Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
Komentarze

Komentarze

Ochrona życia

11.03.2024

Łamanie sumień i upadek państwa prawa – o zapowiedziach Donalda Tuska

Premier Donald Tusk zapowiedział kontrolę wszystkich przypadków skorzystania przez lekarzy z tzw. klauzuli sumienia, czyli prawa do odmowy wykonania czynności, które pozostają w sprzeczności z ich sumieniem. Co oczywiste, dotyczy to przede wszystkim przeprowadzania aborcji. Szef rządu dodał również, że „każda odmowa jej wykonania będzie „zgłaszana z urzędu do prokuratury”. Wypowiedź ta, związana zapewne z problemami wewnątrz koalicji rządzącej, ma na celu z jednej strony odpowiedzieć na oczekiwania skrajnie radykalnych grup feministycznych, z drugiej natomiast – zastraszyć lekarzy, którzy korzystają z klauzuli sumienia. Premier przekonuje przy tym, że działania te mają „zmienić praktykę w ramach prawa, które dziś obowiązuje”. Czy tak jest w istocie?

 

Klauzula sumienia jako „strażnik wolności sumienia”

 

Zacząć należy od wyjaśnienia, czym właściwie jest klauzula sumienia. Termin ten jest stosowany dla skrótowego określenia prawa do skorzystania ze sprzeciwu sumienia, czyli prawa do odmowy prawnie powinnego zachowania, które w oparciu o dokonany w sumieniu ludzkim osąd moralny jest etycznie niegodziwe. Wbrew rozpowszechnionej opinii, prawo to przysługuje nie tylko lekarzom, ale każdemu człowiekowi. Dlaczego? Ponieważ zgodnie z polską Konstytucją, każdemu zapewnia się wolność sumienia.

 

Jakkolwiek sama Konstytucja bardzo ogólnie traktuje o wolności sumienia, to pojęcie to zostało klarownie wyjaśnione w orzecznictwie Trybunału Konstytucyjnego. Kluczowe znaczenie miał tu wyrok Trybunału z 7 października 2015 r., (sygn. akt K 12/14). Trybunał Konstytucyjny – pod przewodnictwem Andrzeja Rzeplińskiego i bez jakiegokolwiek nominata sejmowej większości Zjednoczonej Prawicy – orzekł wówczas, że „w demokratycznym państwie prawnym wyrazem prawa do postępowania zgodnie z własnym sumieniem, a w konsekwencji także wyrazem wolności od przymusu postępowania wbrew własnemu sumieniu, jest klauzula sumienia (…). Wolność sumienia musi bowiem przejawiać się także w możliwości odmowy wykonania obowiązku nałożonego zgodnie z prawem z powołaniem się na przekonania naukowe, religijne lub moralne”. Dalej Trybunał zauważył, że „prawo jednostki do odwołania się do «klauzuli sumienia» stoi zatem na straży nie tylko wolności sumienia, ale także godności osoby ludzkiej, która jest prawem przyrodzonym i niezbywalnym”.

 

Łamanie Karty Praw Podstawowych UE i groźby wobec szpitali

 

Do tego, że rządząca większość do postanowień polskiej Konstytucji podchodzi z daleko idącym dystansem, stosując ją „tak jak my je rozumiemy”, co na ogół wiąże się po prostu z ignorowaniem postanowień ustawy zasadniczej, nie jest zaskoczeniem. Próby rządzenia z pominięciem drogi legislacyjnej i wprowadzanie zmian personalnych bez jakiejkolwiek podstawy prawnej, a także stosowanie przywodzących na myśl standardy białoruskiego satrapy represji wobec protestujących rolników, stają się normą w ostatnich miesiącach. Zaskakującym novum w tym ponurym krajobrazie jest jawna deklaracja łamania prawa europejskiego, które w myśl licznych wypowiedzi obecnie rządzących polityków ma prymat wobec krajowego porządku prawnego (w tym polskiej Konstytucji). Otóż sama Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej stanowi, że „uznaje się prawo do odmowy działania sprzecznego z własnym sumieniem, zgodnie z ustawami krajowymi regulującymi korzystanie z tego prawa”. Zapowiedź ta nie przeszkadza przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen chwalić Donalda Tuska za „przywrócenie w Polsce praworządności”.

 

Równie niepokojąca jest zapowiedź finansowego uderzenia w szpitale, których pracownicy korzystają z prawa do sprzeciwu sumienia. Premier stwierdził, że „w przypadku odmowy uzasadnionej terminacji ciąży szpital straci kontrakt z NFZ w zakresie ginekologii, jeśli bez wyraźnego uzasadnienia odmówi terminacji ciąży i sprowadzi przez to zagrożenie na zdrowie i życie kobiety”. Wyjaśnić bowiem trzeba, że, w myśl standardów Rady Europy, klauzula sumienia dotyczy nie tylko osób indywidualnych, ale korzystać z niej mogą całe podmioty instytucjonalne, jak szpitale, kliniki, przychodnie, itp. Zgodnie z jedną z rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy „żadna osoba, szpital lub instytucja nie może ponosić odpowiedzialności lub być dyskryminowana z powodu odmowy dokonywania aborcji” (Rezolucja 1762 Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy The right o conscientious objection in lawful mediacal care).

 

Dokonując zatem rzeczowej oceny wypowiedzi prezesa Rady Ministrów, trzeba stwierdzić jasno: premier polskiego rządu zapowiada, że korzystanie przez obywateli – w tym wypadku przez lekarzy – z ich konstytucyjnie gwarantowanych praw spotka się z represjami w postaci postępowań prokuratorskich. Na jakiej podstawie postępowania takie miałyby być wszczynane nie wiadomo. Prawo do skorzystania z klauzuli sumienia – jak już wskazałem – wynika bezpośrednio z Konstytucji, a sposób korzystania z tego prawa określa ustawa o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Przestępstwo jest tymczasem czynem bezprawnym, a zatem nie ma żadnych racjonalnych prawnych przesłanek, by kwestią korzystania z klauzuli sumienia zajmowała się prokuratura.

 

Klauzula sumienia niebezpieczna dla kobiet?

 

Wyjaśnić też należy jeszcze jedno powielane wielokrotnie kłamstwo związane z klauzulą sumienia w kontekście aborcji. Jak powiedział Tusk, „klauzula sumienia nie może być uzasadnieniem odstąpienia od czynności, które ratują życie lub zdrowie kobiety”. Jest to sprawa oczywista i nikt nigdy nie twierdził, że lekarz może skorzystać z klauzuli sumienia, gdy istnieje zagrożenie dla życia kobiety w ciąży. Co więcej, podejmowanie czynności mających ratować życie kobiety jest obowiązkiem lekarza nawet wówczas, gdy wiązać się to będzie z negatywnymi konsekwencjami dla jej poczętego, a nienarodzonego jeszcze dziecka. Nikt nigdy nie stawiał tezy, że wolność sumienia ma prymat przed prawem do życia, choć wypowiedź premiera ma tworzyć wrażenie, że lekarze wyżej traktują własne poglądy moralne, niż życie ich pacjentek.

 

Kwestię tę jasno rozstrzygają przepisy prawa. Zgodnie z ustawą o zawodach lekarza i lekarza dentysty, lekarz może powstrzymać się od wykonywania świadczeń zdrowotnych niezgodnych z jego sumieniem, ale pod warunkiem, że nie zachodzi sytuacja, w której istniałoby niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia pacjentki (art. 39 w zw. z art. 30 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty).

 

Niezgodna z prawdą jest zatem suflowana Tuskowi przez liberalne media oraz lewicowych polityków teza, że w obecnie obowiązującym w Polsce stanie prawnym życie kobiet w ciąży jest zagrożone. Przepisy pozwalają na dokonanie aborcji w przypadku zagrożenia zarówno życia, jak i zdrowia kobiety ciężarnej. Tragiczne zgony do jakich niekiedy dochodzi na oddziałach położniczych nie wiążą się z regulacjami prawnymi, a z błędami medycznymi. A błędy zdarzają się właśnie przez kłamliwą narrację środowisk lewicowo-liberalnych o tym, że lekarzom za ratowanie kobiety z poświęceniem życia dziecka poczętego grozi więzienie.

 

Ciężko uwierzyć, że osoba niezwykle inteligentna i mająca tak olbrzymie doświadczenie polityczne jak Donald Tusk nie orientuje się w obowiązujących polskich i europejskich regulacjach dotyczących wolności sumienia. Wypowiedź szefa rządu nie wynika zatem z niewiedzy i powinna być odczytywana w kategoriach politycznych. Dla osiągnięcia doraźnych celów, czyli przede wszystkim „uciszenia” radykalnych feministek oraz koalicjantów z Lewicy, a także by zaprezentować własny progresywizm w kontrze do „zaściankowych” i „klerykalnych” poglądów Szymona Hołowni i niektórych działaczy PSL, Donald Tusk wskazuje na wroga i zapowiada „zdecydowane działania”. Aparat państwa zostanie wykorzystany, by stosować represje wobec jasno wskazanych przez premiera wrogów „uśmiechniętej Polski”. A tymi, obok katolików, zwolenników Zjednoczonej Prawicy oraz Konfederacji, a ostatnio rolników i związkowców z Solidarności, zostali również lekarze.

 

Łamanie sumień i „przewracanie” praworządności

 

Na zakończenie chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt wypowiedzi Donalda Tuska dotyczącej klauzuli sumienia. Próba faktycznego ograniczenia prawa lekarzy do korzystania z konstytucyjnie gwarantowanej wolności sumienia wiąże się z koniecznością zignorowania przez organy państwa – prokuraturę, Ministerstwo Zdrowia oraz Narodowy Fundusz Zdrowia – cytowanego już wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2015 r. W niedawnej uchwale dotyczącej sytuacji w Trybunale zawarte zostało stwierdzenie, zgodnie z którym „Sejm Rzeczypospolitej Polskiej stoi na stanowisku, że uwzględnienie w działalności organu władzy publicznej rozstrzygnięć Trybunału Konstytucyjnego wydanych z naruszeniem prawa może zostać uznane za naruszenie zasady legalizmu przez te organy”.  Tym samym rządzący sformułowali wobec wszystkich instytucji publicznych (w tym sądy i organy samorządu terytorialnego) oczekiwanie, by te ignorowały orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego wydane z udziałem sędziów wybranych przez Zjednoczoną Prawicę. Z treści uchwały wynika, że za „wydane z naruszeniem prawa” uznano nie tylko rozstrzygnięcia, w których wydaniu uczestniczyli sędziowie, których status jest kwestionowany. Chodzi bowiem o wszystkie postępowania, w których decyzje proceduralne podejmowała Julia Przyłębska jako prezes TK. Ciężko sobie wyobrazić, by znalazło się choć jedno orzeczenia Trybunału wydane od 2016 r., które wedle rządzących nie byłoby dotknięte wadą. To jednak nie wszystko.

