Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
Komentarze

Komentarze

Wolności obywatelskie

10.10.2024

Tomasz Rowiński: Demokracja walcząca, czyli cień liberalnej autokracji

• Gdy Donald Tusk rzucił na początku września hasło “demokracji walczącej”, wielu odbiorców nie dostrzegło w tym nic ponad kolejny przykład retorycznej przesady. Jest to duży błąd.

• Koncepcja “demokracji walczącej” powstała jako reakcja na doświadczenie nazizmu, którego głosiciele doszli w Niemczech do władzy za mocą demokratycznych reguł.

• Ograniczone elementy “demokracji walczącej” znajdują się w wielu systemach prawnych – należy do nich choćby zakaz propagowania ideologii totalitarnych

• Odwoływanie się do koncepcji “demokracji walczącej” jest zawsze ryzykowne, ponieważ brakuje jej jasnych ograniczeń

• Ponieważ „demokracja walcząca“ zawiera w sobie znaczy potencjał zgody na arbitralne działania, łatwo może przekształcić się – nawet w imię idei liberalnych – w autorytaryzm.

• Nie jest jasne, dlaczego miałaby być stosowana w Polsce, gdzie zagrożenie totalitaryzmem nie występuje.

• Być może chodzi o znalezienie nowych “nazistów”, którymi mogą się stać krytycy idei europejskiego centralizmu i jego ideologicznych podstaw.

 

 

Autor: Tomasz Rowiński

 

 

Gdy Donald Tusk rzucił hasło “demokracji walczącej”, wielu odbiorców nie dostrzegło w tym nic ponad kolejny przykład retorycznej przesady. A że żyjemy w czasach grubej przesady retorycznej w polityce, szczególnie w Polsce, mogło się zdawać, że nic wielkiego się nie stało. Czasem jednak wśród pustosłowia produkowanego przez polityków w naszym kraju pojawiają się słowa, których nie można lekceważyć. Tak właśnie jest w tym przypadku. Deklaracja premiera wedle której rząd musi “działać w kategoriach demokracji walczącej”, może mieć poważne konsekwencje.

 

Radykalne retoryka

 

Co jednak dokładnie powiedział premier Tusk i dlaczego należy jego słowa traktować poważnie. Zacznijmy od cytatu:

 

“Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej. Oznacza to, że prawdopodobnie nie raz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania” – powiedział premier podczas spotkania ze środowiskami prawniczymi 10 października br.

 

Precyzyjniej należałoby powiedzieć, że było to spotkanie z tą częścią środowiska prawniczego, które popiera działania obecnego rządu w zakresie dalszego demontażu systemu ustrojowego w Polsce. Nie będzie przesadą dodać, że dla części tych środowisk premier Tusk i Adam Bodnar, minister sprawiedliwości, działają za miękko i za wolno. I dla nich zapewne były przeznaczone z jednej strony “mocne słowa” o walczącej demokracji, a drugiej niemal przepraszające zdanie o “prawdopodobnych błędach”. Nawet jeśli o “demokracji walczącej” Tusk mówił do specyficznie zradykalizowanego grona słuchaczy, nie należy tego lekceważyć. Skoro premier zdecydował się na tego rodzaju narrację, to znaczy, że grupy jego radykalnych popleczników mają na niego wpływ i w pewnym przynajmniej stopniu się ich obawia.

 

Przeciwko nazistom

 

Sama “demokracja walcząca” jest historyczną koncepcją, sformułowaną w dwóch artykułach przez Karla Loewensteina, jako odpowiedź na pokusę totalitarną zagrażającą liberalnej demokracji. Koncepcja ta powstała w specyficznych warunkach w roku 1937, w czasie, gdy w Niemczech rządził już od dawna Adolf Hitler. Jego cele polityczne były wtedy coraz lepiej rozumiane, a zatem próbowano, przynajmniej intelektualnie, znaleźć remedium na sytuację, w której totalitarna dyktatura rodzi się w samym sercu demokracji. Jak byśmy na to nie patrzyli tak stało się w Republice Weimarskiej. Dodajemy, że swoje teksty Loewenstein opublikował nie w Niemczech, ale na łamach czasopisma Amerykańskiego Stowarzyszenia Nauk Politycznych „The American Political Science Review”.

 

Teorię “demokracji walczącej” podaną przez Loewensteina można sprowadzić do kilku punktów.

 

Po pierwsze, demokracje są z natury podatne na ataki ze strony sił antydemokratycznych, dlatego muszą umieć się bronić.

Po drugie, obrona demokracji może uzasadniać czasowe ograniczenie niektórych praw i wolności, zwłaszcza jeśli służy to ochronie fundamentalnych zasad ustroju.

Po trzecie, do działań antydemokratycznych zalicza się m.in. dążenie do obalenia instytucji demokratycznych, podważanie legalności wyborów, czy szerzenie nienawiści i dyskryminacji.

Po czwarte, "demokracja walcząca" zakłada stosowanie „ustawodawstwa antyekstremistycznego”, które może obejmować zakaz działalności partii antydemokratycznych i bojówek, ograniczenie wolności słowa i zgromadzeń, jeśli służą one propagowaniu treści antydemokratycznych, lub jeszcze utworzenie instytucji typu „policji politycznej” do monitorowania i zwalczania działalności antydemokratycznej.

 

Współczesne zastosowania

 

Za przykłady współczesnego stosowania elementów „demokracji walczącej” uważa się często delegalizację hiszpańskiej partii Batasuna związanej z terrorystami z ETA czy usunięcie ze sceny tureckiej politycznej partii, o charakterze religijnym w celu ochrony konstytucyjnej zasady świeckości państwa. Szczególnie przykład turecki musi budzić niepokój, w sytuacji, gdy coraz częściej stawiane są pytania o standardy polityczne panujące w tym kraju. Nie trzeba zresztą mnożyć praktycznych przykładów, by zrozumieć zagrożenia płynące z koncepcji Loewensteina. Wobec teorii „demokracji walczącej” formułowano przynajmniej trzy główne zarzuty.

 

Za kontrowersyjne uznaje się to, że „demokracja walcząca”, po pierwsze, dopuszcza ograniczanie praw i wolności obywatelskich, nawet w imię ochrony demokracji, co jest ryzykowne i może prowadzić do nadużyć. Po drugie, trudno jednoznacznie określić, jakie działania można uznać za antydemokratyczne, a co za legalną krytykę władzy. Po trzecie, istnieje duże ryzyko, że „demokracja walcząca” zamieni się w autorytaryzm, w którym władza będzie wykorzystywać swoje uprawnienia do tłumienia opozycji i ograniczania wolności obywatelskich.

 

Słowa Donalda Tuska można interpretować w rozmaity sposób, jednak każdy z nich trzeba uznać za zagrażający trwałości polskiej demokracji. Po pierwsze, świadome, a nie np. propagandowe, posługiwanie się pojęciem „demokracji walczącej” oznaczałoby, że rządząca koalicja rzeczywiście uważa obecną opozycję za siły ekstremistyczne, które powinno się, w sprzyjających władzy okolicznościach, zdelegalizować. W polskich warunkach musiałoby to oznaczać delegalizację przynajmniej największej parlamentarnej partii opozycyjnej i wykluczenie z możliwości bycia reprezentowanych przez miliony obywateli. Być może ruch taki uratowałby liberalny establishment, ale z pewnością utracona byłaby demokracja.

 

Po drugie, zastosowanie pojęcia “demokracji walczącej” może oznaczać, że premier Tusk przyznaje sobie prerogatywy do zawieszania obowiązujących w Polsce praw w celu wprowadzenia jakiejś nowej ich wykładni wedle przyjmowanych przez niego arbitralnych założeń. Należałoby uznać deklarację premiera jako upoważnienie samego siebie do wprowadzenia w Polsce systemu rządów, które nominalnie realizowałyby agendę liberalną, ale w zakresie polityczno-prawnym miałyby charakter przynajmniej częściowo autorytarny.  

 

“Szeroko pojętej prawicy w Polsce („wrogom demokracji liberalnej”), należy odebrać prawa obywatelskie, co wynika z opinii zwolenników realizacji koncepcji „demokracji walczącej” otwarcie zapowiedzianej przez premiera” – pisał 11 września bt. po wypowiedzi premiera mec. Bartosz Lewandowski z Centrum Interwencji Procesowej Ordo Iuris.

 

Mec. Bartosz Lewandowski przywołał także w swoim komentarzu do słów premiera Tuska wiele tłumaczący artykuł prof. Tadeusza Koncewicza Demokracja walcząca w obronie konstytucji, którego autor jest jednym z prawniczych radykałów popierających rząd. Artykuł ten można potraktować jako jedno ze źródeł potwierdzających, że myślenie o teorii “demokracji walczącej”, jako narzędziu usunięcia prawicy z polskiej sceny politycznej było rozwijane od lat.

 

„Państwo nie może czekać z interwencją obronną do momentu, w którym partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i realne, trzeba działać „tu i teraz” (…) Organy państwa III RP mogły bronić demokracji na wiele sposobów. Nie tylko delegalizując anty-demokratyczne partie, ale także odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy szerzenie nienawiści. Gdy w końcu polska liberalna zaczyna rozumieć swoje zobowiązanie do działania obronnego, może być już niestety za późno. Moment na zakaz Marszu Niepodległości był kilkanaście lat temu, a nie w listopadzie 2018 r. Wówczas mógłby być czymś więcej niż tylko symbolem (choć ważnym)” – pisał prof. Koncewicz w roku 2019.

 

Postulat “demokracji walczącej”, nie ogranicza się zatem tylko do “przywrócenia praworządności”, przez – de facto – jeszcze większe jej okaleczenie wedle arbitralnych oczekiwań tzw. liberałów. Oznacza także ukierunkowanie działań państwa na wprowadzenie “pluralizmu ograniczonego” i “demokracji sterowanej”, w której udział w życiu publicznym mogą brać udział tylko ci, którzy otrzymali coś w rodzaju liberalno-lewicowego certyfikatu prawomyślności.

 

Zaniepokojenie kierunkiem, w jaki podążyły reakcje opinii publicznej po wypowiedzi premiera Tuska, wykazała także liberalno-lewicowa strona debaty publicznej. Przykładem może być tekst redaktora naczelnego portalu oko.press Michała Danielewskiego zatytułowany Tydzień z demokracją walczącą. Co to w ogóle znaczy i czy Tusk popełnił błąd? Danielewski od pierwszych słów swojego komentarza słów skupił się na przekonywaniu czytelnika, że Donald Tusk tak naprawdę niczego groźnego nie powiedział. “Premier Tusk chciał zapewne powiedzieć, że postrzega swoje zadanie jako odbudowę ładu instytucjonalnego po rządach PiS oraz takie jego zabezpieczenie, żeby rozmontowanie tego systemu nie było tak proste.”

 

“Bo chociaż PiS, jak pokazało 8 lat ich rządów, to partia o rysie autorytarnym, nie jest to dalibóg ani NSDAP, ani partia nawołująca np. do wprowadzenia np. katolickiej teokracji. Prawo i Sprawiedliwość dążyło do utrwalenia swych rządów przez przejmowanie lub osłabianie instytucji kontrolujących władzę, wprowadzało też “łatki” do systemu, by pracowały na rzecz jednej partii. Ale też wiele z działań partii Kaczyńskiego ukrywało się w cieniu interpretacyjnej szarości lub wykorzystywało luki i błędy w systemie” – zapewniał dalej Danielewski.

