Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
Komentarze

Komentarze

Niż demograficzny a rozwiązania w systemie emerytalnym

Jednym z najpoważniejszych problemów, z jakim zmagają się współczesne państwa europejskie, w tym również Polska, jest problem niskiej dzietności. Co więcej, nasz kraj znajduje się w grupie państw Europy, w których współczynnik dzietności[1] jest jednym z najniższych.

 

Powyższy fakt pokazują dane Eurostatu[2]. Jak natomiast wynika z Rocznika Demograficznego na rok 2021 Głównego Urzędu Statystycznego, w latach 50 XX wieku przyrost naturalny przekraczał w Polsce 500 tys. (o tyle liczba urodzeń żywych była większa niż liczba zgonów). W latach 70 i 80 przyrost naturalny wynosił średnio powyżej 300 tys. Po zakończeniu II wojny światowej, biorąc pod uwagę statystyki prowadzone od 1946 r., po raz pierwszy przyrost naturalny spadł poniżej poziomu 200 tys. w roku 1989. W kolejnych latach wynik ten z roku na rok obniżał się, by w 2002 r. spaść poniżej zera, kiedy to więcej było w naszym kraju zgonów niż urodzeń. Przez większość lat XXI przyrost naturalny utrzymywał się na ujemnym poziomie, a w 2020 r. osiągnął rekordowo niski pułap: ‑122 tys[3].

 

Wśród rozwiązań mających przeciwdziałać temu niekorzystnemu i niebezpiecznemu trendowi, warto rozważyć wprowadzenie zmian w systemie emerytalnym, które działałyby motywująco oraz stwarzały bardziej sprawiedliwie warunki korzystania z uprawnień emerytalnych, zwłaszcza dla matek, które część swojego życia poświęciły na urodzenie i wychowanie dzieci.

 

Wychowywanie dzieci jako praca o realnej wartości ekonomicznej oraz nieoceniony wkład w rozwój państwa i społeczeństwa

 

Vladimír Palko – słowacki polityk i matematyk, minister spraw wewnętrznych Słowacji w latach 2002–2006, zauważył: Jeśli wychowujemy dziecko, w kwestii emerytur pomożemy wszystkim, tylko nie sobie. Wszystkim innym, ponieważ później nasze pracujące dziecko będzie przez dekady napełniać kasę zakładu ubezpieczeń społecznych, aby było z czego wypłacać emerytury. Zaszkodzimy jednak sobie, ponieważ nasza emerytura będzie niższa. Dlaczego? Otóż decyzja o posiadaniu dziecka ma swoją „cenę”. Ekonomiści używają trochę brutalnego pojęcia „cena dziecka”. W skład tej ceny wchodzą też tzw. utracone korzyści. Kobieta, która urodzi dziecko i pójdzie na urlop macierzyński, zostanie w domu z dziećmi nawet kilka lat. Nie buduje wtedy tej części swojego ludzkiego kapitału, który jest potrzebny w karierze zawodowej. Również po powrocie do pracy inwestuje w dwa typy ludzkiego kapitału. W ten, który wiąże się z zaangażowaniem w pracę, oraz ten, który wiąże się z zaangażowaniem w domu w opiekę nad dziećmi. A im więcej kobieta ma dzieci, tym więcej inwestuje w ten drugi typ kosztem tego pierwszego. Dlatego wolniej awansuje w pracy. Dlatego czasem nawet przez całe życie zawodowe ma niższą płacę – w rezultacie niższą emeryturę[4].

 

Zwrócić należy również uwagę na powszechne przekonanie, że realną wartość ekonomiczną ma jedynie praca zarobkowa, w przeciwieństwie do pracy związanej z wychowaniem dzieci oraz wykonywanymi przy tej okazji pracami domowymi. Tymczasem zatrudnienie opiekunki dla dziecka oraz pomocy domowej, wiąże się z regularnym – miesięcznym, niemałym wydatkiem, którego można uniknąć, jeśli te czynności są sprawowane przez jednego z rodziców, którym w praktyce najczęściej jest matka. W sporządzonym, przez Pełnomocnika Rządu do Spraw Polityki Demograficznej, projekcie Strategia Demograficzna 2040[5] czytamy: Rodzice wykonując czynności opiekuńcze nad dziećmi poświęcają na nie czas i wykonują określony szereg czynności. Jest zatem możliwe i zasadne, by dokonać wyceny wartości tych prac. W rodzinach z dzieckiem poniżej 3. roku życia wartość pracy domowej matek jest szacowana miesięcznie na 5 809 złotych, ojców 4 309 złotych. Największą jej część stanowi opieka nad dziećmi, która wynosi dla matki 4 329 złotych. W rodzinach z większą liczbą dzieci wartości pracy rodziców są większe niż w rodzinach z mniejszą liczbą potomstwa. Dużo wyższa wartość pracy domowej tych matek uwidocznia się we wszystkich grupach prac domowych, a w szczególności w pracach opiekuńczych. Praca opiekuńcza związana z pracami domowymi wnosi istotną wartość do gospodarki i społeczeństwa. Analizy światowe oceniają wartość prac domowych od 10% do 50% PKB, w Polsce w roku 2004 była szacowana na 28,8% PKB. Mimo to, rzadko praca ta w odbiorze społecznym, posiada taką samą wartość i prestiż jak praca płatna. Nie jest ona także w żaden sposób rozpoznawana, jako miejsce nabywania nowych umiejętności, mimo że kobiety pracujące w domu nabywają szereg kompetencji, właściwych dla 25 rożnych zawodów.

 

Pomimo przytoczonych wyżej danych, obecnie kobiety, która rezygnują z kariery zawodowej, by poświęcić swój czas i energię na wychowanie dzieci, wciąż znajdują się w na wiele gorszej pozycji, pod względem zabezpieczenia emerytalnego, od osób pracujących zarobkowo. Wykonywanie czynności opiekuńczych nad własnymi dziećmi oraz wiążących się z tym prac domowych, nie znajduje odpowiedniego odzwierciedlenia w budowaniu stażu emerytalnego i gromadzeniu kapitału, przekładającego się na wysokość przyszłej emerytury.

 

Dla porównania, praca zawodowa niani wiąże się z wynagrodzeniem ekonomicznym, odprowadzaniem składek emerytalnych i budowaniem tym samym stażu emerytalnego mającego wpływ na wysokość przyszłej emerytury. Ta sama praca kobiety, tyle że we własnym domu, nie jest zaś honorowana i to pomimo tego, że z punktu widzenia dziecka, jego rozwoju, relacji rodzinnych, niewątpliwie o wiele bardziej pożądaną sytuacją jest ta, w której pieczę nad nim sprawuje jego biologiczny rodzic niż choćby dziadkowie, nie mówiąc już o osobach obcych.

 

Należy również przypomnieć, że dzieci, które matka rodzi i wychowuje, są także dziećmi ich ojca. Robi to zatem we wspólnym interesie obydwojga rodziców. Co za tym idzie, jako niesprawiedliwa jawi się sytuacja, w której tylko matka ponosi tego negatywne, emerytalne konsekwencje.

 

Poza tym, nie budzi wątpliwości, że niezależnie od wychowania dziecka, to wyłącznie matka jest narażano na przerwę w zatrudnieniu, nabywaniu doświadczenia i kwalifikacji zawodowych, w związku z okresem ciąży i porodem oraz rekonwalescencją i dochodzeniem do sił po porodzie.

 

Uprawnienia kobiet związane z rodzicielstwem w Polsce

 

Wśród funkcjonujących dziś w Polsce przepisów, zapewniających kobietom, po osiągnięciu wieku emerytalnego, gratyfikację z tytułu urodzenia dzieci, wymienić można ustawę z dnia 31 stycznia 2019 r. o rodzicielskim świadczeniu uzupełniającym. Ustawa ta pozwala kobiecie – która (przy spełnieniu szczegółowych warunków dot. m. in. posiadania centrum interesów osobistych lub gospodarczych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej przez okres co najmniej 10 lat) urodziła i wychowała co najmniej 4 dzieci oraz nie nabyła prawa do emerytury, lub przysługująca jej emerytura jest niższa od najniższego świadczenia emerytalnego – pobierać świadczenie w wysokości najniższej emerytury.

