Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]
18.10.2024
W następstwie polskich wyborów parlamentarnych z 15 października 2023 r., dnia 13 grudnia 2023 r., po 8 latach rządów Zjednoczonej Prawicy, powołany został nowy skład Rady Ministrów utworzonej przez koalicję centrolewicowej Koalicji Obywatelskiej, centrowo-liberalnej Polski 2050, agrarnego Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Lewicy.
11.10.2024
Za trzy miesiące Polska obejmie prezydencję w Unii Europejskiej. Działając ręka w rękę z niemiecką przewodniczącą Komisji, Donald Tusk przez pół roku będzie miał szczególny wpływ na decyzje Brukseli. Coraz częściej można usłyszeć – w tym między innymi od śledzącego uważnie politykę UE Jacka Saryusz-Wolskiego – że zadaniem Donalda Tuska będzie przeprowadzenie wielkiej, traktatowej reformy.
Utrata suwerenności ceną za poparcie Brukseli dla terroru bezprawia rządu Donalda Tuska?
Do 2026 roku Polska może ponownie zniknąć z politycznych map świata. I nie ma w tym cienia przesady. Zgodnie z rezolucją Parlamentu Europejskiego z listopada 2023 roku, cechy suwerennego Państwa Polskiego mają zostać oddane zreformowanej, nowej Unii Europejskiej. Po ponownym wyborze Ursuli von der Leyen na Przewodniczącą Komisji Europejskiej, proces reformy przyspiesza, a kluczową rolę ma w nim odegrać… polski rząd z Donaldem Tuskiem na czele.
Za trzy miesiące Polska obejmie prezydencję w Unii Europejskiej. Działając ręka w rękę z niemiecką przewodniczącą Komisji, Donald Tusk przez pół roku będzie miał szczególny wpływ na decyzje Brukseli. Coraz częściej można usłyszeć – w tym między innymi od śledzącego uważnie politykę UE Jacka Saryusz-Wolskiego – że zadaniem Donalda Tuska będzie przeprowadzenie wielkiej, traktatowej reformy.
Ordo Iuris w obronie polskiej suwerenności
Instytut Ordo Iuris od roku przewodzi w budowie europejskiego frontu sprzeciwu wobec oficjalnej procedury zmian w traktatach UE. Wydaliśmy raport „Po co nam suwerenność?” przetłumaczony już na angielski i chorwacki, a tłumaczony już także na węgierski i francuski. Przygotowaliśmy serię infografik i materiałów informacyjnych. Dotarliśmy do najważniejszych ośrodków analitycznych Europy i USA, do polityków partii suwerennościowych oraz liderów opinii, a nawet do ludzi ze sztabu Donalda Trumpa.
Osobiście odbyłem też kilkadziesiąt spotkań w Polsce, gromadząc na nich łącznie tysiące słuchaczy. Polacy – zaaferowani narastającym kryzysem, kataklizmem powodzi, podwyżkami cen prądu – bez naszej kampanii informacyjnej mogliby nie dostrzec skali zagrożenia dla Państwa i Narodu.
Wszystkim rozmówcom wyjaśniamy, że autorzy zmian w traktatach UE chcą odebrać nam prawo do decydowania o sprawach ochrony życia i rodziny, programie edukacji, ale także o regulowaniu gospodarki, o podatkach, a nawet o wydatkach zbrojeniowych! Bruksela chce nabyć prawo do dowodzenia polską armią, do zastępowania polskich ambasad unijnymi czy do przejmowania kontroli nad granicami państwowym i polityką migracyjną.
Twórcy reformy i Parlament Europejski powołują się w oficjalnej treści rezolucji na plan politycznego przekształcenia Europy ogłoszony w „Manifeście z Ventotene” przez komunistę Altiero Spinellego. Ten radykalny dokument zakłada likwidację państw, granic i tożsamości narodowych, ograniczenie własności i dziedziczenia, a – nade wszystko – wyraża najgłębszą pogardę dla demokracji, zalecając zaprowadzenie w Europie dyktatury partii europejskiej. Fakt, że „Manifest” umieszczono w treści rezolucji inicjującej reformę UE pokazuje, jak pewni siebie są autorzy zmian.
Rząd Donalda Tuska łamie prawo, a Bruksela milczy
Aby to wszystko było możliwe, Donald Tusk musi przekonać „nowe kraje” UE do przyjęcia 267 poprawek do traktatów UE. W tym celu Komisja Europejska już zaprzestała krytykowania Polski, a jej coroczny raport na temat praworządności chwali reżimowe metody rządzenia tak premiera jak i ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. Nowym komisarzem UE ds. budżetu został dawny szef gabinetu Donalda Tuska. Jego pierwszym zadaniem, ogłoszonym przez Ursulę von der Leyen, będzie uzależnienie dostępu państw do europejskich środków od lojalnego wdrażania polityki gender i Zielonego Ładu.
W świetle tych planów, proces pacyfikowania polskiej opozycji oraz niszczenia niezależnych instytucji państwa nabiera zupełnie nowego znaczenia. Rząd odmawia posłuszeństwa orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, zapowiada odbieranie od sędziów swoistych hołdów i oświadczeń o „czynnym żalu”. Upolityczniona prokuratura Adama Bodnara prześladuje przeciwników politycznych, ale także kapłanów i organizatorów patriotycznych demonstracji. Na zlecenie rządu, policjanci wtargnęli do siedziby Krajowej Rady Sądownictwa, Prokuratury Generalnej, telewizji publicznej czy Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Brutalnie spacyfikowano protesty rolnicze.
Unijni urzędnicy wydają się jednak ślepi na to bezprawie. Dlaczego? Nie mam wątpliwości, że milcząca akceptacja eurokratów oraz ich wsparcie dla fali rządowego bezprawia ma swoją cenę. A będzie nią nasza niepodległość…
Budujemy międzynarodową koalicję obrońców suwerenności!