 

Tyle tylko, że za merytoryczną podkładkę dla swoich wywodów Danielewski wybrał cytowany już powyżej tekst prof. Tadeusza Koncewicza, który, przynajmniej w niektórych fragmentach, można uznać za manifest liberalnego “pluralizmu ograniczonego”, który zwykle charakteryzuje ustroje autorytarne chcące zachować pozory demokratyzmu. Uspokajające przywoływanie artykułu prof. Koncewicza, w których pisze on, że także w polskim systemie prawnym możemy znaleźć elementy “walczącej demokracji” tam, gdzie “pod groźbą pozbawienia wolności zakazuje propagowania nazistowskiego, komunistycznego, faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa oraz nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”, jest odwracaniem oczu od istoty kontrowersji. Postulaty zdelegalizowania Prawa i Sprawiedliwości lub Solidarnej Polski czy zakazania Marszu Niepodległości naprawdę są dziś obecne w przestrzeni publicznej i należą do zestawu oczekiwanych działań radykalnych zwolenników rządzącej koalicji.

 

Historyczny kontekst jest ważny

 

Nie da się koncepcji Karla Loewensteina zupełnie oderwać od historycznego kontekstu. Była ona odpowiedzią na nazistowska ustawę o uprawnieniach, która pozwoliła rządowi Adolfa Hitlera na wydawanie ustaw bez względu na brzmienie konstytucji weimarskiej i bez konieczności uzyskiwania zgody Reichstagu. Choć “demokracja walcząca” nie jest lustrzanym odbiciem nazistowskiego prawa zawiera ona analogiczny duch arbitralnego woluntaryzmu – ten kto ma siłę posiada też władzę rozumienia i stosowania “ducha konstytucji”. Tak samo jak ustawa o uprawnieniach “demokracja walcząca” zastępuję praktykę orzeczniczą, tradycje interpretacyjną, pakietem ideologicznym. Dlatego zresztą także PiS nie może w tej kwestii czuć się usprawiedliwiony bezprawiem Donalda Tuska i Adam Bodnara.

 

“Teraz ów ulubiony prawnik Hitlera zdaje się mieć coraz więcej zwolenników. Bo przypomnę, że przeszedł on do historii jako autor pojęcia „strażnik konstytucji”. Schmitt widział go co prawda w prezydencie Hindenburgu, ale wykorzystano jego koncepcję do uzasadnienia ponadkonstytucyjnych uprawnień Führera” – pisał Robert Gwiazdowski na łamach “Rzeczpospolitej” 27 czerwca br. w tekście Czy Carl Schmitt pomoże zdelegalizować PiS?, który jest klarownym wykładem polskich problemów w świetle myśli jednego z wybitnych dwudziestowiecznych filozofów prawa.

 

„Przypomnę, że zdaniem Schmitta istotny jest „duch konstytucji”, który wymyka się prawu pisanemu”. A wiemy przecież, że zdolność obcowania z duchami nie każdemu jest dana. Tylko wybranym. I ci wybrani (w ostatnich wyborach) właśnie zapowiedzieli, że będą bezpośrednio stosować ducha konstytucji, a ustawy uchwalone (zgodnie z jej literą) przez PiS będą uznane za niekonstytucyjne” – kontynuował publicysta.

 

Demokracja fasadowa

 

Choć liberałowie lubią – mylnie – podkreślać racjonalność swojej ideologii, w rzeczywistości uzasadnienie wyższości demokracji liberalnej nad demokracją po prostu, takie choćby jakie znajdziemy w tekście prof. Koncewicza, nie wykracza ramy arbitralności, którą jest plemienne poczucie lepszości własnego stanowiska. Zatem sami liberałowie stosują, i to w o wiele szerszym zakresie, politykę woli suwerennej, którą krytykowali, gdy rządził PiS. Gdy jednak chcą wskazać jakieś mniej arbitralne kryterium dla stosowania “demokracji walczącej” nieuchronnie muszą odwołać się do teorii Loewensteina, jako do analogii. Nie ma innego powodu by sugerować konieczność zdelegalizowania dziś w Polsce innych partii politycznych. A zatem trzeba uznać, że w PiS, Konfederacji, Marszu Niepodległości, czy w Instytucie Ordo Iuris po prostu są zalążki nowego nazizmu. To absurd, jednak można sądzić, że propaganda liberalna sączona przez lata do głów ludzi wielu z nich doprowadziła do przekonania, że z takim właśnie stanem się mierzymy.

 

Jeśli sprawy, choć w przybliżeniu mają się właśnie tak, należy się po prostu spodziewać kolejnych kroków. Szczególnie po ministrze Adamie Bodnarze, który w czasach rządów PiS podnosił potrzebę zastosowania w Polsce “sprawiedliwości okresu przejściowego”.

 

„Postulat ten budzi poważne zastrzeżenia nie ze względów politycznie proponowanego stanu docelowego – każdy bowiem ma prawo przedstawiać swój plan polityczny dla Polski. Sprzeciw budzi samo przywołanie pojęcia “sprawiedliwości okresu przejściowego” w kontekście sytuacji naszego kraju. Koncepcja ta powstała bowiem i była rozwijana w oparciu o państwa, w których naruszane były podstawowe prawa człowieka, a całe grupy ludnościowe cierpiały ucisk bądź nawet padały ofiarami masowej eksterminacji. Przywrócenie ładu prawnego w tych krajach wymagało zastosowania środków nadzwyczajnych, włącznie z przekreśleniem norm konstytucyjnych wprowadzonych przez zbrodnicze reżimy dla utrwalenia bezprawia jakie utrzymywało się pod ich rządami. Proces oczyszczenia społeczeństw z konsekwencji ustrojowych, prawnych i moralnych zbrodniczej historii nazywany jest zbiorczo „procesem przejściowym” a zastosowane rozwiązania prawne i instytucje wypracowane w takich zbiorczo określa się “sprawiedliwością okresu przejściowego”” – pisał Patryk Ignaszczak, analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris.

 

Powinno być oczywiste, że koncepcja “sprawiedliwości okresu przejściowego” w szczególności dotyczyła pohitlerowskich Niemiec, które trzeba było jako państwo budować od podstaw. Twierdzenie, że narracja rządzących dziś Polską liberałów nie odwołuje się do tej historycznej analogii jest mydleniem oczu politycznym przeciwnikom i umiarkowanym wyborcom. Elektorat Koalicji Obywatelskiej, jego twarde jądro utożsamiające się hashtagiem #silnirazem, rozumie to doskonale.

 

„Demokracja walcząca” i projekt centralizacji Unii Europejskiej

 

Na koniec można dodać, że polityczne ramy działania “demokracji walczącej” w naszych warunkach prawdopodobnie wyznacza projekt centralizacji Unii Europejskiej, a co za tym idzie zakończenie historii suwerennych narodów na większości obszaru Starego Kontynentu. Oznaczałoby, że “obrona liberalnej demokracji” pokrywa się z wysiłkami na rzecz stworzenia europejskiego imperium, które – jak można się spodziewać – będzie fasadową demokracją sterowaną, charakteryzującą się wymuszonym ograniczonym pluralizmem. Zaprowadzenie takich porządków właśnie teraz jest testowane w Polsce, a nowymi nazistami są przeciwnicy tych planów.

 

 

 

Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.

 

Czytaj Więcej

Podatek od spadków nie służy wspieraniu rodzin. Należy go zastąpić innym rozwiązaniem, faktycznie korzystnym dla małżeństw [POLEMIKA]

· Głośnym echem odbił się zgłoszony w ubiegłym tygodniu projekt Konfederacji przewidujący całkowite uchylenie podatku od spadków.

· Projekt nie powinien zostać przyjęty, ze względu na zawartą w jego uzasadnieniu sugestię, że obecne przepisy zwalniające m.in. małżonków z podatku od spadków i darowizn stanowią dyskryminację tzw. par homoseksualnych. Taki zapis jest sprzeczny z art. 18 Konstytucji.

· Natomiast sama idea zniesienia podatku od spadków powinna zostać oceniona pozytywnie, bowiem prawo dysponowania majątkiem na wypadek śmierci stanowi jedno z najbardziej podstawowych praw w naszej cywilizacji.

· Podatek od spadków w żaden sposób nie chroni praw ani interesów rodziny.

· Realną korzyścią dla małżeństw mogłoby być wprowadzenie instytucji testamentów wspólnych na wzór niemiecki, które ułatwiłyby zachowanie spójności majątku rodzinnego tak po śmierci jednego, jak i obojga małżonków.

 

Zgłoszony w zeszłym tygodniu przez klub poselski Konfederacji projekt ustawy znoszącej w całości podatek od spadków, został wycofany po tym, jak posłowie Konfederacji Korony Polskiej anulowali swoje podpisy złożone pod projektem. Wynikało z nagłośnienia przez analityka Instytutu Ordo Iuris - mec. Nikodema Bernaciaka, tego, że w uzasadnieniu do projektu zasugerowano, iż obecne przepisy dotyczące zwolnień od podatku do spadków i darowizn stanowią „dyskryminację osób homoseksualnych”. Okoliczności te zostały opisane przez adw. Bernaciaka w szczegółowym komentarzu.

 

Należy zgodzić się z tym, że projekt z takim uzasadnieniem jest niedopuszczalny, jako wprowadzający do polskiego porządku prawnego koncepcję praw „partnerów homoseksualnych”. Stałoby to w wyraźnej sprzeczności z art. 18 Konstytucji, wykluczającym możliwość uprzywilejowania jakichkolwiek związków innych niż małżeństwo między kobietą a mężczyzną, w tym zwłaszcza konkubinatów (niezależnie od płci lub jakichkolwiek innych cech konkubentów).

 

Nie sposób jednak zgodzić się z końcową tezą komentarza, w myśl której zniesienie podatku od spadków jest niedopuszczalne z punktu widzenia idei konserwatywnych i prorodzinnych. Wręcz przeciwnie – utrzymywanie takiego podatku w żaden sposób nie wspiera polskich rodzin. Zamiast jego utrzymania należałoby więc postulować wprowadzenie innych zmian dotyczących prawa spadkowego, które faktycznie byłyby korzystne dla rodzin i mogły przyczynić się do promowania małżeństwa i rodzicielstwa.

 

Wadliwe rozwiązania ustawy o podatku od spadków i darowizn

 

Jak słusznie wskazał Nikodem Bernaciak, od 1 stycznia 2007 r. członkowie najbliższej rodziny (małżonkowie, zstępni – czyli dzieci i dalsi potomkowie oraz wstępni – czyli rodzice i dziadkowie, pasierbowie, rodzeństwo, ojczym lub macocha) są zwolnieni całkowicie z podatku od spadków i darowizn bez względu na wartość otrzymanego przysporzenia. Warunkiem skorzystania z tego zwolnienia jest zgłoszenie nabycie spadku lub darowizny w terminie 6 miesięcy właściwemu naczelnikowi urzędu skarbowego (art. 4a ust. 1 ustawy o podatku od spadków i darowizn). Obowiązek dokonania tego zgłoszenia stanowi niewątpliwie zbyteczne obciążenie o charakterze administracyjnym i jako taki powinien jak najszybciej zostać uchylony. W tym kontekście zniesienie podatku od spadków w ogóle, tym samym uchylające tenże obowiązek, trudno uznać za rozwiązanie niekorzystne dla rodzin. Powyższy obowiązek nie jest jednak jedynym problemem wynikającym z obecnego brzmienia ustawy o podatku od spadków i darowizn.

