenckiej Trumpa. Ani jedno, ani drugie nie jest jednak zbyt wiarygodne, biorąc pod uwagę realia polityczne i osobowość konkretnego kandydata. Czas na to nie nadszedł – a przynajmniej jeszcze nie teraz.
Z drugiej strony, choć cztery lata rządów Trumpa prawdopodobnie nie zmienią zbytnio strukturalnego status quo w Stanach Zjednoczonych, mogą one doprowadzić do wielu niezamierzonych szkód w wyniku dalszej polaryzacji i paraliżu Stanów Zjednoczonych, co z kolei mogłoby wywołać napięcia na całym świecie, zwłaszcza w Europie, która jest politycznie co najmniej tak samo podzielona jak Stany Zjednoczone (również z podobnych powodów, ponieważ obecne kryzysy są wspólne dla większości Zachodu). Tak więc, nawet jeśli Donald Trump wygra amerykańskie wybory 5 listopada, nadal możemy być świadkami przyspieszonego pogorszenia naszej i tak już niebezpiecznej sytuacji politycznej i gospodarczej na wszystkich frontach poprzez zaostrzenie konfliktów politycznych i etnicznych, spekulację zadłużeniem, pogłębienie nierówności i utratę wiarygodności demokracji przedstawicielskiej – a wszystko to będzie nadal miało miejsce na tle cywilizacji, która jest jednocześnie zagrożona przez afrykańską eksplozję demograficzną, implozję świata muzułmańskiego, rosyjskie ambicje i chińską ekspansję.
Liberalna lewica jako pierwsza posuwa się do dyktatorskich zapędów, próbując utrzymać się przy władzy
Prawdę mówiąc, jeśli pójdziemy za logiką późnej Republiki Rzymskiej, ostatecznie prawdziwa zmiana nie nastąpi przy urnach wyborczych, ale na ulicach: populista naprawdę staje się Cezarem tylko wtedy, gdy stawia się ponad instytucjami, zamiast uznawać ich autorytet. Trzeba przyznać, że po wygnaniu z Rzymu, Katylina próbował stworzyć armię, ale to, w czym nie dorównywał Juliuszowi Cezarowi, wynikało przede wszystkim ze słabości jego talentów organizacyjnych i wojskowych, biorąc pod uwagę, że koncentrował się wyłącznie na demagogii; a po drugie, z jego względnego braku poparcia wśród rzymskiej elity: Katylina był w pewnym sensie „pasożytem” późnego systemu republikańskiego, a nie, jak Cezar, jego grabarzem i reorganizatorem.
Donald Trump raczej nie zostanie nowym cezarem amerykańskiej republiki, ale ten moment zbliża się wielkimi krokami, ponieważ nasi optymaci w całym amerykańskim imperium (tj. na Zachodzie) coraz częściej wykorzystują swoją władzę nad instytucjami rządowymi, aby przekształcić je w bastiony przeciwko rzekomemu zagrożeniu ze strony „prawicy”, podważając tym samym ich własne zapewnienia, że stoją po stronie demokracji i rządów prawa.
Widzimy to już dziś w Polsce, gdzie Donald Tusk otwarcie oświadczył, że zamierza ignorować konstytucję kraju, aby „przywrócić” demokrację. Lepiej byłoby, gdyby mówił o „swojej” demokracji, biorąc pod uwagę, że oświadczenie to jest dowodem, iż lewicowo-liberalne elity, które otwarcie wspierają jego rząd z Waszyngtonu i Brukseli, już wykonały decydujący krok w kierunku dyktatury uzasadnionej wyłącznie tak zwaną „słuszną sprawą”. Rzeczywiście, w niedalekiej przyszłości możemy spodziewać się podobnych działań, jak te podejmowane obecnie w Polsce po ośmiu latach rządów „prawicowych populistów” w innych zachodnich demokracjach.
To z kolei może sprawić, że jutrzejsi populiści nie będą mieli wyboru i wreszcie będą musieli przekroczyć Rubikon, aby uniknąć całkowitej eliminacji, działając tak jak Cezar, aby uratować Rzym (Zachód) i jego cywilizację przed samozniszczeniem – przynajmniej na kilka stuleci. Jak powiedziałem, nie postrzegam Trumpa jako kogoś, kto ma duże szanse przekroczyć ten Rubikon – choć kto wie? Niezależnie od tego, młodsza, dynamiczna, pomysłowa, a przede wszystkim pozbawiona skrupułów postać może prędzej czy później pójść na całość i zostać nowym Cezarem republiki amerykańskiej. To samo może stać się również na Starym Kontynencie, a samobójcza rewolucja liberalnej lewicy w znacznym stopniu się do tego przyczyni.