 

Oczywiście trzeba również wspomnieć o zasiłku macierzyńskim, przysługującym osobom pracującym zawodowo oraz o świadczeniu rodzicielskim[6] (tzw. „kosiniakowe”), przysługującym osobom niepozostającym w zatrudnieniu, a także o finansowaniu składek na ubezpieczenia społeczne kobiecie pobierającej zasiłek macierzyński, zasiłek chorobowy w okresie ciąży oraz przebywającej na urlopie wychowawczym[7].

 

Rozwiązania te, choć z pewnością należy ocenić je pozytywnie, nie rekompensują kobiecie poświęconych lat potencjalnej kariery zawodowej, które pozwoliłby jej na szybszy awans zawodowy i związane z tym wyższe wynagrodzenie oraz możliwość samodzielnego odkładania części zarobionych pieniędzy np. w ramach indywidualnych kont emerytalnych (IKE) oraz indywidualnych kont zabezpieczenia emerytalnego (IKZE). Poza tym możliwość finansowania składek z budżetu państwa osobom przebywającym na urlopie macierzyńskim, rodzicielskim i wychowawczym dotyczy wyłącznie osób pozostających w stosunku pracy lub prowadzących działalność gospodarczą.

 

Możliwe rozwiązania

 

Jedną z koncepcji, która w pewnym stopniu miałaby zaradzić przedstawionym wyżej problemom, jest propozycja zmian w systemie ubezpieczeń społecznych, obecna już w polskiej debacie publicznej, nazywana: „alimentacyjnym systemem emerytalnym”. System ten polega na powiązaniu wysokości emerytury rodziców z liczbą posiadanych dzieci, ich przyszłymi dochodami, względnie z wysokością odprowadzanych przez nie składek emerytalnych. Zwolennicy tego rozwiązania wskazują, że sprawiedliwe jest uzależnienie wysokości emerytury od liczby posiadanych dzieci, skoro wkład osobisty i finansowy włożony w ich wychowanie, z jednej strony ogranicza możliwości zarobkowe rodziców, zaś z drugiej, ze składek odprowadzanych przez dorosłe już potomstwo finansowane będą emerytury przyszłych pokoleń. Przeciwnicy obawiają się, że tego typu rozwiązanie powiększyłoby nierówności społeczne, podnosząc, że dochody jednostki w dużej mierze wynikają z zamożności rodziny, z której się wywodzi, przez co dodatkowo wzrosłyby świadczenia bogatszych emerytów.

 

Innym rozwiązaniem mogłoby być finansowanie składek na ubezpieczenie emerytalno-rentowe ze środków publicznych tym rodzicom, którzy rezygnują z pracy zarobkowej, by poświęcić się wychowaniu dzieci[8]. Tego typu rozwiązanie wiąże się jednak z dodatkowymi nakładami z budżetu państwa i nie rekompensuje w pełni „gorszej” – pod względem uprawnień emerytalnych – sytuacji rodzica rezygnującego z zatrudnienia, w porównaniu z rodzicem podejmującym w tym czasie pracę zarobkową.

 

Propozycją, która mogłaby zaradzić temu problemowi mogłaby być tzw. „wspólna emerytura”. Rozwiązanie to miałoby na celu ograniczenie negatywnych konsekwencji w budowaniu stażu emerytalnego oraz gromadzeniu kapitału mającego wpływ na wysokość przyszłej emerytury, jakie w przypadku kobiet wiążą się z przerwą w zatrudnieniu lub rezygnacją z niego, w związku z ciążą i macierzyństwem. Dzięki niemu przyszłe emerytury pobierane przez każdego z rodziców byłyby na zbliżonym poziomie lub co najmniej ich wysokość byłaby mniej zróżnicowana. W praktyce mechanizm ten polegałby na zsumowaniu składek emerytalnych odprowadzanych przez obydwoje rodziców, od momentu przejścia przez kobietę, przy pierwszej ciąży, na zwolnienie chorobowe związane z ciążą lub na urlop macierzyński, do momentu złożenia wniosku o wypłacenie emerytury przez któregokolwiek z rodziców. Zsumowane składki za ten okres, na potrzeby obliczania wysokości emerytury, byłyby następnie dzielone na pół, a otrzymaną wartość uwzględniano by przy wyliczaniu emerytury za wskazany okres dla każdego z osobna. Mielibyśmy zatem do czynienia z czymś na wzór rozszerzonej wspólności majątkowej o składki emerytalne. Aby uchronić się przed patologicznymi sytuacjami, w których ojciec dziecka np. uchylałby się od pracy, można byłoby wprowadzić zastosowanie tego rozwiązania jedynie w tych przypadkach, w których suma składek odprowadzonych na konto emerytalne ojca dziecka w interesującym nas okresie, byłaby wyższa niż suma składek odprowadzonych na konto emerytalne matki.

 

Oczywiście przedstawiono tu jedynie zarys propozycji zmian, które podlegałyby dopracowaniu przy ewentualnych pracach legislacyjnych. Sama koncepcja wydaje się być jednak godna uwagi. Co równie istotne, niezależnie od aspektu ekonomicznego, „wspólna emerytura” mogłaby stanowić ważny czynnik podkreślający wartość wychowania dzieci i związanej z tym pracy, a zarazem zaprzeczający negatywnym stereotypom związanym z postrzeganiem osób podejmujących tego rodzaju aktywność jako „osób bezrobotnych” lub „nierozwijających się”. Niewykluczone, że rozwiązanie to stanowiłoby przy okazji czynnik wzmacniający wzajemną relację między małżonkami. W sytuacji bowiem, w której emerytura jednego z małżonków jest znacznie niższa, istnieje większe prawdopodobieństwo, że stanie się on w jakimś stopniu uzależniony finansowo, a nawet narażony na przemoc ekonomiczną ze strony współmałżonka pobierającego wysokie świadczenie. Z kolei w braku znaczącej dysproporcji w wysokości świadczeń, obydwoje małżonkowie byliby w większym stopniu od siebie zależni (a zarazem niezależni) finansowo, zaś suma ich emerytur pozwalałby na egzystencję na wyższym poziomie obojgu beneficjentom, prowadzącym wspólnie jedno gospodarstwo domowe. Dodatkowym atutem tego „wspólnej emerytury” jest fakt, że nie stanowiłaby ona obciążenia finansów publicznych, co może być ważnym argumentem przy podjęciu decyzji o wprowadzeniu jej w życie.

 

r.pr. Marek Puzio – analityk Centrum Prawa i Polityki Rodzinnej Ordo Iuris

 

 

 

Czytaj Więcej

Francja ustawowo ograniczyła dostęp do pornografii w Internecie. Czas na Polskę

Coraz więcej państw wskazuje na internetową pornografię jako zagrożenie dla zdrowia publicznego, szczególnie po wprowadzeniu epidemicznych lockdownów w 2020 r. Ochrona wolności słowa w Internecie nie może oznaczać przyzwolenia dla naruszania podstawowej zasady konstytucyjnej, jaką jest ochrona dziecka przed demoralizacją. Najwyższy czas, by Polska poszła w ślady Francji, gdzie uchwalono ustawę nakazującą zamykanie stron internetowych udostępniających pornografię bez filtrów weryfikujących wiek użytkownika.

 

Skala problemu

 

1 stycznia 2022 r. weszła w życie nowa Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych (ICD-11), gdzie Światowa Organizacja Zdrowia umieściła nową kategorię – kompulsywne zachowania seksualne. Motywacją do umieszczenia nowego rodzaju zaburzenia przez WHO w klasyfikacji stanowiły badania nad pornografią przeprowadzone przez prof. Mateusza Golę z Polskiej Akademii Nauk, który ostrzega, że „to, co widzimy w mózgu osób kompulsywnie korzystających z pornografii, to dokładnie ten sam mechanizm, który widzimy np. w uzależnieniu od hazardu czy uzależnieniu od substancji”. Dziś nawet dawny obrońca swobodnego dostępu do treści pornograficznych, prof. Zbigniew Lew-Starowicz, przyznaje: „Byłem orędownikiem pornografii, ale nie spodziewałem się takiej destrukcji”. Pornografia „prowadzi do zaburzeń erekcji, zdrad, problemów z nawiązaniem relacji, niszczy kobiecą samoocenę”[1]. Dostęp małoletnich do treści pornograficznych stanowi zatem istotny problem już nie tylko dla moralności publicznej, ale także dla zdrowia publicznego.