 

Ustawa ta bowiem zupełnie inaczej grupuje podmioty, których dotyczy obowiązek podatkowy (określane w ustawie jako „grupy podatkowe”), niż Kodeks Cywilny (KC), który wyznacza poszczególne grupy, jakich dotyczy kolejność dziedziczenia. Przede wszystkim, zwolnienie z podatku od spadków i darowizn nie dotyczy wszystkich osób, które mogą dziedziczyć spadek w drodze ustawy (czyli w sytuacji, gdy nie został sporządzony testament). Jak wskazano wyżej, całkowite zwolnienie z podatku od spadków dotyczy małżonków, zstępnych, wstępnych, pasierbów, rodzeństwa, ojczyma lub macochę. Natomiast zgodnie z art. 932 § 5. KC, dziedziczyć z mocy ustawy mogą również dzieci i dalsi zstępni rodzeństwa spadkodawcy (bratankowie, siostrzeńcy), a z kolei na podstawie art. 934 § 2. i § 21. KC, dziedziczyć może również rodzeństwo rodziców spadkodawcy (stryjowie, wujkowie, ciotki) i jego dzieci (bracia i siostry stryjeczne/cioteczne, czyli kuzynowie). Co więcej, zwolnienie z podatku przysługuje dziadkom czy zwłaszcza pasierbom, mimo iż, co do dziedziczenia, pierwszeństwo przed nimi należy się dzieciom rodzeństwa. Ojczym lub macocha nie znajdują się zaś w ogóle w kręgu osób, które mogą dziedziczyć z mocy ustawy. Przepisy ustawy o podatku od spadków i darowizn są więc w tym zakresie niespójne z przepisami art. 931-9341 KC. Wobec powyższego, minimalne zmiany w zakresie zwolnienia z podatku od spadków, jakie należy postulować, powinny nie tylko obejmować zniesienie obowiązku zgłoszenia nabycia spadku do naczelnika urzędu skarbowego, ale również poszerzenie zwolnienia z podatku na wszystkich krewnych, którzy mogą dziedziczyć z mocy ustawy.

 

Podatek od spadków a dziedziczenie testamentowe. Zachowek i rezerwa.

 

Wydaje się jednak, że brak jest również jakichkolwiek argumentów za tym, by podatek spadkowy dotykał dziedziców i zapisobiorców testamentowych. Prawo do dysponowania swoim majątkiem, w tym swoboda sporządzania testamentu, jest jednym z podstawowych praw naturalnych uznawanych w naszej cywilizacji, przynajmniej od czasów rzymskich. Jako takie nie może ono być traktowane jako łaskawa koncesja ze strony państwa. Prawo do dziedziczenia jest zresztą zagwarantowane w art. 21 Konstytucji. Oznacza to, że państwo powinno móc ingerować w nie tylko w wyjątkowych sytuacjach.

 

Taką sytuacją jest oczywiście ochrona tych, którym spadek przysługuje z samej natury rzeczy, czyli rodziny spadkodawcy, przed pokrzywdzeniem. Rodzi się jednak pytanie, w jaki sposób utrzymywanie podatku spadkowego tylko dla osób spoza rodziny miałoby chronić jej prawa i interesy? Zabezpieczeniu praw rodziny dużo bardziej służy inna, funkcjonująca obecnie instytucja – zachowek.

 

Polega ona na tym, że jeśli nie zachodzą przesłanki niegodności spadkobiercy, określone w art. 928 KC lub spadkodawca nie wydziedziczył spadkobiercy ustawowego zgodnie z art. 1008 KC, to spadkobiorcy ustawowemu przysługuje roszczenie wobec osób uprawnionych do spadku (z tytułu testamentu) do udziału w wartości spadku. Udział ten wynosi, co do zasady, połowę tego, co przypadłoby mu w wypadku dziedziczenia ustawowego (2/3 w przypadku osób małoletnich). Przykładowo więc, jeśli spadkodawca zostawił po sobie współmałżonka i dwójkę małych dzieci, ale w testamencie wyznaczył jako spadkobiorcę kogoś innego, to każde z dzieci może domagać się 2/9 wartości spadku, natomiast współmałżonek – 1/6.

 

Oczywiście instytucja zachowku ma pewne wady. Przede wszystkim wymaga aktywnych działań ze strony spadkobierców ustawowych, na które zapewne nie każdy ma czas, siły, chęci, a nierzadko pewnie nawet i wiedzę o przysługującym prawie i tego, jak zeń skorzystać. Jeśli więc uznamy ją za zabezpieczającą prawa rodziny w sposób niewystarczający, to można postulować zastąpienie jej rezerwą.

 

Rezerwa polega na tym, że z mocy ustawy ogranicza się możliwość dysponowania spadkiem w formie testamentu tylko do pewnej części spadku – reszta musi przypaść spadkobiercom ustawowym. Jest ona więc niejako odwróceniem zachowku – to nie spadkobierca ustawowy musi domagać się od spadkobierców testamentowych należnej mu części, ale dziedziczy ją od razu w momencie śmierci spadkodawcy. Taki system funkcjonował na terenie byłego Królestwa Polskiego (tzw. kongresowego) czy w Polsce okresu międzywojennego. Obecnie jest on stosowany na przykład we Francji i Hiszpanii.

 

Testamenty wspólne

 

Innym rozwiązaniem, jakie można rozważyć w celu wzmocnienia pozycji małżeństwa i rodziny, jest wprowadzenie testamentów wspólnych na wzór niemiecki. Wydaje się zresztą, że takie rozwiązanie byłoby naturalną konsekwencją dominującego obecnie w Polsce małżeńskiego ustroju majątkowego, czyli modelu wspólności majątkowej. Testamenty wspólne (oczywiście dobrowolne) mogłyby znacznie ułatwić zachowanie spójności majątku wspólnego, tak po śmierci pierwszego, jak i drugiego z małżonków. Obecnie, w wypadku śmierci pierwszego z małżonków, majątek wspólny jest dzielony w dość osobliwy sposób – połowa przypada drugiemu z małżonków, a druga połowa jest dzielona w częściach równych między dzieci spadkodawcy i ponownie jego małżonka, co może prowadzić do skomplikowanych sytuacji własnościowych. Przykładowo, jeśli małżonkowie posiadają dwójkę dzieci, to po śmierci pierwszego z nich 2/3 majątku wspólnego przypada żyjącemu małżonkowi, a po 1/6 dzieciom. Sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, gdy drugi z małżonków ma dzieci z wcześniejszego małżeństwa lub też rodzą mu się dzieci już po śmierci pierwszego z małżonków – wówczas majątek pierwszego z małżonków może ostatecznie częściowo przypaść dzieciom drugiego małżonka, które nie tylko nie są z nim spokrewnione, ale, co więcej, których istnienia nie mógł nawet przewidzieć. W praktyce rozwiązanie tegoż problemu stanowi ustanowienie testamentów wzajemnych przez małżonków. Niekiedy praktykuje się ustanowienie w owych testamentach zapisu windykacyjnego na rzecz dziecka, w postaci określonego składnika majątku (np. samochodu), którego wartość przewyższa wartość zachowku.

 

Wprowadzenie testamentów wspólnych mogłoby jednak pozwolić na to, by małżonkowie, przynajmniej w odniesieniu do majątku wspólnego, mogli zdecydować w uproszczony sposób, co się z nim stanie po śmierci tak pierwszego z nich (przykładowo – zostanie odziedziczony w całości przez drugiego), jak i drugiego (zostanie w całości przekazany ich wspólnym dzieciom).

 

Problem ogólnej zasady podziału spadku w częściach równych

 

Powyższe refleksje wskazują również na bardziej zasadniczy problem, związany ze współczesnym prawem spadkowym. Jedną z naczelnych zasad, jakimi się ono kieruje, jest przyznawanie spadkobiercom prawa da całości spadku, następnie dzielonego w częściach równych. Jakkolwiek rozwiązanie to na pierwszy rzut oka charakteryzuje pewna prostota, to jednak ma ono również daleko idące konsekwencje negatywne. O ile równego podziału łatwo jest dokonać wobec rzeczy oznaczonych co do gatunku, w tym zwłaszcza zgromadzonych wartości pieniężnych, o tyle w wypadku rzeczy oznaczonych co do tożsamości prowadzi ono albo do niepraktycznych współwłasności, w których z każdym pokoleniem pojawia się coraz większa liczba współwłaścicieli, wstępujących w miejsce swoich rodziców, albo wymusza sprzedaż danych dóbr. Dotyczy to zwłaszcza nieruchomości.

 

Na to, do jak negatywnych skutków społecznych może prowadzić taka sytuacja, chyba najlepiej wskazał ks. Henri Delassus, myśliciel społeczny z przełomu XIX i XX wieku, w swojej pracy „Duch rodzinny w domu, społeczeństwie i państwie”: „w krajach, w których prawo równego podziału zmusza dzieci do sprzedania wszystkiego, co im może przypominać ojców, nie ma rodziny. […] nie ma właściwie społeczeństwa, ponieważ w każdym pokoleniu społeczeństwo kończy się i ponownie zaczyna”.

 

Historycznie wiele społeczeństw zdawało sobie sprawę z tak społecznych, jak i ekonomicznych negatywnych skutków równego dzielenia majątku w ramach dziedziczenia. W Polsce przeciwdziałaniu takim tendencjom miało służyć chociażby ordynacje rodowe. Tendencje w tym zakresie szczególnie silne były jednak w Hiszpanii, gdzie w XVI wieku szczególnie upowszechniła się forma zwana mayorazago, która umożliwiała przekazywanie całości majątku najstarszemu synowi lub innemu najbliższemu krewnemu.

 

Rozwiązaniem, które zdecydowanie uporządkowałoby obrót prawny, właściwie eliminując problem współwłasności spadkowych o wciąż przyrastającej liczbie współwłaścicieli, byłoby przyjęcie, że w chwili spadku tylko jeden spadkobierca (na przykład najstarszy z członków danej grupy spadkowej) zyskuje prawa rzeczowe do spadku, pozostali natomiast zyskiwaliby jedynie roszczenie do wartości określonej części spadku. Pierwszy spadkobierca mógłby spełnić to ich roszczenie w naturze lub w inny sposób, w tym poprzez zapłatę określonej sumy pieniężnej. Oczywiście w wypadku, gdyby ci pozostali spadkobiercy nie byliby zainteresowani dochodzeniem swoich praw, ich roszczenia przedawniałyby się po stosownym okresie, na zasadach podobnych, jak dziś przedawniają się zapisy zwykłe. Rozwiązanie takie nie naruszałoby więc z jednej strony prawa do dziedziczenia wszystkich uprawnionych, a z drugiej mogłoby w większym stopniu zagwarantować zachowanie majątku w rodzinie, jak również usprawnić obrót gospodarczy poprzez uniknięcie skomplikowanych struktur współwłasności.

 

Być może mniej daleko idącym rozwiązaniem mogłoby też być uelastycznienie możliwości dokonywania umownego działu spadku. Obecnie taki dział powinien w zasadzie ściśle uwzględniać udziały w spadku, jakie z mocy ustawy lub testamentu przypadły poszczególnym spadkobiercom. Wprowadzenie zamiast tego umowy, w ramach której spadkobiercy mogliby dość swobodnie postanowić o podziale przypadającego im majątku, bez konieczności odrzucania spadku lub zbywania całości udziału w spadku w ramach osobnej czynności prawnej, mogłyby znacznie usprawnić porządkowanie spraw spadkowych. Taka umowa, zawarta oczywiście w określonym terminie, nie powinna być traktowana jak darowizna i tym samym nie powinna podlegać podatkowi od darowizn.