 

Wypowiedzi Donalda Tuska odnoszące się do klauzuli sumienia lub w ogóle do problematyki aborcji dowodzą, że rządzący nie zamierzają respektować jakichkolwiek orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, bez względu na to, kiedy i w jakim składzie zostały wydane. Szef rządu – jak sam wyraźnie zaznaczył – „od dziś zobowiązał prokuraturę” do podejmowania działań, które są po prostu sprzeczne z wyrokiem Trybunału wydanym przez skład pod przewodnictwem Andrzeja Rzeplińskiego jeszcze podczas rządów Ewy Kopacz. I to jest właśnie najbardziej niepokojące. W państwie stanu wyjątkowego, które narodziło się 13 grudnia 2023 r. nie ma miejsca na poszanowanie norm konstytucyjnych, jakichkolwiek przepisów ustawowych oraz orzeczeń sądów lub trybunałów, które są sprzeczne z aktualną linią polityczną. Dzięki poparciu większości mediów i zgodzie najznaczniejszych podmiotów zagranicznych rządzi nami wyłącznie niczym nieskrępowana wola jednego człowieka. I tym człowiekiem jest Donald Tusk.

 

 

Dr Bartosz Zalewski – współpracownik Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Ochrona życia

11.03.2024

Wyrok Sądu stanu Alabama: zamrożone embriony to dzieci

W Stanach Zjednoczonych nie milknie dyskusja na temat ochrony życia nienarodzonych dzieci. Wpisał się w nią niedawny wyrok Sądu Najwyższego Alabamy. Orzekł on, że zamrożone zarodki wykorzystywane w zapłodnieniu in vitro mogą być prawnie uznane za nienarodzone dzieci. Orzeczenie to może być krokiem milowym w kontekście ochrony życia.

 

Wyrok zapadł w dwóch oddzielnych sprawach dotyczących bezprawnej śmierci[1]. Teza wyroku Sądu Najwyższego Alabamy: zarodki są dziećmi. Ponadto, sąd orzekł, że przypadkowe zniszczenie zarodków może podlegać ustawie Alabamy o bezprawnej śmierci nieletniego[2]. Sąd Najwyższy Alabamy opierał się na dwóch kazusach dotyczących bezprawnej śmierci:

 

1. Sprawa McCallisterów:

Małżeństwo McCallisterów miało zamrożone embriony powstałe w wyniku zapłodnienia in vitro (IVF). Podczas przeprowadzki doszło do awarii kriostatu, w którym przechowywano embriony. W wyniku awarii wszystkie embriony uległy zniszczeniu. Małżeństwo McCallisterów pozwało klinikę leczenia niepłodności za bezprawną śmierć swoich embrionów.

 

2. Sprawa Taylora:

Taylor był biologicznym ojcem embrionów poczętych z komórką jajową jego byłej konkubiny. Para zerwała związek, a kobieta zdecydowała się na zapłodnienie in vitro z innym mężczyzną. Taylor pozwał klinikę leczenia niepłodności, domagając się praw do embrionów i sprzeciwiając się ich zapłodnieniu. W obu sprawach Sąd Najwyższy Alabamy musiał rozstrzygnąć, czy embriony można uznać za dzieci w świetle prawa stanowego.

 

Kontekst

 

Alabama jest stanem o silnych tradycjach religijnych, w którym dominują protestanckie wyznania sprzeciwiające się aborcji i niszczeniu zarodków. Od lat 70. XX wieku w Alabamie działa ruch pro-life, który lobbował za uchwaleniem ustaw ograniczających dostęp do aborcji i chroniących zarodki. W 1973 roku Sąd Najwyższy USA wydał wyrok Roe v. Wade, który legalizował aborcję w całym kraju. Jednakże w ostatnich latach wiele stanów USA, w tym Alabama, wprowadziło ustawy ograniczające dostęp do aborcji.

 

Preambuła do Konstytucji Alabamy mówi, że „wszyscy ludzie są stworzeni równymi” i mają „nieodłączne prawa”, w tym prawo do życia. Ustawa o ochronie życia od poczęcia uchwalona w 2019 roku, zakazuje aborcji po 6. tygodniu ciąży.

 

Argumenty Sądu Najwyższego Alabamy

 

Sąd Najwyższy Alabamy uznał, że embriony można uznać za dzieci w świetle prawa stanowego, między innymi w Ustawie o bezprawnej śmierci. Ustawa definiuje dziecko jako „osobę fizyczną, która nie ukończyła 19 roku życia”. Sąd stwierdził, że embriony są „osobami fizycznymi” w momencie poczęcia, niezależnie od etapu rozwoju. Ponadto, jak już wyżej zostało wspomniane, Konstytucja Alabamy gwarantuje prawo do życia „wszystkim istotom ludzkim”. Sąd stwierdził, że embriony są „istotami ludzkimi” od momentu poczęcia i dlatego przysługuje im prawo do życia. W kontekście tzw. „praw reprodukcyjnych i seksualnych” sąd uznał, że intencja rodziców co do wykorzystania embrionów nie ma znaczenia dla ich statusu prawnego. Nawet jeśli embriony nie miały zostać zapłodnione, nadal są dziećmi w świetle prawa.

Warto zwrócić uwagę na główne argumenty prawne wyroku[3] i tezy sądu:

Prawo do życia: Zarodki ludzkie mają prawo do życia od momentu poczęcia, niezależnie od etapu rozwoju. Posiadają ludzki genom i potencjał do stania się osobą (także z filozoficznego punktu widzenia). Sąd Najwyższy Alabamy stwierdził, że zarodki ludzkie mają prawo do życia od momentu poczęcia. Sąd powołał się na 14. poprawkę do Konstytucji USA, która gwarantuje równe prawo do ochrony życia wszystkim osobom.

Ochrona przed krzywdą: Zarodki są narażone na krzywdę i wykorzystywanie, np. w przypadku badań naukowych lub niszczenia podczas procedur IVF. Wyrok Sądu Najwyższego Alabamy ma na celu ich ochronę.

Definicja dziecka: Sąd Najwyższy Alabamy zdefiniował dziecko jako „istotę ludzką od momentu poczęcia do urodzenia[4]”. Sąd powołał się na słownikowe definicje słowa dziecko, a także na wcześniejsze orzeczenia sądów stanowych i federalnych.

 

Konsekwencja prawna: Jeśli zarodki są uznawane za nienarodzone dzieci w kontekście dziedziczenia lub opieki prawnej, to powinny być również chronione prawnie przed zniszczeniem.

 

Konsekwencje wyroku

 

Kliniki leczenia niepłodności w Alabamie wstrzymały procedury zapłodnienia in vitro do czasu wyjaśnienia prawnych i etycznych konsekwencji wyroku[5].

 

Sytuacja jest nadal rozwojowa i nie wiadomo, jakie będą długoterminowe konsekwencje orzeczenia. Możliwe jest, że kliniki w Alabamie będą zmuszone do zaprzestania oferowania procedur in vitro, co utrudni wielu parom posiadanie potomstwa. Istnieje również możliwość, że wyrok zostanie zaskarżony do Sądu Najwyższego USA.

 

Warto również zaznaczyć, że w 2019 roku Alabama wprowadziła ustawę zakazującą aborcji po 6. tygodniu ciąży[6], a w 2022 roku Sąd Najwyższy USA uchylił wyrok Roe v. Wade, co dało stanom USA swobodę w regulowaniu aborcji[7].

 

Ze stanów faktycznych, na których Sąd Najwyższy Alabamy oparł swój wyrok wynika, że wśród obywateli istnieją obawy etyczne związane z niszczeniem zamrożonych embrionów, co jest powszechną praktyką w niektórych procedurach IVF. Zwolennicy orzeczenia uważają, że klasyfikowanie embrionów jako nienarodzonych dzieci zniechęca do praktyk postrzeganych jako szkodzące potencjalnemu życiu ludzkiemu. Orzeczenie jest zgodne z obowiązującymi w Alabamie przepisami antyaborcyjnymi. Klasyfikacja embrionów jako nienarodzonych dzieci wzmacnia argumenty stanu przeciwko aborcji, ustanawiając prawa dla embrionu od momentu poczęcia. Niektórzy ponadto twierdzą, że orzeczenie odzwierciedla wartości moralne większości populacji stanu, która może wierzyć, że życie zaczyna się w momencie poczęcia. Może to być przekonujący argument dla ustawodawstwa, choć sam w sobie nie ma znaczenia prawnego. Jednakże wszystko to z pewnością wykazuje, że wyrok Sądu Najwyższego Alabamy jest precedensowym wydarzeniem, które może mieć daleko idące konsekwencje w kontekście ochrony życia.

 

 

Julia Książek – Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris

 

 

 
 
Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

07.03.2024

Atak na Konstytucję i Trybunał

Obserwując zachodzące w ostatnich miesiącach wydarzenia dotyczące instytucjonalnej sfery funkcjonowania polskiego państwa, nasunąć się może staropolskie powiedzonko, w myśl którego sama siła wystarczającym jest argumentem, by ignorować sądowe rozstrzygnięcia. Dziś, we fraszce „Trybunał z dekretem, Radziwiłł z muszkietem”, pod miano Karola Stanisława Radziwiłła „Panie Kochanku” równie dobrze można byłoby podstawić nazwisko niejednego spośród członków gabinetu Donalda Tuska. Konsekwentnie wdrażane w życie metody państwa quasi-stanu wyjątkowego mają zostać tym razem zastosowane wobec Trybunału Konstytucyjnego.

 

Biorą się za Trybunał

 

Ministerstwo Sprawiedliwości zaprezentowało pakiet rozwiązań „uzdrawiających” Trybunał Konstytucyjny. Obejmuje on przyjętą przez Sejm 6 marca uchwałę „w sprawie usunięcia skutków kryzysu konstytucyjnego lat 2015 – 2023 w kontekście działalności Trybunału Konstytucyjnego”, a także projekty aktów normatywnych: ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, ustawy wprowadzającej ustawę o TK oraz projekt ustawy zmieniającej Konstytucję RP. Sam fakt zaprezentowania projektów ustaw należy ocenić pozytywnie – ostatecznie przedstawiciele rządzącej koalicji jeszcze do niedawna uznawali, że same sejmowe uchwały są wystarczającą podstawą choćby do rozszerzenia kompetencji Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego o przeprowadzanie zmian personalnych w organach spółek publicznej radiofonii i telewizji, mimo że stosowne ustawy wyraźnie zastrzegają w tym zakresie właściwość Rady Mediów Narodowych. Jeszcze dalej poszli rządzący w odniesieniu do Prokuratora Krajowego Dariusza Barskiego, którego usunięcie nastąpiło nie w wykonaniu jakiegokolwiek rozstrzygnięcia wydanego w ramach przewidzianej prawem procedury (wyroku lub decyzji administracyjnej opartej o przepis ustawy), a na podstawie „pisma” o bliżej niesprecyzowanym charakterze, które sygnował Adam Bodnar.

 

W przypadku Trybunału Konstytucyjnego opracowane zostały natomiast projekty ustaw, w tym także ustawy o zmianie Konstytucji RP. Oczywiście jest bardzo wątpliwe, by w obecnej sytuacji politycznej ustawy te w ogóle weszły w życie. Ich prezentację należałoby zatem rozpatrywać raczej w kategoriach marketingu politycznego. W szczególności dotyczy to projektu ustawy zmieniającego Konstytucję RP. Dla jego przyjęcia konieczne jest bowiem zdobycie większości 2/3 głosów przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów (art. 235 ust. 4 Konstytucji RP). Zakładając obecność wszystkich posłów podczas tak ważnego głosowania przyjęcie ustawy o zmianie Konstytucji wymaga poparcia 308 posłów, a tyloma koalicja rządząca nie dysponuje.

 

Istotniejsza dla ewentualnej próby dokonania możliwie szybkich zmian w Trybunale wydaje się zatem sejmowa uchwała „w sprawie usunięcia skutków kryzysu konstytucyjnego lat 2015 – 2023 w kontekście działalności Trybunału Konstytucyjnego” i właśnie na jej znaczeniu i treści chciałbym się skoncentrować.

