Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]
W połowie października Rada Unii Europejskiej zaaprobowała nowe unijne przepisy, które w formie „dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie poprawy równowagi płci wśród dyrektorów spółek giełdowych i w sprawie odnośnych środków” mają zostać wdrożone w państwach członkowskich UE już w 2026 r. Trwająca od dekady inicjatywa legislacyjna zmierza zatem ku finałowi, co oznacza, że wkrótce europejskie spółki giełdowe zmierzą się z nową rzeczywistością: pełną parytetów, rozwiązań pozornie anty-dyskryminacyjnych i „równości” opartej o dyskryminację ze względu na płeć.
Procedura prawodawcza
Unijna Rada ds. Zatrudnienia i Spraw Socjalnych przypieczętowała swoje stanowisko w sprawie dyrektywy o „równowadze genderowej” w zarządach spółek giełdowych[1] 14 marca 2022 r. Przez „spółki giełdowej” UE rozumie spółki, których siedziba mieści się w państwie członkowskim UE i których akcje są dopuszczone do obrotu na rynku regulowanym[2]. Następnie, 7 czerwca br. przedstawiciele Rady Unii Europejskiej (dalej: Rady) i Parlamentu Europejskiego zakończyli negocjacje w sprawie tekstu kompromisowego, który jest obecnie formalnie przyjmowany przez współprawodawców - Radę UE i PE[3]. Po ogłoszeniu stanowiska Rady[4] w sprawie przyjęcia dyrektywy, które miało miejsce 17 października tego roku., ostatnim krokiem pozostaje przyjęcie przepisów przez PE. Dyrektywa wejdzie w życie dwudziestego dnia po jej opublikowaniu w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej, a państwa członkowskie będą mieć dwa lata na przyjęcie wymaganych środków krajowych, czyli tzw. implementację przepisów dyrektywy. Tym samym można uznać za niemal zakończoną procedurę ustawodawczą, która zainicjowana w 2012 r. przez Komisję Europejską przez wiele lat „czekała” na właściwy moment[5].
Za przyjęciem nowych przepisów opowiedziało się ponad 80 proc. głosów w Radzie. Warto mimo wszystko odnotować, że trzy państwa zagłosowały przeciwko. Polska, Szwecja oraz Węgry były przeciwne wprowadzeniu opisanych niżej rozwiązań[6].
Równość za wszelką cenę
Nowe przepisy mają usunąć przeszkody jakie napotykają kobiety w życiu zawodowym poprzez de facto wymuszanie na spółkach giełdowych „realizacji przez kobiety swojego potencjału na stanowiskach decyzyjnych”. Zdaniem Mariana Jurečki, wicepremiera i Ministra Pracy i Spraw Socjalnych Czech „pozytywny wpływ tych środków z pewnością wpłynie na poziomy gospodarek krajowych”[7]. Nasuwa się pytanie – czy wpłynie pozytywnie? Czy centralne zarządzanie poprzez wymuszanie na przedsiębiorstwach doboru pracowników, szczególnie tych na najważniejszych stanowiskach w oparciu o kryterium płci (które ma być decydujące), rzeczywiście wpłynie pozytywnie na przedsiębiorstwo i szerzej, gospodarkę?
W myśl nowej dyrektywy – do której implementacji zobligowane będą wszystkie państwa członkowskie UE, co najmniej 40 proc. stanowisk dyrektorów niewykonawczych w spółkach giełdowych powinni zajmować przedstawiciele „płci niedostatecznie reprezentowanej” – czyli co do zasady kobiety. Celem jest, aby do 2026 r. 33 proc. wszystkich stanowisk dyrektorskich zajmowali przedstawiciele „płci niedostatecznie reprezentowanej” (państwo, które zbliży się do osiągnięcia celów albo wprowadzi równie skuteczne przepisy przed wejściem dyrektywy w życie, może zawiesić wymagania dyrektywy dotyczące procesu mianowania lub selekcji pracowników).
Jak ma to zostać osiągnięte? Spółki muszą dostosować swoje procesy rekrutacji, tak aby wszystko było „uczciwie i przejrzyście”. Procesy związane z zatrudnianiem mają być zatem oparte na porównawczej ocenie wszystkich kandydatów, na podstawie jasnych i neutralnie sformułowanych kryteriów. Zasada taka nie wzbudza najmniejszych zastrzeżeń i nie ma wątpliwości, że tak powinien co do zasady wyglądać proces rekrutacji na większość stanowisk. Poważne wątpliwości budzi jednak dalsza procedura, według której, w przypadku zgłoszenia dwóch równie wykwalifikowanych kandydatów, powinno się dać pierwszeństwo kandydatowi z „niedostatecznie reprezentowanej płci”.
Oznacza to, że w przypadku, gdy o to samo stanowisko ubiegają się mężczyzna i kobieta posiadający porównywalne kompetencje („odpowiedniość, doświadczenie i wyniki w pracy” – art. 6 ust. 2), nienależnie od innych czynników, stanowiska powinna otrzymać kobieta. Całkowicie pomija się – jako dyskryminujące, takie czynniki, które w rzeczywistości często podczas rozmów kwalifikacyjnych są decydujące - kompetencje miękkie, usposobienie, profil osobowościowy, charakter, wykazywanie się inicjatywą. Są to aspekty trudno mierzalne, często zależne od subiektywnej oceny osoby przeprowadzającej rozmowę kwalifikacyjną, a jednocześnie znacznie wpływające na jakość i efektywność współpracy. W wielu przypadkach kwestie te są istotniejsze niż posiadane wykształcenie. Mimo tego, zgodnie z proponowanymi przez UE rozwiązaniami, spośród dwóch kandydatów z jednakowym wykształceniem i doświadczeniem oraz porównywalnym wynikami w pracy, wyboru dokonać należy w oparciu o kryterium płci, niezależnie od tego, czy jeden z kandydatów wywarł „dobre” a drugi „złe” wrażenie. Podejście takie, bardzo techniczne i zero-jedynkowe, wydaje się dalekie od realiów zarządzania przedsiębiorstwem i procesów decyzyjnych w których prócz doświadczenia i wykształcenia istotną rolę odgrywają m.in. intuicja czy umiejętność współpracy.