 

Innym wreszcie rozwiązaniem mogłoby być ułatwienie dokonywania takich rozrządzeń, w ramach których spadkodawca zapisuje konkretnie określone części majątku osobom, które i tak dziedziczyłyby po nim z mocy ustawy. Obecnie najprostszym sposobem na dokonanie takiego rozrządzenia jest zapis windykacyjny, o którym mowa w art. 9811 i następnych KC. Zapis taki może jednak być dokonany wyłącznie w testamencie notarialnym. O ile ograniczenie takie może być uzasadnione, gdy zapisobiorcą jest osoba obca, o tyle brak jest podstaw ku temu, by obowiązywało ono również w odniesieniu do zapisów na rzecz spadkobierców ustawowych. Osoby takie powinny nabywać przedmiot zapisu z chwilą otwarcia spadku również na podstawie testamentu własnoręcznego.

 

Podatek do likwidacji

 

O ile fakt, że projekt Konfederacji dotyczący zniesienia podatku od spadków został wycofany, należy ocenić pozytywnie, to sama idea zniesienia podatku od spadków nie powinna być określana jako naruszająca Konstytucyjne gwarancje wsparcia małżeństwa i rodziny.

 

W szczególności należy zgodzić się z podniesionymi w uzasadnieniu projektu argumentami ekonomicznymi, wskazującymi z jednej strony na pomijalny udział podatku od spadku we wpływach do budżetu państwa, a z drugiej na to, że stanowi on de facto dwukrotne, trzykrotne czy wręcz czterokrotne opodatkowanie tych samych środków. Spadkodawca musiał wszak wpierw zapłacić podatek dochodowy od środków, za które nabył przedmioty wchodzące w skład spadku, a następnie musiał zapłacić podatek pośredni (VAT lub podatek od czynności cywilnoprawnych) w momencie nabycia tych przedmiotów. W międzyczasie płacił też podatek od nieruchomości, który będzie zresztą w dalszym ciągu płacony przez spadkobierców.

 

Przywileje dla rodzin nie powinny raczej polegać na nakładaniu jawnej niesprawiedliwości wobec innych osób. Konstruowanie ich w taki sposób może wręcz prowadzić do skutków sprzecznych z zamierzonymi – wywoływania w społeczeństwie niechęci do prawnego wspierania rodzin. Mając zresztą na uwadze to, że podatek od spadków wciąż wiąże się z pewnymi obciążeniami nawet dla najbliższej rodziny (konieczność zgłoszenia nabycia spadku do naczelnika urzędu skarbowego), a z drugiej nadal nie jest z niego zwolniona istotna część spadkobierców ustawowych (wujowie, ciotki, bratankowie, siostrzeńcy, kuzyni), to jego zniesienie będzie wywoływać pozytywne, a nie negatywne skutki dla rodzin. Jest to zresztą rozwiązanie prostsze pod względem legislacyjnym niż dalsze komplikowanie ustawy o podatku od spadków i darowizn poprzez dodawanie do niej kolejnych wyłączeń.

 

Lepszym natomiast pomysłem na dodatkowe przywileje dla małżeństw niż utrzymanie podatku spadkowego w wypadku dziedziczenia osób spoza rodziny, byłoby wprowadzenie możliwości sporządzania przez małżonków testamentów wspólnych. Wzmocnieniu praw i interesów osób najbliższych może również służyć zastąpienie zachowku rezerwą spadkową.

 

Należy również zaznaczyć, że jeśli chodzi o społeczny wymiar dyskusji nad projektem Konfederacji, to nazywanie podatku spadkowego „podatkiem od konkubinatów”, niezależnie od tego, czy w ramach poparcia, czy krytyki projektu, jest sporym nadużyciem. Zapisywanie majątku w testamencie innym osobom nie jest wszak ograniczone w żaden sposób do osób, z którymi spadkodawcę łączą kontakty seksualne. Dyspozycja testamentowa może być po prostu wyrazem przyjaźni – szczególnie istotnej wartości społecznej, która dziś, w dobie powszechnej seksualizacji, zasługuje na wyraźne podkreślenie. Pamiętamy wszyscy, jakie jakie oburzenie wzbudziło doszukiwanie się swego czasu przez jedną z badaczek homoseksualnych podtekstów w relacji Rudego i Zośki z „Kamieni na szaniec". Redukowanie dyskusji na temat podatku do spadków do kwestii konkubinatów, niezależnie czy zwykłych, czy tzw. homoseksualnych, wydaje się być przejawem podobnego sposobu myślenia. Niesprawiedliwy, a przy tym niezbyt efektywny mechanizm podatku od spadków i darowizn nie jest właściwym narzędziem do ochrony interesów rodziny. Funkcję tę powinien pełnić zachowek, a jeśli uznamy, że nie pełni jej należycie, można rozważyć zastąpienie go rezerwą, jak wskazano wyżej.

 

Na marginesie należy podkreślić, że sama idea podatku spadkowego, w tym zwłaszcza wysokiego, stanowi przejaw ideologii radykalnie egalitarystycznych, w tym zwłaszcza takich jak komunizm lub anarchokomunizm (na przykład w myśli tzw. „saint-simonistów”), podważających naturalny i przedpaństwowy charakter więzi rodzinnych oraz prawo do dysponowania własnym majątkiem.

 

 

Jędrzej Jabłoński – analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris

Czytaj Więcej

Zamiast „likwidowania podatku od gejów”, prawica powinna chronić istniejące już przywileje dla rodzin – także w prawie spadkowym

· Polskie prawo od 2007 r. przewiduje, że członkowie najbliższej rodziny (małżonek, dzieci, rodzice) są zwolnieni z opłacenia podatku spadkowego po śmierci spadkodawcy – pod warunkiem, że w określonym terminie zgłoszą się do urzędu skarbowego.

· Jednak projekt ustawy ogłoszony w ubiegły czwartek przez Sławomira Mentzena – zamiast uwolnić małżeństwa i rodziny od tego uciążliwego warunku – pozbawiłby je istniejących korzyści, faworyzując w zamian konkubinaty i przekazywanie majątku poza rodzinę.

· W kuriozalnym uzasadnieniu projektu wprost wskazano, że jego celem było przeciwdziałanie „jawnej dyskryminacji wobec osób homoseksualnych”.

· Po szybkiej reakcji środowisk konserwatywnych, projekt, już po kilku godzinach, został wycofany z Sejmu, ale wciąż istnieje ryzyko prób powrotu do tego postulatu po kosmetycznych poprawkach.

· Tymczasem, zgodnie z art. 18 i 71 Konstytucji RP, państwo ma obowiązek preferować małżeństwa i rodziny również w aspekcie ekonomicznym – dotyczy to także zwolnienia od podatku spadkowego, który powinien zostać utrzymany, chyba że w tej samej ustawie zostałby zastąpiony porównywalną formą ekonomicznego uprzywilejowania.

 

 

W czwartek 3 października 2024 r. grupa posłów Konfederacji złożyła w Sejmie projekt ustawy „o zmianie ustawy o podatku od spadków i darowizn oraz niektórych innych ustaw” (projekt nr SH-020-225/24). Postulowana nowelizacja miała składać się z 23 artykułów, przy czym artykuły 2-23 miały charakter techniczny (zmiana nazwy „podatek od spadków i darowizn” na „podatek od darowizn”, przepisy międzyczasowe, termin wejścia w życie), a naprawdę istotny był tylko artykuł 1 – likwidujący całkowicie podatek spadkowy. Pod projektem podpisało się 17 posłów (wszyscy posłowie należący do klubu, z wyjątkiem Kariny Bosak), wskazując jako swojego reprezentanta Sławomira Mentzena, który tego samego dnia zaprezentował projekt na konferencji prasowej, nazywając podatek spadkowy niesprawiedliwym „podatkiem od wdów i sierot”, co miałoby jakoby uzasadniać jego likwidację. Już po kilku godzinach projekt został jednak wycofany z Sejmu, ponieważ co najmniej trzech parlamentarzystów Konfederacji zażądało usunięcia swoich podpisów z list poparcia, a zgodnie z art. 36 ust. 3 Regulaminu Sejmu projekt z poparciem mniej niż 15 posłów uważa się za wycofany. Co się stało? Sprawa potoczyła się tak szybko, że niejeden pilny obserwator polskiej sceny politycznej nie zdążył w ogóle zarejestrować faktu złożenia takiego projektu. Z kolei wielu komentatorom, w tym również licznym osobom deklarującym poglądy prorodzinne i konserwatywne, mogły umknąć szczegóły zawarte w tym projekcie, które decydowały o tym, że miał on niestety charakter nieprzyjazny małżeństwu i rodzinie.

 

Zniesienie „podatku od gejów” – niefortunna próba igrania z ogniem tęczowej ideologii

 

Już 12 grudnia 2022 r. w nagraniu na TikToku, które zebrało rekordowe 70 tysięcy polubień, Sławomir Mentzen – dopiero co wówczas wybrany na nowego prezesa partii Nowa Nadzieja – ogłosił swój nowy postulat polityczny: „wiecie, jaki jest najbardziej homofobiczny podatek w Polsce? Podatek od spadków i darowizn. Zwolnione z niego są tylko rodziny, a geje muszą go płacić. Dlatego ten podatek powinno się nazywać podatkiem od gejów. Domagam się jego zniesienia! Nie może być tak, że projektuje się podatek, który płacą tylko mniejszości. Zlikwidujmy podatek od gejów!”. Mentzen powtórzył następnie swój postulat we wrześniu 2023 r. w Białymstoku, podczas kampanii przed wyborami do Sejmu: „potrzebowałem dobrze wyglądającego chłopaka, który będzie twarzą w mojej walce o zlikwidowanie podatku od gejów”. Łatwo było zatem domyślić się, o co chodzi, gdy rok później, 3 października 2024 r., podczas konferencji prasowej Mentzen zadeklarował w bardzo oględnych słowach, że projekt ustawy jest odpowiedzią na „problem, że współcześnie coraz więcej osób nie formalizuje swoich związków z najróżniejszych przyczyn. W przypadku śmierci jednej z takich osób, państwo również domaga się podatku od spadków”. Zdaniem Mentzena „jest to wysoce niesprawiedliwe,”, gdyż „w tym momencie państwo oczywiście nie rozpoznaje różnego rodzaju takich związków, które nie są małżeństwami, natomiast nie ma żadnego powodu, żeby podatkowo dyskryminować osobę, która nie założyła w ciągu swojego życia rodziny, albo założyła taką rodzinę, ale ją utraciła”.

 

Po chwili na stronie Sejmu pojawił się projekt wraz z uzasadnieniem, w którym nie próbowano już silić się na eufemizmy i napisano wprost, że, zdaniem jego autorów, obecny system „stanowi jawną dyskryminację, np. wobec osób homoseksualnych. Dziedziczenie w związku homoseksualnym kwalifikuje bowiem do tzw. III grupy «innych nabywców», co skutkuje koniecznością zapłacenia najwyższych stawek podatkowych. Ponadto wyklucza taką osobę z całkowitego zwolnienia podatkowego dla osób najbliższych, mimo że niewątpliwie należy ona do grona najbliższych zmarłego. Przykładowo, małżonek heteroseksualny, który otrzyma spadek o wartości 10 milionów zł, będzie mógł skorzystać z całkowitego zwolnienia od podatku. Z kolei osoba homoseksualna, która otrzyma od swojego partnera spadek o tej samej wartości, będzie musiała zapłacić blisko 2 miliony podatku”. To właśnie ów skandaliczny fragment uzasadnienia stał się bezpośrednią przyczyną, dla której już w ciągu kilku godzin po ogłoszeniu projektu portal NCzas.info ogłosił, że posłowie Konfederacji Korony Polskiej „nie wiedzieli o takich zapisach i myśleli, że chodzi o obniżenie podatków”, a „po zapoznaniu się ze szczegółami projektu, wycofali swoje podpisy poparcia”. Potwierdził to również lider partii Grzegorz Braun, ogłaszając, że „posłowie Korony nie akceptują wprowadzania do obiegu prawnego sformułowań relatywizujących sens słownikowy i status prawny małżeństwa i rodziny”. Podkreślił też, że „bywa, że sądy w uzasadnieniach wyroków sięgają do uzasadnień i komentarzy do ustaw”, dlatego projekt w przedstawionym brzmieniu należy wycofać „z samej tylko ostrożności procesowej”.