Instytut Ordo Iuris podejmuje zdecydowane działania, by wznieść naprzeciw projektu „Państwa Europa” silną i międzynarodową koalicję oporu.
W połowie września zorganizowaliśmy z The Heritage Foundation w Warszawie międzynarodową konferencję. Nasz partner w tym wydarzeniu to najbardziej wpływowy konserwatywny ośrodek analityczny z USA. W trakcie całodniowych narad i dyskusji, głos zabrali eksperci, akademicy, intelektualiści, politycy oraz przedstawiciele czołowych think tanków z Polski, Bułgarii, Chorwacji, Francji, Hiszpanii, Rumunii, Słowacji, Węgier, Wielkiej Brytanii, Włoch i właśnie USA.
Uczestnicy konferencji zgodzili się, że należy zatrzymać radykalną centralizację Unii Europejskiej, bo jej negatywne skutki odczuje cały świat. Po konferencji odbyło się zamknięte, poufne spotkanie, podczas którego powstał plan działań programu suwerennościowego, który wspólnie z zagranicznymi partnerami będziemy w kolejnych miesiącach realizować. Podobny kierunek mają także prace międzynarodowego zespołu ekspertów, który już po raz trzeci spotka się za dwa tygodnie w Pradze, z naszym udziałem.
ONZ uderza w polską suwerenność
Jednocześnie musimy być aktywni na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych, skąd także nadchodzą regularnie ataki na polską suwerenność. Pod koniec września w ramach 79. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku odbył się Szczyt Przyszłości, w ramach którego przyjęto dokument promujący cele Agendy 2030. Przy jej pomocy globaliści próbują forsować narzucanie kolejnym państwom aborcji oraz wulgarnej edukacji seksualnej. Tylko Argentyna wystąpiła przeciwko dokumentowi. Reprezentujący Polskę na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ Prezydent Andrzej Duda powiedział, że… postęp w realizacji Agendy 2030 „jest wciąż niewystarczający”. Widzimy zatem, że zwiększenie naszej obecności w ONZ jest konieczne.
W ubiegłym roku głos obrońców życia, rodziny, wolności i suwerenności wybrzmiał głośno i wyraźnie na V. Transatlantyckim Szczycie Praw Człowieka, zorganizowanym w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku w 75. rocznicę podpisania Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Na zaproszenie organizacji Political Network for Values, mogłem osobiście reprezentować Polskę na tym wydarzeniu. W tym roku konferencja zostanie zorganizowana w Madrycie, a Instytut Ordo Iuris będzie wśród kilku najważniejszych, międzynarodowych organizatorów obrad.
Udział w takich wydarzeniach jest kluczowym elementem obrony polskiej suwerenności, bo gdy nie możemy liczyć dziś na polski rząd, musimy szukać wsparcia dla polskiej suwerenności za granicą – wśród naszych partnerów gotowych do walki o przebudzenie Europejczyków.
To tylko część naszych inicjatyw mających na celu budowę silnej, międzynarodowej koalicji obrońców suwerenności i wartości. Współpraca jest kluczowa dla skutecznej obrony suwerenności narodów europejskich, zagrożonych przez postępującą centralizację Unii Europejskiej. Tylko jako wielka koalicja możemy stawić opór radykałom, którzy od lat forsują swoją agendę w ramach UE i ONZ.
Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris
10.10.2024
• Gdy Donald Tusk rzucił na początku września hasło “demokracji walczącej”, wielu odbiorców nie dostrzegło w tym nic ponad kolejny przykład retorycznej przesady. Jest to duży błąd.
• Koncepcja “demokracji walczącej” powstała jako reakcja na doświadczenie nazizmu, którego głosiciele doszli w Niemczech do władzy za mocą demokratycznych reguł.
• Ograniczone elementy “demokracji walczącej” znajdują się w wielu systemach prawnych – należy do nich choćby zakaz propagowania ideologii totalitarnych
• Odwoływanie się do koncepcji “demokracji walczącej” jest zawsze ryzykowne, ponieważ brakuje jej jasnych ograniczeń
• Ponieważ „demokracja walcząca“ zawiera w sobie znaczy potencjał zgody na arbitralne działania, łatwo może przekształcić się – nawet w imię idei liberalnych – w autorytaryzm.
• Nie jest jasne, dlaczego miałaby być stosowana w Polsce, gdzie zagrożenie totalitaryzmem nie występuje.
• Być może chodzi o znalezienie nowych “nazistów”, którymi mogą się stać krytycy idei europejskiego centralizmu i jego ideologicznych podstaw.
Autor: Tomasz Rowiński
Gdy Donald Tusk rzucił hasło “demokracji walczącej”, wielu odbiorców nie dostrzegło w tym nic ponad kolejny przykład retorycznej przesady. A że żyjemy w czasach grubej przesady retorycznej w polityce, szczególnie w Polsce, mogło się zdawać, że nic wielkiego się nie stało. Czasem jednak wśród pustosłowia produkowanego przez polityków w naszym kraju pojawiają się słowa, których nie można lekceważyć. Tak właśnie jest w tym przypadku. Deklaracja premiera wedle której rząd musi “działać w kategoriach demokracji walczącej”, może mieć poważne konsekwencje.
Radykalne retoryka
Co jednak dokładnie powiedział premier Tusk i dlaczego należy jego słowa traktować poważnie. Zacznijmy od cytatu:
“Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej. Oznacza to, że prawdopodobnie nie raz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania” – powiedział premier podczas spotkania ze środowiskami prawniczymi 10 października br.