 

Dziś głównym źródłem dostępu do treści pornograficznych jest Internet, do którego dostęp posiada 92,4 proc. polskich gospodarstw domowych. W 2019 r. polski rząd publicznie zobowiązał się do opracowania przepisów mających efektywnie chronić dzieci przed pornografią, wprowadzając skuteczną weryfikację wieku użytkowników. Niestety projekt do dzisiaj nie został opublikowany. Zamiast tego rząd usunął z Narodowego Programu Zdrowia jakiekolwiek wzmianki o pornografii, ukrywając problem pod zbiorczym określeniem uzależnień behawioralnych. Problem stał się jednak tymczasem jeszcze większy ze względu na wprowadzenie w 2020 i 2021 r. lockdownów, które w założeniu miały zmniejszać ryzyko rozprzestrzeniania się COVID-19, lecz w praktyce przyczyniły się do upowszechnienia uzależnienia od pornografii. Badania pokazują, że podczas obowiązywania obostrzeń epidemicznych oglądalność internetowej pornografii wzrosła znacząco zarówno wśród mężczyzn, jak i wśród kobiet[2]. „Statystyki z pierwszej fali pandemii pokazały, że słupki oglądalności portali pornograficznych szybowały w górę. To były wzrosty o nawet 80 proc., w zależności od kraju. Ten ruch był też generowany przez kobiety, które często po raz pierwszy zaczęły korzystać z serwisów pornograficznych” – twierdzi prof. Mateusz Gola[3].

 

Problem zauważony w innych krajach

 

Poszczególne państwa świata zaczęły już dostrzegać problem i podjęły pierwsze próby skutecznego zablokowania dostępu do internetowej pornografii osobom, których pełnoletniość nie została skutecznie zweryfikowana. W marcu 2022 r. parlament Wielkiej Brytanii rozpoczął prace nad ustawą Online Safety Bill, która, według rządu, zmusi strony pornograficzne do wprowadzenia technologii skutecznej weryfikacji wieku. W Niemczech, w listopadzie 2021 r. Sąd Administracyjny w Düsseldorfie na wniosek federalnej Komisji ds. Ochrony Młodzieży w Mediach oraz Krajowego Urzędu ds. Mediów Nadrenii Północnej-Westfalii orzekł, że trzy podmioty (YouPorn, PornHub i MyDirtyHobby) udostępniające treści pornograficzne bez weryfikacji wieku naruszyły prawo, a w grudniu 2021 r. analogiczna skarga została skierowana również wobec portalu xHamster. W Stanach Zjednoczonych już 16 stanów w oficjalnych rezolucjach wskazało na pornografię jako istotne zagrożenie dla zdrowia publicznego[4]. W marcu 2021 r. legislatura stanu Utah uchwaliła ustawę nakazującą domyślne blokowanie dostępu do pornografii na każdym smartfonie sprzedawanym w tym stanie, a amerykańscy senatorowie, zarówno z Partii Republikańskiej, jak i Partii Demokratycznej, przedstawili projekt ustawy „Stop Internet Sexual Exploitation Act”, który stał się przedmiotem ataku ze strony serwisów pornograficznych PornHub i MindGeek. Analogiczny projekt ustawy został w 2021 r. przedstawiony w parlamencie Kanady.

 

Dobre wzorce z Francji

 

Przykładem państwa o ustroju najbardziej zbliżonym do Polski, które już podjęło działania na rzecz skutecznego ograniczenia dostępu małoletnich do treści pornograficznych, jest Francja. W lipcu 2020 r. prezydent Emmanuel Macron podpisał tam ustawę umożliwiającą administracji publicznej blokadę dostępu do stron pornograficznych, które udostępniają swoje materiały bez weryfikacji wieku[5]. W październiku 2021 r. wszedł w życie dekret wykonawczy do tej ustawy. Motywacją do uchwalenia nowego prawa był opublikowany w lutym 2018 r. raport republikańskiej senator Marie Mercier, dotyczący ochrony małoletnich ofiar przestępstw seksualnych, w którym podkreślono, że narażenie nieletnich na przemoc seksualną w coraz większym stopniu wynika z dostępności filmów pornograficznych na smartfonach. Badania przeprowadzone przez IFOP wykazało, że w 2017 r. już 51 proc. nastolatków w wieku od 15 do 17 lat odwiedziło już stronę pornograficzną w porównaniu z proc.  w 2013 r.  Z kolei samo zjawisko łatwego dostępu małoletnich do treści pornograficznych jest trywializowane i usprawiedliwiane szeroką popularnością bezpłatnych treści pornograficznych wśród ogółu populacji. Badacze dostrzegli, że hiperseksualizacja skutkuje rozwojem zachowań seksualnych u małych i bardzo małych dzieci, które próbują odtworzyć coraz bardziej ekstremalne sceny pornograficzne z udziałem samych rówieśników. W marcu 2022 r. Urząd Regulacji Komunikacji Audiowizualnej i Cyfrowej (ARCOM), korzystając z nowych kompetencji, zaskarżył pięć największych stron pornograficznych we Francji (PornHub, xHamster, xVideos, XNXX, Tukif) do Trybunału Sprawiedliwości w Paryżu. Termin rozprawy w Paryżu został wyznaczony na dzień 6 września 2022 r.

 

Przykłady działań podejmowanych we Francji i Niemczech, a także w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, pokazują, że demokracje zachodnie stopniowo zdają sobie sprawę, że dostęp małoletnich do treści pornograficznych stanowi istotne zagrożenie dla zdrowia publicznego, a wprowadzenie mechanizmów skutecznej weryfikacji wieku użytkowników jest konieczne w celu ochrony społeczeństw przed tym zagrożeniem. Rząd polski powinien na nowo podjąć przerwane prace nad przepisami blokującymi dostęp małoletnich do treści pornograficznych w Internecie i ponownie umieścić to zagadnienie w głównym obszarze zainteresowań polskiej polityki zdrowotnej.

 

Nikodem Bernaciak - analityk Centrum Prawa i Polityki Rodzinnej Ordo Iuris

 
 
Czytaj Więcej
Ochrona życia

05.08.2022

Kolejna batalia rodziców o życie dziecka w Wielkiej Brytanii – przypadek Archiego Battersbee

Po raz kolejny, na przestrzeni ostatnich lat, w Wielkiej Brytanii dochodzi do sytuacji, w której sądy - wbrew woli rodziny pacjenta, opiniom części lekarzy, a nawet gotowości podjęcia leczenia pacjenta przez zagraniczne kliniki - przesądzają o odłączeniu dziecka od aparatury podtrzymującej życie. W roku 2018 sądy zadecydowały o przerwaniu terapii małego Alfiego Evansa, któremu pomoc oferowały m.in. Watykan czy Polska. Latem 2022 r. w podobnej sytuacji znaleźli się rodzice dwunastoletniego Archiego Battersbee.     

Co stwierdzili lekarze?