 

Intuicję posła należy ocenić jako zdecydowanie trafną. Już w fundamentalnym dla ruchu „LGBT+” tekście z 1987 r. pt. „Jak przeorać heteroseksualną Amerykę?”, tęczowi aktywiści minionego pokolenia, Marshall Kirk oraz Erastes Pill apelowali do swoich współtowarzyszy: „doprowadźmy do tego, aby dali nam palec; przyjdzie czas, a weźmiemy całą rękę! […] Szczególnie ważne dla ruchu gejowskiego jest podpięcie swojej sprawy do akceptowanych standardów prawa i sprawiedliwości, ponieważ jego heteroseksualni zwolennicy muszą mieć na podorędziu przekonującą odpowiedź na moralne argumenty jego wrogów”. Niestety, przedstawianie – przez posłów partii nominalnie przecież konserwatywnej – projektu ustawy, który werbalnie normalizuje homoseksualne konkubinaty, stanowi idealny przykład działania opisanego przed czterdziestoma laty przez aktywistów ruchu „LGBT+”. To niefortunna próba igrania z ogniem ideologii – „dawanie palca”, po którym lobbyści tego ruchu nieuchronnie „wezmą całą rękę”, żądając instytucjonalizacji związków jednopłciowych, a następnie podniesienia ich do rangi małżeństwa. Podkreślić należy jednak, że nieprzyjazny małżeństwu i rodzinie charakter tego projektu bynajmniej nie ogranicza się do fragmentu uzasadnienia. Sposób argumentacji jest w gruncie rzeczy wtórny, gdyż negatywnie należy ocenić cały projekt jako sprowadzający się de facto do pozbawienia polskich rodzin przywilejów podatkowych, które posiadają już od 2007 roku. Nawet w przypadku ewentualnego zgłoszenia go ponownie, po usunięciu z uzasadnienia wzmianek nawiązujących do postulatów ruchu „LGBT+”, powinien on spotkać się ze zdecydowanym sprzeciwem osób o poglądach konserwatywnych.

 

Podatek spadkowy już od 17 lat nie jest „podatkiem od wdów i sierot”

 

Podatek od spadków i darowizn regulowany jest w Polsce obecnie przez przepisy ustawy z dnia 28 lipca 1983 r. Ustawa ta, w ciągu ponad 40 lat jej obowiązywania, była jednak już wielokrotnie nowelizowana. Na potrzeby niniejszego komentarza, najważniejszą wydaje się być nowelizacja z dnia 16 listopada 2006 r., która stanowiła efekt dwóch inicjatyw ustawodawczych – grupy posłów Platformy Obywatelskiej (druk nr 512) oraz projektu rządu Kazimierza Marcinkiewicza (druk nr 736). W uzasadnieniu projektu poselskiego wyraźnie wskazano, że nowelizacja „ma zapewnić możliwość przekazywania – nieuszczuplonego o kwotę podatku na rzecz państwa – majątku, będącego niejednokrotnie dorobkiem całego życia, między członkami najbliższej rodziny, co niewątpliwie przyczyni się do poprawy sytuacji majątkowej wielu rodzin”. Projekt rządowy uzasadniano natomiast koniecznością „szczególnej ochrony sytuacji majątkowej rodziny”, wskazując, że „szczególne powiązania osobiste i rodzinne między krewnymi w linii prostej oraz małżonkami uzasadniają całkowite zwolnienie od podatku nabycie rzeczy lub praw majątkowych przez małżonka, zstępnych, wstępnych, pasierba, ojczyma i macochę”. W konsekwencji, do ustawy dodano nowy artykuł 4a, wprowadzający tak zwaną „zerową grupę podatkową”, do której należą członkowie najbliższej rodziny (po nowelizacji z dnia 17 września 2020 r. dotyczy to także rodziców i dzieci z rodzin zastępczych). Od 1 stycznia 2007 r. są oni, bez żadnych limitów kwotowych, całkowicie zwolnieni od podatku od spadków i darowizn, o ile zgłoszą nabycie spadku lub darowizny w wyznaczonym terminie właściwemu naczelnikowi urzędu skarbowego.

 

Pierwotnie termin ten wynosił zaledwie jeden miesiąc – nowelizacją z dnia 10 października 2008 r. wydłużono go jednak do 6 miesięcy, mimo że projektodawcy tej nowelizacji – Komisja „Przyjazne Państwo” Janusza Palikota – wnosili pierwotnie o całkowite zniesienie warunku uzależniającego zwolnienie od jakichkolwiek zgłoszeń do urzędu (druk nr 609). Podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów Ludwik Kotecki sprzeciwił się jednak znoszeniu tego obowiązku, podnosząc, że „formalności związane z obowiązkiem zgłoszenia majątku organowi podatkowemu są dużo mniej uciążliwe niż konsekwencje wynikające z braku możliwości udokumentowania tego nabycia w trakcie postępowania podatkowego. Obecnie podatnik jest obowiązany do zgłoszenia relatywnie prostego zgłoszenia, w którym wskazuje, jakie rzeczy lub prawa majątkowe nabył w drodze spadku oraz określa ich wartość według własnej oceny”, a w przypadku zniesienia obowiązku zgłaszania nabycia „może się okazać, że będzie potrzeba za każdym razem, kiedy pojawi się wątpliwość, wzywać podatnika i przeprowadzać postępowanie”.

 

W ciągu ostatnich 17 lat dokonał się jednak znaczący postęp technologiczny, a z drugiej strony udział podatku od spadków i darowizn w dochodach budżetu państwa znacznie zmalał, co razem czyni tę argumentację niezbyt aktualną. Stąd też – co ujawnił w styczniu 2022 r. portal Money.pl – w Ministerstwie Sprawiedliwości opracowano ponoć projekt zniesienia obowiązku zgłoszeniowego, który miał jednak spotkać się ze sprzeciwem innych resortów i nie był procedowany aż do końca ubiegłej kadencji Sejmu. Tak czy inaczej, co najmniej od 2007 r. podatek spadkowy nie jest już istotowo „podatkiem od wdów i sierot” i przytaczanie tego sloganu dzisiaj, po niemal dwóch dekadach, nie ma już wiele wspólnego z prawdą. Gdyby intencją posłów Konfederacji było faktycznie poprawienie losu wyłącznie „wdów i sierot”, powinni oni poprzestać na samym zniesieniu obowiązku zgłoszeniowego, czyli powrócić po prostu do projektu komisji „Przyjazne Państwo” z 2008 r., podkreślając, że w dużej mierze ustały już przyczyny stojące za ówczesnym sprzeciwem resortu finansów wobec tej propozycji.

 

Zamiast skrajności libertarianizmu i socjalizmu – podatek spadkowy jako instrument polityki prorodzinnej

 

W dyskusji na Twitterze po ogłoszeniu projektu Mentzena ujawniły się dwa skrajne stanowiska. Z jednej strony jednogłośnie poparli go liberałowie, tacy jak Mikołaj Pisarski, członek Rady Nadzorczej Instytutu Misesa, który który stwierdził, że projekt „likwiduje bezsensowne, okrutne i niedochodowe podatki”. Z drugiej strony swoją opinię wyraziły także osoby o poglądach egalitarystycznych, które są zdania, że podatek spadkowy dla członków najbliższej rodziny powinien zostać przywrócony powyżej jakiegoś arbitralnie określonego limitu – stwierdzili tak między innymi Michał Barcikowski czy Stanisław Żerko, który jest zdania, że „podatek powinien być od mienia np. powyżej 1 mln zł”. W dyskusji przypomniano, że podczas posiedzenia Komisji Finansów Publicznych 17 października 2006 r. wprowadzenie limitu o takiej właśnie wysokości postulował Marek Wikiński reprezentujący Sojusz Lewicy Demokratycznej, argumentując to chęcią „wprowadzenia choć w minimalnym zakresie zasady solidaryzmu społecznego”, ponieważ „99% społeczeństwa z powodzeniem przekaże swój majątek swoim spadkobiercom bez podatku, ponieważ zachowujemy prawo do przekazania, jako wyłączone z generalnej zasady, mieszkania, domu, gospodarstwa rolnego, zakładu rzemieślniczego. A jedynacy bardzo majętnych rodziców, multimiliarderów polskich, którzy czasami nie zhańbili się w swoim życiu jedną godziną pracy, mogą symboliczny podatek w wysokości 3% na pozostałą część społeczeństwa w ramach tej propozycji podatkowej przekazać”.

 

Perspektywa konserwatywna oraz prorodzinna powinna być jednak zupełnie inna, wymykając się przywołanym wyżej ekonomocentrycznym skrajnościom. Podatek spadkowy – niezależnie od intencji towarzyszących historycznym twórcom tej instytucji oraz innych funkcji, jakie pełni on lub pełnił w przeszłości, na czele z funkcją czysto fiskalną – w obecnym kształcie, uwzględniającym od 2007 r. całkowite zwolnienie od niego członków najbliższej rodziny, stał się istotnym, chociaż oczywiście nie najważniejszym, instrumentem polskiej polityki prorodzinnej. Zagwarantowanie obywatelom możliwości całkowitego uniknięcia konieczności opłacenia podatku spadkowego stanowi dzisiaj nie tylko przykład uwzględniania przez państwo dobra rodziny w swojej polityce społecznej i gospodarczej (art. 71 ust. 1 Konstytucji RP), ale także jedną z licznych systemowych zachęt do formalizowania wspólnego pożycia w postaci związku małżeńskiego – swoistych „premii” za wybieranie małżeństwa zamiast konkubinatu (art. 18 Konstytucji RP). Wychodząc z tego samego założenia, Instytut Ordo Iuris udzielił niedawno poparcia postulatowi wprowadzenia do polskiego porządku prawnego instytucji renty wdowiej – pomimo, że inicjatywa ta wyszła z szeregów Lewicy – środowiska formułującego pomysły co do zasady sprzeczne z tradycyjnymi postulatami konserwatywnymi. Te same motywy towarzyszyły Instytutowi Ordo Iuris, gdy doceniał Polskie Stronnictwo Ludowe za forsowanie w trakcie kampanii wyborczej rodzinnego ilorazu podatkowego. Obie te instytucje zasługują na aprobatę, ponieważ wyraźnie premiują obywateli nie tylko za posiadanie dzieci, ale także za pozostawanie w związku małżeńskim.