W art. 6 ust. 2 czytamy, że „w odniesieniu do selekcji kandydatów, którzy mają zostać powołani lub wybrani na stanowiska dyrektorskie, państwa członkowskie zapewniają, aby – przy wybieraniu między kandydatami posiadającymi równorzędne kwalifikacje pod względem odpowiedniości, kompetencji i wyników w pracy – pierwszeństwo przyznawano kandydatowi należącemu do niedostatecznie reprezentowanej płci, chyba że – w wyjątkowych przypadkach – ważniejsze względy prawne, takie jak prowadzenie innych polityk dotyczących różnorodności, przywołane w kontekście obiektywnej oceny, która uwzględnia szczególną sytuację kandydata płci przeciwnej i która jest oparta na niedyskryminacyjnych kryteriach, przechylają szalę na korzyść kandydata płci przeciwnej”. Z powyższego wynika zatem, że jedyną możliwością „obejścia” de facto dyskryminujących ze względu na płeć przepisów będzie… przynależność do innej „dyskryminowanej” grupy.
W bardziej ekstremalnej interpretacji nowych przepisów można spodziewać się, że państwach dopuszczający istnienie więcej niż dwóch płci, płeć „niedostatecznie reprezentowana” może okazać się jedną z szerokiego katalogu przedstawionego w ramach ideologii gender. Wobec wysokiego prawdopodobieństwa, że nowe przepisy przybiorą charakter systemowej dyskryminacji mężczyzn w procesach rekrutacji, nie powinny dziwić sytuacje w których mężczyźni chcący ubiegać się o stanowiska kierownicze w spółkach zaczną deklarować jedną z akceptowanych w ich państwach odmiennych niż biologiczna żeńska i męska płci wyłącznie w celu zdobycia przewagi lub przynajmniej równowagi szans w procesie rekrutacyjnym w którym udział brać będą także kobiety. Podobne zjawisko obserwujemy od lat w sporcie, gdzie zawodnicy płci męskiej osiągający mierne wyniki „odkrywają” swoją płeć na nowo, co pozwala im rywalizować z zawodniczkami płci żeńskiej. Z uwagi na różnice biologiczne i anatomiczne, zawodnik taki zaczyna odnosić „sukcesy” sportowe – koszt jaki ponosi to „zmiana płci”.
Wszystko pod kontrolą
Dyrektywa przewiduje także skuteczny mechanizm „przekonania” spółek, że warto poddać się wymogowi dostosowania kadr do parytetów ustanowionych przez Brukselę. Nowe przepisy przewidują, że raz w roku spółki giełdowe będą dostarczać informacje o reprezentacji płci w swoich zarządach oraz o środkach, jakie podejmują, aby osiągnąć cel 33 proc. lub 40 proc. „płci niedostatecznie reprezentowanej”. Państwa członkowskie mają następnie publikować aktualizowaną co roku listę spółek, które osiągnęły cele dyrektywy. Można się spodziewać, że spółka, która znajdzie się poza listą, stanie się przedmiotem licznych nieprzychylnych kampanii i komentarzy. Środek ten można zatem odczytywać jako zgrabnie ujęty szantaż finansowy. Przyznaje się do tego sama Rada, która w uzasadnieniu swego stanowiska wskazuje, że „w tekście zawarto również alternatywną formę sankcji lub nieformalnej zachęty […], a mianowicie opublikowanie przez państwa członkowskie wykazu spółek, którym udało się osiągnąć cele ilościowe określone w dyrektywie”[8].
Dyrektywa zawiera z resztą art. 8, który w całości poświęcony został sankcjom. Należy oddać Radzie, że nie uległa PE, który żądał w swym stanowisku zobowiązania państw członkowskich do wprowadzenia takich sankcji jak grzywny, stwierdzenie nieważności powołania oraz wykluczenie z procedur udzielania zamówień publicznych i z dostępu do europejskich funduszy w przypadku niewywiązania się spółki z określonych parytetów płci. W przyjętym brzmieniu art. 8 umieszczono jedynie przykładowe sankcje - grzywny i możliwości stwierdzenia nieważności powołań. Wprowadzono też ogólny przepis dotyczący udzielania zamówień publicznych zobowiązujący państwa członkowskie do zapewnienia, by przy wykonywaniu zamówień publicznych i koncesji spółki giełdowe wywiązywały się z mających zastosowanie obowiązków dotyczących prawa socjalnego i prawa pracy, zgodnie z mającymi zastosowanie przepisami unijnymi w tym zakresie.
Dyrektywy a polski porządek prawny
Dyrektywy UE to wiążące akty ustawodawcze wyznaczające cel, który państwa członkowskie UE muszą osiągnąć. Sposób jego realizacji określają jednak poszczególne kraje za pośrednictwem swoich własnych aktów prawnych – jest to tzw. implementacja przepisów dyrektywy do porządku krajowego. Kluczowe jest zatem zrealizowanie narzuconego przez UE celu bądź zadania. Forma w jakiej się to dokona jest jednak stosunkowo swobodna, a działania państwa członkowskiego obwarowane co do zasady określonymi w dyrektywach terminami.