Precyzyjniej należałoby powiedzieć, że było to spotkanie z tą częścią środowiska prawniczego, które popiera działania obecnego rządu w zakresie dalszego demontażu systemu ustrojowego w Polsce. Nie będzie przesadą dodać, że dla części tych środowisk premier Tusk i Adam Bodnar, minister sprawiedliwości, działają za miękko i za wolno. I dla nich zapewne były przeznaczone z jednej strony “mocne słowa” o walczącej demokracji, a drugiej niemal przepraszające zdanie o “prawdopodobnych błędach”. Nawet jeśli o “demokracji walczącej” Tusk mówił do specyficznie zradykalizowanego grona słuchaczy, nie należy tego lekceważyć. Skoro premier zdecydował się na tego rodzaju narrację, to znaczy, że grupy jego radykalnych popleczników mają na niego wpływ i w pewnym przynajmniej stopniu się ich obawia.
Przeciwko nazistom
Sama “demokracja walcząca” jest historyczną koncepcją, sformułowaną w dwóch artykułach przez Karla Loewensteina, jako odpowiedź na pokusę totalitarną zagrażającą liberalnej demokracji. Koncepcja ta powstała w specyficznych warunkach w roku 1937, w czasie, gdy w Niemczech rządził już od dawna Adolf Hitler. Jego cele polityczne były wtedy coraz lepiej rozumiane, a zatem próbowano, przynajmniej intelektualnie, znaleźć remedium na sytuację, w której totalitarna dyktatura rodzi się w samym sercu demokracji. Jak byśmy na to nie patrzyli tak stało się w Republice Weimarskiej. Dodajemy, że swoje teksty Loewenstein opublikował nie w Niemczech, ale na łamach czasopisma Amerykańskiego Stowarzyszenia Nauk Politycznych „The American Political Science Review”.
Teorię “demokracji walczącej” podaną przez Loewensteina można sprowadzić do kilku punktów.
Po pierwsze, demokracje są z natury podatne na ataki ze strony sił antydemokratycznych, dlatego muszą umieć się bronić.
Po drugie, obrona demokracji może uzasadniać czasowe ograniczenie niektórych praw i wolności, zwłaszcza jeśli służy to ochronie fundamentalnych zasad ustroju.
Po trzecie, do działań antydemokratycznych zalicza się m.in. dążenie do obalenia instytucji demokratycznych, podważanie legalności wyborów, czy szerzenie nienawiści i dyskryminacji.
Po czwarte, "demokracja walcząca" zakłada stosowanie „ustawodawstwa antyekstremistycznego”, które może obejmować zakaz działalności partii antydemokratycznych i bojówek, ograniczenie wolności słowa i zgromadzeń, jeśli służą one propagowaniu treści antydemokratycznych, lub jeszcze utworzenie instytucji typu „policji politycznej” do monitorowania i zwalczania działalności antydemokratycznej.
Współczesne zastosowania
Za przykłady współczesnego stosowania elementów „demokracji walczącej” uważa się często delegalizację hiszpańskiej partii Batasuna związanej z terrorystami z ETA czy usunięcie ze sceny tureckiej politycznej partii, o charakterze religijnym w celu ochrony konstytucyjnej zasady świeckości państwa. Szczególnie przykład turecki musi budzić niepokój, w sytuacji, gdy coraz częściej stawiane są pytania o standardy polityczne panujące w tym kraju. Nie trzeba zresztą mnożyć praktycznych przykładów, by zrozumieć zagrożenia płynące z koncepcji Loewensteina. Wobec teorii „demokracji walczącej” formułowano przynajmniej trzy główne zarzuty.
Za kontrowersyjne uznaje się to, że „demokracja walcząca”, po pierwsze, dopuszcza ograniczanie praw i wolności obywatelskich, nawet w imię ochrony demokracji, co jest ryzykowne i może prowadzić do nadużyć. Po drugie, trudno jednoznacznie określić, jakie działania można uznać za antydemokratyczne, a co za legalną krytykę władzy. Po trzecie, istnieje duże ryzyko, że „demokracja walcząca” zamieni się w autorytaryzm, w którym władza będzie wykorzystywać swoje uprawnienia do tłumienia opozycji i ograniczania wolności obywatelskich.
Słowa Donalda Tuska można interpretować w rozmaity sposób, jednak każdy z nich trzeba uznać za zagrażający trwałości polskiej demokracji. Po pierwsze, świadome, a nie np. propagandowe, posługiwanie się pojęciem „demokracji walczącej” oznaczałoby, że rządząca koalicja rzeczywiście uważa obecną opozycję za siły ekstremistyczne, które powinno się, w sprzyjających władzy okolicznościach, zdelegalizować. W polskich warunkach musiałoby to oznaczać delegalizację przynajmniej największej parlamentarnej partii opozycyjnej i wykluczenie z możliwości bycia reprezentowanych przez miliony obywateli. Być może ruch taki uratowałby liberalny establishment, ale z pewnością utracona byłaby demokracja.
Po drugie, zastosowanie pojęcia “demokracji walczącej” może oznaczać, że premier Tusk przyznaje sobie prerogatywy do zawieszania obowiązujących w Polsce praw w celu wprowadzenia jakiejś nowej ich wykładni wedle przyjmowanych przez niego arbitralnych założeń. Należałoby uznać deklarację premiera jako upoważnienie samego siebie do wprowadzenia w Polsce systemu rządów, które nominalnie realizowałyby agendę liberalną, ale w zakresie polityczno-prawnym miałyby charakter przynajmniej częściowo autorytarny.
“Szeroko pojętej prawicy w Polsce („wrogom demokracji liberalnej”), należy odebrać prawa obywatelskie, co wynika z opinii zwolenników realizacji koncepcji „demokracji walczącej” otwarcie zapowiedzianej przez premiera” – pisał 11 września bt. po wypowiedzi premiera mec. Bartosz Lewandowski z Centrum Interwencji Procesowej Ordo Iuris.