 

Podobnie, jak renta wdowia czy postulowany przez Ordo Iuris rodzinny iloraz podatkowy, także podatek spadkowy dla osób spoza rodziny jawi się obecnie jako element roztropnej polityki prorodzinnej, zgodnej ze stanowiskiem Trybunału Konstytucyjnego, który wyrokiem z 18 maja 2005 r. (sygn. akt K 16/04) potwierdził, że „art. 18 jest wyrazem tej samej aksjologii, która inspirowała treść art. 71 Konstytucji” i „nakazuje podejmowanie przez państwo takich działań, które umacniają więzi między osobami tworzącymi rodzinę, a zwłaszcza więzi istniejące między rodzicami i dziećmi oraz między małżonkami”. Stanowisko to opiera się na założeniu, że państwo ma konstytucyjny obowiązek wspierania instytucji małżeństwa i rodziny, jednak obowiązek ten jest względny – nawet jeżeli dawniej podatek spadkowy nie należał bezpośrednio do prorodzinnego „arsenału” (a zwolnienie dla rodzin częściowo dubluje instytucję zachowku z art. 991 Kodeksu cywilnego), to w obecnej sytuacji, gdzie instytucje te są atakowane z niespotykaną dotąd intensywnością, obniżanie poziomu ich uprzywilejowania jest de facto odbieraniem istniejącego wsparcia. Z tej przyczyny, z perspektywy konserwatywnej i prorodzinnej postulat całkowitego zniesienia podatku spadkowego posiada fundamentalną wadę – usuwa z systemu jedną z istotnych zachęt do zawierania związku małżeńskiego, faworyzując w zamian jedynie konkubinaty i przekazywanie majątku poza rodzinę. Jak dotąd, ustawodawca słusznie wychodzi z założenia, że spadkodawca posiadający najbliższą rodzinę najprawdopodobniej gospodaruje swoim majątkiem wspólnie z członkami tej rodziny. Obciążanie tego majątku podatkiem po śmierci spadkodawcy faktycznie stanowiłoby zatem dla tych osób istotną stratę czegoś „własnego”, czym przez dekady współgospodarowali, a nierzadko nawet konieczność zbycia tego majątku, zwłaszcza nieruchomości, której wartość wzrosła przez lata, braku możliwości opłacenia ogromnego niekiedy podatku z własnych zasobów. Tymczasem dla osób spoza najbliższej rodziny majątek spadkodawcy zawsze stanowi w całości wartość dodaną, niezależnie od tego, czy otrzymają ten majątek w 100%, czy jedynie np. w 80% (powyżej pewnego progu). W dobie kryzysu rodziny, którego przejawem jest także największy kryzys demograficzny od czasów II wojny światowej, państwo nie ma interesu w tym, by uprzywilejowywać inne formy wspólnego pożycia niż rodzina i małżeństwo. Jeżeli, pomimo braku takiego uprzywilejowania, obywatele decydują się jednak na wspólne zamieszkiwanie przez lata i dekady w alternatywnej formie pożycia, to w swoim dobrze pojętym interesie powinni zadbać zawczasu, jeszcze za życia wszystkich uczestników takiego nietypowego układu, o takie uregulowanie statusu prawnego współgospodarowanego przez siebie mienia (np. poprzez umowę dożywocia w przypadku nieruchomości), by po śmierci któregoś z nich pełniło ono dalej funkcje zgodne ze wspólnymi intencjami uczestników.

 

Drobna modyfikacja nie zmienia istoty sprawy

 

W piątek 4 października, gdy opadł kurz po klęsce, jaką okazało się przedwczesne przedstawienie projektu poselskiego, poseł Nowej Nadziei Bronisław Foltyn Bronisław Foltyn zapowiedział między wierszami, że projekt zostanie złożony ponownie, a jedynie wzmianki o „osobach homoseksualnych” zostaną usunięte z tekstu uzasadnienia – stwierdzając, że zostanie to dokonane tylko ze względu na „dobre relacje w klubie”, gdyż „koledzy z KKP proszą o usunięcie tego przykładu”. Jak wskazano w niniejszym tekście, z perspektywy konserwatywnej i prorodzinnej, treść uzasadnienia jest problemem zupełnie wtórnym wobec prawdziwego sedna sprawy. W obecnej postaci, instytucja podatku spadkowego dla osób spoza rodziny, podobnie jak instytucja renty wdowiej, stanowi zgodną z art. 18 i art. 71 ust. 1 Konstytucji RP formę ochrony rodziny oraz „nagrody” dla tych spośród obywateli, którzy zdecydowali się na pozostanie w związku małżeńskim aż do śmierci drugiego z małżonków zamiast życia w konkubinacie. Dlatego względy prorodzinne muszą tutaj przeważyć nad czysto ekonomicznymi – podatek spadkowy dla osób spoza rodziny powinien zostać utrzymany, chyba że w tej samej ustawie zostałby on zastąpiony alternatywną, porównywalną formą ekonomicznego uprzywilejowania małżeństw i rodzin. W związku z tym, w razie ewentualnego zgłoszenia projektu ponownie, posłowie Konfederacji ani żadnej innej formacji odwołującej się do idei konserwatywnych i prorodzinnych, nie powinni udzielać swojego poparcia takiemu rozwiązaniu nawet w przypadku kosmetycznej zmiany treści uzasadnienia.

 

Adw. Nikodem Bernaciak – starszy analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

02.10.2024

Jerzy Kwaśniewski: Bodnar i UE żądają cenzury

Rząd Donalda Tuska chce lada dzień wprowadzić do Sejmu projekt ustawy zakazującej „mowy nienawiści”. Oznacza to także zakaz krytyki ideologii gender, czy politycznych postulatów aktywistów LGBT włącznie z homozwiązkami i adopcją homoseksualną. Przepisy napisane w ministerstwie Adama Bodnara to tylko pierwszy krok na drodze ku nowoczesnej i powszechnej cenzurze. W maju zakończyły się prace powołanego w UE „Europejskiego Panelu Obywatelskiego”. Zaproponowano tam, aby Unia wdrożyła mechanizmy sztucznej inteligencji, które będą identyfikować „nienawistne treści” jeszcze przed ich publikacją, czyli w chwili wprowadzania ich na klawiaturze komputera.

 

Ideologiczna cenzura pod pretekstem walki z „mową nienawiści”

Kary za „mowę nienawiści” mogą czekać także wszystkich, którzy będą odrzucać stosowania imion i zaimków niezgodnych z prawdziwą płcią. Nie jest wykluczone, że tragedia powodzi zostanie wykorzystana, aby projekt przyjąć bez prawdziwej debaty, gdy uwaga mediów i całego społeczeństwa skierowana jest ku ofiarom kataklizmu.

Dzięki mobilizacji społeczeństwa, wolność słowa ochroniono ostatnio w Irlandii, gdzie rząd forsował przepisy przewidujące karę więzienia za… nieumyślne posiadanie treści nienawistnych.

W czasie powodzi rząd Tuska pokazał już, że nie zawaha się przed ściganiem obywateli za krytykowanie władzy. Zatrzymano 22-latka, który w mediach społecznościowych skarżył się na to, że po zalanych miejscowościach „chodzą uzbrojeni szabrownicy, ludzie boją się wyjść z psami na dwór, brakuje policji, wojska, ciężkiego sprzętu, przede wszystkim pomocy od państwa”. Chłopak został aresztowany pod absurdalnym zarzutem… „utrudniania akcji ratowniczej”.

UE chce monitorować internet w czasie rzeczywistym

Przepisy napisane w ministerstwie Adama Bodnara to tylko pierwszy krok na drodze ku nowoczesnej i powszechnej cenzurze. W maju zakończyły się prace powołanego w UE „Europejskiego Panelu Obywatelskiego”, w ramach którego losowo wybrani obywatele 27 państw, pod czujnym okiem urzędników, przygotowali 21 rekomendacji dla „tropienia nienawiści w społeczeństwie”.

Zaproponowano tam, aby UE wdrożyła mechanizmy sztucznej inteligencji, które będą identyfikować „nienawistne treści” jeszcze przed ich publikacją, czyli w chwili wprowadzania ich na klawiaturze komputera. Automatyczne mechanizmy zablokują publikację nieprawomyślnego wpisu, a jeżeli i tak uda się opublikować zakazaną treść, automatycznie powiadomią o tym Europejską Prokuraturę, bo „mowa nienawiści” ma być przestępstwem ściganym ponad państwami narodowymi. Rekomendacje zakładają także poddanie wszystkich dzieci unijnym kursom „unikania nienawiści” przed ukończeniem 8. roku życia.

Adam Bodnar wdraża cenzorskie rekomendacje UE

Rekomendacje „Europejskiego Panelu Obywatelskiego” nie są teoretycznie wiążące. Jednak w praktyce są już wdrażane. 27 czerwca polski rząd wyraził zgodę na „Strategiczną Agendę 2024-2029” Komisji Europejskiej, która przewiduje między innymi walkę z „dezinformacją” i „mową nienawiści”. W tym samym czasie Adam Bodnar stworzył specjalny rządowy „Zespół do spraw przeciwdziałania mowie nienawiści”, wśród jego członków znalazł się prof. Michał Bilewicz, który za antysemickie (a zatem nienawistne) uważa nawet… satyryczne rysunki Cezarego Krysztopy.

Rekomendacje wdraża nie tylko Adam Bodnar. Powołał się na nie lewicowy premier Hiszpanii Pedro Sanchez, zapowiadając ustawową walkę z fake newsami. Co charakterystyczne, nowe prawo miałoby dotyczyć tylko prywatnych, niezależnych mediów, bo rządowe najwyraźniej z definicji mówią prawdę…

Jak walka z „mową nienawiści” wygląda na Zachodzie?

Drakońskie kary za „wzniecanie nienawiści” grożą już w Szkocji, gdzie nowa ustawa uznaje za zbrodnię stosownie niechcianych zaimków i imion wobec osób deklarujących jedną z setek „płci”. Chociaż przeciwko ustawie protestowali pisarka J. K. Rowling, komik R. Atkinson, a nawet Elon Musk, to od kwietnia każdy winny „nienawiści” może trafić do więzienia nawet na 7 lat.

Karom za używanie niezdefiniowanej „mowy nienawiści” towarzyszą nieustannie inicjatywy walki z „dezinformacją” i „fake newsami”, w rzeczywistości oznaczające kontrolę prasy, mediów elektronicznych i naszej wolności słowa. Co ciekawe, w szerokiej definicji zakazanych „fake newsów” sytuowana jest także tzw. „malinformacja”, czyli informacja prawdziwa(!), ale przez powołanych przez władzę „weryfikatorów” uznana za… szkodliwą.

W tym kontekście warto przypomnieć, że Komisarz Unii Europejskiej do spraw Wspólnego Rynku Thierry Breton opublikował oficjalny list, w którym groził Elonowi Muskowi, właścicielowi portalu X (Twitter), negatywnymi konsekwencjami za opublikowanie wywiadu z Donaldem Trumpem.

Jakiej nowelizacji Kodeksu karnego chce minister Bodnar?

Rząd w Warszawie na razie chce kar do 3 lat pozbawienia wolności za „nawoływania do nienawiści” ze względu na „orientację seksualną lub tożsamość płciową” oraz za „znieważanie grup ludności albo poszczególnych osób z powodu ich (…) orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej”. Nie miejmy złudzeń. Przyjęcie nawet tak drastycznej nowelizacji Kodeksu Karnego nie zaspokoi radykałów. To będzie tylko krok na drodze do ideologicznej cenzury, zgodnie z wytycznymi UE.

Pierwszymi ofiarami cenzury padną chrześcijanie, dziennikarze, naukowcy, duchowni i działacze społeczni. W końcu ofiarami represji padną zwykli ludzie, którzy będą wtrącani do więzień za dawnie wyrazu swoim przekonaniom religijnym lub społecznym. Jeżeli kary mogą być przewidziane nawet za nieumyślne posiadanie nienawistnych treści albo za usiłowanie wpisania zakazanych słów we wpisie na Facebooku, to tym bardziej wysyłanie naszego newslettera stanie się działalnością wywrotową.