 

Uchwały zmieniają państwo?

 

Na wstępie przypomnieć trzeba o kwestiach elementarnych – niestety odnieść można wrażenia, że to o nich się ostatnio najczęściej zapomina. Uchwała sejmowa nie jest źródłem powszechnie obowiązującego prawa. Zasadniczo katalog takich źródeł określony jest w art. 87 Konstytucji RP i uchwał sejmowych w nim nie odnajdziemy. Żaden inny przepis Konstytucji RP, który pozwala danemu aktowi przypisać charakter źródła prawa powszechnie obowiązującego (jak choćby przewidziane w art. 234 Konstytucji RP rozporządzenia z mocą ustawy czy – bardziej dyskusyjne co do charakteru – umowy zawierane na podstawie art. 25 ust. 5 Konstytucji RP przez Radę Ministrów z innymi niż Kościół katolicki kościołami i związkami wyznaniowymi) nie zalicza uchwał sejmowych do tej kategorii.

 

Czym zatem są uchwały Sejmu? Są one przede wszystkim sposobem wyrażania woli politycznej Sejmu jako organu kolektywnego. Przykładowo, poprzez uchwały Sejm wyraża wotum nieufności (art. 158 Konstytucji RP), decyduje o pociągnięciu danej osoby do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu (jak w art. 107 ust. 2 oraz art. 156 ust. 2 Konstytucji RP), skróceniu swojej kadencji (art. 98 ust. 3 Konstytucji RP), etc. Uchwałą sejmową o szczególnym statusie i charakterze jest regulamin Sejmu (art. 112 Konstytucji RP). Regulamin przyjmuje formę uchwałę, która ma charakter normatywny, będąc wyrazem autonomii Sejmu. Również w sprawach indywidualnych Sejm wyraża swoją wolę uchwałą. Dzieje się tak choćby w przypadku powołania Marszałka Sejmu i wicemarszałków czy – co istotne w kontekście zapowiadanych zmian w TK – wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego.

 

Widzimy zatem, że uchwały mają rozmaity charakter prawny. Generalnie przyjąć należy, że mogą one stanowić po pierwsze akty prawa powszechnie obowiązującego na obszarze danej jednostki samorządu terytorialnego (np. uchwały rady gminy), co wynika z art. 87 ust. 2 Konstytucji RP. Po drugie, mogę one stanowić formę stosowania prawa w kwestiach indywidualnych (np. uchwała o wyborze sędziów Trybunału Konstytucyjnego). Po trzecie wreszcie, mogą stanowić wyłącznie deklarację polityczną, która pozbawiona jest skutków prawnych (uchwała taka może mieć formę rezolucji, apelu, oświadczenia, stanowiska, deklaracji, itp.).

 

Pytanie o charakter uchwały

 

Jak zatem charakter ma uchwała Sejmu „w sprawie usunięcia skutków kryzysu konstytucyjnego lat 2015 – 2023 w kontekście działalności Trybunału Konstytucyjnego”? Uwzględniając kryterium organu podejmującego tę uchwałę – a jest to Sejm RP – odrzucić należy tezę, że stanowi ona akt prawa powszechnie obowiązującego. Sejm nie ustanawia bowiem aktów prawa miejscowego, jako że sprawuje władzę ustawodawczą w Rzeczypospolitej Polskiej (art. 95 ust. 1 Konstytucji RP), a nie jest organem stanowiącym samorządu terytorialnego.

 

Pozostaje zatem rozważyć, czy omawiana uchwała jest formą stosowania prawa czy też deklaracją polityczną. By to uczynić przyjrzyjmy się bliżej jej treści.

 

Treść uchwały „w sprawie usunięcia skutków kryzysu konstytucyjnego lat 2015 – 2023 w kontekście działalności Trybunału Konstytucyjnego” obejmuje pięć zasadniczych elementów:

1) stwierdzenie, że szereg uchwał dotyczących składu personalnego Trybunału Konstytucyjnego został podjęty z rażącym naruszeniem prawa, w związku z czym są one pozbawione mocy prawnej i nie wywołują skutków w nich przewidzianych, w konsekwencji czego „Sejm uznaje, że Mariusz Muszyński, Justyn Piskorski i Jarosław Wyrembak nie są sędziami Trybunału Konstytucyjnego”;

2) stwierdzenie, że „liczne orzeczenia” Trybunału Konstytucyjnego „dotknięte są wadą prawną” (bez wskazania jednak o jakie orzeczenia chodzi) z uwagi na – ogólnie rzecz ujmując – udział wskazanych osób w ich wydaniu;

3) stwierdzenie, że „funkcję Prezesa TK sprawuje osoba nieuprawniona” (z uwagi na wadliwe powołanie przez Prezydenta RP oraz – niekonsekwentnie – przez upływ kadencji), w związku z czym „wszystkie decyzje proceduralne w zakresie kierowania pracami TK, a zwłaszcza wyznaczenie składów orzekających, podejmowane przez Julię Przyłębską mogą być podważane”;

4) stwierdzenie, że „stan niezdolności obecnie funkcjonującego organu do wykonywania zadań Trybunału Konstytucyjnego” wywołuje konieczność „ponownej kreacji sądu konstytucyjnego”;

5) apel do sędziów Trybunału Konstytucyjnego o rezygnację, a tym samym „o przyłączenie się do procesu demokratycznych przemian”.

 

Uzasadnienie omawianej uchwały nie jest bynajmniej pomocne dla jednoznacznej oceny jej charakteru. Jego zasadniczą częścią jest opis sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego w Polsce. Oczywiście autorzy uzasadnienia nie mogli powstrzymać się przy tym od osobistych wycieczek, choćby pod adresem Krystyny Pawłowicz, która nie jest w ogóle wskazana w zasadniczej treści uchwały. Stąd uwagi o jej działalności naruszającej „minimalne standardy cywilizowanej estetyki i kultury” są co najmniej nie na miejscu. Z dezaprobatą odnieść się trzeba także do zawartych w uzasadnieniu wywodów na temat wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020 r., sygn. akt K 1/20, który przedstawiany jest jako „pogwałcenie fundamentalnych praw kobiet”, mimo że prawo polskie nie zna i w warunkach wolnej Polski nigdy nie znało „prawa podmiotowego do aborcji”. Prawo polskie zna natomiast zasadę prawnej ochrony życia każdego człowieka (art. 38 Konstytucji RP). Jak natomiast przyjął Trybunał Konstytucyjny jeszcze w orzeczeniu z 26 maja 1997 r., sygn. akt K 26/96: „wartość konstytucyjnie chronionego dobra prawnego jakim jest życie ludzkie, w tym życie rozwijające się w fazie prenatalnej, nie może być różnicowana. Brak jest bowiem dostatecznie precyzyjnych i uzasadnionych kryteriów pozwalających na dokonanie takiego zróżnicowania w zależności od fazy rozwojowej ludzkiego życia. Od momentu powstania życie ludzkie staje się więc wartością chronioną konstytucyjnie. Dotyczy to także fazy prenatalnej”.

 

W konkluzjach uzasadnienia wskazuje się natomiast na swoiste oczekiwane skutki uchwały. Obejmują one enigmatyczne stwierdzenie nieważności uchwał związanych z personalną obsadą Trybunału, wezwanie organów władzy publicznej oraz samorządów zawodów zaufania publicznego do kierowania się uchwałą w swojej działalności oraz apel do osób sprawujących dotychczas funkcje sędziów Trybunału Konstytucyjnego o uznanie, że „ich mandat wyczerpał się”, tj. do złożenia rezygnacji.

 

Szereg znaków zapytania

 

Widzimy zatem, że, w zamyśle autorów, uchwała ma stanowić przedziwną hybrydę zawierającą mieszane skutki. Z jednej strony dochodzi bowiem do stwierdzenia nieważności wcześniejszych uchwał Sejmu, co stanowi akt stosowania prawa, z drugiej zaś – sformułowane są wezwania i apele, które mają wyłącznie polityczny charakter.

 

Stan taki budzi rozmaite wątpliwości. Przede wszystkim, czy samo połączenie aktu indywidualnego zastosowania prawa z polityczną deklaracją jest dopuszczalne? Zdarza się to w przypadku aktów normatywnych (najczęściej poprzez poprzedzenie przepisów preambułą), jednak służyć to ma nie tyle manifestacji własnych przekonań czy nawet ocenie stanu faktycznego, co nadawać określony kontekst aksjologiczny przepisom powszechnie obowiązującym. Pozwala to na ich trafniejszą interpretację. W przypadku aktów stosowania prawa, rozważania faktograficzne czy zarysowanie kontekstu systemowo-aksjologicznego pozostawione jest treści uzasadnienia rozstrzygnięć. Chaotyczna treść omawianej uchwały nie pozwala natomiast na klarowne oddzielenie faktów od poglądów (oraz od samych ewentualnych rozstrzygnięć).

 

Przede wszystkim nie wiadomo, co oznaczać ma, że Sejm „stwierdza nieważność” wcześniejszych uchwał oraz „stwierdza wadliwość” orzeczeń Trybunału. Nie jest jasne, czy stanowi to jakiś rodzaj politycznej deklaracji, czy może ma być rodzajem nadrzędnego i wydanego w trybie ekstraordynaryjnym – nieznanym ani Konstytucji, ani jakiejkolwiek ustawie – rozstrzygnięcia, które de facto uchylić ma wszystkie orzeczenia Trybunału wydane od 2016 r.

 

Jeżeli Sejm obecnej kadencji rzeczywiście chciałby stwierdzić nieważność uchwał podjętych w latach 2015-2018, to należałoby się zastanowić nad tym, w jakim czyni to trybie? Jaką normę kompetencyjną stosuje? Jaka jest proceduralna podstawa takich działań? Przecież te same wątpliwości podnoszono w odniesieniu do podjętych w 2015 r. uchwał o stwierdzeniu mocy prawnej wyboru Romana Hausera, Andrzeja Jakubeckiego oraz Krzysztofa Ślebzaka.

 

Najistotniejszym, choć niewyrażonym wprost, następstwem omawianej uchwały jest jednak próba pozbawienia mocy obowiązującej orzeczeń Trybunału. Bardzo zdawkowe stwierdzenie o „wadzie prawnej” wiązałoby się z faktycznym obaleniem wyroków Trybunału wydanych z udziałem Mariusza Muszyńskiego, Justyna Piskorskiego i Jarosława Wyrembaka (a także zmarłych Henryka Ciocha i Lecha Morawskiego). W tym względzie skutki uchwały jako aktu stosowania prawa stałyby w sprzeczności z art. 190 ust. 1 Konstytucji RP, który stanowi, że orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne. Przepis ten odnosi się oczywiście jedynie do sentencji orzeczeń Trybunału (a nie do wywodów zawartych w ich uzasadnieniach). W piśmiennictwie kwestia mocy powszechnie obowiązującej orzeczeń Trybunału jest precyzyjnie wyjaśniona:

 

„Żaden organ państwa nie ma kompetencji do oceny, czy orzeczenie zostało wydane we właściwym składzie i z zachowaniem określonej w przepisach prawa procedury, a tym samym – czy można mu przypisać walor ostateczności i mocy powszechnie obowiązującej. Wobec jednoznacznie brzmiącej normy konstytucyjnej wyrażonej w art. 190 ust. 1 Konstytucji RP przyznanie takiej kompetencji nie jest możliwe bez zmiany Konstytucji RP. W obowiązującym stanie prawnym o tym, co jest orzeczeniem, przesądza Trybunał (sędziowie TK tworzący skład orzekający i podpisujący orzeczenie), a zewnętrzny wyraz temu daje Prezes TK, zarządzając publikację orzeczenia we właściwym organie urzędowym” (M. Mączyński, J. Podkowik, komentarz do art. 190, [w:] Konstytucja RP, t. II, Komentarz do art. 87-243, red. M. Safjan, L. Bosek, Warszawa 2016, nb. 59).