Mec. Bartosz Lewandowski przywołał także w swoim komentarzu do słów premiera Tuska wiele tłumaczący artykuł prof. Tadeusza Koncewicza Demokracja walcząca w obronie konstytucji, którego autor jest jednym z prawniczych radykałów popierających rząd. Artykuł ten można potraktować jako jedno ze źródeł potwierdzających, że myślenie o teorii “demokracji walczącej”, jako narzędziu usunięcia prawicy z polskiej sceny politycznej było rozwijane od lat.
„Państwo nie może czekać z interwencją obronną do momentu, w którym partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i realne, trzeba działać „tu i teraz” (…) Organy państwa III RP mogły bronić demokracji na wiele sposobów. Nie tylko delegalizując anty-demokratyczne partie, ale także odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy szerzenie nienawiści. Gdy w końcu polska liberalna zaczyna rozumieć swoje zobowiązanie do działania obronnego, może być już niestety za późno. Moment na zakaz Marszu Niepodległości był kilkanaście lat temu, a nie w listopadzie 2018 r. Wówczas mógłby być czymś więcej niż tylko symbolem (choć ważnym)” – pisał prof. Koncewicz w roku 2019.
Postulat “demokracji walczącej”, nie ogranicza się zatem tylko do “przywrócenia praworządności”, przez – de facto – jeszcze większe jej okaleczenie wedle arbitralnych oczekiwań tzw. liberałów. Oznacza także ukierunkowanie działań państwa na wprowadzenie “pluralizmu ograniczonego” i “demokracji sterowanej”, w której udział w życiu publicznym mogą brać udział tylko ci, którzy otrzymali coś w rodzaju liberalno-lewicowego certyfikatu prawomyślności.
Zaniepokojenie kierunkiem, w jaki podążyły reakcje opinii publicznej po wypowiedzi premiera Tuska, wykazała także liberalno-lewicowa strona debaty publicznej. Przykładem może być tekst redaktora naczelnego portalu oko.press Michała Danielewskiego zatytułowany Tydzień z demokracją walczącą. Co to w ogóle znaczy i czy Tusk popełnił błąd? Danielewski od pierwszych słów swojego komentarza słów skupił się na przekonywaniu czytelnika, że Donald Tusk tak naprawdę niczego groźnego nie powiedział. “Premier Tusk chciał zapewne powiedzieć, że postrzega swoje zadanie jako odbudowę ładu instytucjonalnego po rządach PiS oraz takie jego zabezpieczenie, żeby rozmontowanie tego systemu nie było tak proste.”
“Bo chociaż PiS, jak pokazało 8 lat ich rządów, to partia o rysie autorytarnym, nie jest to dalibóg ani NSDAP, ani partia nawołująca np. do wprowadzenia np. katolickiej teokracji. Prawo i Sprawiedliwość dążyło do utrwalenia swych rządów przez przejmowanie lub osłabianie instytucji kontrolujących władzę, wprowadzało też “łatki” do systemu, by pracowały na rzecz jednej partii. Ale też wiele z działań partii Kaczyńskiego ukrywało się w cieniu interpretacyjnej szarości lub wykorzystywało luki i błędy w systemie” – zapewniał dalej Danielewski.
Tyle tylko, że za merytoryczną podkładkę dla swoich wywodów Danielewski wybrał cytowany już powyżej tekst prof. Tadeusza Koncewicza, który, przynajmniej w niektórych fragmentach, można uznać za manifest liberalnego “pluralizmu ograniczonego”, który zwykle charakteryzuje ustroje autorytarne chcące zachować pozory demokratyzmu. Uspokajające przywoływanie artykułu prof. Koncewicza, w których pisze on, że także w polskim systemie prawnym możemy znaleźć elementy “walczącej demokracji” tam, gdzie “pod groźbą pozbawienia wolności zakazuje propagowania nazistowskiego, komunistycznego, faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa oraz nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”, jest odwracaniem oczu od istoty kontrowersji. Postulaty zdelegalizowania Prawa i Sprawiedliwości lub Solidarnej Polski czy zakazania Marszu Niepodległości naprawdę są dziś obecne w przestrzeni publicznej i należą do zestawu oczekiwanych działań radykalnych zwolenników rządzącej koalicji.
Historyczny kontekst jest ważny
Nie da się koncepcji Karla Loewensteina zupełnie oderwać od historycznego kontekstu. Była ona odpowiedzią na nazistowska ustawę o uprawnieniach, która pozwoliła rządowi Adolfa Hitlera na wydawanie ustaw bez względu na brzmienie konstytucji weimarskiej i bez konieczności uzyskiwania zgody Reichstagu. Choć “demokracja walcząca” nie jest lustrzanym odbiciem nazistowskiego prawa zawiera ona analogiczny duch arbitralnego woluntaryzmu – ten kto ma siłę posiada też władzę rozumienia i stosowania “ducha konstytucji”. Tak samo jak ustawa o uprawnieniach “demokracja walcząca” zastępuję praktykę orzeczniczą, tradycje interpretacyjną, pakietem ideologicznym. Dlatego zresztą także PiS nie może w tej kwestii czuć się usprawiedliwiony bezprawiem Donalda Tuska i Adam Bodnara.
“Teraz ów ulubiony prawnik Hitlera zdaje się mieć coraz więcej zwolenników. Bo przypomnę, że przeszedł on do historii jako autor pojęcia „strażnik konstytucji”. Schmitt widział go co prawda w prezydencie Hindenburgu, ale wykorzystano jego koncepcję do uzasadnienia ponadkonstytucyjnych uprawnień Führera” – pisał Robert Gwiazdowski na łamach “Rzeczpospolitej” 27 czerwca br. w tekście Czy Carl Schmitt pomoże zdelegalizować PiS?, który jest klarownym wykładem polskich problemów w świetle myśli jednego z wybitnych dwudziestowiecznych filozofów prawa.