Ordo Iuris przeciwko cenzurze

Rolą Ordo Iuris w tej sytuacji pokrzyżowanie rządowych planów niepostrzeżonego wdrożenia cenzorskiej ustawy. W tym celu podejmujemy szereg konkretnych działań analitycznych i mobilizujących opinię publiczną, dziennikarzy i liderów opinii.

Wydaliśmy już niezwykle ważną książkę „MOWA NIENAWIŚCI – koń trojański rewolucji kulturowej”. Jej autor mec. Rafał Dorosiński, członek Zarządu Instytutu Ordo Iuris w przystępny sposób tłumaczy, w jaki sposób genderowi ideolodzy wykorzystują walkę z „mową nienawiści” do eliminacji z debaty publicznej wszystkich wypowiedzi krytycznych wobec genderowej i aborcyjnej agendy radykałów.

W obronie wolności słowa i wolności prasy zawiązaliśmy sojusz z Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Kilkanaście dni temu wspólnie zorganizowaliśmy debatę na temat zagrożeń związanych z „mową nienawiści”, której punktem wyjścia była książka mec. Dorosińskiego. Wspólnie z dziennikarzami przygotowujemy też raport, w którym omówimy przykłady naruszania wolności mediów, do których dochodziło w Polsce w ostatnim czasie.

Cały czas monitorujemy prace rządu, parlamentu i organów UE. Poddaliśmy krytycznej analizie propozycje legislacyjne ministra Bodnara. Ich efektem jest przesłane posłom stanowisko, w którym wskazaliśmy między innymi, że projekt zmian w Kodeksie karnym budzi poważne wątpliwości pod kątem zgodności z art. 54 Konstytucji, który „każdemu zapewnia wolność wyrażania swoich poglądów”.

Gdy tylko projekt trafi pod obrady Sejmu, musimy przeprowadzić sprawną mobilizację obrońców wolności słowa i zablokować jego przyjęcie.

 

Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris

 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

02.10.2024

Projekt rezolucji Rady Europy - dekryminalizacja prostytucji i zapewnienie dostępu do „bezpiecznej aborcji”. Jutro głosowanie

· Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy opublikowało projekt rezolucji dotyczącej różnych aspektów zjawiska prostytucji.

· W dokumencie prostytucja jest normalizowana oraz przedstawiana jako „świadczenie usług seksualnych”.

· Wskazuje się tam również, wbrew faktom i badaniom naukowym, na potrzebę rozróżnienia „dobrowolnej prostytucji” od przymusowej prostytucji, występującej jako forma handlu ludźmi.

· Projekt zaleca państwom członkowskim Rady Europy dekryminalizację prostytucji oraz zapewnienie osobom „świadczącym usługi seksualne” prawa do aborcji na żądanie, jako zwykłej usługi z zakresu opieki zdrowotnej.

· Dokument stoi w jawnej sprzeczności z różnymi aktami prawa międzynarodowego, które mają na celu ochronę godności kobiet oraz zwalczanie prostytucji i wykorzystywania seksualnego.

· Projekt rezolucji będzie poddany pod głosowanie w czwartek 3 października.

 

W ostatnich dniach Komisja równości i niedyskryminacji (Committee on Equality and Non-Discrimination) działająca w ramach Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (Parliamentary Assembly of the Council of Europe) opublikowała projekt rezolucji poświęcony różnym aspektom „pracy seksualnej”. Autorem dokumentu jest Fourat Ben Chikha, belgijski polityk tunezyjskiego pochodzenia, senator z ramienia flamandzkiej Partii Zielonych (Groen), oraz członek Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, określający się jako „dumny queerowy muzułmanin”. W rezolucji zawarto szereg uwag oraz zaleceń związanych z sytuacją i prawami „osób świadczących usługi seksualne”.

„Praca seksualna” nie powinna być utożsamiana z handlem ludźmi – kontrowersyjny projekt stanowiska Rady Europy

Projekt rezolucji rozpoczyna się od stwierdzenia, że „osoby świadczące usługi seksualne” (sex workers) są częścią społeczeństwa i mają prawo do bezpieczeństwa, poszanowania godności i ochrony przed dyskryminacją. Zaznacza się tam również, iż spotykają się one ze stygmatyzacją i marginalizacją, są szczególnie narażone na przemoc i wykorzystywanie oraz doświadczają wysokiego poziomu dyskryminacji w dostępie do edukacji, zatrudnienia, zdrowia, mieszkań, wymiaru sprawiedliwości i ochrony przed przemocą. Autorzy wyrażają przekonanie, że źródłem tej dyskryminacji jest wiele różnych czynników, w tym m.in. „orientacja seksualna”, „tożsamość płciowa” (gender identity) oraz „ekspresja płciowa” (gender expression).

W dalszej części dokumentu stwierdzono, że chociaż handel ludźmi w celu wykorzystywania seksualnego, w tym przymusowa prostytucja, jest jednym z głównych rodzajów tego procederu (szczególnie w odniesieniu do kobiet i dziewcząt), to „praca seksualna” nie powinna być utożsamiana z tym handlem ludźmi. W tym kontekście autorzy odwołują m.in. do rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego 1983 (2014) „Prostytucja, handel ludźmi i współczesne niewolnictwo w Europie”, podkreślając, że  „we wszystkich przypadkach władze powinny powstrzymać się od traktowania przepisów dotyczących prostytucji jako substytutu kompleksowych działań mających na celu zwalczanie handlu ludźmi, opartych na solidnych ramach prawnych i politycznych i skutecznie wdrażanych”. Dalej twórcy dokumentu odwołują się do wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie M.A. i inni przeciwko Francji (2024), zgodnie z którym na władzach krajowych spoczywa „obowiązek stałego przeglądu swoich przepisów dotyczących usług seksualnych, zwłaszcza gdy opierają się one na zakazie kupowania czynności seksualnych, tak aby móc je zmieniać i dostosowywać do ewolucji standardów międzynarodowych”.

Dekryminalizację prostytucji?

Następnie autorzy przytaczają opinię „licznych organizacji międzynarodowych i ekspertów”, którzy zalecają „pełną dekryminalizację pracy seksualnej jako najlepszy sposób ochrony zdrowia i praw człowieka osób świadczących usługi seksualne”. W tym kontekście przywołuje się oficjalne dokumenty i oświadczenia wydawane przez Komisarza Praw Człowieka Rady Europy, Światową Organizację Zdrowia, Grupę Roboczą ONZ ds. dyskryminacji kobiet i dziewcząt czy Amnesty International. „Stanowiska i argumenty tak szerokiego grona podmiotów powinny być uważnie brane pod uwagę przez ustawodawców i decydentów politycznych przy regulowaniu pracy seksualnej” - możemy przeczytać w projekcie rezolucji.

Twórcy dokumentu odnotowują reformę prawa w Belgii, gdzie m.in. wykreślono prostytucję z tamtejszego kodeksu karnego oraz wprowadzono zabezpieczenie socjalne dla osób zajmujących się prostytucją (od niedawna mogą one „pracować” w oparciu o umowę o pracę).  „Zgromadzenie uważa, że reforma ta stanowi przykład, który mogłyby naśladować inne państwa członkowskie” (…) - podkreślają autorzy projektu rezolucji, zwracając uwagę, iż takie działania mogą pomóc w wyeliminowaniu prawnych szarych stref, w obrębie których może rozwijać się działalność przestępcza związana z prostytucją.

Propozycje rekomendacji Zgromadzenia odnośnie prostytucji

W dalszej części projektu rezolucji zaleca się podjęcie państwom członkowskim Rady Europy szereg różnych działań w materii dotyczącej prostytucji, w tym m.in. wzmocnienia współpracy z organizacjami społeczeństwa obywatelskiego reprezentującymi „osoby świadczące usługi seksualne” oraz organizacjami zapewniającymi wsparcie osobom „świadczącym usługi seksualne” i ofiarom handlu ludźmi. Ponadto, w ocenie autorów wskazane organizacje powinny brać udział w konsultacjach oraz w „opracowywaniu, wdrażaniu, monitorowaniu i ewaluacji polityk mających wpływ na pracę seksualną, a także polityk przeciwdziałających handlowi ludźmi”. W dodatku, postuluje się tam także konieczność zapewnienia osobom „świadczącym usługi seksualne” dostępu do pełnego zakresu usług opieki zdrowotnej w zakresie „zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego”, w tym m.in. „opieki w zakresie bezpiecznej aborcji”. Następnie projekt rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego zaleca państwom członkowskim Rady Europy prowadzenie kampanii, mających na celu  „przeciwdziałanie stygmatyzacji i uprzedzeniom wobec osób świadczących usługi seksualne”. Wśród pozostałych rekomendacji warto odnotować postulat podjęcia odpowiednich działań w celu zwalczania „przymusowej pracy seksualnej” oraz propozycję włączenia przepisów dotyczących „świadczenia usług seksualnych” do ogólnego prawa pracy, a także zapewnienia dostępu do zabezpieczenia społecznego związanego m.in. z emeryturami, bezrobociem, ubezpieczeniem zdrowotnym i świadczeniami rodzinnymi. Wskazuje się również na konieczność zapewnienia osobom zajmującym się prostytucją możliwości zrzeszania się i tworzenia związków zawodowych lub przystępowania do nich.

Prostytucja uderza w godność kobiet

Dokonując analizy projektu rezolucji, warto zwrócić uwagę na kilka zasadniczych kwestii. Po pierwsze, dokument oparto na założeniu, zgodnie z którym należy zdecydowanie rozróżnić „świadczenie usług seksualnych”, rozumianych jako „dobrowolna prostytucja” od prostytucji przymusowej czego przykładem jest chociażby podkreślenie, że „praca seksualna nie powinna być łączona z handlem ludźmi”. Tymczasem w rzeczywistości jest całkowicie na odwrót, jako że liczne badania oraz publikacje naukowe wyraźnie wskazują, iż wykorzystywanie oraz wyzysk seksualny są jedną z podstawowych form współczesnego niewolnictwa, jakim bez wątpienia jest handel ludźmi. Odnosi się to również coraz częściej do osób nieletnich, zmuszanych do brania udziału w tym haniebnym procederze. „Nadal najczęstszą formą handlu ludźmi - jeśli chodzi o Polskę - jest wykorzystywanie seksualne kobiet” - możemy przeczytać w oficjalnym oświadczeniu Policji z 2015 roku. „Wykryte ofiary handlu ludźmi do celów wykorzystywania seksualnego oraz ofiary handlu ludźmi do pracy przymusowej stanowiły około 82 proc. wszystkich ofiar handlu ludźmi” - napisano w publikacji z lipca tego roku.

Po drugie, projekt rezolucji stoi w sprzeczności z szeregiem różnych aktów prawa międzynarodowego, mających na celu zapobieganie oraz zwalczanie zjawiska prostytucji. Wśród nich wymienić można chociażby z Protokołem z Palermo z 2000 roku, który potępia prostytucję jako formę handlu ludźmi (art. 3) czy z Konwencją Rady Europy w sprawie działań przeciwko handlowi ludźmi z 2005 roku, gdzie w zakresie pojęcia „handel ludźmi” mieści się m.in. „wykorzystywanie prostytucji” oraz „inne formy wykorzystywania seksualnego” (art. 4).

ONZ i Parlament Europejski potępiają prostytucję

Warto  stanowisko Specjalnego Sprawozdawcy ONZ ds. przemocy wobec kobiet, który w oficjalnym raporcie wezwał do globalnego uznania i zwalczania prostytucji jako systemowej przemocy, zalecając jednocześnie ściganie osób korzystających z tego procederu oraz sutenerów. Ważnym jest także oficjalne stanowisko Parlamentu Europejskiego, który w rezolucji przyjętej w 2014 roku stanowczo potępił prostytucję, określając ją jako akt, który ze swej natury stanowi formę przemocy oraz pogwałcenie ludzkiej godności. Co szczególnie istotne, w rezolucji zawarto wezwanie do państw członkowskich, apelując o podjęcie działań zmierzających zarówno do penalizacji gospodarczego wykorzystania prostytucji, jak i do karania osób korzystających z tego typu „usług”.