 

Rzeczywiście, prawo polskie nie przewiduje żadnego środka prawnego, który stanowiłby instrument reakcji przeciwko ewentualnie wadliwym orzeczeniom Trybunału. Brak jest procedury, która regulowałaby tę kwestię. Do 2015 r., dopóki obsada Trybunału nie stała się osią konfliktu politycznego, którego skutki do dziś obserwujemy, w piśmiennictwie kwestia ostateczności orzeczeń TK była zupełnie oczywista: „wyroki TK, także te, w których bada on tryb ustawodawczy, są ostateczne. Wynika z tego, że orzeczenia te są niezaskarżalne (prawomocność formalna), niewzruszalne (prawomocność materialna) i niepodważalne. Nie przysługuje wobec nich środek odwoławczy” (A. Syryt, Skutki wyroków TK przy kontroli trybu uchwalenia ustawy, [w:] Skutki wyroków Trybunału Konstytucyjnego w sferze stosowania prawa, [red.] M. Bernatt, J. Królkowski, M. Ziółkowski, Warszawa 2013, s. 228). Wskazywano także: „Zasada ostateczności odnosząca się do wszystkich rozstrzygnięć TK, oznacza, iż ani sam Trybunał, ani żaden organ zewnętrzny, nie może uchylić ani zmienić orzeczenia wydanego przez skład orzekający Trybunału (powaga rzeczy osądzonej)” (B. Banaszak, Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Komentarz, Warszawa 2012, komentarz do art. 190, nb. 4).

 

Powrót do minionych czasów?

 

Na koniec warto przypomnieć, że były w Polsce czasy, gdy Sejm podejmował uchwały dotyczące mocy obowiązującej orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Zasadę taką wprowadzono w nowelizacji Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w 1982 r.  (sam Trybunał zaczął funkcjonować dopiero w 1986 r.). Ironią losu jest, że rząd powołany w rocznicę wprowadzenia Stanu Wojennego tak bezpośrednio (choć mam nadzieję, że w sposób niezamierzony) nawiązuje do jego prawnego dziedzictwa. Komunistyczna dyktatura miała jednak formalną podstawę prawną do rozpatrywania przez Sejm PRL orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego o niezgodności ustaw z ówczesną Konstytucją. Dzisiejsi rządzący próbują de facto powrócić do tej zasady, czyniąc to jednak w sposób zupełnie bezprawny.

 

Nikt nie neguje dopuszczalności reformowania Trybunału Konstytucyjnego przez większość parlamentarną. Należy to jednak robić z poszanowaniem polskiej Konstytucji, poprzez zmiany ustawowe lub zmianę samej ustawy zasadniczej. Uchwały Sejmu w żadnym wypadku nie są właściwym ku temu instrumentem. Stosowanie tego rodzaju „nadzwyczajnych” (czyli po prostu bezprawnych) środków stanowi groźny precedens, ponieważ sytuacje „nadzwyczajne” mają tę właściwość, że istnieją tak długo, jak długo potrzebują ich rządzący.

 

Dr Bartosz Zalewski – współpracownik Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

06.03.2024

Przeciwko wolności słowa, w obronie lobby LGBT – wyrok sądu w Szczecinie

· Współpracownik Fundacji Pro – Prawo do życia został prawomocnie skazany przez Sąd Okręgowy w Szczecinie za twierdzenie o tym, że model edukacji seksualnej promowanej przez lobby LGBT sprzyja pedofilii.

· Obrona zaprezentowała dowody wskazujące na fakt, że organizacje LGBT dążą do wprowadzenia w polskich szkołach konkretnego modelu edukacji seksualnej.

· Jest on oparty na dokumencie bazującym na pracach organizacji działających w kierunku dekryminalizacji i normalizacji pedofilii. Model ten pomija całkowicie problem pedofilii, postuluje wpajanie sześcioletniemu dziecku zgody jako jedynego kryterium współżycia fizycznego, bez odniesienia do wieku seksualnego partnera, oraz jest promowany przez ruch, którego poważne ośrodki wprost domagają się normalizacji pedofilii.

· Kolejne rozstrzygnięcie polskiego sądu przełamuje zasadę wolności słowa, ale też zasadę trójpodziału władzy państwowej, dla ochrony agendy ruchu LGBT.

· W obronę działacza zaangażował się Instytut Ordo Iuris.

 

Wyrok za kampanię społeczną

 

Sąd Okręgowy w Szczecinie utrzymał w mocy wyrok skazujący współpracownika Fundacji Pro – Prawo do życia za eksponowanie haseł o treści „Czego lobby LGBT chce uczyć dzieci” oraz „stop pedofilii”.  Zdaniem sądu, miało to utożsamiać z pedofilią osoby związane z ruchem LGBT W ten sposób miało dojść do pomówienia osoby, która uważała się za część lobby LGBT, forsując w szczególności permisywny model edukacji seksualnej) o takie postępowanie i właściwości, które mogły poniżyć ją w oczach opinii publicznej.

 

Na burtach pojazdu, którym poruszał się skazany widniało hasło: „Czego lobby LGBT chce uczyć dzieci: 

4-latki: masturbacji*

6-latki: wyrażania zgody na seks*

9-latki pierwszych doświadczeń seksualnych i orgazmu*

*na podstawie Standardów Edukacji Seksualnej w Europie”.

 

Obok zaś znajdowało się hasło: „stop pedofilii” ze znakiem zakazu z umieszczonym w nim symbolem tęczy ruchu LGBT.

 

W toku postępowania obrona wykazała, że tzw. Deklaracja LGBT+[1] Rafała Trzaskowskiego została przygotowana we współpracy z organizacjami ruchu LGBT, a wskazuje ona w szczególności na potrzebę wprowadzenia w warszawskich szkołach edukacji seksualnej w oparciu o Standardy edukacji seksualnej w Europie Biura Regionalnego WHO dla Europy i BZgA[2] (dalej: „standardy edukacji  seksualnej”) . Wskazane zaś w przytoczonym wyżej haśle poszczególne punkty treści zajęć edukacji seksualnej odpowiadają treści tych standardów. Teza hasła jest zatem prawdziwa.

 

Obrona wykazała, że standardy edukacji seksualnej wprost wskazują, iż zostały opracowane     w oparciu o raport przygotowany przez Międzynarodową Federację Planowanego Rodzicielstwa (International Planned Parenthood Federation – IPPF), a organizacja ta, jak też szereg innych wymienionych w bibliografii standardów edukacji seksualnej, dąży do dekryminalizacji i normalizacji pedofilii. Co więcej, zwrócono uwagę, że używane przez standardy edukacji seksualnej pojęcie „akceptowalnego współżycia/seksu” (jako „odbywanego za zgodą obu osób, dobrowolnego, równego, stosownego do wieku i kontekstu, zapewniającego szacunek dla samego siebie”; taka postawa ma być rozwijana u dziecka w wieku 6-9 lat) w żaden sposób nie wskazuje, iż nie obejmuje ono akceptowanego przez dziecko współżycia/seksu z dorosłym. Wskazano przy tym, że standardy edukacji seksualnej odwołują się w bibliografii do niemieckiej organizacji Pro familia, związanej z Planned Parenthood, dla której publikował profesor socjologii Rudiger Lautmann, argumentujący za wprowadzeniem rozgraniczenia na „nieszkodliwą” pedofilię za obopólną zgodą a wykorzystywaniem seksualnym[3], co dokładnie odpowiada treści przyjętego w standardach edukacji seksualnej pojęcia „akceptowalnego współżycia/seksu”. Podkreślono również, że standardy edukacji seksualnej, mimo szczegółowego, obejmującego ponad 60 stron, opisu przedmiotu zajęć z edukacji seksualnej, słowem nie wspominają o pedofilii, nie piętnują wykorzystania seksualnego dzieci przez dorosłych, nie zawierają wskazówek dla dziecka, jak powinno się zachować wobec prób wykorzystania jego osoby przez dorosłego.

 

Normalizacja pedofilii

 

Na tym jednak obrona nie poprzestała. Przytoczono również liczne przykłady postulatów dekryminalizacji i normalizacji pedofilii, podnoszonych przez liczące się ośrodki ruchu LGBT. Charles Silverstein, ikona ruchu LGBT, znany terapeuta, który zasłynął z przemówienia przed Amerykańskim Towarzystwem Psychiatrycznym przed głosowaniem skutkującym usunięciem homoseksualizmu z listy chorób psychicznych, w 2008 r. wyraził jednoznaczną deklarację: „Poza homoseksualizmem DSM wymienia także sadyzm, masochizm, ekshibicjonizm, voyeuryzm, pedofilię i fetyszyzm jako zaburzenia psychiczne. Jeśli nie ma obiektywnego, niezależnego dowodu, że orientacja homoseksualna jest sama w sobie nienormalna, jakie istnieje usprawiedliwienie umieszczania jakiegokolwiek z innych zachowań seksualnych w DSM? (…) Mija w tej chwili 35 lat od usunięcia homoseksualizmu z DSM, co było naszym celem krótkoterminowym. Nasz cel długoterminowy - usunięcie z DSM różnie określanych perwersji seksualnych, zaburzeń seksualnych i parafilii, w zależności od wydania, nie został zrealizowany”[4].

