Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
Komentarze

Komentarze

Homozwiązki jak małżeństwa? Trybunał w Strasburgu zdecydował w sprawie Polski

Przed tym scenariuszem ostrzegaliśmy od dawna. Wiedzieliśmy, że sędziowie w Strasburgu przygotowują się do nakazania Polsce prawnego uznania homozwiązków. Dwa wyroki wobec innych państw były tego zapowiedzią. Nawet złożone przez Ordo Iuris analizy czy wyraźny sprzeciw polskiego sędziego w Trybunale nie mogły zastąpić stanowczego działania MSZ. Już w styczniu spotkałem się w tej sprawie osobiście z członkami polskiego rządu i wskazywałem niezbędne środki ochrony. Na próżno. Przełomowy wyrok wobec Polski zapadł w ubiegłym tygodniu. W cieniu zmiany władzy i bez nadmiernego rozgłosu, Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził, że Polska narusza Europejską Konwencję Praw Człowieka poprzez brak prawnego uznania związków jednopłciowych. Kolejny cios w konstytucyjną definicję małżeństwa zadał dwa dni później Parlament Europejski. Przegłosowano tam rozporządzenie, które ma zmusić Polskę do uznawania praw rodzicielskich wobec dziecka adoptowanego za granicą – w tym także wobec dziecka „zakupionego” w procedurze surogacji przez homoseksualistów. To wymusi zmiany w całym prawie rodzinnym, w szkołach, przedszkolach...

Chcą decydować o polskich sprawach

Zarówno prawne uznanie związków jednopłciowych, jak i homoadopcja czy surogacja są w Polsce przedmiotem burzliwej debaty publicznej. Teraz dowiadujemy się, że… nasze dyskusje i decyzje nie mają żadnego znaczenia, bo to międzynarodowy Trybunał i Unia powiedzą nam, jakie prawo ma w Polsce obowiązywać. Sędziowie Trybunału w Strasburgu w jednym z wyroków wprost stwierdzili, że sprzeciw większości społeczeństwa wobec instytucjonalizacji związków jednopłciowych nie jest istotny.

Trzeba powiedzieć jasno, że Europejska Konwencja Praw Człowieka nie nakazuje prawnego uznawania homozwiązków, zaś przywołana w niej Powszechna Deklaracja Praw Człowieka wprost mówi o małżeństwie pomiędzy mężczyzną a kobietą. Wyrok przeciwko Polsce jest sprzeczny z traktatem i stanowi oczywisty atak na naszą suwerenność. Tak samo prawo UE nie pozwala na wkraczanie Brukseli w obszar krajowego prawa rodzinnego i zasad adopcji.

Czy zatem jeszcze w tym roku doczekamy wielkiej, rządowej kampanii, pokazującej „szczęśliwe” dzieci oddawane z rodzinnych domów dziecka w adopcję polskim i zagranicznym homoseksualnym parom?

Wszystko będzie zależało od nas.

Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy

Od miesięcy nie tylko ostrzegaliśmy przed takim obrotem spraw, ale proponowaliśmy konkretne działania.

W styczniu osobiście spotkałem się z przedstawicielami polskiego MSZ, którzy otrzymali ode mnie przygotowany przez ekspertów Ordo Iuris wzór deklaracji interpretacyjnej, sprzeciwiającej się ideologicznej interpretacji praw człowieka oraz wnikliwą ekspertyzę prawną na ten temat. Przygotowaliśmy także odrębną analizę na temat granic kompetencji Trybunału w Strasburgu. 

Wskazywaliśmy, że polski rząd po każdym podobnym wyroku musi wydać deklarację interpretacyjną, w której Polska wyrazi swój sprzeciw wobec ideologicznej interpretacji praw człowieka. Niestety, rząd nie zareagował w porę…

Rząd Donalda Tuska oczywiście ani nie zaskarży niekorzystnego dla Polski wyroku, ani nie zaprotestuje przeciwko nadużyciom ze strony międzynarodowych sędziów. Wręcz przeciwnie. Lada dzień pojawi się zapewne projekt ustawy realizujący wyrok ETPC, z którego cieszyła się już w mediach społecznościowych znana z wulgarnych okrzyków aborcjonistka Katarzyna Kotula, powołana na… Ministrę (sic!) ds. Równości.

Epokowe zagrożenie dla polskiej suwerenności

W ten sposób ataki na rodzinę dołączają do innych ciosów wymierzonych w naszą narodową suwerenność. Przed nami największe wyzwanie, czyli walka z centralizacją Europy i budową unijnego superpaństwa ze stolicą w Brukseli.

Wobec piętrzących się zagrożeń, przed miesiącem zainaugurowaliśmy z Collegium Intermarium „Kolegium Suwerenności”. Teraz możemy już powiedzieć, że projekt ten skutecznie jednoczy wiele osób i organizacji przywiązanych do polskiej tożsamości i niepodległości. Podejmujemy współpracę ze środowiskami prawniczymi, akademickimi, z ludźmi kultury, ekspertami w zakresie bezpieczeństwa i obronności, energetyki – wszystkimi, których wiedza jest niezbędna do budowy realnego i skutecznego oporu wobec ataku na narodową suwerenność.

Z ogromną troską organizujemy sprzeciw wobec zmian traktatowych w UE. Tym bardziej, że polskim Ministrem Spraw Zagranicznych został właśnie Radosław Sikorski – do niedawna członek europarlamentarnej Grupy Spinellego. To właśnie „Manifest z Ventotene” Spinellego przywołano w rezolucji Parlamentu Europejskiego z poprawkami do traktatów. Spinelli wprost pisał o konieczności zaprowadzenia w Europe dyktatury, która pozwoli na likwidację państw narodowych i budowę nowego, lepszego świata bez narodów.

Obecnie trwają ostatnie prace nad raportem Ordo Iuris, który w serii artykułów szczegółowo i na przykładach opisuje, w jaki sposób proponowane zmiany traktatowe wpłyną na nasze życie. Na podstawie przyjętych poprawek Unia Europejska miałaby przejąć zarzadzanie nad przemysłem, obronnością, wojskiem, służbą zdrowia i polityką klimatyczną, a nawet programem szkolnym i dyplomacją wszystkich państw członkowskich. To wizja świata bez polskich ambasad, gdzie polski żołnierz będzie wysłany przez Brukselę do zabezpieczenia uchodźców w Grecji i we Włoszech – podczas gdy zburzony mur na granicy z Białorusią zostanie zastąpiony obozami dla uchodźców obsługiwanymi przez niemieckich urzędników i francuskich żołnierzy.

Pogłębiamy też współpracę ze środowiskami suwerennościowymi w innych krajach. Już teraz, pod wpływem rosnącej krytyki przesunięto o tydzień obrady na szczeblu ministerialnym, a Rada Europejska zajmie się projektem zmian traktatowych najprawdopodobniej dopiero na wiosnę.

Ideologiczny neokolonializm zablokowany

Lata doświadczenia pokazują, że dzięki profesjonalizmowi i międzynarodowej współpracy możemy skutecznie wpływać na globalne procesy. W tych trudnych dniach odnotowaliśmy bardzo szczególny sukces w sprawie umowy o partnerstwie Unii Europejskiej z państwami Afryki, Karaibów i Pacyfiku (OACPS). Już dwa lata temu alarmowaliśmy, że ten dokument jest w istocie szantażem finansowym. Umowa uzależniała finansowe wsparcie UE dla biedniejszych rządów od ich poparcia dla aborcji i ideologii gender na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Gdyby została podpisana przez wszystkich, unijni decydenci zdobyliby bezwzględną większość na forum ONZ.

O umowie nie mówił w Polsce praktycznie nikt. Negocjacje toczyły się za zamkniętymi drzwiami.

Polacy mogli się dowiedzieć o sprawie tylko od ekspertów Ordo Iuris. Nagłośniliśmy projekt i zbudowaliśmy międzynarodową koalicję sprzeciwu 18 organizacji pozarządowych z 12 państw świata. Przygotowaliśmy analizy i memoranda, które doręczyliśmy do rządów wszystkich krajów Europy, Afryki, Karaibów i Pacyfiku. Obnażaliśmy w nich zwodniczy charakter i ideologiczny kolonializm tej umowy.

Także dzięki temu Polska sprzeciwiła się ideologicznym postanowieniom umowy. Ten sygnał był niezwykle ważny dla państw Afryki, Karaibów i Pacyfiku. Gdy w ubiegłym miesiącu odbyła się uroczysta ceremonia zawarcia umowy na wyspach Samoa… 35 krajów OACPS odmówiło podpisania dokumentu. Plan użycia finansowego szantażu do zdobycia większości w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ nie zostanie zrealizowany.

Razem możemy zwyciężyć

Ten sukces dowodzi, że nasz opór wobec rewolucji w UE także ma sens. Ale musimy zbudować najszerszy front obrony suwerenności.