„Przypomnę, że zdaniem Schmitta istotny jest „duch konstytucji”, który “wymyka się prawu pisanemu”. A wiemy przecież, że zdolność obcowania z duchami nie każdemu jest dana. Tylko wybranym. I ci wybrani (w ostatnich wyborach) właśnie zapowiedzieli, że będą bezpośrednio stosować ducha konstytucji, a ustawy uchwalone (zgodnie z jej literą) przez PiS będą uznane za niekonstytucyjne” – kontynuował publicysta.
Demokracja fasadowa
Choć liberałowie lubią – mylnie – podkreślać racjonalność swojej ideologii, w rzeczywistości uzasadnienie wyższości demokracji liberalnej nad demokracją po prostu, takie choćby jakie znajdziemy w tekście prof. Koncewicza, nie wykracza ramy arbitralności, którą jest plemienne poczucie lepszości własnego stanowiska. Zatem sami liberałowie stosują, i to w o wiele szerszym zakresie, politykę woli suwerennej, którą krytykowali, gdy rządził PiS. Gdy jednak chcą wskazać jakieś mniej arbitralne kryterium dla stosowania “demokracji walczącej” nieuchronnie muszą odwołać się do teorii Loewensteina, jako do analogii. Nie ma innego powodu by sugerować konieczność zdelegalizowania dziś w Polsce innych partii politycznych. A zatem trzeba uznać, że w PiS, Konfederacji, Marszu Niepodległości, czy w Instytucie Ordo Iuris po prostu są zalążki nowego nazizmu. To absurd, jednak można sądzić, że propaganda liberalna sączona przez lata do głów ludzi wielu z nich doprowadziła do przekonania, że z takim właśnie stanem się mierzymy.
Jeśli sprawy, choć w przybliżeniu mają się właśnie tak, należy się po prostu spodziewać kolejnych kroków. Szczególnie po ministrze Adamie Bodnarze, który w czasach rządów PiS podnosił potrzebę zastosowania w Polsce “sprawiedliwości okresu przejściowego”.
„Postulat ten budzi poważne zastrzeżenia nie ze względów politycznie proponowanego stanu docelowego – każdy bowiem ma prawo przedstawiać swój plan polityczny dla Polski. Sprzeciw budzi samo przywołanie pojęcia “sprawiedliwości okresu przejściowego” w kontekście sytuacji naszego kraju. Koncepcja ta powstała bowiem i była rozwijana w oparciu o państwa, w których naruszane były podstawowe prawa człowieka, a całe grupy ludnościowe cierpiały ucisk bądź nawet padały ofiarami masowej eksterminacji. Przywrócenie ładu prawnego w tych krajach wymagało zastosowania środków nadzwyczajnych, włącznie z przekreśleniem norm konstytucyjnych wprowadzonych przez zbrodnicze reżimy dla utrwalenia bezprawia jakie utrzymywało się pod ich rządami. Proces oczyszczenia społeczeństw z konsekwencji ustrojowych, prawnych i moralnych zbrodniczej historii nazywany jest zbiorczo „procesem przejściowym” a zastosowane rozwiązania prawne i instytucje wypracowane w takich zbiorczo określa się “sprawiedliwością okresu przejściowego”” – pisał Patryk Ignaszczak, analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris.
Powinno być oczywiste, że koncepcja “sprawiedliwości okresu przejściowego” w szczególności dotyczyła pohitlerowskich Niemiec, które trzeba było jako państwo budować od podstaw. Twierdzenie, że narracja rządzących dziś Polską liberałów nie odwołuje się do tej historycznej analogii jest mydleniem oczu politycznym przeciwnikom i umiarkowanym wyborcom. Elektorat Koalicji Obywatelskiej, jego twarde jądro utożsamiające się hashtagiem #silnirazem, rozumie to doskonale.
„Demokracja walcząca” i projekt centralizacji Unii Europejskiej
Na koniec można dodać, że polityczne ramy działania “demokracji walczącej” w naszych warunkach prawdopodobnie wyznacza projekt centralizacji Unii Europejskiej, a co za tym idzie zakończenie historii suwerennych narodów na większości obszaru Starego Kontynentu. Oznaczałoby, że “obrona liberalnej demokracji” pokrywa się z wysiłkami na rzecz stworzenia europejskiego imperium, które – jak można się spodziewać – będzie fasadową demokracją sterowaną, charakteryzującą się wymuszonym ograniczonym pluralizmem. Zaprowadzenie takich porządków właśnie teraz jest testowane w Polsce, a nowymi nazistami są przeciwnicy tych planów.
Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
13.09.2024
Szeroko pojętej prawicy w Polsce („wrogom demokracji liberalnej”) należy odebrać prawa obywatelskie, czyli, co wynika z opinii zwolenników realizacji koncepcji „demokracji walczącej”, otwarcie zapowiedzianej przez premiera Donalda Tuska.
11.09.2024
· Wiele komentarzy wywołał wpis Donalda Tuska opublikowany na jednym z portali społecznościowych, w którym Premier stwierdził, że „podjął decyzję o uchyleniu kontrasygnaty”, jakiej udzielił pod postanowieniem Prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie wyznaczenia przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego.
· Decyzja Tuska o udzieleniu kontrasygnaty spotkała się z krytyką części środowisk prawniczych, ponieważ status wyznaczonego przez Prezydenta na przewodniczącego Krzysztofa Wesołowskiego jest kwestionowany. Sprzyjające rządowi stowarzyszenia prawnicze twierdzą, że jest on „neosędzią”.
· Premier pierwotnie uznawał, że złożonego „rutynowo” podpisu pod aktem Prezydenta nie da się podważyć. Obecnie zmienił zdanie powołując się na skargi, jakie na postanowienie Prezydenta złożyli dwaj sędziowie Izby Cywilnej SN – Dariusz Zawistowski i Karol Weitz.