Czy istnieje jakakolwiek szansa na ograniczenie lub złagodzenie przepisów nowej dyrektywy w Polsce? Art. 12 planowanej dyrektywy przewiduje tzw. klauzulę zawieszającą. Ma ona zapewnić niezbędną elastyczność państwom członkowskim UE, które podjęły już „równie skuteczne” środki w celu poprawy równowagi płci w organach spółek. Państwa takie nie będą musiały spełniać wymogów proceduralnych określonych w dyrektywie a zmierzających do tożsamych celów.
W praktyce państwa chcące skorzystać z klauzuli będą musiały wprowadzić „wiążące środki ilościowe” w przepisach krajowych albo osiągnąć rzeczywiste rezultaty w postaci konkretnego odsetka osób niedostatecznie reprezentowanej płci zajmujących stanowiska dyrektorskie. W myśl tekstu przyjętego przez Radę, oznacza to, że osoby należące do niedostatecznie reprezentowanej płci muszą już teraz zajmować co najmniej 30 proc. stanowisk dyrektorów niewykonawczych lub co najmniej 25 proc. wszystkich stanowisk dyrektorskich w spółkach giełdowych lub prawo krajowe tego państwa członkowskiego ma wymagać, aby osoby należące do niedostatecznie reprezentowanej płci zajmowały co najmniej 30 proc. stanowisk dyrektorów niewykonawczych lub co najmniej 25 proc. wszystkich stanowisk dyrektorskich w spółkach giełdowych. Ponadto prawo krajowe musi zawierać „skuteczne, proporcjonalne i odstraszające środki egzekwowania w przypadku nieprzestrzegania wymogów” a także zobowiązywać wszystkie spółki giełdowe nieobjęte tym prawem krajowym do ustalenia indywidualnych celów ilościowych dla wszystkich stanowisk dyrektorskich[9].
Jeżeli zatem jakieś państwo będzie mogło skorzystać z klauzuli zawieszającej, oznacza to tylko, że już po prostu spełnia założenia dyrektywy. Potwierdza to z resztą przyjęty przez Radę tekst - aby państwo członkowskie mogło skorzystać z klauzuli zawieszenia wskazane warunki muszą zostać spełnione do dnia wejścia dyrektywy w życie (art. 12).
Rok 2026
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że dyskryminacja w procesie rekrutacyjnym na jakiekolwiek stanowisko jest zjawiskiem niewłaściwym. Wydaje się jednak, że próba windowania skali dyskryminacji ze względu na płeć (rasę, wyznanie itp.) ukierunkowana jest raczej na sztuczne tworzenie i rozwiązywanie problemów niż realną diagnozę sytuacji i skuteczne działania. Widoczne jest to tym bardziej w Polsce, gdzie – bez żadnych ustawowo narzuconych limitów – odsetek kobiet w wyższej kadrze kierowniczej (zarząd, szefowie działów) przedsiębiorstw wynosi 38 proc. (przy czym na świecie odsetek kobiet w wyższej kadrze kierowniczej to 29 proc., a wśród państw UE – 30 proc.)[10].
Wymuszanie na pracodawcach zatrudniania osób o określonej płci w miejsce osób o określonych kompetencjach (niezależnie od płci i innych cech) to nie tylko działanie w praktyce wprowadzające dyskryminację ze względu na płeć, co szkodliwe dla samego pracodawcy (który niejednokrotnie będzie zmuszony zatrudnić inną osobę niż preferuje) oraz pracowników – także kobiet, które będą musiały mierzyć się w życiu zawodowym z łatką tych, którym jest „łatwiej” i których sukcesy zawodowe, np. zasiadanie w zarządzie spółki wynikają z unijnych parytetów a nie kwalifikacji.
W rzeczywistości problem „niedostatecznej reprezentacji płci” powinien znaleźć rozwiązanie poprzez odpowiedź na pytanie „dlaczego tak jest?”. Wiemy już, że UE nie akceptuje najprostszych, naturalnych odpowiedzi opartych m.in. na biologicznie uwarunkowanych innych zakresach zainteresowań i ról płci, które determinują np. fakt, że wśród górników znajduje się więcej mężczyzn, a wśród nauczycieli wczesnoszkolnych więcej kobiet. Jeżeli już rzeczywiście chcemy podejmować działania zmierzające do zwiększania równowagi płci w zawodach i na stanowiskach, warto czynić to poprzez tworzenie ludziom możliwości swobodniejszego podejmowania wyborów życiowych. Niech odbywa się to poprzez promocję edukacji, czy szersze wsparcie kobiet, które po urodzeniu dziecka wracają na rynek pracy (gwarancja dalszego zatrudnienia, płatny urlop macierzyński, wliczanie okresu nieobecności do emerytury itp.). To co jest pewne, i co historia już wielokrotnie pokazała, to że rozwiązania siłowe – a takim właśnie jest wprowadzanie parytetów, nigdy nie prowadzą do zamierzonego celu.
Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
· Komisja Europejska wystąpiła z inicjatywą przeglądu realizacji Agendy 2030 i jej Celów Zrównoważonego Rozwoju (SDG) przez państwa członkowskie Unii Europejskiej.
· Agenda 2030 to plan działania obejmujący program rozwiązywania najbardziej palących - w założeniu jego autorów - problemów świata w obszarze gospodarczym, społecznym i środowiskowym.