 

Środowiska związane z ruchem LGBT zamiast pojęcia pedofilii zaczynają się posługiwać określeniem intymność międzypokoleniowa. W opracowaniu Beaty Wieczorek pt. „Homoseksualizm. Przegląd światowych analiz i badań. Przyczyny, objawy, terapia, aspekty społeczne” (s. 172 – 173) czytamy: „The Journal of Homosexuality poświęcił specjalną edycję właśnie tej tematyce pod tytułem Male Intergenerational Intimacy (Męska intymność między-pokoleniowa). Publikacja ukazała się także jako oddzielne wydawnictwo (w bibliografii, ze względu na jeden z artykułów, z którego korzystam, widnieje więc jako Plummer 1991)”.  Z tej samej książki pochodzi też następujący tekst: rodzice nie powinni patrzeć na pedofila, który kocha ich dziecko, jako na rywala, współzawodnika czy złodzieja ich własności, ale jako partnera w wychowywaniu chłopca, kogoś, kto powinien być witany w domu”33 (…). W lipcu 1995 r. w homoseksualnym magazynie „Guide” (artykuł „The Real Child Abuse”; cyt. za Baldwin 2001, s. 274) ukazało się stwierdzenie, będące wręcz manifestacją: „”. Jesteśmy dumni, że ruch gejowski jako jeden z nielicznych zdobył się na odwagę powiedzenia głośno, że dzieci są naturalnie seksualne i zasługują na prawo seksualnej ekspresji z kimkolwiek, kogo wybiorą. [...] Zamiast bać się przyklejenia etykiety pedofila, powinniśmy dumnie przyznawać, że seks jest dobry, włączając w to dziecięcą seksualność. [...] Musimy to robić dla dobra samych dzieci (…)”. Garść kilku innych faktów: również w 1995 r. na łamach jednego z najbardziej wpływowych magazynów gejowskich „The Advocate” ukazała się reklama penetracyjnej lalki-chłopca, dostępnej w trzech prowokacyjnych pozycjach. W kalifornijskim czasopiśmie gejowskim „Update” zbierano fundusze na wsparcie aresztowanych pedofilów gejów (Baldwin 2001, s. 275).” (s. 172-173 przedmiotowego opracowania). The Journal of Homoseksuality to założone przez w/w Charles-a Silverstein-a recenzowane czasopismo naukowe publikujące artykuły dotyczące homoseksualności z różnych dyscyplin nauki i o rozmaitych podejściach teoretycznych, z wysokimi wskaźnikami cytowań w kategoriach psychologia multidyscyplinarna i interdyscyplinarne nauki społeczne”.[5]

 

W 1994 r. Światowe Stowarzyszenie Gejów i Lesbijek (the International Lesbian and Gay Association - ILGA) utraciło status konsultacyjnej organizacji pozarządowej przy Radzie Ekonomicznej i Społecznej ONZ z powodu obejmowania swoim składem również organizacji propedofilskich. Status ten został przywrócony dopiero po 12 latach, gdy Stowarzyszeniu udało się przekonać ten organ ONZ o wykluczeniu ze swoich szeregów tych organizacji.[6]

 

Sąd Okręgowy nie uznał za istotne dla rozstrzygnięcia sprawy i oddalił wniosek dowodowy z dokumentu broszury „Poznań w kolorach tęczy”, wydanej przez organizację ruchu LGBT – Stowarzyszenie Grupa Stonewall w kooperacji z Miastem Poznań[7]. W ostatnim artykule tej broszury, dotyczącym randkowania homoseksualistów w Poznaniu, na stronie 78 czytamy: „Grupówki, domowe orgie w rodzaju tych, o których stało się ostatnio głośno z powodu obecności na jednej z nich prawicowego węgierskiego europosła Józsefa Szájera, w Poznaniu też się zdarzają. Przed pandemią niektóre z nich odbywały się regularnie. Marcel opowiada         o tej najsłynniejszej, organizowanej przez pewnego czterdziestoletniego zamożnego cudzoziemca mieszkającego w Poznaniu. – To jest naprawdę grupówka na poziomie, w pięknym apartamencie. Wielki salon z kanapą, gdzie w różnych konfiguracjach chłopcy uprawiają seks. Jest duży przeszklony prysznic, więc ci, którzy akurat chcą się umyć, są widoczni dla reszty uczestników. Te grupówki mają zresztą różną tematykę. Raz na przykład są same twinki. Innym razem chciałem wpaść, ale gospodarz powiedział mi, że tego dnia zaprasza akurat bardzo męskich chłopaków, więc nie wpasuję się w grupę – zasmucił się Marcel”. Twink to „młody, atrakcyjny chłopak o delikatnych rysach (w slangu gejowskim)”.[8]

 

Przedłożony więc przez obronę materiał dowodowy jasno wskazywał, że organizacje ruchu LGBT zmierzają do wprowadzenia w polskich szkołach modelu edukacji seksualnej opartej na dokumencie bazującym na pracach organizacji dążących do dekryminalizacji i normalizacji pedofilii. Model ten pomija całkowicie problem pedofilii, postuluje wpajanie sześcioletniemu dziecku zgody jako jedynego kryterium współżycia fizycznego, bez odniesienia do wieku seksualnego partnera i jest promowany  przez ruch, którego poważne ośrodki wprost domagają się dekryminalizacji i normalizacji pedofilii.

 

Fakty niemile widziane przez sąd

 

W pełni więc usprawiedliwione było twierdzenie o promowaniu przez lobby LGBT edukacji seksualnej, która sprzyja pedofilii, bo tak właśnie, w świetle wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego, należało czytać łącznie inkryminowane hasła. Oskarżyciel prywatny twierdził zaś, że współpracownik Fundacji Pro – Prawo do życia tymi hasłami zarzucił mu (jako tworzącemu lobby LGBT) zachowania pedofilskie, a Sąd taką absurdalną interpretację uznał za właściwą. Teza o sprzyjaniu standardów edukacji seksualnej pedofilii jest wypowiedzią ocenną i jako taka powinna zostać uznana za irrelewantną na płaszczyźnie art. 212 kk, a to ze względu na regulację art. 213 § 1 kk, na co zgodnie wskazuje się w orzecznictwie i doktrynie[9].

 

„W judykaturze Europejskiego Trybunału Praw Człowieka akcentuje się, że „swoboda wypowiedzi jest jednym z filarów demokratycznego społeczeństwa, podstawą jego rozwoju i warunkiem samorealizacji jednostki. [...] Nie może obejmować tylko informacji i poglądów odbieranych przychylnie albo postrzeganych jako nieszkodliwe lub obojętne, ale i takie, które obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój w państwie lub w jakiejś grupie społeczeństwa. Takie są wymagania pluralizmu, tolerancji i otwartości, bez których demokratyczne społeczeństwo nie istnieje” (wyrok z 7.12.1976 r., 5493/72, Handyside przeciwko Wielkiej Brytanii, LEX nr 80798 (…)”[10]. Kampania Fundacji Pro-Prawo do życia, w ramach której oskarżony prowadził pojazd z omawianymi hasłami, dotyczyła kształtowania umysłów dzieci w kwestii tak newralgicznej i kruchej, jaką jest seksualność człowieka. Stanowiła reakcję na bezprawne, naruszające prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, wchodzenie do szkół organizacji ruchu LGBT z zajęciami z wulgarnej edukacji seksualnej czy podejmowanie takich prób przez jednostki samorządu terytorialnego przy współpracy z takimi organizacjami.

 

Sąd Okręgowy w Szczecinie odmówił skazanemu wolności wyrażania swoich poglądów i rozpowszechniania informacji tylko dlatego, że te obrażają i oburzają aktywistę ruchu LGBT. Sąd I instancji w ogóle nie wziął pod uwagę przedstawionych wyżej okoliczności związanych z działaniami ruchu LGBT w kwestii edukacji seksualnej, Sąd Okręgowy zaś nie widział w tym żadnego problemu, dając tym wyraz oczywistemu brakowi obiektywizmu w niniejszej sprawie. Co więcej, podbudowując argumentację przemawiającą za skazaniem, Sąd odwołał się do hasła, którego oskarżyciel prywatny w ogóle nie powołał i twierdził, że nie przywiązywał wagi do strony, na której je zamieszczono. Sprawą tą adwersarze agendy ruchu LGBT kolejny raz doświadczyli nie stosowania prawa, a niepisanej klauzuli poprawności politycznej. Jest to następne, po gdańskich, rozstrzygnięcie polskiego Sądu zapadłe w całkowitym oderwaniu od opinii zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa. Roztaczając parasol ochronny nad aktywistami ruchu LGBT, sądy coraz intensywniej odcinają Polaków od informacji o działaniach, które zmierzają już nie tylko do demoralizacji dzieci, ale uderzających również w ich zdrowie fizyczne, a czemu rodzice docelowo będą się mogli tylko przyglądać (standardy edukacji seksualnej wprost wskazują na potrzebę obowiązkowego charakteru zajęć, a były Rzecznik Praw Obywatelskich i obecny Minister Sprawiedliwości w pełni ten postulat podziela).

 

Niepokojąca tendencja w polskich sądach

 

Na płaszczyźnie niniejszej sprawy przechodzimy jednak na jeszcze wyższy poziom opresji sądowej. Otóż oskarżyciel prywatny na pytanie o zakres podmiotowy określenia „lobby LGBT” wskazał na: partie polityczne, ruchy społeczne, dziennikarzy, media. W doktrynie zaś, na płaszczyźnie art. 212 k.k., wskazuje się, że: „Jeżeli wypowiedź ma charakter uogólniający i odnosi się do tak dużej grupy osób, że nie jest możliwe istnienie między nimi więzi pozwalającej na zidentyfikowanie konkretnych pokrzywdzonych, to wypowiedź taka nie realizuje znamion przestępstwa zniesławienia (…) (W. Kulesza [w:] System Prawa Karnego, t. 10, red. J. Warylewski, s. 1042)”[11]. Ponieważ dobrem prawnym podlegającym ochronie prawnokarnej na gruncie art. 212 k.k. jest cześć człowieka, obrona odwołała się również do bogatego orzecznictwa cywilnoprawnego w rozważanej kwestii, gdzie wskazano, że „Zasadniczo zatem roszczenia z art. 24 § 1 przysługują osobom należącym do danej grupy osób tylko wówczas, gdy wszystkich członków tej grupy można zindywidualizować (wyrok SN z 26.10.2001 r., V CKN 195/01, IC 2002/4, s. 44, LEX nr 53107)”[12]. Mając więc na względzie zasadę ultima ratio prawa karnego, możliwość przyjęcia zbiorowego pomówienia powinna być jeszcze bardziej rygorystycznie przestrzegana na płaszczyźnie karnoprawnej. Skoro zaś sam oskarżyciel prywatny tak szeroko zakreślił granice podmiotowe określenia „lobby LGBT”, to w istocie wykluczył możliwość zindywidualizowania wszystkich członków tak określonej grupy. Nie ma możliwości ustalenia zamkniętego zbioru osób, które tworzą „lobby LGBT”, również więc z tego punktu widzenia nie można przypisać oskarżonemu realizacji znamion typu czynu zabronionego z art. 212 § 1 k.k. Mamy więc tutaj do czynienia z naruszeniem jednej z podstawowych zasad gwarancyjnych prawa karnego - zakazu stosowania wykładni rozszerzającej na niekorzyść sprawcy (nullum crimen sine lege stricta). Tym sposobem sądy otwierają możliwość przypisania statusu pokrzywdzonego w tego typu sprawach nie tylko tym, którzy twierdzą, że są homoseksualistami, ale każdemu, kto wykaże jakikolwiek związek z ruchem LGBT.

 

Wyrok Sądu Okręgowego w Szczecinie, po dwóch analogicznych wyrokach Sądu Okręgowego w Gdańsku, stanowi kolejny wyłom w szańcu, jaki stawia tęczowym aktywistom wolność słowa. Orzeczeniami tymi podważane są fundamenty demokratycznego ustroju Rzeczypospolitej, otwierając drogę dyktaturze ruchu LGBT. Rozstrzygnięcia te sankcjonują w istocie „mowę nienawiści”, mimo że tej polski system prawny nie penalizuje, co świadczy de facto o przełamywaniu przez sądy zasady trójpodziału władzy i wchodzeniu w buty ustawodawcy, a co jest charakterystycznym wyznacznikiem postępów lewicowej rewolucji w krajach zachodnich demokracji, a to powinno budzić szczególny niepokój obywateli Rzeczypospolitej.

 

 

 

Adw. Paweł Szafraniec - Centrum Interwencji Procesowej Ordo Iuris    

 
Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

06.03.2024

Bronił praw kobiet przed „transkobietami”, odpowiedział za przemoc wobec kobiet. Cykl Ordo Iuris o „mowie nienawiści”

Zagrożenie cenzurowaniem debaty publicznej pod pozorem walki z „mową nienawiści” jest coraz większe. Tego typu los spotkał meksykańskiego parlamentarzystę Gabriela Quadri. Polityk został skazany za „przemoc polityczną ze względu na płeć”. Przyczyną skazania był jego wpis na Twitterze, w którym skrytykował on zajmowanie przez mężczyzn identyfikujących się z płcią żeńską miejsc w Izbie Deputowanych przynależnych kobietom. Więcej w kolejnym artykule z cyklu poświęconego tzw. mowie nienawiści. Już wkrótce ukaże się książka na ten temat.