Nie ma wątpliwości, że walka o polską suwerenność wkracza w decydującą fazę. Jeszcze do niedawna plan Spinellego, który nawoływał do dyktatury i likwidacji państw narodowych, było traktowany jako „teoria spiskowa”. Dzisiaj na „Manifest z Ventotene” Spinellego powołuje się rezolucja Parlamentu Europejskiego, postulująca radykalną reformę całej Unii.

W odparciu tego ataku na Niepodległą Rzeczpospolitą nie możemy liczyć na rządzących. Musimy liczyć tylko na siebie – a jako Naród nie raz pokazaliśmy, że stać nas na walkę, gdy zostaniemy przyparci do muru.

Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

21.12.2023

Z innej perspektywy o czynie posła Brauna

Jednym z najgłośniejszych wydarzeń ostatnich tygodni było zgaszenie przez posła Grzegorza Brauna zapalonych podczas uroczystości w Sejmie RP świec chanukowcyh (Chanukiji). W wyniku tego wydarzenia, Marszałek Sejmu wykluczył posła z obrad i zapowiedział skierowanie przeciwko niemu wniosku do prokuratury m.in. o zakłócanie aktu religijnego. Ponadto Prezydium Sejmu ukarało posła odebraniem połowy uposażenia na 3 miesiące i całości diety na pół roku.

Kilka dni po opisywanym incydencie poseł Braun zorganizował konferencję prasową przed swoim biurem poselskim w Rzeszowie. Polityk w przygotowanym medialnie przekazie argumentował, że swój czyn popełnił kierując się motywacjami patriotycznymi a spowodowany przez niego incydent był „aktem upomnienia się o to, żeby to polskie tradycje i polskie prawa i zasady były respektowane przede wszystkim na naszym terytorium” [cyt. za pap.pl].

Uderzenie w hipokryzję polityków czy w wolność religijną?

Z powyższego tłumaczenia wywnioskować można, że przyczyną działania posła miał być pewien rodzaj poczucia niesprawiedliwości związanego z akcentowaniem w Sejmie wybranych tylko uroczystości religijnych i to niekoniecznie wyznania dominującego na terenie Rzeczypospolitej Polskiej. Sprzeciw zatem miałby odnosić się do hipokryzji polityków, którzy przychylniej patrzyliby na obrzędy religijne mniejszościowych wspólnot niż kościoła dominującego pod względem liczby członków i zakorzenienia w polskiej tradycji.

W tym kontekście warto przypomnieć, że Konstytucja RP w art. 25 ust. 2 wprowadza zasadę bezstronności światopoglądowej władz publicznych, którą (w największym możliwym skrócie) należy wykładać jako obowiązek zachowania równego dystansu władz publicznych względem kościołów i innych związków wyznaniowych. Jednocześnie, w ostatnich słowach przywołanego artykułu, ustawa zasadnicza zapewnia swobodę wyrażania poglądów, w tym religijnych, w życiu publicznym. Oznacza to, że władza publiczna nie może faworyzować żadnej religii, ale też nie powinna zakazywać ekspresji religijnej. Sąd Apelacyjny w Szczecinie (I ACa 363/10) określił to jako postawę „życzliwego zainteresowania” religią.  Artykuł 25 ust. 2 Konstytucji RP wskazuje, że „władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”.

Rzadziej w przestrzeni medialnej podnosi się fakt, że Konstytucja zawiera również art. 53, który w ust. 1 gwarantuje każdemu wolność sumienia i religii, w ust. 2 zaś podaje przykłady niektórych form realizacji tej wolności w przestrzeni publicznej: „wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Wolność religii obejmuje także posiadanie świątyń i innych miejsc kultu w zależności od potrzeb ludzi wierzących oraz prawo osób do korzystania z pomocy religijnej tam, gdzie się znajdują”.

W kontekście dotychczasowych skrótowych rozważań, zastanowić się należy, czy forma protestu wybrana przez posła była adekwatna to intencji. Wybrana metoda działania została bowiem wykorzystana do uderzenia w wolność religii w Polsce. Trzeba zatem podkreślić i przypomnieć, że wolnością religijną na terenie Rzeczypospolitej cieszą się wszystkie wyznania – w aspekcie indywidualnym nawet te niezarejestrowane. Osobiste przekonania, poglądy i wierzenia są bowiem objęte indywidualną wolnością (myśli, sumienia, religii), która ma swe źródło w godności osoby ludzkiej. Jeśli zatem poseł Braun nie kwestionuje wolności każdego do wyboru przedmiotu wiary, wydaje się, że powinien poszukiwać precyzyjniejszych metod wyrażania sprzeciwu dotyczącego polskiej klasy politycznej.

Równouprawnienie kościołów – tak. Równa ochrona praw - nie

Powyższa konstatacja jest o tyle istotna, że problem podwójnych standardów w działaniach polityków jest znany nie od dziś i, niestety, dotyka także praw osób wierzących. Posła Brauna ukarano natychmiastowo i to bardzo surowo (najwyższą możliwą karą finansową), podczas gdy zakłócającej Mszę św. poseł Joannie Scheuring-Wielgus gratulowano aktywizmu zamiast karać - tylko dlatego, że poszkodowanymi byli katolicy, a nie wyznawcy innych religii.

Wielokrotnie mieliśmy w historii najnowszej przykłady wydarzeń, w których prawa chrześcijan były naruszane, podczas gdy media milczały, a sądy nie dopatrywały się podstaw do skazania winowajców. Należą do nich m.in. postępowania przeciwko Adamowi D. „Nergalowi” – za podarcie Pisma Świętego i znieważenie wizerunków Chrystusa czy Maryi. Sądy umorzyły także sprawy osób oskarżonych o parodię procesji Bożego Ciała podczas parady LGBT czy o profanację obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.  Jednocześnie nie tylko realne czyny, ale nawet prowokacje wymierzone w członków niekatolickich wspólnot religijnych były nagłaśniane natychmiastowo, a podejrzanych medialnie skazywano nie tylko bez procesu, ale czasami nawet bez elementarnej rzetelności dziennikarskiej.

Przeciwdziałać precyzyjnie i skutecznie

Jednym z postulowanych remediów opisywanych problemów jest uchwalenie obywatelskiego projektu ustawy „W obronie chrześcijan”, który, nowelizując kluczowe przepisy dotyczące wolności religijnej, zagwarantuje wyższy poziom ochrony praw osób wierzących.

W poprzedniej kadencji Sejmu kluczowe głosowanie nad projektem odwołano tuż przed terminem jego przeprowadzenia. Projekty obywatelskie nie podlegają jednak zasadzie dyskontynuacji prac parlamentarnych, a marszałek Szymon Hołownia zapowiedział zakończenie praktyki przetrzymywania zgłoszonych projektów ustaw w „zamrażarce sejmowej”. Wypada zatem mieć nadzieję, że ochrona praw chrześcijan doczeka się równie zaangażowanej i skutecznej reakcji Marszałka Sejmu jak miało to miejsce w wypadku incydentu autorstwa posła Brauna.

Jeśli poszukiwać i oczekiwać pozytywnych skutków całego zamieszania, to niech będą nimi jednolite standardy ochrony praw osób wierzących ustanowione na nowym, wyższym poziomie.

 

Łukasz Bernaciński – członek Zarządu Ordo Iuris

 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

21.12.2023

"Test niezawisłości" - środek uzależnienia sędziów

Zobaczmy, w jaki sposób nowa władza chce zastraszyć i politycznie podporządkować sobie ponad 2000 sędziów powołanych przez Andrzeja Dudę. Kierunek dominujący i, jak się wydaje uznawany przez „demokratów” za umiarkowany, to praktyka wykonywania „testu niezawisłości” ilekroć w sprawie ma orzekać sędzia powołany po 6 marca 2018. Test ma ustalić, czy sędzia uzyskał nominację dzięki politykom, czy dzięki kwalifikacjom. Jak widać, kryteria są co najmniej nieostre. Taki test ma przeprowadzać oczywiście sędzia powołany przed wspomnianą datą.

Przy czym test legitymizuje sędziego jedynie w konkretnej sprawie i tylko wobec stron konkretnego procesu (inter partes). Innymi słowy, w każdej sprawie test ma być przeprowadzany od nowa, a sędzia powołany po 6.03.2018 jest trwale stygmatyzowany jako „element niepewny”. Logicznym i zapewne zamierzonym wnioskiem jest, że ów stygmat będzie zmywać rekomendacja „oczyszczonej” (czytaj, odzyskanej) KRS do powołania takiego sędziego do nowego sądu (zazwyczaj to ścieżka awansu).