7 kwietnia 2022 r. Archie Battersbee został odnaleziony nieprzytomny w swoim domu. Jego stan był prawdopodobnie skutkiem wzięcia udziału w niebezpiecznym, popularnym wśród nastolatków wyzwaniu internetowym, tzw. blackout challange, polegającym na podduszaniu się aż do utraty świadomości[1]. Pod koniec maja u pozostającego w śpiączce chłopca przeprowadzono rezonans magnetyczny, w wyniku którego stwierdzono „brak aktywności mózgu i znaczną martwicę jego tkanek” oraz wysokie prawdopodobieństwo śmierci pnia mózgu[2], co ma – zdaniem lekarzy opiekujących się pacjentem – uzasadniać odłączenie chłopca od aparatury podtrzymującej życie[3]. W tym miejscu warto odnotować, że kwestia „śmierci mózgowej” nie jest kwestią jednoznaczną i stale budzi wiele kontrowersji w środowisku medycznym. Przykładowo Krzysztof Sobczak i Agata Janaszczyk w publikacji „Kontrowersje wokół neurologicznego kryterium śmierci mózgu” piszą: Nowa neurologiczna definicja śmierci jest definicją zbudowaną na fundamencie „umowy społecznej”. Kryteria, jakie przyjęto do orzekania śmierci, mają charakter umowny, podobnie jak zbiór testów określających techniczne warunki stwierdzenia zgonu. Śmierć mózgu orzekana na gruncie medycyny ma więc charakter formalno-prawny, nie stwierdza więc zgonu z punktu wiedzenia kryteriów naturalnych[4].

Mimo kontrowersji związanych ze śmiercią mózgową, tj. brakiem pewności, czy taka miała miejsce w opisywanym przypadku, Sąd Najwyższy Zjednoczonego Królestwa orzekł, że 31 maja 2022 r. (w dniu wykonania rezonansu) doszło do zgonu chłopca i nakazał odłączenie od aparatury podtrzymującej życie. Rodzice nie zgodzili się z decyzją sądu, twierdząc, że badania są niewystarczające, brak jest dodatkowych ekspertyz dla podejmowania tak poważnych decyzji oraz upłynęło zbyt mało czas, aby przesądzać o dalszym życiu chłopca. Taką argumentacje 29 czerwca 2022 r. przyjął Sąd Apelacyjny przekazując sprawę do ponownego rozpatrzenia przez Sąd Najwyższy. Sąd Najwyższy 15 lipca podtrzymał swoją decyzję z pierwszej instancji[5].

Determinacja rodziców

Walkę o życie dziecka wspiera brytyjski rząd. Odłączenie od aparatury było zaplanowane na 3 sierpnia 2022 r. na godz. 12:00 czasu polskiego, jednak rodzice złożyli w tej sprawie skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (dalej ETPCz). Tego samego dnia wieczorem ETPCz odrzucił wniosek rodziców chłopca, uzasadniając, że „nie jest władny ingerować w orzeczenia brytyjskich sądów o zasadność kontynuowania leczenia”[6].

Rodzice chłopca, po odrzuceniu wniosku przez ETPCz, zwrócili się z wnioskiem do Sądu Najwyższego o możliwość przeniesienia chłopca do hospicjum, aby mógł godnie umrzeć i rodzice mogli się z nim pożegnać w spokoju. Zdaniem Barts NHS Health Trust (sieć szpitali, w którym przebywa chłopiec), przeniesienie chłopca ze szpitalnego łóżka może wiązać się ze "znacznym ryzykiem" i "przyspieszy przedwczesne pogorszenie" stanu Archiego. Prawnicy Barts Health NHS Trust przekazali w liście cytowanym przez BBC, że każdy wniosek o przeniesienie Archiego do hospicjum będzie "sprzeczny zarówno z procedurami, jak i najlepszym jego interesem"[7].

Kontrowersyjna interpretacja pojęcia „dobra pacjenta”

Ponadto, zauważyć trzeba, że Fiona Paterson, reprezentująca szpital, w którym przebywa Archie, stwierdziła, że „nawet jeśli Archie nie doznał śmierci mózgowej, jego zespół leczący uważa, że ​​jest wysoce nieprawdopodobne, aby kiedykolwiek odzyskał on przytomność. W jego najlepszym interesie jest wyłączenie wentylacji mechanicznej”[8]. Z oświadczenia kobiety wynika zatem, że rzekomo ustalona wcześniej śmierć pnia mózgu chłopca, która miała uzasadniać pozbawienie go życia, nie jest jednak pewna, a argumentem przemawiającym za odłączeniem od aparatury ma być teraz szokująca interpretacja pojęcia „dobro pacjenta”. Podobnie sędziowie rozpatrujący sprawę przed wnioskiem rodziców o przeniesienie do hospicjum stwierdzili m.in., że „każdy dzień kontynuowania leczenia podtrzymującego życie jest sprzeczny z jego dobrem”[9].

Postawa sędziów, jak i lekarzy opiekujących się chłopcem bulwersuje i jest niezrozumiała. Z opisywanego w mediach stanu faktycznego wynika, że małoletniemu pacjentowi odmawia się nie tylko dalszej terapii, ale również prawa do godnej śmierci, którą może zapewnić hospicjum. W sytuacji, w której stwierdzono brak szans na uratowanie życia dziecka, odmawianie mu prawa do godnej, spokojnej śmierci w obecności najbliższej rodziny, ze względu na możliwe „pogorszenie jego stanu”, uznać trzeba za zamach na godność chłopca.

Jan Melon, analityk Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Instytutu Ordo Iuris            

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

05.08.2022

Nadciąga kolejna fala obostrzeń?

Pod koniec lipca Minister Zdrowia Adam Niedzielski stwierdził, że spodziewa się szczytu letniej fali epidemii Covid‑19 w „okolicach połowy sierpnia”. W tym kontekście coraz częściej w mediach pojawiają się zapowiedzi przywrócenia sanitarnych rygorów, które zniesiono zaledwie kilka miesięcy temu.

Te prognozy wzbudzają w społeczeństwie dużo obaw i niepokoju. W roku 2021 Polska zajęła niechlubne pierwsze miejsce w liczbie nadmiarowych zgonów w Europie. Nasi prawnicy doskonale wiedzą, z jakimi dramatami mierzyły się wówczas polskie rodziny. Do dziś reprezentujemy przed organami ścigania rodzinę mężczyzny, który zmarł na zawał serca, bo pracownicy służby zdrowia błędnie zinterpretowali objawy zawału jako symptomy Covid‑19 i nie udzielili mu na czas niezbędnej pomocy, okazując przy tym pacjentowi i jego rodzinie mnóstwo pogardy i obojętności. 

Bronimy także fizjoterapeuty, który został zwolniony ze szpitala tylko dlatego, że nie chciał zaszczepić się przeciw Covid‑19 oraz lekarki, która będzie odpowiadać przed lekarskim sądem dyscyplinarnym za podpisanie listu otwartego lekarzy, wzywającego do rzetelnej debaty naukowej na temat strategii walki z pandemią.

Szereg podjętych i planowanych działań Ordo Iuris zmierza do tego, by reakcje na tę i inne choroby były racjonalne i opierały się na rzetelnej debacie naukowej, a nie na emocjach, cenzurowaniu debaty publicznej i bezkrytycznym podążaniu za rekomendacjami międzynarodowych gremiów, takich jak WHO i instytucje UE.

Z zespołem ekspertów od jesieni ubiegłego roku pracowaliśmy nad najszerszą w Polsce monografią naukową na temat prawnych, medycznych i gospodarczych skutków obostrzeń sanitarnych okresu pandemii. Zakończenie pracy i publikacja książki doskonale wpasowuje się w chwilę, gdy na nowo rozważane są epidemiczne regulacje.

Czas zastąpić emocje rzetelnym i naukowym podejściem, które pozwoli podjąć skuteczną i racjonalną reakcję na kolejną falę zakażeń koronawirusem, łącząc w sobie dbałość o zdrowie Polaków z poszanowaniem ich praw i wolności oraz świadomością gospodarczych skutków podejmowanych decyzji.

Wkrótce ukaże się także publikacja pokonferencyjna ze zorganizowanego w Akademii Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu sympozjum „Oblicza pandemii”. W dokumencie znajdzie się artykuł, w którym jasno wykazaliśmy, że walka z transmisją Covid‑19 nie może prowadzić do pogorszenia opieki medycznej nad pacjentami cierpiącymi na inne choroby.

Opracowujemy także projekt ustawy, która zagwarantuje konstytucyjne prawa osób wierzących, uniemożliwiając rządzącym ponowne zamknięcie kościołów w ramach pandemicznych restrykcji. Projekt zapewni wzmocnienie praw i wolności, potwierdzając jasne kryteria oceny pandemicznych obostrzeń.