Wpis na Twitterze początkiem problemów

W lutym 2022 roku Gabriel Quadri, członek Izby Deputowanych Meksyku z ramienia konserwatywnej Partii Nowego Sojuszu (Partido Nueva Alianza) Twitterze wyraził zaniepokojenie faktem, iż „mężczyźni identyfikujący się jako kobiety” zajmują miejsca w parlamencie, które na mocy tamtejszej ordynacji wyborczej i parytetów przeznaczone są dla kobiet. Chodzi o przepisy meksykańskiego prawa, według których połowa miejsc w Kongresie powinna być obsadzona przez mężczyzn, a druga połowa przez kobiety. Tymczasem w wyniku wyborów przeprowadzonych w 2021 roku, dwa miejsca przypadające kobietom, zostały obsadzone przez mężczyzn identyfikujących się jako kobiety („transkobiety”). W swym tweecie Quadri stwierdził, że „w Izbie Deputowanych 65. kadencji nie ma parytetu między mężczyznami i kobietami, ponieważ mamy 252 mężczyzn i 248 kobiet, dzięki ideologii transpłciowej”. Polityk ponadto opublikował serię innych postów odnoszących się do problemu transseksualizmu. Stwierdził m.in., że wykorzystywanie prawa przez mężczyzn w celu uzyskiwania dostępu do stanowisk politycznych przeznaczonych dla kobiet jest niesprawiedliwością. Wpisy Quadri nie zawierały wulgarnego języka i nie podżegały do przemocy.

W marcu 2022 roku Salma Luévano Luna - transseksualny aktywista i przedstawiciel lewicowej partii Morena w Izbie Deputowanych oskarżył Gabriela Quadri o przemoc polityczną ze względu na płeć, składając wniosek o jego ukaranie do Narodowego Instytutu Wyborczego (Instituto Nacional Electoral - jest to ciało odpowiedzialne za wybory i sprawy związane z deputowanymi). Organ ten odrzucił zarówno skargę jak i wniosek o ukaranie Quadri.

Wyrok za przytaczanie biologicznych faktów

Następnie Luévano wniósł odwołanie, w efekcie czego sprawa trafiła na wokandę Trybunału Wyborczego Sądownictwa Federalnego (Tribunal Electoral del Poder Judicial de la Federación - TEPJF), który uznał co prawda, iż Quadri nie dopuścił się szerzenia „mowy nienawiści”, ale jego wypowiedzi przybrały formę psychologicznej, seksualnej i cyfrowej przemocy wobec kobiet (violencia psicológica, sexual y digital contra las mujeres en razón de género).Trybunał orzekł, że „analizowane wyrażenia miały na celu zaprzeczenie tożsamości kobiet trans, a więc naruszają prawo do tożsamości, co z kolei jest formą zaprzeczenia równej godności, a więc tweety są dyskryminujące”. Dodano, że tweety „miały na celu podważenie wykonywania praw polityczno-wyborczych kobiet transseksualnych, a w szczególności Salmy Luevano, i opierały się na elementach związanych z płcią”.

W związku z tym, Trybunał, w ramach kary, nałożył na Quadri obowiązek usunięcia tweetów, wystosowania publicznych przeprosin przygotowanych przez Trybunał i publikowania streszczenia decyzji na Twitterze przez 15 dni o dwóch ustalonych porach dziennie, ukończenia dwóch kursów dotyczących przemocy ze względu na płeć i przemocy transgenderowej oraz zarejestrowania się w rejestrze jako osoba dopuszczająca się przemocy ze względu na płeć. W dodatku Trybunał poinformował o sprawie Izbę Deputowanych, w celu rozważenia możliwości nałożenia na Quadri dalszych sankcji.

Quadri złożył apelację, nie została ona jednak uwzględniona. Finalnie sprawa trafiła do Międzyamerykańskiej Komisji Praw Człowieka, która jest władna zbadać sytuację i może wydać zalecenia Państwu, aby zapobiec powtórzeniu się podobnych zdarzeń i dokonać zadośćuczynienia. Sam Quadri wyraźnie stanął w obronie prawa do swobodnej wypowiedzi, stwierdzając, że „nie możemy zamykać dyskusji na temat praw kobiet, a mówienie o tych ważnych kwestiach mieści się w ramach mojego prawa do wolności słowa, chronionego przez krajowe i międzynarodowe przepisy dotyczące praw człowieka. Każdy może zakwestionować moje twierdzenia, a ja z całego serca będę bronić jego prawa do wolności słowa”.

Takie wyroki wkrótce w Polsce?

Sprawa ta nie dotyczy co prawda „mowy nienawiści” sensu stricto, gdyż Gabriel Quadri został skazany za „przemoc psychologiczną, seksualną i cyfrową”, lecz wpisuje się w szerszą problematykę dotyczącą czynów uznawanych za „przestępstw z nienawiści”. Paradoksalny jest zwłaszcza fakt, że meksykański polityk, broniąc korzystnego dla kobiet prawa, na mocy którego określona liczba mandatów w parlamencie przysługuje przedstawicielkom tej płci, został uznany za winnego „przemocy wobec kobiet”. W tym kontekście należy zwrócić uwagę, iż w styczniu bieżącego roku Ministerstwo Sprawiedliwości poinforomowało, że rozpoczęto prace nad poszerzeniem katalogu przesłanek zawartych w art. 256 Kodeksu karnego, odnoszącym się m.in. do mowy nienawiści. Jedną z dodanych przesłanek ma być „tożsamość płciowa”.

Na gruncie prawa polskiego przyjmuje się, iż rodzimym odpowiednikiem przepisów penalizujących mowę nienawiści jest art. 256 Kodeksu karnego. W takim przypadku, dla stwierdzenia, czy sprawca dopuścił się czynów stypizowanych we wspomnianej normie, konieczne jest ustalenie, czy rzeczywiście miał on zamiar wywołania u odbiorców tej wypowiedzi określonych skutków, a przestępstwo to może być popełnione tylko umyślnie, wyłącznie w zamiarze bezpośrednim. Oznacza to, że sprawca odpowie za wskazany czyn jedynie, jeżeli chciał, aby wywołał on negatywne reakcje ze względu na jedną z przesłanek (wyrok Sądu Najwyższego z dnia 19 kwietnia 2023 roku, sygn. akt: II NSNk 12/23).

Biorąc pod uwagę te przepisy, orzecznictwo Sądu Najwyższego, jak i stan faktyczny w sprawie Gabriela Quadri, można przyjąć, iż nawet rozszerzenie katalogu przesłanek, zapowiedziane przez Ministerstwo Sprawiedliwości, nie powinno skutkować karalnością wypowiedzi czy sformułowań podobnych do tych, które zostały użyte przez meksykańskiego polityka. Mając jednak na względzie negatywne doświadczenia z innych państw, związane z wykorzystywaniem tzw. przestępstw z nienawiści, jak i samej mowy nienawiści jako środka służącego ograniczaniu podstawowych praw i wolności, w tym prawa do swobodnej wypowiedzi, Instytut na bieżąco monitoruje propozycje dotyczące penalizacji mowy nienawiści. Dotyczy to zarówno projektów zgłaszanych na gruncie prawa polskiego, jak i na poziomie Unii Europejskiej. W związku z tym, Ordo Iuris w najbliższych tygodniach przedstawi obszerną publikację, poświęconą problematyce mowy nienawiści. Książka nosi tytuł «Mowa nienawiści» - koń trojański rewolucji kulturowej”, a jej autorem jest Rafał Dorosiński z Zarządu Instytutu.

Patryk Ignaszczak - Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris.

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

05.03.2024

Narracje postponujące Trumpa są narzędziem wypychania Amerykanów z Europy

· Kraje europejskie wykorzystują słabą orientację opinii publicznej w swoich krajach by przy każdej okazji krytykować Donalda Trumpa.

· Konsekwentne naciski byłego i być może przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, by Europa zwiększyła swoje zaangażowanie w finansowanie systemu bezpieczeństwa są stale przedstawiane jako pogróżki o możliwym porzuceniu Starego Kontynentu na pastwę Rosji.

· Wiodące stolice europejskie prowadzą podwójną grę – naciskają na republikanów w sprawie wsparcia dla Ukrainy licząc, że w ten sposób kupi czas potrzebny do wypchnięcia Amerykanów z Europy. To niebezpieczna koncepcja.

· Niedawne wypowiedzi liderów Niemiec i Francji, a także aktywność Radosława Sikorskiego wskazują, że ci pierwsi liczą na powrót jakieś formy pokoju sprzed wojny, a ci drudzy liczą na europejską „suwerenność strategiczną”. Sikorski, jako posłaniec Berlina i Paryża, gra w grę, która docelowo może osłabić Polskę i nasz region.

· Deklarowana antyrosyjskość Tuska i Sikorskiego służy budowaniu wizerunku Unii Europejskiej jako gwaranta polskiego bezpieczeństwa, a także budowaniu negatywnego wizerunku republikanów. Oba elementy strategii politycznej służą przekonywaniu społeczeństw, że możliwa jest Europa bez Ameryki.

· Gwarantem niezależności Europy Środkowej od 1918 roku są przychylne równowadze europejskiej interesy amerykańskie. Presja wywierana przez Trumpa na Europę powinna być traktowana w Polsce jako pozytywne zjawisko.

 

Autor: Tomasz Rowiński 

 

Nowa odsłona ataku na Trumpa

„Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał mnie: «No cóż, proszę pana, jeśli nie zapłacimy i zostaniemy zaatakowani przez Rosję, czy będzie pan nas chronił?» Odpowiedziałem: «Nie, nie będę was chronił. Właściwie zachęcałbym ich (Rosję), żeby zrobili z wami, co chcą. Musisz zapłacić» - powiedział Donald Trump podczas wiecu wyborczego w Karolinie Północnej 9 lutego 2024 roku.

Nie jest przypadkiem, że ta niedawna wypowiedź republikańskiego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych została wykorzystana przez polityków obozu rządzącego w Polsce do podgrzania antyamerykańskich nastrojów. Po pierwsze, stało się tak dlatego, że Donald Trump znów - pośrednio - skrytykował Unię Europejską i politykę europejskich stolic, w tym Berlina, które odmawiają zwiększenia nakładów na cele zbrojeniowe nawet do minimalnego poziomu jaki jest oczekiwany w NATO. Po drugie, że rząd Tuska zdaje się intensywnie poszukiwać nowej osi eskalacji politycznych nastrojów w Polsce. Próżnia w tym zakresie powstała po tym jak chybiona okazała się próba dzielenia Polaków na tle kontrowersji, czy oby na pewno należy w Baranowie na Mazowszu budować Centralny Port Lotniczy. Szeroka koalicja polityków - od prawicy po lewicę, a także obywateli o rozmaitych poglądach, na jakiś przynajmniej czas, wytrąciła z ręki rządu tę kwestię, jako narzędzie do konfliktowania Polaków.