31.10.2022
Za nami druga runda przesłuchań publicznych Międzyrządowego Organu Negocjacyjnego (INB), powołanego w celu wynegocjowania międzynarodowej umowy w sprawie zapobiegania pandemiom, gotowości i reagowania na nie. Stanowiła ona dla organizacji społecznych możliwość zabrania głosu w procesie opracowywania nowej umowy międzynarodowej oraz do wyrażenia swoich poglądów i doświadczeń związanych z pandemią Covid-19. Ze strony INB, konsultacje społeczne powinny być okazją do zebrania uwag od obywateli z całego świata, aby lepiej uwzględnić doświadczenia społeczeństwa obywatelskiego podczas minionych sytuacji kryzysowych w zakresie zdrowia i włączyć je do treści umowy. Konsultacje odbyły się pod koniec września i w ich ramach zarejestrowano ponad 250 wypowiedzi. Instytut Ordo Iuris również wziął udział w debacie.
Czy głos społeczeństw będzie słyszany?
Podczas wcześniejszych faz negocjacyjnych traktatu, większość delegacji państw członkowskich opowiadało się nie tylko za samym utworzeniem umowy, ale także za jej wiążącym charakterem. Natomiast duża liczba zgłoszeń z drugiej fazy konsultacji społecznych, wyrażała zdecydowaną krytykę wobec zawarcia umowy międzynarodowej, która wzmocniłaby rolę WHO, zwłaszcza w świetle niespójności i braku przejrzystości, napotkanych w zarządzaniu Covid-19.
Dr Tedros Adhanom Ghebreyesus, dyrektor generalny WHO, w przemówieniu otwierającym drugą rundę przesłuchań publicznych stwierdził, że „udział organizacji społeczeństwa obywatelskiego i opinii publicznej ma decydujące znaczenie dla rozwoju tego porozumienia, które będzie miało wpływ na wszystkich”.
Kto stoi za WHO?
W wielu wystąpieniach opinii publicznej zwracano przede wszystkim uwagę na fakt, że WHO jest instytucją finansowaną przez instytucje prywatne, przemysł farmaceutyczny czy korporacje, których głównymi graczami są firmy farmaceutyczne. Czynnik ten, jak wielu wskazywało, prowadzi do nieuchronnego konfliktu interesów i nadawania w pierwszej kolejności priorytetu programom donatorów, którzy wnoszą największą część budżetu WHO.
Spośród wszystkich wypowiedzi krytycznych wobec wzmocnienia roli WHO, wiele podkreślało również, że dostarczając informacji naukowych i zaleceń, WHO powinna być zobowiązana do oceny wszystkich dowodów pochodzących od ekspertów w dziedzinie ludzkiej wirusologii i epidemiologii, także biorąc pod uwagę dyskusje z lekarzami o odmiennych poglądach. Badania medyczne powinny być dostępne dla wszystkich, a decyzje lub zalecenia WHO muszą być oparte wyłącznie na dowodach naukowych.
Sprzeciw wobec centralizacji zarządzania zdrowiem
Ponadto wielu mówców sugerowało powrót do poprzedniej definicji pandemii, która opierała się raczej na wskaźnikach śmiertelności niż na poziomie zaraźliwości i która uwzględniała ciężkość choroby. Niektórzy z nich podkreślali również, (z punktu widzenia zalecanego leczenia choroby wywołującej pandemię), że badane szczepionki nie powinny być zalecane, dopóki nie będą znane krótko- i długoterminowe reakcje na nie. Ordo Iuris wskazał w swoim stanowisku nieefektywność w zarządzaniu pandemią na poziomie globalnym (czego przykładem był Covid-19). Instytut podkreślił również konieczność poszanowania wolności wyboru każdej jednostki, jeśli chodzi o leczenie, jak również potrzebę oddzielenia interesów politycznych od dziedziny badań naukowych, popierając finansowanie organizacji międzynarodowych wyłącznie przez państwa.
U podstaw obaw wyrażonych przez dużą liczbę obywateli, którzy zabrali głos w konsultacjach, leżał także pogląd, że zarządzanie zdrowiem musi w każdym przypadku pozostać w rękach przedstawicieli danego kraju i nie powinno być traktowane globalnie, ponieważ społeczności lokalne będą lepiej reagować na sytuacje kryzysowe. Trudno jednak stwierdzić, aby liczne głosy krytyczne wobec porozumienia zostały przetransferowane do treści umowy. Pierwsza bowiem runda wysłuchań publicznych - gdzie pojawiło się równie wiele stanowisk negatywnych - także nie przyniosła takiego efektu. Na kolejnym posiedzeniu INB w grudniu przedstawiony zostanie delegacjom kolejny projekt umowy do dyskusji przez państwa członkowskie.
Unijne poparcie dla globalnej architektury zdrowotnej
Instytut Ordo Iuris zwrócił się również do Komisji Europejskiej o dostęp do wszelkiej dokumentacji związanej ze stanowiskiem przyjętym przez Unię europejską w sprawie globalnej współpracy wielostronnej w celu uzgodnienia prac nad międzynarodowym traktatem dotyczącym pandemii w ramach WHO i postępu w zakresie globalnego bezpieczeństwa zdrowotnego. Z otrzymanych dokumentów wynika, że Unia Europejska, wśród ogólnych celów i zasad, które powinny stanowić ramy umowy, wskazała prawo człowieka do zdrowia, w tym dostęp do opieki zdrowotnej oraz powiązania między zdrowiem a prawami człowieka (w tym zdrowiem i tzw. prawami seksualnymi i reprodukcyjnymi). UE podkreśliła też centralne miejsce WHO jako organu wiodącego i koordynującego międzynarodową współpracę w dziedzinie zdrowia. Wskazanie na włączenie do praw człowieka „praw seksualnych i reprodukcyjnych”, które w wielu dokumentach przygotowanych przez WHO obejmują „prawo do aborcji”, otwiera możliwość zakwalifikowania tej praktyki w wiążącym traktacie, jakim będzie umowa antypandemiczna.