Od pierwszych dni pandemii prawnicy Ordo Iuris z rozwagą i delikatnością pomagają wszystkim, których dotknęły skomplikowane problemy okresu pandemii. Porady, interwencje prawne, kolejne poradniki dla parafii, kapelanów, przedsiębiorców, medyków. Zawsze z naciskiem na niezbędną racjonalność działań państwa i jego służb. Dziś czas na inicjatywy systemowe, które podsumowują ten okres i wyciągają z niego wnioski na przyszłość. Dzięki zaangażowaniu naszych ekspertów i Darczyńców możemy pomóc w budowie systemu odpornego na emocje i panikę – opartego o racjonalną, realną ocenę zagrożeń. Chociaż oznacza to koszty, wiemy, że nikt poza nami nie podejmie się tej sprawy.

Więcej na ten temat na stronie koronawirus.ordoiuris.pl

Łukasz Bernaciński - członek Zarządu Ordo Iuris

Czytaj Więcej

"Gender trouble" – czyli o tym, czy Konwencja stambulska jest zgodna z Konstytucją RP

Przemoc domowa stanowi jeden z najpoważniejszych problemów społecznych. Oznacza ona gehennę kobiet, dzieci a często również osób starszych. Dom, który powinien być „bezpieczną przystanią”, staje się niemym świadkiem ludzkich dramatów. Jak jednak dobrać skuteczne instrumenty mające służyć zwalczaniu przemocy domowej i przemocy wobec kobiet? Nie jest to zadanie proste. Z pewnością konieczny jest wysiłek na polu edukacji i resocjalizacji. Jestem też głęboko przekonany, że sprawcy przestępstw, które mieszczą się w pojemnym pojęciu przemocy domowej powinni być surowo karani. Sąd powinien mieć możliwość wymierzenia kary tak surowej, by stanowiła ona sprawiedliwą odpłatę za zło, jakie niekiedy latami wyrządzał sprawca. W sytuacji, gdy ktoś dopuszcza się przemocy wobec swoich najbliższych, długoletnia kara pozbawienia wolności jest po prostu adekwatna do wagi przewinienia. Niezależnie od tego państwo ma obowiązek objęcia opieką i ochroną ofiary przemocy domowej. Program wsparcia powinien gwarantować ofiarom maksymalną anonimowość i poufność.

 

Instrumentem, który nominalnie przeciwdziałać ma przemocy wobec kobiet i przemocy domowej jest Konwencja Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, w dyskursie publicznym znana jako Konwencja stambulska. Dokument ten od lat budzi kontrowersje. Ich najdobitniejszym przykładem jest uznanie Konwencji za sprzeczną z Konstytucją Bułgarii przez tamtejszy sąd konstytucyjny. Również polski TK ma zbadać zgodność Konwencji z naszą ustawą zasadniczą.

 

Zarzutów względem Konwencji można postawić wiele. Chciałbym się skupić tylko na trzech zagadnieniach, które wydają mi się szczególnie istotne. Jedno z nich ma charakter formalny, to jest odnosi się do kwestii proceduralnej, związanej z ratyfikacją Konwencji stambulskiej przez Polskę. Dwa pozostałe zarzuty mają charakter merytoryczny – związane są z samą treścią Konwencji.

 

Jaką Konwencją związała się Polska?

 

Konwencja stambulska jest traktatem międzynarodowym, który dotyczy praw i wolności człowieka, które chronione są na gruncie konstytucyjnym. Z tego też względu konieczna była jej ratyfikacja za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie. Czy polscy parlamentarzyści wiedzieli jednak w istocie, jakie zobowiązania nakłada na nasz kraj Konwencja stambulska?

 

Cały problem polega na tym, że między „tekstem autentycznym” (tj. sporządzonym w języku uznanym za oryginalny – w przypadku Konwencji stambulskiej są to równorzędnie języki angielski i francuski) Konwencji a polskim urzędowym tłumaczeniem zachodzą radykalne różnice. W tym miejscu wyjaśnić trzeba, że zgodnie z Konwencją wiedeńską o prawie traktatów, która jest podstawowym aktem prawa międzynarodowego regulującym kwestie związane ze stosowaniem i interpretacją umów międzynarodowych, obowiązującym tekstem dokumentu jest ten opublikowany w języku oryginalnym.

 

W tekście autentycznym Konwencji, termin gender (fr. genre) pojawia się aż 25 razy w różnych kontekstach (m. in. równości genderowej – gender equality, polityce uwrażliwionej na gendergender sensitive policy, genderowej perspektywie – gender perspective, przemocy ze względu na gendergender-based violence). Tymczasem w polskim tłumaczeniu opublikowanym w Dzienniku Ustaw termin gender oddano jako „płeć społeczno-kulturową” i pojawia się on zaledwie 2 razy. Oznacza to, że w pozostałych przypadkach przetłumaczono gender jako płeć, co może błędnie sugerować, że termin ten odnosi się do płci w klasycznym, biologicznym sensie. Sama Konwencja wyraźnie odróżnia bowiem terminy gender i sex, nie traktując ich bynajmniej jako synonimów. Według Konwencji gender to „społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i atrybuty, które dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla kobiet lub mężczyzn” (w wersji anglojęzycznej: socially constructed roles, behaviours, activities and attributes that a given society considers appropriate for women and men). O wymiarze biologicznym ani słowa.

 

Jak zatem polskie organy władzy publicznej mają prawidłowo wykonać umowę międzynarodową, której treść opublikowana w Dzienniku Ustaw różni się od tekstu w języku oryginalnym? Tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że rozliczani jesteśmy z jej wykonania w sposób, o jakim mowa w tekście autentycznym.

 

Nie jest to jednak problem jedyny. Ratyfikacja jest procedurą, w której wyrażana jest polityczna wola związania państwa umową międzynarodową. Czy można prawidłowo wyrazić wolę związania się aktem, którego treść została nam przekazana w postaci zdeformowanej? Czy można w takiej sytuacji w ogóle stwierdzić, że znamy treść własnego zobowiązania? Odpowiedź powinna być jednoznacznie negatywna. Tym samym ustawa wyrażająca zgodę na ratyfikację Konwencji dotknięta jest poważną i nieusuwalną wadą dotyczącą procedury legislacyjnej. Ciężko bowiem przyjąć, że czyni zadość zasadom przyzwoitej legislacji postępowanie, w którym posłom, senatorom i wreszcie prezydentowi przedkłada się projekt ustawy (ustawę), która odnosi się do wyrażenia zgody na ratyfikację błędnie przetłumaczonego dokumentu. Samo to przesądzać powinno o sprzeczności Konwencji z polską Konstytucją.

 

Gender trouble, czyli czym jest płeć?

 

W 1990 r. ukazała się głośna praca Judith Butler pt. Gender Trouble. Feminism and the Subversion of Identity, która w Polsce wydana została przez Krytykę Polityczną pod nieco odmiennym tytułem: Uwikłani w płeć. Feminizm i polityka tożsamości (Warszawa 2008). W pracy tej Butler postawiła wywrotową dla „tradycyjnego” feminizmu tezę o performatywności płci. Posłużyła się w tym kontekście znanym już wcześniej pojęciem gender (tłumaczka pracy Butler - K. Krasuska – oddała je jako „płeć kulturowa”) mającym oznaczać pewne wzorce zachowań, które na płaszczyźnie kulturowej społeczeństwo uznało za właściwe dla kobiet i mężczyzn.

 

Jak wywodziła Butler, „[r]ozróżnienie na płeć biologiczną i kulturową doprowadzone do logicznej skrajności wskazuje na radykalną nieciągłość między ciałami o określonej biologicznej płci a skonstruowanymi płciami kulturowymi. Jeśli chwilowo założymy, że binarnie ujęta biologiczna płeć charakteryzuje się stabilnością, to jeszcze wcale nie wynika z tego, że konstrukty takie jak «mężczyźni» są jedynie dodatkiem do ciał biologicznie męskich czy też, że «kobiety» stanowią interpretację ciał wyłącznie żeńskich. Poza tym nawet jeśli wydaje się, że biologiczne płcie niewątpliwie charakteryzują się binarnością poprzez swoją morfologię i budowę (nad czym będziemy się jeszcze zastanawiać), to nie ma powodu sądzić, że istnieją tylko dwie płcie kulturowe” (J. Butler, Uwikłani w płeć. Feminizm i polityka tożsamości, tłum. K. Krasuska, Warszawa 2008, s. 72). Pogląd ten – mimo subtelności werbalnych, jakie towarzyszą jego wygłaszaniu - można sprawdzić do dwu bardzo prostych wniosków. Po pierwsze, wedle feministycznej autorki nie ma realnej korelacji między naszą płcią biologiczną, a tym jakie zachowania, role czy społeczne atrybuty („męskie” lub „żeńskie”) podejmujemy. Po wtóre, Butler uważa, że nie ma konieczności, by rozpoznawać tylko zachowania, role i atrybuty „czysto” męskie lub żeńskie. Ktoś może bowiem przyjmować częściowo atrybuty męskie, a częściowo żeńskie (równolegle lub sukcesywnie).

 

W tego rodzaju obserwacji socjologicznej nie byłoby w zasadzie nic zdrożnego. Wszak kobieta będąca kierowcą tramwaju nie jest niczym złym, podobnie jak mężczyzna-pielęgniarz, mimo że najczęściej kojarzymy te zawody z osobami o określonej płci. Problem polega jednak na tym, że w oparciu o koncepcję Butler próbuje się dokonać redefinicji podstawowych pojęć prawnych. Ma ona zasadniczo opierać się na prostym założeniu, że deklaracja jednostki odnosząca się do jej samoidentyfikacji z określoną „płcią kulturową” ma znaczenie prymarne względem obiektywnie istniejącej płci biologicznej i tym samym wywołuje określone skutki normatywne. Ujmując rzecz prościej – deklaracja biologicznego mężczyzny, że utożsamia się z płcią żeńską ma skutkować przyznaniem mu tych szczególnych uprawnień, które dotyczą kobiet (i vice versa). Przykładowo, skazany mężczyzna może zadeklarować, że identyfikuje się jako kobieta i z tego tylko względu powinien zostać osadzony w zakładzie karnym dla kobiet. Ewentualnie sportowiec deklarujący, że identyfikuje się jako kobieta może startować w zawodach dedykowanych w założeniu wyłącznie paniom. Oczywiście w niektórych zakątkach świata pomysły te są już wdrażane w praktyce – niestety ze szkodą dla biologicznych kobiet. Odrębnym zagadnieniem jest ich wpływ na zakres wolności słowa, bowiem za krytykę tego stanu rzeczy ostracyzm spotkał m.in. znaną pisarkę, J.K. Rowling.

 

Posługując się pojęciem „płci społeczno-kulturowej” (gender) Konwencja stambulska staje zatem na gruncie radykalnego post-feminizmu. Kto jest bowiem beneficjentem Konwencji? Wydaje się, że odpowiedź jest prosta – kobiety dotknięte przemocą. Jeżeli jednak przyjrzymy się kazusom bardziej skomplikowanym odkryjemy całą serię problemów. Czy bowiem przepisy Konwencji zastosujemy do sytuacji, gdy starsza biologiczna kobieta stosuje przemoc psychiczną względem młodszego biologicznego mężczyzny, który identyfikuje się jako osoba niebinarna oczekująca stosowania wobec niej zaimków żeńskich jednocześnie deklarując, że jest lesbijką? Nie jest to abstrakcja – sytuacja taka (wedle relacji jednej strony) miała się wszak wydarzyć, co było szeroko komentowane w przestrzeni publicznej. Odpowiedź na tak sformułowane pytanie byłaby jeszcze trudniejsza, gdyby sytuację odwrócić i ofiarą przemocy uczynić kobietę, która identyfikuje się jako mężczyzna.

 

Jeszcze poważniejszy problem powstanie, jeżeli skonfrontujemy postanowienia Konwencji stambulskiej z art. 18 Konstytucji. Przepis ten stanowi, że małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Traktując poważnie teorię gender, która normatywny wyraz znajduje w Konwencji, musimy postawić serię pytań. Kim są tworzący związek małżeński „mężczyzna i kobieta”? Dlaczego przepis wspomina tylko o mężczyźnie i kobiecie, skoro płeć społeczno-kulturowa wymyka się dychotomii? Czy można w ogóle mówić o macierzyństwie, gdy matka deklaruje się jako mężczyzna? Czy osoba taka korzysta z ochrony przewidzianej tym przepisem? Na tym problemy interpretacyjne się jednak nie kończą. Co bowiem z art. 33 ustawy zasadniczej, który statuuje zasadę równości kobiet i mężczyzn? Zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego odstępstwa od tej zasady – na ogół związane z preferencyjną sytuacją kobiet (choćby wcześniejszy wiek emerytalny) – warunkowane są m.in. obiektywnymi względami społecznymi lub biologicznymi. Jak stwierdził Trybunał: „…rozwiązanie przewidujące inne zasady przechodzenia na emeryturę dla kobiet i mężczyzn może być uzasadnione tylko w sytuacji, w której konieczne są działania wyrównawcze mające na celu zniwelowanie skutków istniejących różnic o charakterze biologicznym lub społecznym pomiędzy tymi grupami” (wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 15 lipca 2010 r., sygn. akt K 63/07). Czy zatem mężczyzna identyfikujący się jako kobieta może skorzystać z rozwiązań takich jak przejście na emeryturę we wcześniejszym wieku? Wedle „progresywnej” logiki tak, skoro może brać udział w zawodach dla kobiet, gdzie właśnie względy biologiczne powinny być kluczowe. Jednak szanując orzecznictwo TK na to samo pytanie udzielimy odpowiedzi negatywnej.

 

Są to oczywiście problemy, które mogą dopiero pojawić się w przyszłości. Konwencja stambulska stanowi jednak pierwszy akt normatywny, który otwiera ku temu przestrzeń. Posługuje się bowiem alternatywnym pojęciem płci, względem tego, które znane jest na gruncie polskiego prawa krajowego. Z tych zresztą względów Konwencję uznał za sprzeczną z bułgarską Konstytucją tamtejszy sąd konstytucyjny w 2018 r.

 

Konwencja stambulska a prawa wychowawcze rodziców

 

Trzecim problemem, który pojawia się przy konfrontacji postanowień Konwencji z przepisami Konstytucji jest kwestia ingerencji w prawa wychowawcze rodziców. Konstytucja w sposób wyraźny przyznaje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, co w szczególności dotyczy kwestii związanych z moralnością oraz religią. Art. 48 ust. 1 Konstytucji stanowi bowiem, że rodzice „mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”. Prawa rodziców w zakresie odnoszącym się do wychowania oraz nauczania moralnego i religijnego mają szczególną rangę, ponieważ wynikają nie tylko z art. 48, ale również art. 53 ust. 3 ustawy zasadniczej. Przepis ten stanowi, że rodzice „mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Przepis art. 48 ust. 1 stosuje się odpowiednio”.

 

Oznacza to pierwszorzędną rolę rodziców w wychowaniu dziecka, a także w decydowaniu o tym w jakim zakresie i w jakiej treści przekazywane jest dziecku nauczanie w sprawach religijnych i moralnych. Rzecz jasna dotyczy to również etyki seksualnej, co integralnie związane jest z ludzką płciowością. Dobitną tego konsekwencją jest możliwość decydowania o tym, czy dziecko ma uczestniczyć choćby w lekcjach religii, etyki lub wychowania do życia w rodzinie.

 

Tymczasem art. 14 Konwencji stambulskiej stanowi: „1. Strony podejmą, gdy to stosowne, konieczne działania by wprowadzić do programów nauczania na wszystkich etapach edukacji, dostosowane do etapu rozwoju uczniów treści dotyczące równości kobiet i mężczyzn, niestereotypowych ról społeczno-kulturowych, wzajemnego szacunku, rozwiązywania konfliktów w relacjach międzyludzkich bez uciekania się do przemocy, przemocy wobec kobiet ze względu na płeć oraz gwarancji nienaruszalności osoby. 2. Strony podejmą konieczne działania by promować zasady, o których mowa w ustępie 1, w ramach nieformalnego nauczania, jak również w ramach działalności sportowej, kulturalnej i rekreacyjnej oraz w mediach”.