Finalnie warto odnotować, iż twórcy dokumentu wprost apelują do państw członkowskich o zapewnienie osobom „świadczącym usługi seksualne” prawa do aborcji na żądanie. Uśmiercanie nienarodzonego dziecka zostaje tutaj przedstawione jako zwykły zabieg z zakresu opieki zdrowotnej, wynikający z praw człowieka.

Analizując tekst dokumentu warto zauważyć, iż jego główną tezą jest konieczność legalizacji prostytucji, przedstawianej jako „świadczenie usług seksualnych” a więc takiej samej pracy jak każda inna. Przykładem takiego podejścia może być propozycja zalecenia, zgodnie z którą osoby pracujące w sektorze „usług seksualnych” powinny mieć zapewnioną możliwość tworzenia oraz wstępowania do już istniejących związków zawodowych czy innych organizacji pracowniczych. Tymczasem prostytucja jest zjawiskiem wymagającym systemowego przeciwdziałania, jako że w jej ramach sprowadza się kobietę do roli towaru czy przedmiotu. Warto również pamiętać, że kobiety i dziewczęta uczestniczące w prostytucji są w praktyce nierzadko zmuszane do niej z powodu trudnej sytuacji materialnej oraz narażone na wyzysk, jak i nadużycia ze strony tych, którzy zarządzają całym procederem. Dlatego też organizacje międzynarodowe powinny podejmować wysiłki mające na celu zwalczanie tego zjawiska i zapewnienie niezbędnej pomocy osobom będącym jego ofiarami, a także zagwarantowanie pociągnięcia do odpowiedzialności ludzi wyzyskujących ich trudne położenie.

Projekt rezolucji będzie poddany pod głosowanie w czwartek 3 października.

 

Patryk Ignaszczak – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris

Czytaj Więcej

Rafał Dorosiński: Sejmowa komisja przyjęła ustawę Ordo Iuris!

Sejmowa Komisja Petycji jednogłośnie (!) poparła złożony przez Ordo Iuris projekt ustawy zakazującej tranzycyjnego okaleczania dzieci i młodzieży. Ustawa została skierowana do dalszych prac we właściwych komisjach sejmowych. Nasz sukces wzbudził prawdziwą wściekłość lewicowych mediów.

 

Olimpiada zdominowana przez ideologię

Zanim opiszę nasz najnowszy sejmowy sukces, wspomnę zakończone Igrzyska Olimpijskie w Paryżu – w tym roku pełne ideologicznych prowokacji. Już ceremonia otwarcia przesiąknięta była bluźnierczymi odniesieniami. W kolejnych dniach wielkie emocje wywołali zawodnicy z Tajwanu i Algierii, którzy całkowicie zdominowali olimpijskie zmagania w boksie kobiet pomimo tego, że na krótko przed rozpoczęciem Igrzysk… obaj zostali zdyskwalifikowani przez Międzynarodową Federację Boksu, która uznała, że nie są kobietami. Nie miało to znaczenia dla Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.

Trzeba uczciwie przyznać, że w tych przypadkach nie mieliśmy co prawda do czynienia – jak to bywało już w innych dyscyplinach sportowych – z zawodnikami, którzy ponosząc porażki w męskim boksie, z dnia na dzień stwierdzili, że identyfikują się jako kobiety. Wedle dostępnej wiedzy obaj bokserzy mają męskie geny (XY) i męski poziom testosteronu, cierpiąc jednocześnie na zaburzenia w rozwoju płci, które nie pozwoliły na pełne rozwinięcie się męskich cech. Wciąż jednak dysponują ogromną przewagą fizyczną nad kobietami. Cała sprawa słusznie wywołała dyskusję i zwróciła uwagę na destrukcyjne dla kobiecego sportu dopuszczanie mężczyzn do rywalizacji z paniami.

Widać w tej sprawie pewne tendencje zmian. Niedawno amerykański Sąd Najwyższy unieważnił forsowaną przez prezydenta USA Joe Bidena i Kamalę Harris ustawę, która miała zezwolić na starty mężczyzn w kobiecych zawodach sportowych. Pod koniec lipca jeden z najważniejszych sądów w Wielkiej Brytanii uznał, że przepisy wprowadzające zakaz tranzycji nieletnich są zgodne z prawem. W efekcie, nowy (lewicowy!) brytyjski rząd przedłużył właśnie na kolejne trzy miesiące zakaz sprzedawania „blokerów dojrzewania” osobom małoletnim w Anglii, Walii i Szkocji. Akurat w tej sprawie warto, by polskie władze wzięły przykład z Brytyjczyków czy Amerykanów.

Pierwszy krok w stronę zakazu tranzycji dzieci w Polsce wykonany!

Tragedię dzieci i rodziców poddawanych tranzycji rozumiemy doskonale. Do prawników Ordo Iuris regularnie zgłaszają się zrozpaczeni rodzice nastolatków, którzy chcąc „zmienić płeć” przyjmują szkodliwe hormony, niszcząc swój organizm. Wprowadzenie zakazu „tranzycji” w Polsce to sprawa pilna, a jakakolwiek zwłoka będzie oznaczać dramat tysięcy młodych ludzi, zmanipulowanych przez genderystów.

Dziś mogę z wielką satysfakcją ogłosić nasz sukces na drodze do wprowadzenia takiego zakazu w Polsce.

Pod koniec lipca Sejmowa Komisja Petycji jednogłośnie (!) poparła złożony przez Ordo Iuris projekt ustawy zakazującej tranzycyjnego okaleczania dzieci i młodzieży. Ustawa została skierowana do dalszych prac we właściwych komisjach sejmowych. Nasz sukces wzbudził prawdziwą wściekłość lewicowych mediów.

Podczas debaty nad projektem wiceprzewodnicząca Komisji Petycji – Urszula Augustyn z Koalicji Obywatelskiej – wprost przyznała, że projekt „jest dopracowany, argumentacja jest bardzo rozbudowana, świetnie przygotowana, tutaj chapeau bas, naprawdę tych argumentów jest bardzo, bardzo wiele”. Stosunkowo pozytywna dla projektu ustawy o zakazie tranzycji nieletnich była także opinia Biura Ekspertyz i Oceny Skutków Regulacji Kancelarii Sejmu. Choć nie wyraża ona pełnej akceptacji projektu, to jednak uznaje, że „problem przedstawiony w petycji jest istotny społecznie” i że „brakuje regulacji, które w sposób kompleksowy regulowałaby omawiane zjawisko”.

Nie pozwolimy wejść do szkół tranzycyjnemu szaleństwu!

Szerokich echem w mediach odbił się też nasz poradnik dla nauczycieli „Gdy Kasia twierdzi, że jest Tomkiem”, w którym wspieramy nauczycieli przymuszanych do stosowania wobec uczniów z zaburzeniami tożsamości płciowej wymyślonych przez nich imion i zaimków, nie odpowiadających ich płci. Podajemy konkretne argumenty, na jakie może się powołać nauczyciel oraz wskazujemy, za pomocą jakich środków prawnych może się bronić przed naciskami i karami ze strony dyrekcji szkoły. Poradnik jest skierowany nie tylko do nauczycieli, ale również rodziców i uczniów – w szczególności starszych dzieci w szkołach średnich, których prawa też są naruszane poprzez zmuszanie ich do używania fałszywych imion lub zaprzeczania oczywistej prawdzie o płci innych uczniów.

Wskazujemy w nim, że nauczyciel, który dla dobra dziecka odmawia zwracania się do niego za pomocą imienia i zaimków niezgodnych z jego płcią, może powołać się między innymi na przepisy ustawy – Prawo o aktach stanu cywilnego, zgodnie z którymi to z aktu urodzenia wynika, jaką płeć, imię i nazwisko ma dana osoba. Przypominamy, że wbrew bezpodstawnym zarzutom aktywistów LGBT, odmowy afirmacji zaburzeń płci ucznia nie można uznać ani za naruszenie prawa do prywatności, ani za przejaw dyskryminacji.

Zwracanie się do wszystkich uczniów zgodnie z danymi poświadczonymi urzędowo jest wyrazem ich równego traktowania oraz troski o ich zdrowie. Afirmacja zaburzeń tożsamości płciowej dziecka może bowiem nie tylko przyczynić się do utrwalenia problemów tego dziecka, ale także wpłynąć na negatywnie na rozwój psychofizyczny jego kolegów i koleżanek z klasy. Inni uczniowie mogą bowiem zacząć zadawać sobie pytania o to, czy jeśli Jaś nie jest chłopcem tylko dziewczynką, to czy, aby na pewno ja jestem chłopcem/dziewczynką?

Treści poradnika są też przedmiotem spotkań i szkoleń. W tym tygodniu eksperci Instytutu Ordo Iuris – mec. Marek Puzio wraz z dyrektorem Centrum Życia i Rodziny Marcinem Perłowskim i Agnieszką Marianowicz-Szczygieł – odbywali takie spotkanie w Gnieźnie, a kolejne spotkania są planowane.

Obnażamy kłamstwa genderystów

Z kolei w moim niedawnym, zamieszczonym na naszej stronie artykule „Genderowy domek z kart. 5 mitów na temat zmiany płci” pisałem o tym, że zaburzenia tożsamości płciowej mają w większości przypadków charakter przejściowy i bez tranzycji same ustępują. Podanie dziecku blokerów hormonów go nie leczy, ale zaburza jego rozwój. Natomiast tranzycja chirurgiczna trwale okalecza dzieci. Brak jest przekonujących danych świadczących o tym, że poddanie się tranzycji zmniejsza ryzyko samobójstwa. Co więcej, istnieją badania, stwierdzające znacznie wyższy odsetek samobójstw wśród osób po tranzycji niż u reszty społeczeństwa.  

Choć wielu Polaków nie zdaje sobie z tego sprawy, problem narzucania naszym dzieciom toksycznej ideologii jest już dawno obecny w Polsce. Proszę sobie wyobrazić, że niedawno otrzymaliśmy zgłoszenie z jednej ze szkół w województwie zachodniopomorskim, której władze – ze strachu przed utratą środków z UE - wpisały do szkolnego statutu, że obok uczniów i uczennic do szkoły uczęszczają także „osoby uczniowskie”. Podjęliśmy już interwencję w tej sprawie.

Jeśli skutecznie nie zatrzymamy radykalnych ideologów, aktywistów i polityków, to niedługo w Polsce nauczyciele mogą być wsadzani do więzień za to, że nazywają swoich uczniów zgodnie z ich płcią. Taki los spotkał już przecież irlandzkiego nauczyciela Enocha Burke’a. Spędził on w więzieniu łącznie ponad 400 dni za to, że nie chciał ulec genderowej nowomowie.

Polska jest w trakcie genderowej rewolucji. Tylko od nas zależy, na ile pozwolimy radykałom. Musimy twardo i zdecydowanie sprzeciwiać się krzywdzeniu dzieci – podawaniu im hormonów i okaleczaniu skalpelem. Czas powstrzymać strumień pieniędzy płynący do tranzycyjnego biznesu. Nasze publikacje, analizy, poradniki i projekt ustawy zmierzają wprost do tego celu.

 

Adw. Rafał Dorosiński – członek Zarządu Ordo Iuris

 

Czytaj Więcej