Ponadto UE zaproponowała utworzenie specjalnego organu zewnętrznego i monitorującego, złożonego z niezależnych ekspertów, któremu władze krajowe i regionalne zgłaszałyby działania regulacyjne i ulepszenia polityki. Byłby on także upoważniony do przeprowadzania wizyt w poszczególnych krajach, jak również do budowania ram współpracy między głównymi darczyńcami (np. międzynarodowymi instytucjami finansowymi, bankami, darczyńcami dwustronnymi, filantropami) i sektorem prywatnym. Miałoby to na celu ustanowienie nowego międzynarodowego instrumentu finansowania.
Okazuje się zatem, że stanowisko UE w tej sprawie popiera koncepcję zaprojektowania przyszłej architektury zdrowotnej zgodnie z globalnym modelem reagowania na sytuacje kryzysowe w dziedzinie zdrowia. Podejście to jednak nie sprawdziło się w odniesieniu do sytuacji kryzysowej w Covid-19. Co więcej, nie tylko kontrastuje ono z wieloma interwencjami obywateli w ramach konsultacji społecznych, ale także stwarza ryzyko osiągnięcia ostatecznego porozumienia, które centralizuje kompetencje w zakresie polityki zdrowotnej w rękach WHO, angażując w działania w sytuacjach kryzysowych (obok państw członkowskich) interesy prywatnych darczyńców tej organizacji.
Veronica Turetta – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
21.10.2022
Dobiega końca październikowa sesja Parlamentu Europejskiego. Warto zwrócić uwagę szczególnie na trzy tematy nad którymi dyskutowali w tym miesiącu eurodeputowani. We wtorek odbyła się debata na temat zdrowia psychicznego, podczas której wyrażono postulat dostępności dla młodzieży klinik umożliwiających „zmianę płci”. W środę PE omawiał natomiast „wybielanie antyeuropejskiej skrajnej prawicy w UE” oraz zwalczanie przemocy seksualnej w oparciu o Konwencję stambulską, której postanowienia – w obliczu oporu części państw członkowskich i wątpliwych podstaw prawnych do przystąpienia do Konwencji - Unia próbuje przyjąć w drodze dyrektywy.
Stałe punkty agendy Parlamentu Europejskiego
Wszystkie trzy wymienione wyżej „tematy” były już przez PE omawiane przynajmniej kilkakrotnie. Wydawać by się mogło, że w obliczu wojny, kryzysu gospodarczego i ekonomicznego i dynamicznych zmian zachodzących na świecie, PE porzuci, lub przynajmniej zawiesi realizację swoich motywowanych jedynie ideologicznie projektów. Tak się jednak nie stało. Co więcej, eurodeputowani zapewniają, że właśnie teraz należy wzmocnić „ochronę kobiet przed przemocą” poprzez wdrażanie ideologii zaprzeczającej istnieniu płci czy zadbać o zdrowie psychiczne dzieci, co ma polegać na umożliwieniu dostępu do „klinik genderowych”. Wojna na Ukrainie jest natomiast już po raz kolejny wykorzystywana do prób wyrugowania z życia politycznego niewygodnych oponentów – de facto każdej frakcji politycznej, która w Unii Europejskiej reprezentuje mniej lub bardziej „prawicowe” czy „konserwatywne” stanowiska.
„Zdrowie psychiczne”
Parlament Europejski pracuje nad rezolucją w sprawie zdrowia psychicznego – stąd też podczas ostatniej sesji odbyła się debata na ten temat. Choć nie znamy jeszcze treści projektu rezolucji, a oświadczenia przedstawicieli Rady i Komisji Europejskiej wygłoszone we wtorek nie budzą niepokoju, to wypowiedzi poszczególnych europosłów rodzą obawę o kierunek jaki może obrać chęć zaopiekowania się przez Unię zdrowiem psychicznym obywateli.
Szczególnie zwrócić uwagę należy na wypowiedź europosłanki Kim van Sparrentak z Holandii, która w imieniu grupy Zielonych mówiła o konieczności „ograniczenia promocji nienawiści” wobec „wspólnoty LGBT”, wskazując, że dostęp do „klinik genderowych” jest rozwiązaniem ewentualnych problemów psychicznych młodzieży. Sprzeciw wobec akceptacji ideologicznych postulatów i „klinik genderowych” może, jej zdaniem, przynieść konsekwencje w postaci „pokolenia ludzi, którzy będą się czuli niechciani i niekochani”. W przeciwieństwie do wcześniejszych mówców, którzy w kontekście zdrowia psychicznego wspominali o skutkach pandemii COVID-19, wojny na Ukrainie czy kryzysu gospodarczo-energetycznego, przedstawicielka Zielonych poruszyła wyłącznie wątek „młodzieży LGBT”.
Ivan David, przedstawiciel grupy Tożsamość i Demokracja (ID), psychiatra, były czeski minister ds. zdrowia i dyrektor kliniki psychiatrycznej w dosadnych słowach skrytykował kierunek unijnej polityki w dziedzinie zdrowia psychicznego. Wskazywał, że zgodnie z unijną polityką celem przestaje być realne leczenie – ideologiczne podejście promowane przez Unię nie zwalcza przyczyn i konsekwencji zaburzeń, a jedynie je umacnia i doprowadza do izolacji społecznej tych osób.