· W rzeczywistości kontrasygnata nie podlega jednak cofnięciu, ponieważ nie ma takiej możliwości prawnej.
Ustrojowe znaczenie kontrasygnaty
W polskim modelu ustrojowym Prezydentowi przysługują relatywnie szerokie kompetencje. Obejmują one m.in. prawo do wydawania aktów urzędowych, o czym stanowi art. 144 ust. 1 Konstytucji RP. Z punktu widzenia ustrojowego akty te podzielić można na dwie grupy – prerogatywy Prezydenta oraz akty urzędowe kontrasygnowane. O ile prerogatywy Prezydenta są ściśle określone (trzydzieści takich prerogatyw wymienia art. 144 ust. 3 Konstytucji RP), o tyle kontrasygnaty wymagają wszelkie akty urzędowe Prezydenta niezaliczone przez ustrojodawcę do kategorii prerogatyw.
I właśnie do tej drugiej kategorii aktów urzędowych należy postanowienie Prezydenta RP w sprawie wyznaczenia przewodniczącego zgromadzenia sędziów poszczególnych izb Sądu Najwyższego. Kompetencja ta wynika bezpośrednio z przepisów ustawy o Sądzie Najwyższym. Jakkolwiek ustawa ta nie wspomina o uprawnieniach premiera, to z regulacji konstytucyjnych wynika, że postanowienie takie wymaga kontrasygnaty Prezesa Rady Ministrów.
Czym jest taka kontrasygnata? Terminu tego nie odnajdziemy w tekście samej Konstytucji. Ta jednak stanowi, że „akty urzędowe Prezydenta Rzeczypospolitej wymagają dla swojej ważności podpisu Prezesa Rady Ministrów, który przez podpisanie aktu ponosi odpowiedzialność przed Sejmem” (art. 144 ust. 2 Konstytucji RP). W literaturze prawniczej przyjmuje się zatem, że kontrasygnata w polskim modelu ustrojowym obejmuje trzy elementy – [1] podlegają jej akty urzędowe Prezydenta, [2] dokonać jej może wyłącznie Prezes Rady Ministrów (a nie, przykładowo, poszczególni ministrowie), [3] przez złożenie podpisu Prezes Rady Ministrów przyjmuje na siebie odpowiedzialność przed Sejmem, czyli odpowiedzialność polityczną.
Dzięki kontrasygnacie akt urzędowy Prezydenta RP staje się zatem ważny, co otwiera drogę do jego zamieszczenia w stosownym publikatorze. Tak też stało się z postanowieniem z 17 sierpnia 2024 r. nr 1131.18.2024 w sprawie wyznaczenia przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Zostało ono opublikowane w Monitorze Polskim wraz z adnotacją o podpisach Prezydenta i Premiera.
Z uwagi na to, że Andrzej Duda powołał na przewodniczącego zgromadzenia Izby Cywilnej SN nieuznawanego przez część sędziów tej Izby Krzysztofa Wesołowskiego, a Donald Tusk akt ten kontrasygnował rozpętała się polityczna burza. Sam Premier początkowo milczał, a następnie stwierdził, że złożył swój podpis pod wpływem błędu, którym został zresztą obarczony urzędnik KPRM „nie dostrzegający polityczności” postanowienia Prezydenta. Wtedy jeszcze Tusk przyznał, że podpisu nie da się „cofnąć” czy też „uchylić”.
Sytuacja zmieniła się, gdy dwóch sędziów Izby Cywilnej SN – Dariusz Zawistowski i Karol Weitz – postanowili podważyć postanowienie Prezydenta. Jak podaje sympatyzujący z rządem portal OKO.press, w tym celu złożyli do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego dwie skargi. Jedna z nich dotyczy samego postanowienia, druga natomiast wyłącznie kontrasygnaty. Nie czekając na decyzję WSA, Premier Tusk skwapliwie ogłosił, że „uchyla” swoją kontrasygnatę w ramach tzw. autokontroli. Przyjrzyjmy się zatem dokładniej zarówno samej możliwości zaskarżania aktów urzędowych Prezydenta RP, jak i ewentualnego „uchylenia” kontrasygnaty przez Prezesa Rady Ministrów.
Niedopuszczalność skarg do WSA
Zacząć należy od tego, czy w ogóle dopuszczalne jest złożenie do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego skargi na omawiane postanowienie Prezydenta RP? Postanowienie takie, jak już wspomniano, jest „aktem urzędowym”. Podstawą do jego wydania są przepisy Konstytucji RP oraz ustawy o Sądzie Najwyższym. Natomiast sądy administracyjne sprawują wymiar sprawiedliwości przez kontrolę działalności administracji publicznej oraz rozstrzyganie sporów kompetencyjnych i o właściwość między organami jednostek samorządu terytorialnego, samorządowymi kolegiami odwoławczymi i między tymi organami a organami administracji rządowej. Przesądza o tym art. 1 ust. 1 ustawy – Prawo o ustroju sądów administracyjnych. Warto też przypomnieć bardziej ogólną regulację konstytucyjną w tej materii: „Naczelny Sąd Administracyjny oraz inne sądy administracyjne sprawują, w zakresie określonym w ustawie, kontrolę działalności administracji publicznej. Kontrola ta obejmuje również orzekanie o zgodności z ustawami uchwał organów samorządu terytorialnego i aktów normatywnych terenowych organów administracji rządowej” (art. 184 Konstytucji RP – podkr. B.Z.).
Prezydent nie jest wprawdzie ani częścią administracji rządowej, ani też organem samorządu terytorialnego, ale przyjmuje się, że może podejmować działania mieszczące się w pojęciu administracji publicznej. W uchwale 7 sędziów NSA z 9 listopada 1998 r. (sygn. OPS 4/98), wskazano przykładowo, że „Prezydent, nie będący organem administracji publicznej, może wykonywać w określonym zakresie administrację publiczną”. Jednocześnie w tej samej uchwale NSA stwierdził, że, chociażby wydając akt nadania obywatelstwa polskiego, Prezydent nie wykonuje administracji publicznej, ponieważ działa „jako głowa Państwa Polskiego, symbolizując majestat Państwa”. Na tej samej zasadzie Wojewódzkie Sądy Administracyjne odrzucają skargi na działanie Prezydenta w sprawach o zrzeczenie się obywatelstwa polskiego (zob. przykładowo: postanowienie WSA w Warszawie z dnia 24 sierpnia 2017 r., sygn. IV SA/Wa 1274/17).
Podobnie orzekł Naczelny Sąd Administracyjny w 2012 r. odnośnie do przypadku powoływania sędziów, jako prerogatywy prezydenckiej: „powoływanie sędziów przez Prezydenta nie jest uprawnieniem z zakresu administracji publicznej, lecz stosowaniem norm konstytucyjnych przewidujących kompetencję kreacyjną niebędącą stosunkiem administracyjnoprawnym. Prezydent jest organem władzy wykonawczej, lecz nie może być w tej materii uznany za organ administracji publicznej. Uprawnienia nominacyjne głowy państwa dowodzą szczególnych relacji między Prezydentem i władzą sądowniczą nie mieszczących się w ramach wykonywania administracji. Przyjęcie, że Prezydent, kształtując skład osobowy władzy sądowniczej, działa, jako organ administracji publicznej, ewidentnie naruszyłoby zasadę podziału i równowagi władz oraz zasadę demokratycznego państwa prawnego” (postanowienie NSA z dnia 17 października 2012 r., sygn. I OSK 1876/12 – podkr. B.Z.).
W uzasadnieniu tego postanowienia odnajdujemy jedno jeszcze istotne spostrzeżenie. Odnośnie do powoływania sędziów sądów powszechnych NSA zauważył, że „nie można mieć wątpliwości, co do tego, że przedmiotowy stosunek prawny poddany jest regulacjom prawa ustrojowego. Trudno zatem jednoznacznie zakwalifikować materię powoływania sędziów do materialnego prawa administracyjnego”. Wprawdzie powołanie sędziego to nie to samo co wskazanie, który sędzia ma przewodniczyć zgromadzeniu sędziów jednej z izb SN, jednak obydwie decyzje z pewnością stanowią materię poddaną regulacjom prawa ustrojowego, a nie materialnego prawa administracyjnego.
To, czy dana sprawa przynależy do materii prawa administracyjnego pozwalają zweryfikować również zasady proceduralne, jakim została ona poddana przez prawodawcę. Taki sposób badania własnych kompetencji potwierdza praktyka sądów administracyjnych (zob. przykładowo: postanowienie WSA w Warszawie z 24 stycznia 2019 r., sygn. VI SA/Wa 2287/18). W przypadku wskazania sędziego, który ma przewodniczyć zgromadzeniu Izby Cywilnej SN, stosujemy przepisy ustawy o Sądzie Najwyższym, a zatem typowe przepisy ustrojowe. Dodajmy, że żaden przepis ustawy o Sądzie Najwyższym nie daje podstaw, by stosować regulacje z zakresu procedury administracyjnej w sprawach związanych choćby z wyborami I Prezesa SN oraz prezesów poszczególnych Izb.
Są to, moim zdaniem, bardzo mocne argumenty na rzecz tezy, że, zgodnie z art. 58 § 1 pkt 1 Prawa o postępowaniu przed sądami administracyjnymi, skarga sędziów Zawistowskiego i Weitza na postanowienie Prezydenta RP powinna zostać odrzucona.
„Zaskarżenie” i „autokontrola” kontrasygnaty?
O ile próby podważania aktów urzędowych Prezydenta RP przed sądami administracyjnymi zdarzają się dość często, o tyle próba zaskarżenia samej kontrasygnaty, niejako w oderwaniu od aktu kontrasygnowanego, jest działaniem bezprecedensowym. Oczywiście jest to zabieg motywowany politycznie, ponieważ chodziło w nim wyłącznie o to, by skarga składana była za pośrednictwem Prezesa Rady Ministrów, a nie Prezydenta RP.
Przede wszystkim wskazać trzeba, że skarga, której przedmiotem jest jedynie kontrasygnata, jest w sposób oczywisty niedopuszczalna. Przede wszystkim kontrasygnata jest instytucją konstytucyjną, zaś jej brak wpływa na to, że akt urzędowy nie wywiera skutków prawnych (zob. wyrok NSA z dnia 21 września 2021 r., sygn. II GOK 13/18). Nie ma ona jednak samodzielnego bytu, a jej prawna doniosłość nie może być analizowana w oderwaniu od kontrasygnowanego aktu urzędowego. W istocie zatem skarga dotycząca samej kontrasygnaty stanowi próbę obejścia prawa. Dokładnie w tej samej logice należałoby rozpatrywać sytuację, w której kolejna skarga do WSA dotyczyłaby decyzji o publikacji postanowienia Prezydenta RP w Monitorze Polskim – jest to czynność, która wywołuje skutek prawny, ale nie może być on rozpatrywany w oderwaniu od samego aktu.
Jak już zauważyłem, skarga na samą kontrasygnatę złożona została wyłącznie dla osiągniecia celu politycznego. Chodziło o to, by skarga wpłynęła nie do Kancelarii Prezydenta RP, a do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jak przekonywał w komercyjnej telewizji prorządowej minister Adam Bodnar, Premier podjął „decyzję o uchyleniu kontrasygnaty” w trybie „bodajże artykułu 54 Prawa o postępowaniu przed sądami administracyjnymi”. Przepis ten stanowi m.in., że organ, którego działanie, bezczynność lub przewlekłe prowadzenie postępowania zaskarżono, może w zakresie swojej właściwości uwzględnić skargę w całości w terminie trzydziestu dni od dnia jej otrzymania. Nie jest to jednak możliwe w przypadku kontrasygnaty, ta bowiem jest instytucją konstytucyjną o charakterze ustrojowym, a nie wykonywaniem zadań z zakresu administracji publicznej. Kontrasygnata – owszem – skutkuje wejściem aktu urzędowego w życie, a także prowadzi do przyjęcia przez Prezesa Rady Ministrów odpowiedzialności politycznej przed Sejmem. Jednak postanowienie w sprawie wyznaczenia przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN dalej pozostaje aktem urzędowym Prezydenta RP, a zatem nawet gdyby przyjąć kompetencję sądu administracyjnego do badania legalności tego aktu i legitymację sędziów do jego wniesienia, ewentualną stroną postępowania sądowoadministracyjnego będzie głowa państwa, a nie Premier. Ewentualna autokontrola byłaby zatem dokonywana przez Andrzeja Dudę – choć od razu wskazać muszę, że w mojej ocenie i to nie jest dopuszczalne, bowiem przedmiotowe postanowienie nie mieści się w ramach wykonywania administracji publicznej.
Rzekome uchylenie kontrasygnaty byłoby też sprytnym sposobem „ucieczki” Prezesa Rady Ministrów od odpowiedzialności politycznej za współpodpisywane akty urzędowe. Dopuszczenie do sytuacji, w której premier uchyla kontrasygnatę stworzy niebezpieczny precedens. Wystarczy bowiem, że znajdą się osoby gotowe wystąpić ze skargą na kontrasygnowany akt urzędowy, by uwolnić Premiera od odpowiedzialności, gdyby akt taki budził wątpliwości konstytucyjne. Z jednej strony jest to wygodny instrument nie tylko dla Donalda Tuska, ale i wszystkich jego następców, z drugiej natomiast – tykająca bomba podłożona pod ustrojowe fundamenty naszego systemu politycznego i cios w zasady praworządności. Doraźnym celem skargi na kontrasygnatę było zatem otworzenie formalnej furtki czy też stworzenie prawnej „podkładki” dla Donalda Tuska chcącego rakiem wycofać się z decyzji, która wzbudziła takie oburzenie w środowiskach będących intelektualnym zapleczem Koalicji Obywatelskiej. Dalekosiężne skutki są jednak o wiele poważniejsze niż tylko wyznaczenie tego czy innego sędziego na „komisarza wyborczego” w jednej z izb Sądu Najwyższego. Otóż nagle pojawia się wybieg prawny, by, powołując się na zupełnie nieadekwatny przepis, każdorazowy premier mógł zrzucać z siebie odpowiedzialność, która spoczywa na nim z mocy art. 144 ust. 2 Konstytucji RP. W istocie zatem ustawa zmieniałaby rygor odpowiedzialności politycznej regulowany konstytucyjnie, co stanowi odwrócenie hierarchii źródeł prawa i logiki ustrojowej przyjętej w ustawie zasadniczej z 1997 r.
Złożenie przez Prezesa Rady Ministrów podpisu pod aktem urzędowym Prezydenta RP jest czynnością, której skutków nie da się uchylić w trybie przepisów o postępowaniu administracyjnym lub sądowoadministracyjnym, ponieważ samo postanowienie jest aktem ustrojowym, niepodlegającym kontroli ze strony sądów administracyjnych. Co więcej, czynność ustrojowo-polityczna jaką jest kontrasygnowanie aktu przez Premiera nie może być kwalifikowana ani jako quasi-decyzja administracyjna, ani też jako swoiste oświadczenie woli w rozumieniu przepisów prawa cywilnego. Stąd też nonsensem jest powoływanie się na regulacje Kodeksu cywilnego dotyczące błędu czy innych wad oświadczenia woli. Kontrasygnata jest aktem ustrojowym o charakterze politycznym – podobnie jak choćby złożenie przez Prezydenta RP podpisu pod ustawą. W obydwu przypadkach nie jest możliwe „cofnięcie podpisu”, co tak doświadczony polityk jak Donald Tusk powinien doskonale rozumieć. Podobnie nie można wycofać podpisu spod listy poparcia dla komitetu wyborczego czy obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, a senat nie może „wycofać uchwały” o przyjęciu bez zmian ustawy przekazanej przez Marszałka Sejmu w ramach procedury legislacyjnej.
Gdyby możliwość uchylenia kontrasygnaty istniała, wówczas byłaby regulowana odpowiednimi przepisami. Zgodnie z zasadą legalizmu, wszystkie organy władzy publicznej działają w granicach i na podstawie prawa (art. 7 Konstytucji RP). Do tego, że obecny rząd zasadę tę systematycznie łamie, zdążyliśmy się przyzwyczaić – przypomnieć można choćby „powołanie” Dariusza Korneluka na (obsadzone) stanowisko Prokuratora Krajowego z pominięciem ustawowo wymaganej opinii Prezydenta RP czy zignorowanie ustawowych uprawnień Rady Mediów Narodowych dotyczących obsady zarządów i rad nadzorczych mediów publicznych. Pierwszy raz jednak tak rażącego naruszenia prawa dopuszcza się bezpośrednio sam Donald Tusk.
Dr Bartosz Zalewski, współpracownik Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris
09.09.2024
Stanowisko wspólne polskich środowisk prawniczych z dnia 9 września 2024 roku w sprawie zapowiedzi Prezesa Rady Ministrów oraz Ministra Sprawiedliwości o założeniach do ustawy, prowadzącej do degradacji kadr władzy sądowniczej, a także ich eliminacji z zawodu sędziowskiego.