Decyzja o otwarciu nowego frontu narracyjnego przeciwko Trumpowi nie została wcale zainicjowana przez wypowiedzi republikańskiego kandydata na prezydenta, ale wyszła bezpośrednio ze środowiska decyzyjnego w Unii Europejskiej. Słowa wygłoszone w ostatnim czasie przez Donalda Trumpa nie odbiegają bowiem w szczególny sposób od tego, co w sprawie NATO głosi on od dawna. Można powiedzieć wręcz, że Trump nie dał niechętnym sobie Europejczykom żadnego szczególnego pretekstu do ataku. To widocznie w Europie pojawiła się potrzeba wzmocnienia niechęci wobec republikańskiego polityka, którego realnie widniejąca na horyzoncie druga kadencja na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych oznacza dla Europy konieczność zwiększenia wysiłku ekonomicznego na rzecz obronności. Tyle bowiem oznaczają „budzące niepokój” słowa Trumpa. W tym kontekście komentarz do sprawy Josepha Borella, szefa unijnej dyplomacji, z 12 lutego brzmi wręcz kuriozalnie: „NATO nie może być sojuszem działającym w zależności od humoru prezydenta USA”. Najlepszym lekarstwem na tego rodzaju zagrożenie jest zwiększenie nakładów na zbrojenia przez europejskich sygnatariuszy Paktu Północnoatlantyckiego.

Trump opuści Europę?

Zanim przyjrzymy się słowom Trumpa, wróćmy jednak do początku. Polityczny spin przeciwko byłemu i być może przyszłemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych rozpoczął się razem z szeroko komentowanym wpisem Donalda Tuska na portalu X (dawny Twitter) z 8 lutego , w którym polski premier napisał po angielsku: „Drodzy republikańscy senatorowie Ameryki. Ronald Reagan, który pomógł milionom z nas odzyskać wolność i niepodległość, dzisiaj przewraca się w grobie. Wstydźcie się”. Wpis rzeczywiście okazał się niezwykle popularny, ponieważ do 12 lutego 2024 roku uzyskał 7,8 miliona odsłon i był wielokrotnie podawany także przez anglojęzycznych użytkowników portalu X.

Komentarz ten miał być reakcją na odrzucenie przez Senat Stanów Zjednoczonych pakietu finansowego łączącego kwestie ochrony granic USA przed nielegalną migracją, pomocy dla Kijowa w wojnie z Rosją oraz pomocy Izraelowi w jego działaniach w Strefie Gazy. To właśnie głównie kryzys migracyjny na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku - a właściwie zaproponowane w projekcie ustawy rozwiązania - spowodowały, że republikanie zagłosowali przeciwko całemu pakietowi. Warto przy tej okazji wspomnieć, że niechęć części republikanów do hojnego wspierania Ukrainy wynika także ze sposobu dystrybucji przekazywanych jej środków przez rządzących demokratów. Już w 2022 roku można było przeczytać, także w polskich publikacjach - choćby na stronie Warsaw Enterprise Institute w artykule Dariusza Matuszaka „Czy republikanie nie chcą pomagać Ukrainie”, że rządząca w Stanach Zjednoczonych lewica wykorzystuje wojnę na Ukrainie do promocji agendy politycznego ruchu homoseksualnego i ideologii gender w tym kraju. Desperacja chcących ratować swoje państwo elit ukraińskich z pewnością jest żyzną glebą dla skuteczności propagandy mające na celu instytucjonalizację rozwiązań społecznych, których efektem musi być demontaż ładu publicznego u naszego wschodniego sąsiada. Część z funduszy przekazywanych na Ukrainę od początku wojny ma trafiać do organizacji pozarządowych realizujących amerykańską politykę kolonizacji kulturowej w odcieniu tęczowego radykalizmu charakterystycznego dla partii prezydenta Bidena. Tego rodzaju działania powodują sprzeciw republikanów. Jednak reakcja Donalda Tuska, żerująca na niskim poziomie orientacji Europejczyków - także Polaków - w sprawach polityki amerykańskiej, stała się początkiem nowego impulsu mającego wzmocnić, i tak już silne, przekonanie opinii publicznej na Starym Kontynencie, wedle której Donald Trump zamierza porzucić swoich sojuszników po wschodniej stronie Atlantyku i oddać ich w ręce Rosji.

Już dzień później, w środę 7 lutego., gdy kwestię wsparcia sojuszniczego dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu oddzielono od wewnętrznych problemów Stanów Zjednoczonych, wielu republikanów w Senacie zagłosowało za dalszym procedowaniem w sprawie pakietu środków pomocowych dla broniącego się kraju. Należałoby powiedzieć, że poza utrudniającym debatę kontekstem kampanii wyborczej, sytuacja w Senacie nie była w szczególny sposób krytyczna. A jednak Tusk zdecydował się na kuriozalne dyplomatycznie szturchnięcie amerykańskich decydentów. „Poważni politycy i eksperci w Waszyngtonie wiedzą, że Donald Tusk to harcownik niemieckiego planu wypchnięcia z Europy USA i zaproszenia Putina do Unii Obronnej, przewidzianej w poprawkach do traktatów UE” - pisał 12 lutego roku na portalu X Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris. Choć od tamtych wydarzeń minął prawie miesiąc, zarysowane wtedy tropy narracyjne wciąż trwają. Prof. Zbigniew Lewicki 24 lutego na falach radia RMF FM stwierdził, że Ukraina ma peryferyjne znaczenie dla polityki Stanów Zjednoczonych, a Waszyngton osiągnął już swoje cele związane z wojną - osłabienie militarne i gospodarcze Rosji oraz przetestowanie uzbrojenia. Ta opinia łatwo może być interpretowana jako zapowiedź spodziewanego przez wielu odejścia Amerykanów z Europy Środkowej i Wschodniej (CEE). Odejścia zbiegającego się w czasie z początkiem kadencji nowego prezydenta.

Co na to Unia?

Wzmacnianie poczucia zagrożenia w społeczeństwach poprzez rysowanie za pomocą mediów perspektywy rzekomej niestabilności polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych ma duże znaczenie dla elit Unii Europejskiej, do których przynależy także Donald Tusk. Elity te mają obecnie jeden cel - przekonać europejskie społeczeństwa, że ich bezpieczeństwo zależy od zgody na centralizację i wzmocnienie ponadnarodowej władzy na starym kontynencie. Proces ten dla niepoznaki nazwany jest „federalizacją”. Narracyjnie polityka Brukseli czy Berlina w tym zakresie, choć dość karkołomna, nie jest pozbawiona pewnej logiki. Atakowanie Donalda Trumpa i Partii Republikańskiej ma zniechęcić potencjalnego przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych do angażowania się w Europie, a jednocześnie wymusić na amerykańskiej prawicy bieżące poparcie dla dalszego wspierania Ukrainy. Amerykańskie wsparcie dla Ukrainy kupuje bowiem dominującym europejskim stolicom czas. Czy chodzi o czas na zbrojenia i przygotowanie się do długotrwałej zimnej, a może i gorącej wojny z Rosją? Niekoniecznie.

Z perspektywy Berlina zapewne przede wszystkim chodzi o czas, który potrzebny jest na odebranie suwerenności narodom europejskim i wstępne skonsolidowanie projektu Europy Federalnej. Sukces w tym zakresie otwierałbym nowe i bardziej korzystne dla niemieckiego interesu możliwości układania nowego porządku w zachodniej części Eurazji. Nie bez przyczyny, jak zauważył niedawno Marek Wróbel, prezes Fundacji Republikańskiej, „w co drugim ruchu i słowie liderów UE i jej członków jest przekaz >ZMIANA TRAKTATÓW UNIJNYCH<”. Zagrożeniom jakie wynikają dla Polski z projektu „federalizacji” Europy Instytut Ordo Iuris poświęcił wydany niedawno obszerny raport pt. „Po co nam suwerenność?”. Można postawić hipotezę, że unijne elity, razem z elitami w Berlinie i Paryżu, przyjmują założenie, wedle którego zwiększona polityczna masa zjednoczonej Europy Federalnej, uwolniona od wpływów amerykańskiego interesu, okaże się wystarczająca, by ustalać warunki pokoju i współpracy z Moskwą. W takim układzie politycznym Polska i inne kraje naszego regiony stałyby się jedynie przedmiotami polityki imperialnej prowadzonej przez dominujące na kontynencie od XIX wieku centrale. Europie Środkowej, która w znacznej mierze jest obszarem dawnej Pierwszej Rzeczpospolitej, proponowany jest obecnie - właściwie bez możliwości odmowy - powrót do modelu podległości analogiczny do tego jakiego doświadczyliśmy w epoce rozbiorowej. Doświadczenie XX wieczne pokazuje zaś, że to właśnie amerykańskie interesy w Europie, a także gotowość narodów naszego regionu do samostanowienia, okazywały się dźwignią względnej niezależności dla CEE. Tak było zarówno po pierwszej wojnie światowej, jak i po roku 1989. Politycznym zadaniem dla Warszawy jest zatem obecnie podtrzymywanie w amerykańskich elitach przekonania, że posiadanie lojalnego geopolitycznego buforu pomiędzy kapryśną Europą Zachodnią z Rosją jest korzystne dla ich interesów.

Zagrożenie dla Polski

Reprezentacją zarysowanych powyżej celów europejskich elit były nie tak dawne wypowiedzi polskich polityków należących do stronnictwa profederacyjnego. Przypomnijmy tylko słowa marszałka Sejmu Szymona Hołowni o „wgniataniu Putina w ziemię”, czy niewątpliwie błyskotliwą krytykę Rosji, którą w Radzie Bezpieczeństwa ONZ przeprowadził Radosław Sikorski. Zebrał on i w Polsce, i w świecie zachodnim poklask polityków i komentatorów z różnych obozów politycznych. Zdecydowana retoryczna antyrosyjskość, połączona z próbą lobbowania wśród republikańskich senatorów na rzecz poparcia dla kolejnego dużego pakietu pomocowego dla Ukrainy, w które zaangażował się Sikorski może skutkować przekonaniem przynajmniej części polskiego społeczeństwa, że to właśnie Unia Europejska, w przypadku zwycięstwa Trumpa w wyborach prezydenckich, będzie głównym gwarantem polskiego bezpieczeństwa. Na dziś jednak UE nie ma innego potencjału odstraszania czy powstrzymywania Rosji niż przekształcenie się w jeden ogromny organizm państwowy, w ramach którego interesy poszczególnych narodów będą mogły być ignorowane i wyprzedawane w zamian za polityczną stabilizację. Krótko czy średnioterminowe wzmocnienie antyrosyjskości może się Tuskowi i jego politycznym sojusznikom w Europie opłacać. Prawdopodobnie dzięki niej zabierze on wynikającą z tego rentę społecznego poparcia i będzie starał się skonsumować je jako poparcie dla projektu federalizacji. Gdy cele te zostaną osiągnięte, ponowny reset z Moskwą w ramach szerszej konstrukcji europejsko-rosyjskiej osi nie jest już trudny do wyobrażenia. Taki rozwój wypadków byłby dla Polski historycznie bardzo niebezpieczny.