„Wybielanie antyeuropejskiej skrajnej prawicy w UE”
Już sam tytuł środowej debaty wskazuje na kierunek jaki jej inicjatorzy chcieli nadać. W przekazie lewicowo-liberalnej frakcji PE, wszelka opozycja jest bowiem nie tylko „prawicowa”, ale „antyeuropejska” i oczywiście „skrajna”. Podobne debaty już w PE się odbyły, m.in. w przededniu wyborów prezydenckich we Francji, kiedy to ważyły się losy ewentualnej wygranej Marine Le Pen. Wówczas PE poświęcił wiele uwagi wycofanym z obiegu ulotkom Le Pen, pominięto natomiast zupełnie fakt udowodnienia opłacania przez Kreml czołowych polityków Austrii i Niemiec.
Aktualna debata odbyła się na wniosek Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów (SD), a rozpoczęła ją przedstawicielka SD, Iratxe Garcia Perez z Hiszpanii, która wskazała, że w PE „jest oczywiście miejsce dla eurosceptyków”, jednak problemem jest sytuacja, w której ludzi ci „przenikają do instytucji i realizują swoje interesy partyjne”. Słowa te doskonale wpisują się w widoczny od lat sposób funkcjonowania Unii, gdzie pluralizm poglądów i demokracja są określane jako najwyższe wartości, jednak, gdy przychodzi do ich rzeczywistej realizacji – okazują się problematyczne za każdym razem, gdy działają na korzyść strony konserwatywnej czy prawicowej.
Debata w dużej mierze odnosiła się do faktu, że część członków Europejskiej Partii Ludowej (EPL) wywodzi się z włoskich partii tworzących w niedawnych wyborach tzw. blok prawicowy. Eurodeputowanym EPL bardzo bowiem przeszkadza, że ich włoscy koledzy mogli przyczynić się do wygranej Giorgi Meloni. Jest to dla nich problem na tyle duży, że podjęli już próbę politycznej ingerencji mającej na celu uniemożliwienie utworzenia prawicowego rządu we Włoszech. Europosłowie wystosowali bowiem list do przewodniczącego frakcji EPL, w którym zażądali, aby ten w drodze politycznego nacisku wpłynął na włoskich członków grupy, tak, aby nie dopuścili Meloni do władzy.
Jako państwa rządzone przez „skrajną prawicę” i rzeczywiście „mające problemy” z praworządnością i wolnością sądownictwa, szwedzki eurodeputowany Tomas Tobe (EPL) w pierwszej kolejności bezkrytycznie wymienił Węgry i Polskę. Co jednak ciekawe, jednocześnie wskazał, że ataki, które unijni politycy zaczęli formułować w ostatnim czasie wobec nowego rządu Szwecji są „kompletnie bez treści”. Zapewnił, że nowy szwedzki gabinet m.in. chce zreformować sądownictwo co przecież dobrze świadczy o chęci realizacji zasady niezależności sądownictwa. Wydaje się, że europoseł nie dostrzegł – jeszcze - analogii do Polski. Temat nowo mianowanego rządu szwedzkiego pojawił się z resztą już w kolejnej wypowiedzi. M.in. w kontekście Szwecji i Włoch, niemiecka eurodeputowana Gabriele Bischoff (SD) mówiła o post-faszystach, populistach, a nawet nazistach.
„Chcecie państwo zobaczyć, jak wyglądają rządy skrajnej prawicy? Przyjedźcie do mojej ojczyzny” – tymi słowami rozpoczął swoje przemówienie eurodeputowany Robert Biedroń. Następnie powielił wielokrotnie już prostowane kłamstwo o istnieniu rzekomych „stref wolnych od LGBT”, a wraz z nim jednym tchem wymienił domniemane „sprowadzanie kobiet do roli inkubatorów”, „sojusz tronu i ołtarza”, „zamach na media i sądownictwo”. Wobec braku jakichkolwiek argumentów potwierdzających tak śmiałe tezy od razu przeszedł do stwierdzenia, że „Unia Europejska powstała z wielkiego marzenia, żeby nigdy więcej nie doszło do rządów skrajnej prawicy”.
Dosłownie chwilę wcześniej eurodeputowany Patryk Jaki przypomniał, że Europa zbudowana została na filozofii greckiej, prawie rzymskim i chrześcijaństwie, a wartości wynikające z tych trzech filarów wyznawał architekt projektu integracji europejskiej - Robert Schuman. „Gdyby [Schuman] przyszedł dziś do tego Parlamentu, to pewnie nie mógłby pełnić żadnej funkcji. Bo taka jest z was demokracja, że jak w Szwecji wygra ktoś, kto wam się nie podoba – to nie ma demokracji. […] bo prawdziwa demokracja dla was, to jest tylko wtedy, kiedy wygrywa lewica. Tylko, że to nie jest, szanowni państwo, demokracja, tylko dyktatura. Dokładnie tak samo jest z kryterium praworządności. […]” – mówił Patryk Jaki. Rzeczywista historia i fundamenty UE wydają się być bardzo odległe od życzeniowej alternatywny eurodeputowanego Biedronia.