W efekcie wprowadzenia „testu niezawisłości” wszyscy sędziowie powołani po 6 marca 2018 przez kwestionowaną KRS stają się zależni w szczególnym stopniu od decyzji nowej i odzyskanej przez „demokratów” KRS. Do poziomu, który podważa w ogóle ich przymiot niezawisłości. Bo przecież nie tylko ich awans, ale w ogóle równy z innymi sędziami status sędziowski ma być uzależniony od decyzji organu przynajmniej w części politycznego. W tym samym czasie, świadomi swej politycznej zależności, wciąż orzekają. A każda wątpliwość odnośnie ich prawomyślności będzie skutkowała oblaniem „testu niezawisłości”, a w dalszej perspektywie delegitymizacją przez nową KRS.

Podsumowując, koncepcja „testu niezawisłości” ma doprowadzić do specyficznego zastraszenia przynajmniej podatniejszej na to części nowych sędziów - wprowadzając polityczne ryzyko odmowy ich „oczyszczenia” przez odzyskaną przez „demokratów” KRS. Pozostałych politycy chcą z sądów usunąć.

Takiego zamachu na niezawisłość sędziowską, takiego zagrożenia stworzeniem „partyjnej armii Bodnara” w sądach jeszcze nie było. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest po prostu - zgodne z Konstytucją - uznanie, że każdy sędzia powołany przez Prezydenta jest sędzią. Samo poczucie nieusuwalności staje się wówczas źródłem niezawisłości. A to, że za czasów każdej władzy rekomendacje KRS będą szły bardziej w jedną czy w drugą stronę politycznego spectrum, to normalne. W skali wielu lat i wielu opcji politycznych da to efekt pluralizmu w sądownictwie. Którego tak bardzo brakowało przez 30 lat po PRL. I tak należy patrzeć na niedawny wyrok TK, który odrzuca „test niezawisłości” jako sprzeczny z wymaganą przez Konstytucję niezawisłością i nieusuwalnością sędziów.

Adw. Jerzy Kwaśniewski - prezes Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

19.12.2023

Ekowandalizm - walka o ochronę klimatu czy walka z chrześcijaństwem? 

· Celem radykalnych działań aktywistów klimatycznych w Europie stają się nie tylko zabytki kultury świeckiej, ale także kościoły i odprawiane w nich Msze święte.

· Ataki na wartości chrześcijańskie to domena nie tylko ekowandali, lecz i przedstawicieli świata polskiej polityki, którzy swoim zachowaniem oraz wypowiedziami podsycają obawy części społeczeństwa przed wpływem religii na życie prywatne.

· Wyrażanie sprzeciwu stanowi element demokratycznego państwa prawa, natomiast zawsze powinno odbywać się z poszanowaniem prawa oraz dziedzictwa kulturowego i religijnego.

Szóstego grudnia 2023 r. aktywiści klimatyczni z ruchu „Last Generation” oblali błotem fasadę bazyliki św. Marka w Wenecji. Czyn ten wywołał oburzenie nie tylko władz miasta, ale i turystów oraz społeczności międzynarodowej. Kilka dni później w Rzymie, Mediolanie, Wenecji, Turynie i Bolonii doszło do kolejnych incydentów. Ekowandale z międzynarodowego ruchu „Extinction Rebellion” tym razem wlali do rzek i kanałów substancję, barwiąc wodę na zielono. Jak ogłosili czyn ten stanowi wyraz protestu „wobec braku konkretnych rezultatów konferencji klimatycznej COP28 w Dubaju”.

Sytuacja z bazyliką św. Marka nie była pierwszym przypadkiem niszczenia kościoła. Działalność ekowandali przybiera na sile. Celami ich ataków stają się coraz częściej kościoły. W październiku członkowie organizacji klimatycznych próbowali uszkodzić maszyny na placu budowy nowego kościoła w Saint-Pierre-de-Colombier. Do sieci wyciekł film, na którym jeden z ekowandali niszczący sprzęt budowlany został obezwładniony przez zakonnicę, która z siostrami ze zgromadzenia przybyła na plac budowy, aby bronić budowy kościoła.  Spory rozgłos przyniósł również czyn aktywistek z „Extinction Rebellion”, które w grudniu zakłóciły Mszę świętą w katedrze w Turynie.

2023 rokiem ekowandali we Włoszech

Grudniowe wydarzenia to kolejne z serii aktów wandalizmów z jakimi zmagają się włoskie władze. Wiosną 2023 r. ekowandale wlali czarny płyn do barokowej fontanny della Barcaccia na Placu Hiszpańskim w Rzymie. Następnie zdewastowano fasadę Palazzo Madama w Rzymie, w którym mieści się włoski Senat. Na liście zniszczonych przez aktywistów zabytków znalazł się również gmach Palazzo Vecchio we Florencji, pomnik Vittoria Emanuele na Piazza del Duomo w Mediolanie, a także gmach historycznego Palazzo Vecchio we Florencji. Wszystkie zabytki zostały oblane farbą. W maju grupa aktywistów klimatycznych weszła w do fontanny di Trevi w Rzymie i wrzuciła do niej czarny płyn z węglem drzewnym domagając się zmniejszenia wydobycia paliw kopalnianych.

Za większość działań w Europie odpowiada sieć A22, do której należą m.in. Last Generation, Declare Emergency, Just Stop Oil, Renovate Switzerland czy Dernière Rénovation. Podmioty te są finansowane z Funduszu Kryzysu Klimatycznego (Climate Emergency Fund). Swoje działania usprawiedliwiają troską o klimat domagając się, aby w tym celu został np. utworzony we Włoszech „stały fundusz prewencyjny w wysokości 20 mld euro, który byłby w pogotowiu w przypadku wystąpienia szkód spowodowanych klęskami żywiołowymi i ekstremalnymi zjawiskami klimatycznymi”. Ponadto aktywiści domagają się „wyeliminowania paliw kopalnych”. W obronie działalności aktywistów, którzy blokują ulice, zakłócają pracę rurociągów, a także dewastują dzieła sztuki oraz obiekty sakralne stanęli eksperci ONZ, Rady Europy i innych organizacji pozarządowych jak np. Amnesty International.

Reakcja władz włoskich

We Włoszech senat zatwierdził projekt aktu prawnego, na mocy którego ekowandale będą zobowiązani do uiszczenia kosztów renowacji zniszczonych zabytków. Procedowany projekt przewiduje kary w wysokości od 20 tys. do 60 tys. euro za „wszelkie działania niszczycielskie” oraz za wykorzystanie zabytków „niezgodne z ich charakterem historycznym bądź artystycznym”. Będzie to nowa sankcja, dodawana do już przewidzianej we włoskim Kodeksie karnym, czyli pozbawienia wolności od pół roku do trzech lat. Pieniądze ze środków uzyskanych z kar będą przeznaczane na remont zabytków.

Reakcja Trybunału w Watykanie i Stolicy Apostolskiej

Na karę dziewięciu miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat wymierzył Trybunał w Watykanie dwojgu aktywistom klimatycznym z ruchu „Last Generation” za przyklejenie dłoni do cokołu rzeźby Grupa Laokoona w Muzeach Watykańskich. Na aktywistów nałożono też karę grzywny w wysokości po 1500 euro za spowodowanie szkód. Ponadto grzywnę w wysokości 120 euro wymierzono też trzeciej kobiecie uczestniczącej w proteście, która filmowała akcję aktywistów.

Stolica Apostolska potępiła wszelkie akty przemocy ruchu Last Generation. Dykasteria ds. Ewangelizacji w przesłaniu na Światowy Dzień Turystyki obchodzony 27 września stwierdziła: „mając na uwadze dzieła sztuki, które od stuleci są dziedzictwem ludzkości i stają się powodem napływu turystów z całego świata, należy powtórzyć, że ich ochrona jest obowiązkiem wszystkich i dlatego trzeba potępić z przekonaniem wszelką formę przemocy wymierzoną w ich konserwację”. W dokumencie zaznaczono również, że „Kościół zawsze uznawał i wspierał wartość oraz znaczenie sztuki, kultury oraz stania na ich straży, bo pozwalają poznać Boga i zachować żywe korzenie chrześcijańskie”.

Odpowiedź państw na radykalizację ruchów klimatycznych

Z radykalnym postępowaniem ekologów zmagają się nie tylko władze Włoch, ale i innych państw. Przykładowo, działalność niemieckich aktywistów nie ogranicza się bowiem tylko do dewastacji zbytków, ale obejmuje również blokady dróg, manifestacje i niszczenie mienia. W samych tylko Niemczech od stycznia do czerwca 2023 r. wszczęto ponad 2200 dochodzeń w sprawie działań członków organizacji Last Generation i Extinction Rebellion. W konsekwencji, w sierpniu 2023 r. Sąd Okręgowy w Monachium uznał Last Generation za „związek przestępczy” w rozumieniu art. 129 Kodeksu karnego („Das Strafgesetzbuch”). Ponadto w Niemczech władze prowadzą podsłuchy i monitoring członków tej organizacji, a także stosowany jest areszt prewencyjny.