 

Cytowane postanowienie Konwencji w sposób charakterystyczny dla tego dokumentu miesza ze sobą kwestie, które nie budzą kontrowersji (równouprawnienia, wzajemnego szacunku, nieuciekania się do przemocy) z rodzącymi obawy przynajmniej części rodziców. Przede wszystkim chodzi o wprowadzenie do programów nauczania (na każdym etapie edukacji!) treści dotyczących „niesetereotypowych ról społeczno-kulturowych”. Tłumaczenie Konwencji jest tu mylące – w językach oryginalnych stanowi się bowiem o non-stereotyped gender roles (w tekście frankofońskim: les rôles non stéréotypés des genres). Co kryje się pod tym pojęciem? Tego nie tłumaczy ani Konwencja, ani tzw. Raport wyjaśniający (Explanatory Report), który ma objaśniać treść jej postanowień. Należy zatem sięgnąć do innych dokumentów.

 

Przykładowo w wydanym przez Radę Europy podręczniku szkoleniowym dla pracowników wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania, zatytułowanym Preventing and Combating Domestic Violence against Women. A learning resource for training law enforcement and justice officers stwierdza się, że utrwalanie stereotypów genderowych to proces, poprzez który społeczeństwo przypisuje kobietom i mężczyznom określone atrybuty, cechy lub role (the process through which society assigns specific attributes, characteristics or roles to women and men is called gender stereotyping). Rozumując logicznie należy przyjąć, że promowanie niestereotypowych ról płciowych miałoby zatem polegać na nakłanianiu dzieci do przyjmowania ról właściwych dla płci przeciwnej.

 

Warto w tym względzie odwołać się również do raportu ekspertów Rady Europy, którzy dokonują oceny wykonania Konwencji przez państwa-strony. Eksperci ci tworzą komitet GREVIO i swój raport w odniesieniu do wykonania Konwencji przez Polskę opublikowali we wrześniu 2021 r. Sformułowano w nim m.in. zarzut, że brak jest formalnie zatwierdzonych i wprowadzonych do programu nauczania materiałów dydaktycznych, które poruszałyby kwestię niestereotypowych ról płciowych. Ciekawym jest, że oceny tej dokonali przede wszystkim w oparciu o publikacje przygotowane przez organizacje lewicowe i feministyczne. Autorzy raportu podkreślili także, iż jakkolwiek istnieje szeroki margines swobody działania państwa w zakresie edukacji, to jednocześnie jest ono zobowiązane do aktywnego promowania wartości, o których mowa w art. 14 Konwencji. Warto zauważyć, że eksperci GREVIO nie zawahali się bynajmniej od skomentowania bieżących wydarzeń politycznych i wyrazili zaniepokojenie postępowaniami dyscyplinarnymi dla nauczycieli, którzy poparli proaborcyjne manifestacje, jakie rok wcześniej przetoczyły się przez Polskę. Zarzucali również niedostateczną obecność organizacji pozarządowych (w domyśle - lewicowych) w Polskich szkołach.

 

Co zatem w sytuacji, gdy Konwencja zobowiązuje do „aktywnego promowania” niestereotypowych ról płciowych, a rodzice wręcz przeciwnie - nie życzą sobie, by ich dzieci przekonywano, że tożsamość płciowa ma charakter płynny i jest w zasadzie oderwana od tożsamości biologicznej? Jest to zagadnienie, które z pewnością wkracza już w sferę etyki seksualnej, a stoi także w sprzeczności z nauczaniem religijnym wielu kościołów i związków wyznaniowych, w tym z antropologią katolicką. Niezgodność między konstytucyjnie gwarantowanymi prawami rodziców a treścią Konwencji jest tu ewidentna.

 

W opinii publicznej podnoszone były głosy – wybitnych skądinąd uczonych – że Konwencja stambulska, wbrew obawom, nie wpłynęła zasadniczo na ideologizację polskiej szkoły, czy szerzej, polskiego życia społecznego. Jeżeli jednak wczytamy się tylko w raport GREVIO na temat wykonywania Konwencji przez Polskę łatwo zrozumiemy, że wynika to jedynie z braku woli politycznej dla wdrażania Konwencji w taki sposób, jaki oczekują od nas przedstawiciele Rady Europy. Konwencja daje pewne ramy prawne do określonych działań. Z pewnością kiedyś zostaną one wykorzystane – czy to po tych, czy innych wyborach, zmianach orientacji politycznej czy naciskach zewnętrznych.

 

Zamiast ideologii potrzeba skutecznych rozwiązań antyprzemocowych

 

Zwalczanie przemocy domowej z pewnością wymaga żelaznej konsekwencji, podejmowania zdecydowanych działań, wysiłku w zakresie edukacji. Czynienie z działań antyprzemocowych ideologicznego narzędzia zmiany społeczno-kulturowej szkodzi idei prawdziwego równouprawnienia, a także życia wolnego od przemocy dla tysięcy kobiet, dzieci i osób starszych. Organy władzy publicznej powinny działać w sposób wolny od ideologii. A do zrobienia jest jeszcze bardzo dużo. Do palących problemów, które generują przemoc domową należy uprzedmiotowienie i medialna seksualizacja kobiet oraz promowanie przemocy w środkach masowego przekazu i grach komputerowych, nadużywanie alkoholu i stosowanie innych środków odurzających czy brak dostatecznego zabezpieczenia socjalnego ofiar, które niejednokrotnie czują się zależne ekonomicznie od sprawców. Warto też mocno akcentować własne dobre tradycje – w końcu Polki uzyskały prawa wyborcze już w 1918 r., a w naszym kodzie kulturowym mocno wpisane jest potępienie dla „damskich bokserów”, szacunek dla matek, opiekuńczość względem żon i córek, a także generalna galanteria względem „płci pięknej”. Czy może to też są stereotypy, które autorzy Konwencji z takim zapałem chcą zwalczać?

 

 

Bartosz Zalewski

 

Autor jest doktorem nauk prawnych, nauczycielem akademickim, radcą prawnym, współpracuje z Centrum Analiz Legislacyjnych Ordo Iuris.

 

 

Czytaj Więcej
Ochrona życia

04.08.2022

Zmiany w poglądach społeczeństwa polskiego na temat aborcji – krótka analiza zjawiska

W przestrzeni medialnej krążą opinie o rzekomo znacznym poparciu w Polsce postulatu aborcji na życzenie. W rzeczywistości, od 1992 do 2005 r. poparcie dla aborcji utrzymywało się na podobnym poziomie, a w roku 2006 spadło do 16 proc. Z kolei w 2007 r. wzrosło ono do 23 proc., po czym nastąpił spadek i od tego czasu poparcie to osiągało poziom poniżej 18 proc. Ponadto, „efekt wahadła” w kwestii wzmacniania prawnej ochrony życia dzieci nienarodzonych jest mitem. Zachodzące w tym czasie zmiany nastrojów związanych z aborcją podsycane są przez media, nie stanowią natomiast wyrazu poparcia dla aborcji przez społeczeństwo. W badaniach dotyczących zarówno poparcia aborcji, jak i moralnych ocen, wyraźnie rzuca się w oczy kwestia zmian społecznych zachodzących w szeroko rozumianym świecie zachodnim, a objawiającym się m.in. odejściem od zasad moralnych i coraz większym hedonizmem.

 

Szereg medialnych mitów

 

Wielokrotnie w mediach można napotkać na informacje, jakoby polskie społeczeństwo wykazywało coraz większe, a nawet gwałtownie rosnące poparcie dla aborcji[1]. Tego typu informacje najczęściej podają tzw. liberalne media, zdecydowanie opowiadające się za ułatwieniem dostępu do zabijania nienarodzonych dzieci[2]. Co więcej, środowiska liberalne często przywołują „efekt wahadła”, mający wzbudzać w środowisku prolife obawę, że zaostrzenie przepisów na rzecz ochrony życia, w przyszłości doprowadzić może do ich pogłębionej liberalizacji. Dokonując jednak kwerendy badań przeprowadzanych regularnie przez Centrum Badania Opinii Społecznej (dalej CBOS), zauważyć można, że sytuacja przedstawia się inaczej.

 

Pierwsze z analizowanych badań dot. aborcji przeprowadzone przez CBOS miały miejsce w marcu 1992 r. Respondenci mieli opowiedzieć się, czy aborcja w niektórych przypadkach powinna być dopuszczalna przez prawo. CBOS wymienił sytuacje, gdy 1) zagrożone jest życie matki, 2) zagrożone jest zdrowie matki, 3) ciąża powstała z gwałtu lub kazirodztwa, 4) wiadomo, że dziecko urodzi się upośledzone, 5) kobieta jest w ciężkiej sytuacji materialnej. Ponadto od 1999 r. respondenci byli pytani czy aborcja powinna być dopuszczona przez prawo, gdy kobieta nie chce mieć dziecka, natomiast od 2002 r. dodano pytanie czy aborcja powinna być prawnie dopuszczalna z uwagi na trudną sytuację osobistą kobiety[3].

 

jhgfd

Źródło: https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2020/K_153_20.PDF [dostęp 12.07.2022 r.].

 

Powyższy wykres wskazuje wyraźnie, że wbrew krążącym w przestrzeni publicznej opiniom sugerującym znaczące poparcie dla aborcji na skutek orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z 20 października 2020 r. w sprawie aborcji eugenicznej (sygn. akt K 1/20), w listopadzie 2020 r. (a więc wkrótce po wydaniu wyroku) nie odnotowano nadzwyczajnego wzrostu poparcia. Co więcej, był on nawet zdecydowanie niższy niż np. w roku 2007.  

 

W omawianym okresie największe poparcie dla aborcji w sytuacji, gdy kobieta po prostu nie chce dziecka (tzw. aborcja na życzenie) miało miejsce w 2002 r. i 2005 r. Poza tym, jedynie w roku 1999 i 2007 poparcie przekroczyło 20 punktów procentowych. Warto zauważyć, że oprócz badań przeprowadzonych w okresach wzmożonych działań medialnych spowodowanych wydarzeniami dotykającymi tematu prawnej ochrony życia (list stu kobiet – 2002 r.[4], próba konstytucyjnego zagwarantowania prawa do życia od momentu poczęcia w 2007 r.[5], „Czarne protesty” – 2016 r.[6], orzeczenie TK w sprawie aborcji eugenicznej – 2020 r.[7]), niemal we wszystkich badaniach utrzymywały się stabilne, a nieraz nawet spadkowe trendy wobec poparcia dla aborcji. Wyniki badań ze stycznia 2005 r. miały nietypową formę, bowiem widoczny jest nieznaczny wzrost poparcia aborcji eugenicznej, w przypadku poczęcia dziecka w okolicznościach czynu zabronionego oraz gdy życie lub zdrowie matki jest zagrożone, natomiast widać jednoczesny spadek poparcia dla aborcji na życzenie, z przyczyn materialnych matki i z przyczyn osobistych.

 

Jak Polacy postrzegają aborcję?

 

Omawiając poglądy polskiego społeczeństwa na pozbawianie życia dzieci przed narodzeniem, warto również wziąć pod uwagę przeprowadzane przez CBOS badania dotyczące moralnej oceny aborcji.

 

Średnie ocen na skali 1-7, na której 1 oznacza, że aborcja jest zawsze zła i nigdy nie może być usprawiedliwiona, a 7 – że w aborcji nie ma nic złego i zawsze może być usprawiedliwiona

Rok

2005

2010

2013

2021

Średnia

2,13

2,37

2,08

3,13

Źródło: opracowanie własne na podstawie https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2021/K_165_21.PDF [dostęp 27 lipca 2022 r.].

 

Na podstawie danych przedstawionych w powyższej tabeli widać, że aborcja, od kiedy prowadzone są te badania, jest zjawiskiem postrzeganym negatywnie. O ile jednak w latach 2005, 2010 i 2013 oceny aborcji były na podobnym poziomie, tak wyraźnie widać wzrost moralnego poparcia dla aborcji w roku 2021, czyli na rok po wydaniu orzeczenia przez Trybunał Konstytucyjny i związanych z tym (zorganizowanych przez środowisko proaborcyjne) protestach (badanie przeprowadzono w dniach 18-28 października 2021 r.)[8].

 

Zarówno wzrost poparcia, jak również wzrost moralnego przyzwolenia dla aborcji mogłyby wskazywać na istnienie – forsowanej przez przeciwników ochrony życia dzieci poczętych – koncepcji tzw. „efektu wahadła”. Zakłada ona, że intensyfikacja prawnej ochrony życia na prenatalnym etapie rozwoju, z biegiem czasu prowadzi do spotęgowania postaw przeciwnych. Założenie to należy jednak uznać za błędne już tylko z tego powodu, że pomimo licznych prób legalizacji aborcji przez lewicowe organizacje czy polityków, nie widać w korelacji czasowej „odchylenia wahadła” w postaci wzrostu poparcia dla ochrony życia. Nie ulega natomiast wątpliwości, że na kształt debaty o ochronie dzieci nienarodzonych silny wpływ wywierają media „głównego nurtu”, które często forsują stanowisko popierające aborcję[9][KG1] .

 

Wpływ zmian w społeczeństwie na ocenę aborcji

 

W kontekście omawianego zagadnienia, warto również zwrócić uwagę, że współczesne społeczeństwo niejednokrotnie określa się mianem „ponowoczesnego”, charakteryzującego się hedonizmem i porzuceniem wartości moralnych. Taki stan społeczeństwa sprzyja przybieraniu na sile tendencji do ucieczki od odpowiedzialności i „łatwego życia”, którego elementem jest także aborcja jako sposób na „poradzenie sobie” z problemem niechcianej ciąży. Ponadto warto zwrócić uwagę na formę manifestacji aborcyjnych, które przybierają postać zabawy, szyderstwa z wartości, jakimi są np. życie i godność człowieka od momentu poczęcia. Profesor filozofii Chantal Delsol zwróciła kiedyś uwagę, że współcześnie coraz częściej ma miejsce odwołanie się do szyderstwa „za którym chowa się ukryta ideologia, która okazuje się poniekąd pusta w środku; uwidacznia się ona jedynie w tym, co wymyka się szyderstwu, unikając jednoznacznego opowiedzenia się za jakimikolwiek wartościami”[10].

 

Nie można też pominąć faktu, że postawy hedonistyczne, przejawiające się w zaprzeczaniu wartości ludzkiego życia, są zjawiskiem globalnym, szczególnie widocznym w bogatszych państwach zachodnich, w których zaobserwować można rosnące przyzwolenie dla aborcji czy też eutanazji. Tendencje te ujawniają się również w postawie niektórych osób piastujących stanowiska np. w organach unijnych. Autorytet takich instytucji, jak krytykujący Polskę za ustawodawstwo chroniące życie Parlament Europejski, jak również zasiadających w nich osób (którym cieszą się u części społeczeństwa) z pewnością wpływa na modyfikację postaw tej grupy odbiorców i ich ocenę moralną m.in. aborcji. Z drugiej strony, wyobraźmy sobie sytuację, w której Parlament Europejski przyjmuje jedną po drugiej rezolucję chwalącą Polskę za wzmocnienie prawnej ochrony życia dzieci nienarodzonych, a np. prezydent Francji wnosi o zapis w Karcie Praw Podstawowych UE, wprost uznający nienaruszalną godność człowieka poczętego, co szeroko i przychylnie komentują liczne media europejskie. Retorycznym wydaje mi się pytanie, czy w takim scenariuszu słupki poparcia dla ochrony życia nie poszybowałyby w górę?

 

Jan Melon – analityk Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Ordo Iuris

 
 
Czytaj Więcej