Doskonałym podsumowaniem debaty są słowa fińskiej europosłanki Laury Huhtasaari (ID): „Jeśli zapytamy lewicę, to dla nich właściwie wszystkie inne partie są skrajne i powinny być wykluczone. Tak funkcjonuje PE (…) we Włoszech wyniki były jakie były – to może być dla was zaskoczeniem, ale tak działa demokracja, władza przechodzi z jednych rąk do drugich. Tak samo wyniki Brexitu, nawet jeśli nie podoba się to pani von der Leyen, to trzeba je respektować. Dlaczego PE nigdy nie martwi się o komunizm? Mimo, że w rządach państw członkowskich są partie o nazwach <<partia komunistyczna>>”.
Do komunizmu nawiązał z resztą także eurodeputowany Patryk Jaki, który wskazywał na obecność w rządach państw członkowskich i ławach PE osób jawnie deklarujących się jako komuniści, co nie rodzi żadnych konsekwencji ze strony UE.
„Zwalczanie przemocy seksualnej - Znaczenie Konwencji stambulskiej i całościowy wniosek w sprawie dyrektywy o przeciwdziałaniu przemocy ze względu na płeć”
Debata o możliwości przystąpienia UE do Konwencji stambulskiej trwa już od kilku lat. Sugerowane przez KE podstawy prawne takiego ruchu są bardzo wątpliwe, czego świadomi są nawet unijni dygnitarze. Dlatego też KE zaproponowała wprowadzenie dyrektywy, której postanowienia byłyby tożsame z treścią Konwencji, a jednocześnie pozwoliłoby uniknąć problematycznej kwestii ratyfikacji. Co więcej, istnieje prawdopodobieństwo, że w drodze dyrektywy Unia byłaby w stanie narzucić rozwiązania Konwencji nawet tym państwom członkowskim, które treść Konwencji stambulskiej uznały za sprzeczną ze swoją konstytucją, jak np. Bułgaria.
Warto przypomnieć, że Konwencja stambulska opiera się na założeniu, że przemoc wobec kobiet determinowana jest przez strukturę społeczną. Zjawisko to ma być efektem nierównych stosunków władzy pomiędzy kobietami a mężczyznami oraz przypisywania kobietom i mężczyznom specyficznych ról społecznych. Konwencja podważa także istnienie obiektywnych, wynikających z biologii różnic między kobietami i mężczyznami, wskazując, że ludzka płciowość jest jedynie konstruktem społecznym. Co ciekawe, szereg postanowień Konwencji jest sprzecznych z unijną Kartą Praw Podstawowych, która m.in. w art. 7 wprowadza zasadę poszanowania życia prywatnego i rodzinnego, a w art. 14 ust. 3 stanowi, że rodzice mają prawo do zapewnienia wychowania i nauczania dzieci według własnych przekonań religijnych, filozoficznych i pedagogicznych (zgodnie z postanowieniami ustaw krajowych). Należy stanowczo podkreślić, że Konwencja instrumentalnie wykorzystuje problem przemocy wobec kobiet i dramat przemocy seksualnej, do wprowadzania ideologicznych rozwiązań zamiast realnej diagnozy przyczyn przemocy i działań, które by je eliminowały (więcej w raporcie Ordo Iuris).
Kwestia Konwencji stambulskiej i walki z przemocą również była tematem dyskusji podczas ostatniej sesji PE. imieniu grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), eurodeputowana Margarita De La Pisa Carrion z Hiszpanii wskazała, że pomoc ofiarom przemocy seksualnej jest konieczna. Wytknęła UE, że wiele środków finansowych, którymi można by te ofiary wesprzeć jest marnowanych na granty dla aktywistów i organizacji pozarządowych, które nie oferują nic poza „pomocą” w przeprowadzeniu nieludzkiej i nie rozwiązującej żadnych problemów aborcji.
Konkluzje
Obserwacja prac Parlamentu Europejskiego prowadzi niestety do smutnej kontestacji, że instytucja ta stanowi miejsce, gdzie rzadko kiedy dochodzi do rzeczywistej i konstruktywnej wymiany poglądów. Ponadto (co jest szczególnie widoczne w obecnej kadencji) PE stał się areną służąca do swobodnego wygłaszania ideologicznych, niewymagających żadnego uzasadnienia postulatów. Wciąż obecni w Parlamencie Europejskim deputowani sceptyczni czy krytyczni wobec tego stanu rzeczy, są konsekwentnie uciszani, dyskryminowani i oczerniani.
Jaka jest zatem recepta? Kluczem jest powstrzymanie federalizacji Unii Europejskiej i powrót do koncepcji Unii jako wspólnoty narodów. Pozwoli to odkurzyć w instytucjach i organach UE prawdziwe znaczenie takich słów jak demokracja, praworządność, suwerenność i pluralizm.
Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
· Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał orzeczenie dotyczące rezolucji Parlamentu Europejskiego z 11 listopada 2021 r.
14.10.2022
Przygotowane przez unijnych urzędników rozporządzenie zakłada otwartą ścieżkę do inwigilowania każdego mieszkańca Unii Europejskiej. Pod płaszczykiem ochrony dzieci, autorzy projektu proponują, by służby miały nieograniczony dostęp do każdej wiadomości, przesyłanej drogą internetową.
Burza w szklance wody?
W ostatnich tygodniach w sieci krąży skan rządowego projektu ustawy o ochronie ludności oraz stanie klęski żywiołowej. W rozpowszechnianym masowo fragmencie projektu mowa jest między innymi o tym, że w sytuacjach kryzysowych rząd będzie mógł dokonywać przymusowych rozbiórek i wyburzeń budynków, nakazywać ewakuację z określonych miejsc czy nakazywać i zakazywać „określonego sposobu przemieszczania”.