Politykę nieco odmienną, ale analogiczną prowadzi Paryż, dla którego mniej interesujący niż dla Niemców jest powrót do wymiany ekonomicznej z Rosją, ale za to szczególnie ważna pozostaje kwestia europejskiej autonomii strategicznej. „Francja, mówiąc o europejskiej autonomii strategicznej jako koncepcji, która poniekąd w ten sam sposób traktuje wszystkie mocarstwa z USA włącznie, dezawuuje znaczenie NATO i amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Europy” - mówił w kwietniu 2023 roku analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Marcin Terlikowski. Wypowiedź prezydenta Francji Emmanuela Marcona, z 26 lutego, z której wynika, że Paryż nie wyklucza wysłania żołnierzy krajów zachodu na Ukrainę wpisuje się w logikę francuskich celów politycznych. Retoryczna radykalizacja stanowiska prezydenta Francji wobec Rosji być może ma osiągnąć pewien efekt odstraszający wobec Moskwy, ale przede wszystkim wygląda na „autonomiczną” inicjatywę lidera jednego z europejskich mocarstw nuklearnych, dzięki której podniesie się ranga Paryża w przyszłych negocjacjach pokojowych. Na taką interpretację wskazuje choćby zdystansowanie się od tej propozycji przez polskiego prezydenta Andrzeja Dudę. Oznacza to być może, że temat ten nie był konsultowany z jedynym poważnym gwarantem bezpieczeństwa w obszarze CEE, czyli Stanami Zjednoczonymi. Europejska „autonomia strategiczna”, w związku ze stosunkowo nikłymi możliwościami militarnymi państw europejskich, oznaczałaby prawdopodobnie wzrost oddziaływania wpływów rosyjskich w krajach naszego regionu.

Na początek marca, kwestia kto rzeczywiście zaproponował, by wojska krajów Zachodu znalazły się na Ukrainie otacza informacyjna mgła. Kolejne kraje, w tym również Polska, a także Jens Stoltenberg, szef NATO oraz prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden zaprzeczyli, by istniała taka możliwość.

 

*

 

Donald Trump w obliczu wojny

Warto wreszcie przyjrzeć się - z pomocą obszerniejszych cytatów - jaka według Donalda Trumpa powinna być rola NATO w latach jego ewentualnej drugiej kadencji na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wielu komentatorów uchwyciło się słów o rzekomej woli republikańskiego kandydata do zachęcania Putina, by zaatakował jedno z państw NATO. Niemal zupełnie pominięto w głównym przekazie politycznym inną część wypowiedzi Trumpa. Niewymieniony z imienia i nazwiska lider, w przytoczonej przez Trumpa rozmowie wprost zasugerował, że Stany Zjednoczone mają obowiązek wypełniać swoje zadania dotyczące północnoatlantyckiego bezpieczeństwa, jednocześnie lekceważąco odniósł się do obowiązku łożenia na wspólną obronność spoczywającą także na jego własnym kraju.

Pracę zebrania w jednym miejscu rozproszonych w różnych tekstach i wypowiedziach elementów doktryny politycznej Donalda Trumpa wobec NATO, konfliktu światowego i wojny na Ukrainie wykonał Rafał Michalski, znany na portalu X obserwator polityki amerykańskiej i badacz amerykańskiego prawa. Swój wątek opublikował 11 lutego. Perspektywa Donalda Trumpa układa się w pewną konsekwentną strategię polityczną, która powinna być w Polsce analizowana bez oburzenia. W kampanijnym programie Trumpa, znanym jako Agenda 47, znajdziemy znane stanowisko republikańskiego polityka wobec wojny na Ukrainie. Od tego fragmentu możemy zacząć analizę.

„Gdybym był prezydentem, wojna rosyjsko-ukraińska nigdy by się nie wydarzyła. Ale nawet teraz, gdybym został prezydentem, byłbym w stanie wynegocjować zakończenie tej straszliwej i szybko eskalującej wojny”.

Równocześnie w tym samym dokumencie Trump jasno daje do zrozumienia, że zadaniem Stanów Zjednoczonych jest odpowiedzialność za los rozsianych na całym globie państw sojuszniczych.

„Musimy być w stanie bronić naszej ojczyzny, naszych sojuszników i naszych zasobów wojskowych na całym świecie przed zagrożeniem ze strony rakiet hipersoniczych - niezależnie od tego, skąd zostaną wystrzelone”.

Choć w tekście tym jest mowa o zagrożeniu rakietami „niezależnie od tego, skąd zostaną wystrzelone”, jest jasne, że technologią hipersoniczną dysponują na dziś jedynie Rosjanie. A zatem sam Trump i jego doradcy doskonale zdają sobie sprawę, że imperializmu rosyjskiego nie można lekceważyć.

Trump za deklarowany cel w polityce globalnej stawia sobie ograniczanie zagrożenia jakim jest tlące się niebezpieczeństwo III wojny światowej:

„Każdego dnia, w którym trwa ta zastępcza bitwa na Ukrainie, ryzykujemy wojnę światową” - czytamy na stronie kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Wypowiedź tę trzeba traktować jako realistyczny wyraz braku gotowości - w opinii liderów republikańskich - Stanów Zjednoczonych do prowadzenia i - co ważniejsze - kontrolowania „skalowanej” wojny światowej w wielu zapalnych punktach świata. Ameryka potrzebuje czasu, potrzebuje reform i takiej optymalizacji polityki, która pozwoli na przygotowanie do starcia mocarstw, które rozegrać może się raczej na Pacyfiku. Chęć uniknięcia wojny światowej oznaczającej katastrofę humanitarna i ekonomiczną dla całego świata, należy traktować jako jeden z najważniejszych postulatów w agendzie Donalda Trumpa.    

W tym kontekście szczególnie interesująca jest krytyka, jaką republikański kandydat na prezydenta kieruje w stronę neokonserwatystów:

„Ponadto należy również całkowicie zaangażować się w demontaż całego globalistycznego establishmentu neokonserwatystów (...) który nieustannie wciąga nas w niekończące się wojny, udając, że walczymy o wolność i demokrację za granicą”.

Stosunek Trumpa do sprawy ukraińskiej

W sprawie NATO Rafał Michalski cytuje dłuższe fragmenty wypowiedzi Trumpa, które obejmują także ocenę polityki amerykańskiej wobec Ukrainy. Szczególne słowa krytyki Trump kieruje w stronę „ludzi, jak Victoria Nuland”. Nuland jest asystentem sekretarza stanu w amerykańskim Departamencie Stanu i jednocześnie szefową Biura ds. Europy i Eurazji:

„Wreszcie musimy zakończyć proces, który rozpoczęliśmy pod moją administracją, a który polega na zasadniczej ponownej ocenie celu i misji NATO. Nasz establishment w polityce zagranicznej nieustannie próbuje wciągnąć świat w konflikt z uzbrojoną w broń nuklearną Rosją, opierając się na kłamstwie, że stanowi dla nas największe zagrożenie. Jednak największym zagrożeniem dla dzisiejszej cywilizacji zachodniej nie jest Rosja”.

I dalej:

„Przez dziesięciolecia ci sami ludzie, jak Victoria Nuland i wiele innych podobnych osób podobnych do niej, mieli obsesję na punkcie popychania Ukrainy w stronę NATO, nie wspominając już o wsparciu Departamentu Stanu dla powstań na Ukrainie. Ci ludzie od dawna szukali konfrontacji, podobnie jak miało to miejsce w Iraku i innych częściach świata, a teraz balansujemy na krawędzi III wojny światowej”.

Nie da się ukryć, że powyższe słowa Trumpa łatwo rezonują z rosyjskim i chińskim opisem trwającego konfliktu. Gdy Papież Franciszek przytoczył wypowiedź pewnego anonimowego lidera jednego z państw światowego Południa o „NATO szczekającym pod drzwiami Rosji”, spotkała go za to intensywna krytyka. Jednak różnica pomiędzy słowami Trumpa, a słowami Franciszka sprzed prawie dwóch lat jest zasadnicza. Papież, wbrew własnemu nauczaniu, nigdy nie potępił, ani nawet nie skrytykował Rosji za inwazję na Ukrainę. Tymczasem stanowisko Trumpa wobec tej agresji jest jednoznaczne:

„Nic z tego [co dotychczas zostało powiedziane - przyp. TR] w żaden sposób nie usprawiedliwia skandalicznej i straszliwej inwazji na Ukrainę rok temu [...]. Głównym interesem Ameryki w Europie Wschodniej jest pokój i stabilność. Chcemy, żeby ludzie przestali umierać. Ta wojna nigdy nie powinna się wydarzyć, ale już dawno nadszedł czas, aby położyć kres bezsensownej śmierci i zniszczeniu”.

Jeśli słowa Franciszka można uznać za niezbyt udaną próbę wejścia w orkiestrę nowego koncertu mocarstw, tak wypowiedzi Trumpa, który rzeczywiście już niedługo może kierować polityką jednego z tych mocarstw trzeba widzieć w innej perspektywie. Sceptycyzm wobec amerykańskiego imperializmu nie musi oznaczać porzucania sojuszników, a raczej - co już wspomniałem - skalowanie własnych możliwości i optymalizację zachodniego systemu bezpieczeństwa. Dlatego retorykę Trumpa należy raczej traktować jako próbę wymuszenia na Europie bardziej proporcjonalnego zaangażowanie w finansowe utrzymywanie przewag cywilizacji północnoatlantyckiej w polityce i ekonomii globalnej. Diagnoza Trumpa jest następująca - wobec rosnącego napięcia Stanów Zjednoczonych w relacjach z Chinami, a także problemów wewnętrznych, kwestia bezpieczeństwa północnoatlantyckiego musi być traktowana przez europejskich sojuszników poważnie.

I tu rzeczywiście Donald Trump nie przebierał w słowach, gdy rok temu mówił:

“Poproszę Europę o zwrot kosztów odbudowy zapasów wysłanych na Ukrainę, Faktem jest, że wydaliśmy prawie 200 miliardów dolarów na pomoc Ukrainie, a Europa wydała zaledwie ułamek tej kwoty”.

Największe państwa Europy jednak nie chcą płacić za bezpieczeństwo, co jest dziś coraz bardziej oczywiste. Chcą być bezpieczne kosztem innych - amerykańskiego podatnika lub kosztem państw CEE.

Gdzie szukać gwarancji bezpieczeństwa?

Presja ze strony Stanów Zjednoczonych by Europa w większym zakresie dokładała się do systemu północnoatlantyckiego bezpieczeństwa może wzmacniać u części europejskich liderów tendencję do myślenia, że alternatywą dla sojuszu z Ameryką jest Eurazja od Lizbony do Władywostoku proponowana przed laty przez Putina. Kartą przetargową w tej grze byłaby zapewne suwerenność, a może i niepodległość państw CEE. Z polskiej perspektywy wywieranie nacisku na europejskich sojuszników, by zaczęli inwestować w bezpieczeństwo kontynentu, bez ulegania mrzonkom o pokojowej koegzystencji z Rosją, szczególnie w czasie, gdy możliwy jest globalny konflikt na Pacyfiku, powinno być kluczowe. Dla Polski Rosja pozostanie, tak czy inaczej, zagrożeniem. Dlatego, przy zachowaniu zwykłej ostrożności, należałoby Donalda Trumpa traktować raczej jako potencjalnego sojusznika - przynajmniej w zakresie celu, którym jest poprawa zdolności obronnych NATO niż wroga namawiającego Putina do ataku na któreś z państw naszego kontynentu. Jedno jest jednak pewne - żaden amerykański prezydent, czy to Biden czy Trump nie zapewni nam osiągnięcia celu obecnie podstawowego, jakim jest zachowanie suwerenności, dla której głównym zagrożeniem pozostaje na dziś - nie lekceważąc zagrożenia rosyjskiego - zachodnioeuropejski imperializm i polityczne kleszcze, w których może nas uwięzić razem z moskiewskim gigantem.

 

 

 

Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.

Czytaj Więcej