W Wielkiej Brytanii, która od głośnego oblania sosem pomidorowym obrazu Vincenta Van Gogha w National Gallery w Londynie w październiku 2022 r., przede wszystkim zmaga się z blokowaniem dróg, przyjęto ustawę o porządku publicznym penalizującą działania ekoaktywistów. Za ingerencję w działanie kluczowej dla kraju infrastruktury grozi kara do 12 miesięcy pozbawienia wolności.

Podobne stanowcze reakcje władz np. w Belgii, czy w Holandii stosowane są wobec aktywistów z „Extinction Rebellion”. W Austrii natomiast porównano działalność aktywistów klimatycznych do działań „ekstremistów”, gdyż działacze omawianych organizacji mają na swoim koncie nie tylko niszczenie zabytków czy blokady autostrad, ale i podburzanie do zamieszek. Natomiast w Hiszpanii Prokuratura Generalna w opublikowanym za 2023 r. raporcie w sprawie zagrożeń dla bezpieczeństwa publicznego uznała działania aktywistów klimatycznych z Futuro Vegetal oraz Extinction Rebellion za akty terroru.

Jak informuje „Politico”, Specjalny Sprawozdawca ONZ ds. ochrony obrońców środowiska Michael Forst twierdzi, że Niemcy i Wielka Brytania „wyróżniają się” karaniem protestów klimatycznych ogromnymi karami np. w wysokości 10 tys. euro. Urzędnik ten sugeruje, że sytuacja europejskich aktywistów klimatycznych staje się „coraz trudniejsza” a działacze, na skutek działań poszczególnych państw, „czują się coraz bardziej zastraszeni”.

Niszczenie kościołów w Polsce… każdy pretekst jest dobry

Analizując ostatnie wydarzenia trudno nie odnieść wrażenia, że każdy pretekst jest dobry, aby uderzyć w wartości chrześcijańskie. W tym roku takim argumentem w niektórych państwach europejskich stała się ochrona klimatu. Natomiast w Polsce latach 2020-2021 niszczono kościoły w odpowiedzi na wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020 r. w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu. Z danych policji wynikało, że w okresie od 25 października 2020 r. do 2 marca 2021 r. odnotowano 152 ataki na kościoły. Jak podano, „z tej liczby 58 zdarzeń to były uszkodzenia mienia, 29 – niszczenie zabytków, a 13 spraw dotyczyło zakłóceń nabożeństw. 13 zdarzeń to były przypadki znieważenia pomnika lub obiektu (miejsca kultu), a aż 39 przypadków kwalifikowano jako obrazę uczuć religijnych”.

Za niechlubny przykład ataków polskich polityków na kościoły i wartości chrześcijańskie może posłużyć Joanna Scheuring-Wielgus, która zakłóciła w 2020 r. Mszę świętą czy Sławomir Nitras, który komentując tematy związane z Kościołem katolickim stwierdził: „jeśli nie da się normalnie, to trzeba opiłować. Trzeba to po prostu zrobić w sposób gwałtowny i zdecydowany”. Natomiast aktywistów pro-life szturchał i używał wobec nich wulgaryzmów. W ostatnich dniach głośno zrobiło się również o koszulce jaką miała na sobie minister rodziny i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podczas sesji zdjęciowej sprzed trzech lat dla „Wysokich Obcasów”. Na koszulce znajdował się obrazek kobiety (dziewczynki) chroniącej się pod czarną parasolką przed deszczem krzyży. Niechęć wobec obecności krzyża w Sejmie wyraził w ostatniej wypowiedzi dla Radia Zet także nowy minister nauki Dariusz Wieczorek.

Podsumowanie

Ataki na świątynie, przeszkadzanie w Mszy świętej, obrażanie katolików i wartości chrześcijańskich zdaje się wpisywać nie tylko w działalność aktywistów klimatycznych, ale i przedstawicieli świata polskiej polityki. Dochodzi bowiem do naruszania art. 25 ust. 2 Konstytucji poprzez faworyzowanie jednych religii kosztem innych (np. odrzucenie w dniu 12 grudnia 2023 r. przez Sejm uchwały o potępieniu zachowań antysemickich i antychrześcijańskich tylko z powodu dodania postulatu o obronie chrześcijaństwa). Obserwujemy też orzekanie kar rażąco niskich za czyny wymierzone w chrześcijan (przykład „Margot” czy wyrok uniewinniający ponad 30 oskarżonych od zarzutu złośliwego zakłócenia mszy świętej w katedrze w Poznaniu) przy jednoczesnym, wręcz radykalnym zawyżaniu odpowiedzialności karnej w innych sytuacjach, jak w przypadku sprawy Mariki, która została skazana na 3 lata więzienia za szarpanie torby w barwach logotyou tuchu LGBT. Do tego nasilają się ataki na symbole chrześcijańskie (np. patomarketing i przykład lokalu „Madonna”).

 

dr Kinga Szymańska – analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Ochrona życia

18.12.2023

Expose zapowiedzianej rewolucji

· W swoim expose Donald Tusk starał się budować pozory nowego konsensusu politycznego. Równocześnie zapowiedział ustrojową rewolucję w postaci „ustalenia na nowo tych fundamentów, które możemy uznać za wspólne”. Nic nie wskazuje, by premier miał zamiar uwzględnić poglądy wyborców opozycyjnych.

· „Ustalanie nowych fundamentów” po pierwszych dniach rządu Tuska przypomina wprowadzanie polskiej wersji „sprawiedliwości okresu przejściowego”. Ta koncepcja prawna w swej definicji oznacza reset ustrojowy państwa po okresie dyktatury i zawieszenie wcześniejszych reguł działania państwa.

· Donald Tusk w expose zapowiedział, że Polska ma stać się państwem modelowym w UE – odniósł to określenie do kwestii równowagi ekonomicznej, jednak analiza wystąpienia, a także decyzje personalne premiera wskazują, że to szersza koncepcja polityczna.

· Kwestia poszerzenia dostępności zabójstwa prenatalnego jest, według treści expose, priorytetowym celem rządu, w realizację którego będzie zaangażowanych kilka resortów, obsadzonych głównie przez lewicowych polityków o skrajnych poglądach.

· Z perspektywy ogłoszonego w expose celu proaborcyjnego i drugiego celu anarchizacji ustroju państwa oraz trzeciego: podporządkowania Polski Brukseli i Berlinowi, centralną postacią rządu – super-ministrem, komisarzem transformacji – wydaje się być Adam Bodnar.

· W zakamuflowany sposób, ale hermeneutycznie jasny, Tusk w expose, posługując się argumentami niemieckiej prasy i niemieckich ekologów, przedstawił plan porzucenia wielkich inwestycji infrastrukturalnych podjętych w Polsce w ostatnich latach.

· Donald Tusk powtórzył, że nie zamierza być premierem przez długi czas, co może oznaczać, że planowana przez niego, niszcząca ustrojowo Rzeczpospolitą w rewolucja w Warszawie, okaże się tylko odskocznią do lukratywnego stanowiska w Brukseli.

Opinia Krzysztofa Bosaka z Konfederacji, który w czasie swojego wystąpienia w Sejmie po expose Donalda Tuska ocenił, że przemówienie premiera zawierało głównie „ogólniki, patos i granie na emocjach”, zebrała sporo pozytywnych opinii w mediach społecznościowych. Jednak to expose było dużo lepsze niż mogłaby sobie tego życzyć opozycja. Szczególnie dotyczy to ustępujących z rządów polityków Prawa i Sprawiedliwości. Tusk zręcznie połączył koncyliacyjne wątki dotyczące konieczności odbudowy polskiego republikanizmu, posłużył się przy tym nawet słowami Jana Pawła II – „nigdy jeden przeciw drugiemu” - z punktowaniem rzeczywistych i propagandowo przypisanych rządom PiS błędów.

„Będę Was prosił, żebyście pomyśleli o tych republikańskich fundamentach, ramach, które pozwalają budować wspólnotę polityczną i wspólnotę narodową. Skoro jesteśmy tak różni, skoro mamy tak różne poglądy, różne korzenie, przywiązani jesteśmy czasem do różnych tradycji, wierzymy w Boga, gdzie indziej szukamy inspiracji do bycia dobrym… Przecież to jest to bogactwo, to jest nasz naród. Każdy jest wart szacunku i respektu, każdy jest wart swoich praw. To, co naprawdę buduje wspólnotę, to są rządy prawa, to jest konstytucja, to są zasady demokracji, to jest bezpieczna granica i bezpieczne terytorium” - mówił premier.

W pierwszej, metapolitycznej części wystąpienia, Donald Tusk ewidentnie skierował swój głos nie tylko do elektoratu nowej koalicji rządzącej, ale do tych wszystkich, którzy mogą być zmęczeni dynamiką poruszającą polską politykę w ostatnich latach. Można było odnieść wrażenie, że premier przede wszystkim chce pokazać, że na wyciągnięcie ręki jest nastanie politycznego pokoju. „Zgodziliśmy [jako Koalicja 15 października - przyp. red.] co do tych fundamentów, które są przecież do zaakceptowania przez Was wszystkich. [...] żyjemy w miejscu i czasie, który wymaga odbudowy politycznej wspólnoty i wspólnego działania” - mówił premier, zwracając się także do posłów opozycji.

Donald Tusk zwrócił również uwagę, że o Polsce, w której siły polityczne podważają konstytucję, w której naród jest podzielony na części, „niczym dwie nieprzystające połówki”, można powiedzieć, że jest „dwa razy mniejsza”. Paradoks polega na tym, że to nowy premier jest jednym z tych polityków, którzy w decydujący sposób przyczynili się do powstania dramatycznych podziałów politycznych w Polsce. Krzysztof Bosak, we wspomnianym na początku wystąpieniu, słusznie zauważył, że przynajmniej ta część expose Tuska, który została poświęcona jego „filozofii politycznej”, przeniknięta była mesjanizmem, nie gorszym od tego, który charakteryzuje myślenie liderów PiS. I Kaczyński i PO, jak zauważył Bosak, uważają, że muszą ratować republikę. Po ośmiu latach narracji środowiska Kaczyńskiego i Morawieckiego, teraz Tusk proponuje Polakom, że poprowadzi ich drogą wolną od napięć, jakie towarzyszą wewnętrznej polityce. Mówi to polityk, któremu nie wierzy około 50 proc. respondentów, w różnych badaniach z ostatnich lat. 

Choć Tusk wiele mówił o praworządności i konstytucji, to jednak za warunek konieczny obiecanego nowego otwarcia zdaje się uważać przeprowadzenie kolejnej rewolucji. I powiedział to właściwe wprost. „Rzeczą absolutnie kluczową jest ustalenie na nowo tych fundamentów, które możemy uznać za wspólne” - powiedział nowy premier. To zdanie trzeba uznać za kluczowe w całym wystąpieniu i, jak sądzę, należy je rozumieć w następujacy sposób - przywrócenie „praworządności” i „konstytucyjności” wymaga, by Polska, jako państwo, przeszła przez okres resetu ustrojowego po rządach „populistów”. Można by powiedzieć, że w słowach na temat „ustalenia na nowo fundamentów”, pobrzmiewa echo koncepcji “sprawiedliwości okresu przejściowego”. 

Nowy premier zdaje się uważać, że w naszym państwie musi dokonać się kolejna transformacja polegająca na odrzuceniu, może nie systemu autorytarnego, ale dziedzictwa odchodzącego rządu. Przy okazji można się spodziewać zamachu na system prawny, kulturę polityczną i ład społeczny jaki ukształtował się w naszym kraju po roku 1989. Przyglądając się obsadzie personalnej nowego rządu w kluczowych resortach, jak sprawiedliwość, kultura, edukacja, równouprawnienie, zdrowie, rząd Tuska ma dokonać w Polsce rewolucji instytucjonalnej, analogicznej do tej, jaka od kilkunastu lat trwa w Irlandii. Polska ma stać się „wzorcowym krajem” UE. Choć te słowa odnosiły się do spraw ekonomicznych, można sądzić, że znaczyły coś więcej. 

Sam Donald Tusk wcześniej zapowiadał, że potrzebuje czterystu dni na zmiany, by potem oddać władzę komuś o „łagodniejszych zamiarach”. Przez ten czas - już to widzimy w uruchomionych procesach politycznych, Polska ma się stać demoliberalnym prymusem w Unii Europejskiej. Państwem wzorowo implementującym interesy brukselsko-berlińskiego centrum. W rzeczywistości nowy premier nie obiecuje wcale ustanowienia „fundamentów, które możemy uznać za wspólne”, ale jako konsensus przedstawia ideologiczną zmianę otwierającą jemu samemu drogę do potencjalnej dalszej kariery w urzędach centralnych UE. Analogicznie trzeba rozumieć zdanie, w którym Tusk pozornie koncyliacyjnie zapowiedział, że TVP będzie służyć interesom Polski. Interes Polski będzie teraz wyznaczany przez trajektorię celów zapowiedzianej rewolucji. 

Ewidentnie dało się także zauważyć, że retoryka wystąpienia zmierzała do częściowego zakamuflowania przynajmniej niektorych postulatów i zamiarów z obszarów przyszłej polityki rządu, które mogą budzić kontrowersje społeczne. Szczególnie było to uderzające, jeśli chodzi o takie dziedziny, jak ład społeczny i edukacja, ale także rozwój infrastrukturalny kraju. Interesujące akcenty były słyszalne także w tych momentach, gdy Donald Tusk sygnalizował stanowisko swojego rządu w sprawach międzynarodowych i europejskich. 

Pewien ogólny przekaz, jaki można wyciągnąć z tego przemówienia, jest następujący - obszary, w których Prawo i Sprawiedliwości pozostawiło ślady nieprawidłowości działania, pozwoli nowej koalicji rządzącej przez lata ogłaszać sukcesy o charakterze naprawczym. Czy rzeczywiście tych śladów jest tak dużo, czy jest to tylko retoryka Tuska - czas pokaże. Jednocześnie jednak, jeśli o państwie pod rządami PiS można było usłyszeć, że jest to państwo „stanu wyjątkowego”, atmosfera i pierwsze działania niektórych ministrów wskazują, że ostatnie osiem lat był tylko prologiem do polityki uprawianej w anarchizującym kraj stylu. Dobrym przykładem takich działań jest zapowiedź minister ds. równouprawnienia Katarzyny Kotuli o podjęciu starań mających doprowadzić do unieważnienia - ostatecznych co do zasady - wyroków Trybunału Konstytucyjnego. 

Jednocześnie premier zasygnalizował po raz kolejny, przedstawiając ministra sportu Sławomira Nitrasa i mówiąc o projekcie igrzysk olimpijskich w Polsce, że jego rządy niekoniecznie będą długie. Zatem, być może paliwa politycznego w postaci procesów lustracyjnych wobec ekipy PiS i rewolucjonizowania państwa wystarczy dokładnie na tyle, by Donald Tusk utrzymał silną pozycję polityczną do momentu ewentualnej dobrowolnej dymisji za kilkanaście miesięcy. Tego rodzaju akcenty w wypowiedzi premiera wzmacniają poczucie, że analizy, które wskazywały w ostatnim czasie na ambicje Donalda Tuska sięgające nie premierostwa w Warszawie, ale wysokiego stanowiska w Brukseli - stolicy federalnej Europy, mogą okazać się prawdziwe.

 

*

 

Warto teraz wypunktować, to czego Donald Tusk nie powiedział w swoim expose wprost, co tylko zasygnalizował, tak by nie rezonowało zbyt mocno w mediach, a co zaszył w dalszych częściach swojego przemówienia, mając nadzieję, że nie zostanie już teraz podchwycone przez krytyków. 

Kwestia suwerenności

Po pierwsze, ogłoszona została zmiana w zakresie relacji Polski z UE, a zatem także z państwem niemieckim, które jest politycznym liderem europejskiego ciała politycznego. „Proszę wszystkich, abyśmy przestali udawać, że zagrożeniem dla Polski są nasi przyjaciele i sojusznicy z Paktu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej. To jest naprawdę gra ryzykowna, żeby nie powiedzieć, szalona”. W zadaniu tym, jak się zdaje celowo, zostały pomieszane różne aspekty polityki zagranicznej, tak by żaden z elementów zawartej w nim wizji nie mógł być podważony. Na polskiej scenie politycznej istnieje konsensus, że państwa NATO i UE są sojusznikami Polski. Czy jednak są przyjaciółmi? Posługiwanie się kategorią przyjaźni w polityce międzynarodowej wydaje się albo nieodpowiedzialnością, albo kamuflażem innych intencji. Bardziej właściwym byłoby powiedzieć, że nasi sojusznicy w pewnych obszarach polityk są także naszymi rywalami. Ta zmiana akcentów może jednak w praktyce oznaczać powrót Polski do pozycji przedmiotu polityki niemieckiej. Sugestię taką można sformułować w połączeniu z innymi fragmentami expose.

Donald Tusk, by zawczasu zneutralizować tego rodzaju krytykę dotyczącą niemieckiej idei federalizacji Europy, zapewnił, że „żadne próby zmian unijnych traktatów nie wchodzą w rachubę. Mnie nikt nie ogra w UE”. Tymczasem jednak proces zmiany traktatów już ruszył, a zatem powstaje pytanie, w jaki sposób Donald Tusk, prowadząc politykę w zapowiedzianym koncyliacyjnym stylu, zamierza przeciwstawić się reformie? Pierwszym testem rzeczywistej suwerenności Polski pod rządami Donalda Tuska będą inne zjawiska. Na przykład to, czy nasz kraj w utrzyma orzeczoną przez TK zasadę wyższości konstytucji Rzeczpospolitej nad prawem unijnym i wyrokami europejskich trybunałów. Tymczasem dzień po expose minister sprawiedliwości Adam Bodnar - jak zauważył poseł Sebastian Kaleta - „skierował do polskich sędziów okólnik, w którym wywiera presję by ci ignorowali konstytucję i podobnie jak on uznawali zwierzchność nad polskim ustrojem politycznych trybunałów TSUE i ETPCz”. Poza tym, że jest to ingerencja w niezawisłość sędziów, mamy w tej sprawie do czynienia z deklaracją nowego rządu w zakresie suwerenności, a właściwie jej porzucenia.

Otwierane są też inne potencjały dalszego ograniczania polskiej suwerenności, a wzmacniania przyszłej federalizacji. Pierwszą decyzją wspomnianego powyżej ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, było podpisanie wniosku do premiera o przystąpienie Polski do Prokuratury Europejskiej, która, wedle proponowanych poprawek do traktatów UE, ma otrzymać nowe kompetencje ograniczające rolę prokuratur narodowych. Choć te wydarzenia wykraczają już poza treść samego expose Donalda Tuska stawiają je we właściwej perspektywie i tworzą hermeneutyczny punkt odniesienia, dzięki któremu możemy lepiej zrozumieć słowa premiera. W jaki sposób Polska ma być państwem modelowym UE, jeśli ostatecznie nie zaakceptuje reformy? Możemy się spodziewać zapewne symbolicznego sprzeciwu w niepierwszorzędnych kwestiach, którego celem będzie uspokojenie opinii publicznej. 

Warto zwrócić też uwagę na inne elementy przemówienia premiera Tuska, które mogą wskazywać, że nowe otwarcie w polityce europejskiej oznaczać będzie zatrzymanie istotnych projektów rozwojowych dla kraju. Fragment expose poświęcony krytyce sposobu, w jaki za rządu PiS uprawiana była gospodarka leśna stał się dla premiera pretekstem do szerszej uwagi. Tusk zapowiedział, że jednym z priorytetów dla nowego rządu będzie ochrona przyrody, w tym dbanie o rzeki, ograniczenie wycinki lasów i zmiany w Lasach Państwowych.  „Chcę, żeby polskie rodziny zobaczyły, jak wygląda prawdziwy las”, “To święty zasób narodowy” -  mówił premier. 

Jednak tego rodzaju deklaracje, w reakcje na które portal gazeta.pl napisał, że “Tusk brzmi jak aktywista ekologiczny”, zmuszają do postawienia pytania, czy premier nie brzmi raczej jak głos niemieckiego interesu ekonomicznego, który tak często reprezentuje w Polsce rozmaite fundacje, organizacje ekologiczne i czy niemieckie, ale polskojęzyczne portale w rodzaju dw.com. Czy ekologiczne deklaracje nie służą jako ideowa podbudowa dla decyzji zatrzymania rozbudowany Odry. Tak, by nie stała się ona konkurencyjnym w Europie szlakiem transportowym. Czy nie chodzi tu o wstrzymanie rozbudowy konkurencyjnego dla Hamburga nowego terminalu kontenerowego w Świnoujściu, który oprotestowały niemieckie samorządy i niemieckie organizacje ekologiczne? Czy nie wróci zaraz pomysł zamknięcia kopalni w Turowie, który powiększyłby deficyt energetyczny Polski, a w konsekwencji zmusił kraj do kupowania energii od naszego zachodniego sąsiada?  Zbyt często za postulatami ekologów i naszych niemieckich sojuszników idą pomysły oznaczające nie modernizację, ale skansenizację Polski. Jedno jest pewne, radyklane postawienie na ekologię jest retorycznie zręcznym posunięciem, które może uzasadniać celowe spowalnianie rozwoju Polski.

W sprawie budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, premier Tusk powiedział: „Przyszłość CPK rozstrzygnie się w sposób transparentny. Pan pełnomocnik ds. CPK w sposób otwarty, czytelny, bez dziwnych decyzji, na oczach wszystkich Polek i Polaków, zdecyduje, jaka jest przyszłość CPK i będą w tym uczestniczyli wybitni i bezstronni eksperci. Będzie to projekt, który będzie służył w sposób racjonalny Polsce, Polkom i Polakom, tak jak służą i będą polskie regionalne lotniska, które budowaliśmy tak intensywnie” – zaznaczył Donald Tusk. Jednocześnie na pełnomocnika ds. CPK wyznaczony został Maciej Lasek nieprzejednany, unikający jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji, przeciwnik projektu. Projektu, który został już wielokrotnie pozytywnie zaopiniowany przez ekspertów. Jest jasne, że Donald Tusk zostawia sobie tego rodzaju wypowiedziami wolną rękę odnośnie przyszłych decyzji, jednak pierwsze akty władzy nowego rządu, w połączeniu z poszczególnymi fragmentami expose pokazują, w jakim kluczu należy rozumieć niejasności czy też sprzeczności w wypowiedziach nowego premiera.

Być może zaskakujące dla części publiczności zdanie Tuska o podtrzymaniu polityki nietolerancji dla nielegalnej migracji, jest jedynie sygnałem, że nowy rząd będzie dostosowywał swoje działania do aktualnej linii politycznej państw-liderów UE. Kryzys na granicy polsko-białoruskiej z roku 2021, retoryka i zachowanie polityków ówczesnej opozycji wskazują jasno, że kwestia ta będzie traktowana całkowicie instrumentalnie w zależności od potrzeb taktyki politycznej premiera. 

Kwestia prawa do życia

W przeglądzie spraw podjętych przez Donalda Tuska w expose nie można pominąć tematu zabójstwa prenatalnego. Temat ten został nieco zaszyty podczas prezentacji kolejnych ministrów, ale jednocześnie Tusk wyłożył go wystarczająco jasno, by można było poświęcić mu osobną część analizy. Przedstawiając nową minister pracy, rodziny i polityki społecznej - poseł Lewicy, Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, Tusk odniósł się także do „spraw, które są na skrzyżowaniu kilku resortów”. Słowa te dotyczyły praw kobiet, czyli, co sam premier zaznaczył po chwili, po prostu kwestii aborcji. Premier podkreślił, że Sejm jeszcze czeka „uczciwa” debata, „jak przywrócić” aborcję. Dodał jednak, że „ministry będą współpracowały, by, niezależnie od tego co ustawowo będzie możliwe,” kobiety „odczuły natychmiast zasadniczą różnicę także w kwestii rozumienia macierzyństwa, także w kwestii rozumienia kobiet w ciąży, przyszłych matek i również tego bardzo bolesnego dzisiaj problemu w Polsce, jakim jest prawo do legalnej i bezpiecznej aborcji, w sytuacji, która tego wymaga”. Donald Tusk, gdy mówił o “ministrach” miał na myśli oprócz Agnieszki Dziemianowicz-Bąk prawdopodobnie także Katarzynę Kotulę, minister ds. równouprawnienia, być może także Izabelę Leszczynę, minister zdrowia, a zapewne również minister edukacji Barbarę Nowacką. Patrząc na ten wieloresortowy zespół, trzeba się spodziewać już niedługo szybko wdrażanego pozaustawowego przyzwolenia państwa na maksymalizację dostępności zabójstwa prenatalnego. Osobnym działaniem, które nie zostało wspomniane w expose, będą próby podważenia ważności orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, być może poprzez podważanie legalności wyboru niektórych sędziów. Ta sprawa jest wyraźnie rozwojowa.

Z dalszych słów Tuska wynikało też wyraźnie, że zarówno prokuratorzy, jak i lekarze, muszą się spodziewać nacisków ze strony czynników politycznych, by ignorowali w przypadku nienarodzonych dzieci prawo człowieka do życia oraz ustawę o ochronie życia poczętego. Zapewne od nauczycieli będzie się wymagało by promowali zabijanie dzieci, jako przynajmniej neutralne moralnie. Warto przyglądać się temu, jak sprofilowane zostanie pod tym względem ministerstwo edukacji. Jednym zdaniem można powiedzieć, że Tusk zapowiedział zainicjowanie procesów mających udrożnić drogi praktycznego omijania praw człowieka, konstytucji, orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego oraz ustawy o ochronie życia.

Słowa mówiące o „aborcji w sytuacji, która tego wymaga”, obecnie, gdy stan prawny w zakresie ochrony życia w Polsce jest wystarczająco precyzyjny i potrzebuje tylko lepszego wdrożenia, najprawdopodobniej kamuflują już podjętą w kręgu rządowym decyzję o przyzwoleniu na poszerzenie subiektywnie motywowanej dostępności aborcji. Być może także decyzje te dotyczą edukowania młodych pokoleń do ignorowania życia dzieci nienarodzonych jako wartościowego. W sensie etycznym, przy współczesnej świadomości nauki odnośnie specyfikacji rozwojowej nie tylko embrionu, ale i zarodka ludzkiego, oznacza to regres moralny narodu do czasów przednaukowej, a jednocześnie post-metafizycznej ignorancji. Niestety przedstawiać się nam będzie ten regres jako demokratyczny postęp.   

„My od pierwszego dnia przystąpimy do konkretnych precyzyjnych działań, czy to będzie prokuratura, czy to będzie szpital, czy to będzie szkoła, działań dzięki którym kobiety natychmiast odczują radykalną poprawę jeśli chodzi o ich prawa [...]” - powiedział premier Tusk. Trudno znaleźć publicystyczną wypowiedź, w której “prawa kobiet” nie sprowadzają się ostatecznie do aborcji, sprawa jest tu zatem dość jasna.

Ponieważ wspomniana została przez premiera Tuska w kontekście aborcji także prokuratura, można się spodziewać, że aborcyjną bezkarność ma zapewnić jeden z bohaterów tej analizy, nowy minister sprawiedliwości Adam Bodnar. Tusk określił Adam Bodnara podczas expose mianem „niezależnego z natury”, tylko dlatego, że pozostaje on politykiem bezpartyjnym. To kolejny kamuflaż. W rzeczywistości można się spodziewać, że Bodnar będzie super-ministrem od rekonstrukcji praworządności, implementacji polskiej odmiany sprawiedliwości okresu przejściowego, głębokiego uzależnienia Polski od struktur UE zapewne w stopniu, na jaki nie pozwoli sobie nigdy żadne z chcących zachować samodzielność państw europejskich. Niewykluczone, że to właśnie Bodnar otrzyma, być może obok Władysława Kosiniaka-Kamysza - szefa ministerstwa obrony narodowej i wicepremiera, najwięcej sprawczej władzy politycznej w nowym rządzie, zaraz po premierze. Na dziś wydaje się, że został on postawiony w roli prawodawcy nowej liberalno-lewicowej Rzeczpospolitej.

Ten wybór na ministra sprawiedliwości nie jest przypadkiem. Adam Bodnar to prawdopodobnie najbardziej wpływowy obecnie ideolog lewicy w naszym kraju. Jego czyny mówią zresztą same za siebie. Przez lata, gdy pełnił funkcję Rzecznika Praw Obywatelskich nigdy nie wstawił się za prawami osób nienarodzonych, choć powinno to być oczywiste w sytuacji niekonstytucyjności niektórych zapisów ustawy o ochronie życia. Nie wstawił się także nigdy za katolikami, gdy ich uczucia religijne były wielokrotnie obrażane czy gdy musieli patrzeć na znieważanie przedmiotów kultu religijnego. Zawsze przeciwko uczuciom wierzących chrześcijan stawał po stronie politycznego ruchu LGBT. 

Kończąc ten wątek, trzeba też dodać, że żadna z zasygnalizowanych przez Donalda Tuska w expose spraw nie została przedstawiona jako wymagająca tak spektakularnych działań i wysiłku, jak właśnie doprowadzenie do większej dostępności zabijania dzieci nienarodzonych. Tylko tu sformułowany został zarys programu, który wymaga wysiłku od wielu resortów. Można powiedzieć, że Tusk dokonał rzeczy niezwykłej. Uczynił z możliwości zabijania polskich dzieci swoją najważniejszą propozycję dla rodzin w naszym kraju. Jest zatem jasne, że liczba przypadków przemocy wobec dzieci, przemocy skutkującej śmiercią, w najbliższym czasie drastycznie wzrośnie. Trudno mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości.  

Kwestia rodzinna

Jeśli chodzi o problematykę dotyczącą szeroko rozumianego życia rodzinnego, Tusk potwierdził zachowanie redystrybucji środków w postaci programu 800+ czy wprowadzenie „babciowego”. To świadczenie wysokości 1500 złotych, które otrzymają podejmujące pracę zawodową matki po urlopie macierzyńskim albo jeszcze w jego trakcie. Jednak na dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że największy wysiłek ma być włożony w to, by w Polsce rodziło się mniej dzieci. Nie dziwne zatem, że kwestia dramatycznego stanu polskiej demografii w ogóle nie pojawiła się wystąpieniu premiera. Od Prezesa Rady Ministrów nie dowiedzieliśmy się też o tym, jak będzie wyglądała w Polsce edukacja, tego możemy się domyślać na podstawie poglądów i niedawnego wystąpienia nowej minister. Wymagałoby ono osobnej analizy. Nie usłyszeliśmy też nic o mieszkalnictwie, które jest jednym ważniejszych problemów, szczególnie dla młodych rodzin.

W expose nie pojawiły się również oczekiwane przez posłów Lewicy odniesienia do agendy politycznego ruchu LGBT. Nie było zapewnień ani o przyspieszeniu w tej sprawie, ani o kontynuowaniu zachowawczej polityki PiS. Należy się jednak spodziewać, że lewicowo-liberalny rząd Tuska będzie w tym obszarze działał w ciszy, np. realizując bez sprzeciwu wyroki europejskich trybunałów i wytyczne brukselskich czynników politycznych. Jak zostało powiedziane wcześniej, wyższość polskiego prawa konstytucyjnego nad unijnym już jest kwestionowana przez osoby decyzyjne. Niestety tak właśnie będzie odbywał się najniebezpieczniejszy dla Polski proces rozkładu jej suwerenności i ładu publicznego. Choć zapewne to dopiero pierwszy krok zapowiedzianej rewolucji.

 

 

Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.


 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

18.12.2023

System ISA – jeden z elementów masowej inwigilacji kierowców

· Inteligentny asystent prędkości (ISA) to narzędzie służące zapewnieniu bezpiecznej jazdy samochodem.

· Funkcjonowanie systemu ISA wiąże się z przekazywaniem koncernom samochodowym oraz organom udzielającym homologacji danych na temat funkcjonowania systemu, ale także stylu jazdy kierowcy.

· Obecne przepisy zawierają gwarancje mające chronić prywatność kierowców, nie wiadomo jednak na ile skutecznie to robią i czy kiedyś nie zostaną zmienione.

Inteligentny asystent kontroli prędkości

Szóstego lipca 2022 r. weszły w życie unijne przepisy[1], według których każdy nowy pojazd silnikowy musi być wyposażony w „zaawansowane układy pojazdów”[2], w tym inteligentny asystent kontroli prędkości (ang. Intelligent Speed Assistant - ISA). Obok systemu ISA, w samochodach montowane są również inne systemy zbierające dane na temat jazdy samochodem, takie jak rejestrator danych na temat zdarzeń, czy ogólnoeuropejski system szybkiego powiadamiania (system eCall). Pierwszy z nich jest swego rodzaju „czarną skrzynką” samochodu i zapisuje dane (np. prędkość pojazdu) w przypadku wykrycia zdarzenia drogowego (wypadku). System eCall ma za zadanie informować służby ratunkowe o zdarzeniu drogowym (wypadku) przesyłając im m.in. dane nt. położenia pojazdu wzywającego pomocy na podstawie sygnału GPS. W przypadku niespełnienia narzuconego obowiązku – instalacji systemu ISA, pojazd silnikowy nie może uzyskać homologacji na terenie całej Unii Europejskiej. Pozostałe nowopowstałe pojazdy, które uzyskały homologację przed wejściem w życie przepisów, mają czas do 1 lipca 2024 r. na wdrożenie tego systemu. Po tym terminie wszystkie sprzedawane nowe pojazdy na terenie Unii Europejskiej będą musiały posiadać inteligentnego asystenta prędkości.

Zgodnie z definicją podaną w rozporządzeniu o homologacji, „inteligentny asystent kontroli prędkości oznacza układ wspomagania kierowcy w zachowaniu prędkości odpowiedniej dla środowiska drogowego poprzez przekazywanie specjalnych odpowiednich informacji zwrotnych” (art. 3 pkt 3 rozporządzenia o homologacji). Innymi słowy, Inteligentny asystent kontroli prędkości ma za zadanie kontrolować prędkość z jaką porusza się pojazd i dostosowywać ją do panujących na drodze ograniczeń prędkości. Mechanizm działania ISA opiera się na skanowaniu i rozpoznawaniu znaków drogowych (przez wbudowane w tym celu kamery) lub system GPS, który na dane zawarte w zapisanych mapach nakłada prędkość z jaką porusza się samochód. Przy przekroczeniu dozwolonej prędkości system ISA będzie ostrzegał kierowcę poprzez odpowiednie sygnały wzrokowe, akustyczne lub haptyczne (drganie pedału gazu). Istnieje także dodatkowa funkcja inteligentnego asystenta prędkości – SCF, polegająca na kontrolowaniu mocy silnika, a także wpływaniu na układ hamulcowy, co skutkuje automatycznym dostosowaniem prędkości do tej dozwolonej.

Europejski prawodawca określił także minimalne wymogi jakie musi spełniać wgrany inteligentny asystent kontroli prędkości (art. 6 ust. 2 rozporządzenia o homologacji ). Są to:

a) możliwość uzyskania informacji, że mający zastosowanie limit prędkości został przekroczony;

b) możliwość wyłączenia systemu (system trzeba wyłączać każdorazowo, albowiem wymagane jest, aby przy każdym uruchomieniu silnika był on włączony);

c) informacje na temat ograniczeń prędkości uzyskiwane mają być poprzez obserwację znaków drogowych, dane z map elektronicznych lub połączenie obu tych sposobów;

d) system nie może wpływać na możliwość przekroczenia prędkości sugerowanej przez niego (w przypadku funkcji SCF jest możliwość jej tymczasowego wyłączenia np. poprzez silniejsze wciśnięcie pedału gazu);

e) docelowe parametry skuteczności działania mają być określone w celu uniknięcia lub zminimalizowania poziomu błędu przy rzeczywistych warunkach jazdy.

Przekaz informacji na temat stosowania systemów inteligentnego asystenta kontroli prędkości

Konkretny sposób działania oraz procedury badań i wymogi techniczne dotyczące inteligentnego asystenta prędkości zostały doprecyzowane w rozporządzeniu delegowanym Komisji Europejskiej[3], a dokładniej w jego załącznikach.

Według rozporządzenia delegowanego, producenci samochodów zobowiązani są gromadzić informacje na temat działania inteligentnego asystenta prędkości, a ponadto przekazywać je organom udzielającym homologacji. Na podstawie art. 4 ust. 1 rozporządzenia delegowanego, do wymaganych informacji należą:

  1. wskaźniki czasu jazdy lub przebytej odległości przy włączonych i wyłączonych systemach inteligentnego asystenta kontroli prędkości;
  2. wskaźniki czasu jazdy lub przebytej odległości odpowiednio przy przestrzeganych i omijanych postrzeganych ograniczeniach prędkości;
  3. średni czas, jaki upłynął między włączeniem i wyłączeniem systemu inteligentnego asystenta kontroli prędkości przez kierowcę.

Zgodnie z punktem (10) preambuły rozporządzenia delegowanego, pozyskiwane informacje na temat działania inteligentnego asystenta prędkości powinny być zbierane w sposób ogólny, nie dający się powiązać z jakimkolwiek pojazdem lub kierowcą, chyba, że ten wyrazi zgodę według zasad określonych przez rozporządzenie RODO[4].

Ten stan rzeczy uzasadniany jest potrzebą rozwijania inteligentnego asystenta prędkości. Producenci pojazdów są zobowiązani do utrzymywania niezawodności inteligentnego asystenta prędkości przez okres 14 lat od daty produkcji pojazdu (Punkt 3.4.2.5.5.1. załącznika I rozporządzenia delegowanego). Utrzymanie niezawodności odbywa się, przede wszystkim przez elektroniczne aktualizacje systemu (w tym map na podstawie których może być określona dopuszczalna prędkość), co ciekawe producenci samochodów są zobowiązani do zapewnienia bezpłatnych aktualizacji przez okres 7 lat od daty produkcji pojazdu. Natomiast po tym okresie producenci będą mogli żądać uiszczenia „uzasadnionej opłaty” za nowe aktualizacje (punkt 3.4.2.5.5.2. załącznika I rozporządzenia delegowanego).

Narzędzie inwigilacji kierowców?

Inteligentny asystent prędkości jest systemem, który może okazać się uciążliwy dla kierowców, dlatego europejski prawodawca przewidział szereg gwarancji co do sposobu jego działania z możliwością wyłączenia na czele. Niepokój budzić może jednak przekazywanie danych ograniczających się nie tylko do sposobu działania systemu, ale także stylu jazdy kierowcy. Podkreślić należy, że w świetle obecnego kształtu przepisów przekazywane dane, co do zasady, nie mogą doprowadzić do identyfikacji pojazdu lub kierowcy.

Czy systemu przekazywania informacji na temat działania inteligentnego asystenta prędkości nie należy się obawiać, skoro prawo gwarantuje ochronę przed indywidualną identyfikacją pojazdu lub kierowcy? Warto zauważyć, że prawo cały czas się zmienia i to, że obecnie zawiera pewne gwarancje, nie znaczy, że będzie je zawierało w przyszłości. System ISA wymaga ciągłego rozwoju i ulepszania, analizowana jest także jego skuteczność, stąd zapotrzebowanie na dane dotyczące jego działania. Niewykluczone, że kiedy zostanie na tyle dopracowany, że będzie on skutecznie i bezproblemowo realizować cele w jakich został opracowany, to wówczas zostanie nałożony obowiązek jego stosowania w celu zapewnienia bezpieczeństwa na drogach. Możliwe, że policja drogowa, nie będzie już musiała korzystać z fotoradarów lub innych podobnych urządzeń, a będzie pozyskiwała dane przekazane jej przez samochód.

Dane dotyczące pokonywanej trasy i stylu jazdy są łakomym kąskiem dla towarzystw ubezpieczeniowych, które z pewnością chętnie uzależniłyby stawki ubezpieczeń obowiązkowych dla kierowców od dodatkowego czynnika, bezpośrednio świadczącego o stylu jazdy, a zatem ryzyku odniesienia bądź spowodowania szkody. Także policja krajowa czy międzynarodowe organy ścigania mogą być zainteresowane pozyskiwaniem danych o stylu jazdy (mandaty wystawiane tylko na podstawie zarejestrowanych danych) czy miejscach pobytu konkretnej osoby. Nawet jeśli dane konkretyzujące pojazd będą niejawne i nie będą mogły być przetwarzane, to nie trudno sobie wyobrazić, że ze względu na zapewnienie bezpieczeństwa publicznego, walki z terroryzmem czy prania brudnych pieniędzy będą jednak rejestrowane i przechowywane na potrzeby ewentualnego dochodzenia.

Masowe przekazywanie danych koncernom samochodowym również może wzbudzać wątpliwości. Obok systemu ISA istnieje wiele innych narzędzi pozyskiwania danych, można tu wymienić przykładowo rejestrator na temat zdarzeń (EDR), czy system eCall. Drugi z nich wymusza podpięcie samochodu pod nawigację satelitarną. Jak wskazują doniesienia medialne powołujące się na badania fundacji Mozilla, koncerny samochodowe masowo gromadzą różne dane na temat użytkowników samochodów, które później mogą być sprzedawane innym podmiotom, do czego przyznało się aż 19 koncernów (3/4 badanych), zaś 84 % udzielających odpowiedzi potwierdziło, że przekazuje dane bezpłatnie lub za opłatą. Co więcej, systemy rejestrujące dane (często korzystające np. z kamer – jak zazwyczaj system ISA) mogą być poddane atakowi cyberprzestępców, a także być wykorzystywane przez służby specjalne. Ponadto masowo gromadzone dane przez producentów samochodów mogą ulec niekontrolowanemu wyciekowi.

7 lat chudych, 7 lat tłustych

Opracowywanie systemu ISA, poddawanemu ciągłemu rozwojowi, wiąże się z kosztami. Przede wszystkim, koszt opracowania inteligentnego asystenta prędkości zwiększa cenę pojazdu jaką ponosi kupujący. Zgodnie z wyżej przytoczonym regulacjami, producenci samochodów zobowiązani są do zapewnienia bezpłatnych aktualizacji przez 7 lat od daty produkcji pojazdu, po tym okresie mogą pobierać już opłaty. Ogólne wsparcie systemu muszą zapewnić co najmniej przez 14 lat. Co będzie po tych okresach? Czy nieaktualny system ISA nie będzie zwykłym narzędziem przeszkadzającym kierowcy i zbierającym dane na jego temat?  Niewątpliwe, po upływie 7 lat będzie kierowcy będą ponosili opłaty, być może w formie stałego abonamentu. Producenci samochodów będą próbowali tak skonstruować koszty wsparcia systemu, że użytkownicy co prawda po czasie, ale poniosą koszty siedmiu lat „bezpłatnych” uprzednio aktualizacji. Zaś po 14 latach, gdy producent wycofa się ze wsparcia, użytkownik samochodu będzie zmuszony opierać się na nieaktualnych systemie (lub każdorazowo go wyłączać), co wiązałoby się z permanentną uciążliwością. Nie wiadomo też, czy gdyby w przyszłości nałożono obowiązek jazdy z systemem ISA, to jazda z nieaktualnym inteligentnym asystentem prędkości byłaby w ogóle legalna.

Z masowym przekazywaniem informacji dotyczących działania systemu ISA wiąże się wiele niebezpieczeństw dla prywatności użytkowników pojazdów. Choć obecne regulacje przewidują w pewnym zakresie ochronę prywatności, to nie jest jasne jaka będzie ich przyszłość, zaś samo zbieranie danych na temat działania systemu ISA, może stanowić jedno z wielu narzędzi pozyskujących dane na temat kierowców, które w przyszłości może mieć znaczenie również przy egzekwowaniu prawa, jednocześnie ograniczając przy tym prywatność użytkowników pojazdu.

 

Kamil Smulski – starszy analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris

 
 
Czytaj Więcej