Zdjęcie wzbudza wielkie emocje wśród internautów, którzy przekonują, że wymienione ograniczenia praw i wolności obywatelskich to rewolucja w polskim prawie. Tymczasem cytowane fragmenty projektu są… wprost przekopiowane z obowiązujących przepisów, dotyczących konstytucyjnych stanów nadzwyczajnych.
Ta sytuacja pokazuje jak ważna jest rzetelna analiza prawna, którą gwarantują prawnicy Ordo Iuris. Bo choć najszerzej upowszechnione fragmenty nie będą w polskim prawie niczym nowym, to wspomniany projekt posiada inne mankamenty, które są w rzeczywistości dużo poważniejszym zagrożeniem – takie jak pominięcie kwestii rekompensat dla polskich przedsiębiorców za straty poniesione w związku z wprowadzanymi stanami kryzysowymi.
Dzięki profesjonalnej analizie prawnej naszych ekspertów, łatwo dostrzec, gdzie leżą prawdziwe problemy i jakie środki zaradcze powinny zostać wdrożone. Z doświadczenia wiemy, że w wielu przypadkach nasze ekspertyzy wpływają na treść aktów prawnych i służą ochronie naszych praw i wolności.
Nadchodzi epoka jawnej inwigilacji?
Jednak obrona przed najpoważniejszymi zagrożeniami wymaga działania poza granicami Polski. Właśnie teraz trwają prace nad projektem rozporządzenia Unii Europejskiej dotyczącym „zapobiegania niegodziwemu traktowaniu dzieci w celach seksualnych”. Jak można było przypuszczać, i tym razem tytuł dokumentu ma przysłonić jego realną treść.
Prawnicy Ordo Iuris zakończyli prace nad analizą projektu, który zakłada otwartą ścieżkę do inwigilowania każdego mieszkańca Unii Europejskiej. Pod płaszczykiem ochrony dzieci, autorzy projektu proponują, by służby miały nieograniczony dostęp do każdej wiadomości, przesyłanej drogą internetową.
Założeniem projektu jest badanie treści, przesyłanych pomiędzy wszystkimi użytkownikami usług cyfrowych, poprzez użycie technologii skanującej wiadomości i wykrywającej przypadki niegodziwego traktowania dzieci w celach seksualnych. Projekt traktuje więc każdego z nas jako potencjalnego przestępcę, a dostawcy usług internetowych będą mieli obowiązek przekazywania prywatnej korespondencji internautów organom ścigania i innym służbom państwowym. Potencjalne ryzyko nadużyć jest wielkie, a zyski z wprowadzenia proponowanych rozwiązań wątpliwe, ponieważ realni przestępcy i tak w znacznej mierze korzystają z tzw. darknetu, który jest dziś poza jakąkolwiek kontrolą.
Nadal nie jest za późno, by wpłynąć na kształt rozporządzenia. Aktualnie rząd pracuje nad projektem stanowiska Polski do tego dokumentu. Wkrótce będą nad nim głosować europosłowie. Zanim dojdzie do głosowania, do eurodeputowanych trafi przygotowane przez prawników Ordo Iuris memorandum, w którym wskażemy jakie mogą być realne konsekwencje wprowadzenia tego pozornie niekontrowersyjnego rozporządzenia. Jeśli dokument zostanie przegłosowany, będziemy wpływać na polski rząd, by sprzeciwił się inwigilacji na poziomie Rady UE. Będziemy też budować międzynarodową koalicję sprzeciwu.
Pomagamy w kontroli służb specjalnych
Stając w obronie wolności i prywatności obywateli, angażujemy się też w troskę o przestrzeganie przez służby państwowe obowiązującego prawa. Włączyliśmy się w prace Najwyższej Izby Kontroli, która zajmuje się obecnie oceną zgodności z prawem działań służb specjalnych.
Na prośbę NIK przygotowaliśmy analizę, w której zwróciliśmy uwagę na to, że obowiązujące przepisy dają służbom szeroki dostęp do informacji o obywatelach – bez właściwego mechanizmu kontroli. Silne i sprawnie działające służby specjalne są oczywiście niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa obywateli, ale używanie systemów typu pegasus, które dają nieograniczony dostęp do telefonów komórkowych inwigilowanych obywateli, powinno doczekać się stosownych regulacji ustawowych.
W naszej analizie przedstawiliśmy rekomendacje wprowadzenia konkretnych rozwiązań prawnych. Proponujemy utworzenie ściśle określonego katalogu przestępstw, w przypadku których będzie można korzystać z narzędzi inwigilacyjnych, a ich użycie będzie podlegało uprzedniej kontroli sądowej. Konieczne byłoby także powołanie wyspecjalizowanego sądu, który miałby nieskrępowany dostęp do akt operacyjnych w celu rzeczywistej weryfikacji potrzeby użycia systemów typu pegasus.
Poza tym, zwracamy też uwagę na zagrożenia dla praw i wolności obywatelskich związane z wykorzystywaniem nowych technologii przez globalne serwisy społecznościowe, które nie tylko dysponują potężną ilością danych na temat użytkowników, ale też regularnie dopuszczają się bezprawnej cenzury prewencyjnej treści.
Obrona naszej wolności wymaga nieustannego obserwowania działań polskich polityków i unijnych urzędników oraz licznych służb. Nadmierne uprawnienia w ich rękach mogą łatwo zostać użyte – także przez radykalne ugrupowania polityczne – do zdławienia wolnych ludzi i naszych starań w obronie życia, wolności i rodziny.
Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris