Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]
· Zrównanie homoseksualistów z niepełnosprawnymi to na pozór rozsądny pomysł, ale kryje się za nim niebezpieczeństwo.
· Czy geje powinni być obsługiwani w pierwszej kolejności wraz z interesantami na wózkach?
· Wymyślne językowe formy seksualne i genderowe z normami języka polskiego wspólnego nie mają nic.
· Zarządzenie w sprawie tolerancji to tylko kolejna demonstracja ideologiczna, deklaracja: jaki ja jestem poprawny i słuszny.
Pisałem już na naszym portalu o aspektach wolności religijnej, rozważając motywacje Rafała Trzaskowskiego, który wydał zarządzenie w sprawie standardów urzędniczych dotyczących tolerancji. Ale jest też inny aspekt tego zarządzenia: już nie stricte religijny, ale bezpośrednio kulturowy, w inny sposób zmieniający nasz świat, nasze obyczaje, nasz język, naszą codzienność. Warto się tym też zająć.
Otóż w dokumencie prezydenta Warszawy poświęcono mnóstwo miejsca „równemu traktowaniu” osób, które w felietonistyczny sposób nazwałby „dziwnieseksualnymi” – od angielskiego słowa „Queer”, kryjącego się pod zbiorczą litera „Q” skrótu LGBTIQ. Chodzi o różnorakich obywateli, którzy mają inne, czasem całkiem wydumane i rzadko spotykane, preferencje seksualne, niż pozostali obywatele. To bardzo niewielki odsetek interesantów urzędu, nawet w naszej nowoczesnej stolicy, gdzie dziwaków nie brakuje. Jednak prezydent Warszawy, jak się wydaje, do takiego marginalnego zjawiska, przywiązuje ogromną wagę, skoro pozwolił sobie na wydanie zarządzenia w sposób nadzwyczajny podkreślający jego znaczenie. Trochę to dziwi, trochę szokuje, trochę po prostu bawi.
Najważniejszy jest tu pewien aspekt, naprawdę interesujący. Otóż w zarządzeniu dotyczącym tolerancji nastąpiło zrównanie naturalnych cech człowieka, fizycznych i psychicznych, z osobistymi wyborami życiowymi i to wyborami drogi atypowej. Czyli na przykład postuluje się takie same – nadzwyczajne – podejście do niepełnosprawnych na wózkach, jak do osób seksualnych inaczej. Co, jak mi się wydaje, dla tych fizycznie niepełnosprawnych, jest mocno uwłaczające i poniżające. I po prostu nieuczciwe oraz niesprawiedliwe.
Choć na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że to pomysł rozsądny. Z tradycyjnego punktu widzenia postawienie w tym samym rzędzie inwalidy i geja ma sens, i konserwatyści powinni się tylko cieszyć. Homoseksualista też nie jest normalny i wymaga specjalnej troski i opieki – powiedziałoby się jeszcze parę lat temu. Czyli Trzaskowski dał wyraz zdrowemu rozsądkowi.
Jednak będzie to krótka radość konserwatysty, bo dziś chodzi nie o wskazanie ułomności seksualnych odmieńców, ale o ich dowartościowanie. Chodzi o to, by pewne przywileje, które z całkiem racjonalnych powodów otrzymują osoby starsze lub ciepiące na jakąś przypadłość, nie z własnej winy niesamodzielne, potrzebujące wsparcia, rozciągnąć na osoby które całkiem dobrze się mają, tylko wybrały odmienny od normalnego styl życia. Tu tkwi główne niebezpieczeństwo.
Kluczowym określeniem w zarządzeniu Trzaskowskiego jest „znoszenie barier”. O ile w sprawach inwalidów, którzy nie mogą wejść po schodach do gabinetu urzędnika na pięterku, oczywiste jest, że wymagają wsparcia i pomocy, to na pytanie czy zamożny warszawski gej lub mulitiamorysta ma w stolicy Polski w 2024 roku do pokonania jakieś bariery, łatwo odpowiedzieć. Nic takiego nie istnieje. Czy można sobie wyobrazić, że ktoś nie dopuszcza takiego osobnika do wydziału komunikacji? Nie chce zarejestrować mu nowego mercedesa, który właśnie sobie kupił w samochodowym salonie?
Jest to tak wydumane i absurdalne, że może budzić tylko jedno podejrzenie: nie chodzi o to, aby ów osobnik miał takie same prawą jak inni, ale aby był potraktowany lepiej i obsłużony sprawniej (przerażony standardami Trzaskowskiego urzędnik, może uznać, że jeśli tego typu tęczowy klient będzie czekał tyle samo, co zwykły heteryk, to uzna to za dyskryminację). Być może od razu należałoby w urzędach w automatach wydających numerki dodać specjalną literkę, która klientów z uprzywilejowanej grupy LGBT+ dopuszcza do obsługi poza kolejnością.
Urząd miejski zapowiedział specjalne szkolenia językowe dla pracowników, tak, aby zwracali się do „dziwnych” interesantów w odpowiedni sposób – czyli tak, jak owi klienci sobie zażyczą. Pracownik, który zobaczy, że interesant z wyglądu odbiega od „stereotypowych wyobrażeń związanych z płcią zapisaną w oficjalnych dokumentach” ma obowiązek zwracania się do niego „taką formą imienia czy zaimków określających płeć, jakie sama zasygnalizuje. Jeśli nie jesteś pewny/a, jak się do niej zwracać, najlepiej wprost grzecznie zapytaj o to na początku rozmowy, np. «Jak mogę się do Pani/Pana zwracać?»”.
Co więcej, gdy do biura urzędnika wkracza osoba niebinarna (cokolwiek to znaczy), powinien on przyjąć do wiadomości, że może ona, mówiąc czy pisząc o sobie, „«używać zaimków lub czasowników w liczbie mnogiej lub formie bezosobowej, np. «przyszłom», «przyszliśmy», a na piśmie także z iksem – «przyszłxm»”.
To jest cytat ze wspomnianego zarządzenia, a nie mój wymysł. Choć, patrząc na to zdroworozsądkowo, po lekturze takich zaleceń, należałoby do autora dokumentu wezwać karetkę pogotowia…
Szacunek dla interesanta to naprawdę ważna sprawa. Uprzejmość i kultura także – nie będę ukrywał, że kiedy zmęczona urzędniczka w moim dzielnicowym ratuszu wzniesie się ponad wielogodzinne kłopoty z klientami, uśmiechnie, powie miłe słowo, to zawsze działa, odpowiem tym samym wdzięczny za załatwienie sprawy, bo kontakty z biurokracją nigdy do najmilszych nie należą. Ale też zmuszanie pani w okienku, żeby domyślała się, jakiej formy zaimka obywatel oczekuje, skłanianie jej do używania form, których polszczyzna nie zna (i znać nie powinna), należy do kategorii sadyzmu, znęcania się nad człowiekiem. To jest utrudnianie normalnej pracy, ze szkodą dla obywateli.
Można sobie wyobrazić różne językowe wymyślne formy seksualne, genderowe, których odmieńcy chcą używać, tyle, że wiele z nich z normami języka polskiego wspólnego nie ma nic. A, jak mi się zdaje, od urzędnika państwa polskiego powinniśmy wymagać językowej poprawności, i sposobu wysławiania się, który będzie zrozumiały dla każdego, a nie tylko ideologicznej nowomowy stosowanej przez skrajne mniejszości i ekstremę psująca polszczyznę ze względu na swoje widzimisię.
Można sobie wyobrazić, że przyjdzie do ratusza osoba niebinarna, i powie „mów mi «aktywiszcze»” (to nie jest wymyślona forma, kto nie zna, niech sobie wygoogla). I urzędnik będzie zmuszony zapytać: – Czy aktywiszcze życzy sobie specjalną, krótką, tablicę rejestracyjną do swojego sprowadzonego z Ameryki Pontiaka, czy może aktywiszczu wystarczy normalna długa tablica? – już się cieszę na słuchanie takich dialogów, gdy będę stał w kolejce w moim wolskim urzędzie na rogu Żelaznej i Alei Solidarności. I nawet nie śmiem zapytać, co będą sobie myśleli nasi współmieszkańcy pochodzący z Ukrainy, których bardzo wielu w kolejce ostatnio tam spotkałem. Jeśli zadadzą sobie pytanie, do jakiego obcego świata trafili, to będzie pewnie najłagodniejsza reakcja.
Pytanie główne jednak brzmi: skąd nasze warszawskie „prezydyniszcze” wpadło na pomysł takiego zarządzenia? Co „je” do tego skłoniło? Czyżby w strukturach ratusza tkwił jakiś kret, dywersant, który po 6 latach „królowania” Trzaskowskiego zatrudnia przy Placu Bankowym rasistów, homofobów i klerykałów, których trzeba pouczać, nawracać, dokształcać?
Trudno w to uwierzyć, że ktoś taki by się uchował – więc zarządzenie mera Warszawy to tylko kolejna demonstracja ideologiczna, deklaracja: jaki ja jestem poprawny i słuszny. Przerażająca normalsów.
Co zabawne najwyraźniej w urzędzie miejskim po wspomnianych 6 latach brakowało fachowców od tolerancji, bo Trzaskowski musiał zamówić projekt swojego słynnego zarządzenia „na zewnątrz”, w fundacji, która specjalnie po to, by zainkasować za to 130 tysięcy złotych, miesiąc przed ogłoszeniem konkursu zmieniła nazwę i statut, aby móc wykonać tę pracę.
Równocześnie do zarządu fundacji dołączyła pani, która od wcześniej pełniła w warszawskim ratuszu funkcję pełnomocniczki do spraw kobiet, co oznacza, że miasto miało jednak od dawna pracowników wyspecjalizowanych w dziedzinie ideologizacji przepisów. Tyle, że ich „outsourcingowało”, żeby wytransferować grubą kasę na zewnątrz.
Dominik Zdort jest dziennikarzem i publicystą, senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris. Pracował m.in. w „Życiu Warszawy”, „Rzeczpospolitej” i „Newsweeku”, był współautorem audycji w RDC i radiowej „Dwójce”, a ostatnio szefem magazynu weekendowego „Rzeczpospolitej” Plus Minus oraz internetowego Tygodnika TVP.
06.06.2024
· Europejski Panel Obywatelski do spraw przeciwdziałania nienawiści ogłosił swoje rekomendacje przygotowane w celu zwalczania tego zjawiska.
· W ocenie autorów zaleceń, na „mowę nienawiści” i przestępstwa z nienawiści najbardziej narażone mają być osoby identyfikujące się z ruchem LGBT czy społeczność żydowska i muzułmańska.
· Panel postuluje prowadzenie publicznych kampanii informacyjnych na temat walki z nienawiścią poprzez m.in. stosowanie kodów QR na opakowaniach różnych produktów żywnościowych.
· Ponadto wśród rekomendacji możemy znaleźć postulat wprowadzenia określonych wymogów dla mediów, obejmujących m.in. obowiązek współpracy z niezależnymi organizacjami weryfikującymi fakty czy stworzenia reguł przejrzystości w zakresie źródeł finansowania.
· W dodatku autorzy raportu zalecają wprowadzenie mechanizmów umożliwiających wykrywanie i pociąganie do odpowiedzialności anonimowych sprawców dopuszczających się szerzenia „mowy nienawiści”.
· Zaleca się również dodanie „mowy nienawiści” do listy tzw. europejskich przestępstw. Obecnie należy do nich handel ludźmi, terroryzm czy przestępczość zorganizowana.
· Panel rekomenduje też rozwijanie technologii umożliwiających wykrywanie i zgłaszanie „przestępstw z nienawiści” oraz obligatoryjne „zróżnicowanie treści wyświetlanych użytkownikom” Internetu.
Rekomendacje odnośnie walki z nienawiścią
Na początku grudnia 2023 roku Komisja Europejska i Wysoki Przedstawiciel Unii Europejskiej do Spraw Zagranicznych przyjęli wspólny komunikat, wzywający do stworzenia ogólnoeuropejskiej i otwartej przestrzeni dialogu, która zgromadzi obywateli z całej UE w celu „omówienia sposobów przejścia od nienawiści oraz podziałów do wspólnego korzystania z europejskich wartości, takich jak równość, poszanowanie praw człowieka i godność”. Działania KE i Wysokiego Przedstawiciela motywowane były mającym mieć wówczas miejsce wzrostem występowania tzw. mowy nienawiści oraz przestępstw z nienawiści, które, w ocenie Komisji, mają uderzać w określone grupy, w tym zwłaszcza w społeczności żydowską i muzułmańską.
Odpowiedzią na wspólne oświadczenie Komisji Europejskiej i Wysokiego Przedstawiciela było powołanie Europejskiego Panelu Obywatelskiego na temat przeciwdziałania nienawiści w społeczeństwie” (European Citizens’ Panel on Tackling Hatred in Society), czyli gremium złożonego z losowo wybranych obywateli, reprezentujących wszystkie 27 państw członkowskich Unii Europejskiej. Kryterium wyboru były cechy takie jak, wiek, płeć, status społeczno-ekonomiczny, wykształcenie czy miejsce zamieszkania. W pracach Panelu uczestniczyło dziewięciu mieszkańców Polski. Uczestnicy byli wybierani losowo w drodze wywiadu telefonicznego z wykorzystaniem technologii generowania numerów. Sam Panel stworzono z myślą o przygotowaniu rekomendacji, mających posłużyć Komisji Europejskiej w jej przyszłych pracach na rzecz przeciwdziałania zarówno tzw. mowie nienawiści, jak i przestępstwom z nienawiści.
Efektem prac Panelu, obejmujących dwie sesje przeprowadzone stacjonarnie oraz jedną online, jest zestaw 21 rekomendacji, opublikowanych na stronie internetowej pod koniec maja. Panel zarekomendował m.in. stworzenie ogólnounijnych publicznych kampanii informacyjnych, uwzględniających szczególnie narażone grupy, w tym „społeczność LGBT i imigrantów”, wprowadzenie internetowej karty bezpieczeństwa dla dzieci od 8 roku życia czy nałożenie na dostawców usług świadczonych w ramach mediów społecznościowych określonych obowiązków, obejmujących obligatoryjną współpracę z niezależnymi podmiotami zajmującymi się weryfikują publikowanych tam faktów czy stworzenia zasad przejrzystości co do źródeł finansowania. Ponadto, autorzy rekomendacji zalecają również dodanie „mowy nienawiści” do listy tzw. europejskich przestępstw, rozwijanie technologii umożliwiających wykrywanie i zgłaszanie „przestępstw z nienawiści” oraz obowiązkowe „zróżnicowanie treści wyświetlanych użytkownikom” Internetu.
W ramach rekomendacji nr 1 zaleca się przeprowadzenie kampanii publicznej, informującej o zagrożeniach, przyczynach i środkach przeciwko zjawisku nienawiści. Kampanie te powinny uwzględniać specyfikę nienawiści nakierowanej na poszczególne grupy mniejszościowe, w tym zwłaszcza „imigrantów, osoby niepełnosprawne, LGBTQI+, Romów i Żydów”. Co ciekawe, autorzy zaleceń proponują w tym celu zastosowanie „bardziej kreatywnych, zabawnych i chwytliwych rozwiązań”, takich jak m.in. stosowanie kodów QR na opakowaniach różnych produktów żywnościowych, prowadzących do informacji o omawianej kampanii. Wskazuje się tutaj także na możliwość stosowania podobnych metod promocji na innych produktach.
Karta bezpiecznego surfowania dla dzieci
Propozycja zawarta w rekomendacji nr 3 zakłada wprowadzenie „unijnej karty bezpiecznego surfowania” (EU Safe Surfing Card) dla wszystkich dzieci od 8 roku życia. Zgodnie z dokumentem, Karta ma pomagać dzieciom w zdobywaniu umiejętności potrzebnych do samodzielnego i bezpiecznego poruszania się po Internecie oraz radzenia sobie z nienawistnymi treściami występującymi w tej przestrzeni. Wprowadzenie karty miałoby być powiązane z przeprowadzaniem przez organizacje pozarządowe odpowiednich szkoleń, w ramach których dzieci uczyłyby się m.in. reagowania i odpowiadania na „nienawistne treści”.
Sama Karta nie miałaby obligatoryjnego charakteru, jednak do jej promocji zobowiązane byłyby państwa członkowskie Unii Europejskiej. Dlatego też proponowana Karta bezpiecznego surfowania została porównana do karty rowerowej. Jednocześnie autorzy dokumentu lakonicznie sugerują, iż należałoby zbadać, czy dostęp do pewnych treści w Internecie nie powinien być obwarowany warunkiem posiadania prawa jazdy.
Ewentualne wprowadzenie Karty mogłoby zostać też wykorzystane do pożytecznych celów, takich jak ograniczenie nieletnim dostępu do treści pornograficznych, obecnie powszechnie występujących w Internecie.
Treningi tolerancji
Wśród rekomendacji Europejskiego Panelu Obywatelskiego możemy znaleźć również zalecenia, dotyczące kontynuowania obecnych szkoleń na temat „mowy nienawiści” oraz przestępstw z nienawiści, z naciskiem i podkreśleniem znaczenia takich szkoleń dla pracowników administracji publicznej, np. dla policji i pracowników socjalnych. Jednocześnie zaznacza się, iż zasadniczo wszystkie grupy społeczne powinny być lepiej wykształcone i rozwijać umiejętności radzenia sobie z nienawiścią.
W ocenie autorów rekomendacji, należy poszerzyć możliwość dostępu do takich szkoleń dla szerszych grup społeczeństwa, m.in. dzięki zaangażowaniu związków zawodowych, jak i innych organizacji. Uczestnicy tego typu kursów powinni otrzymywać specjalne certyfikaty, poprzez które będą mogli „zademonstrować światu zewnętrznemu nabyte kompetencje w zakresie radzenia sobie z nienawiścią”.
Wiarygodność, fakty i przejrzystość: Weryfikacja i wyjaśnianie finansowania informacji
Warto zwrócić uwagę na rekomendację nr 8, zgodnie z którą Panel zaleca wprowadzenie szeregu obowiązków nałożonych na media. Proponuje się tam m.in. zobowiązanie mediów do współpracy z niezależnymi organizacjami weryfikującymi fakty (fact-checking) czy wdrożenie reguł dotyczących przejrzystości finansowania mediów. Jak możemy przeczytać w dokumencie, powinno to nastąpić przez „ustanowienie rygorystycznych protokołów weryfikacji i certyfikacji informacji dla osób, stowarzyszeń i firm, które mają cel komercyjny i/lub które korzystają z funduszy publicznych”.
Powyższe zalecenia uzasadniane są koniecznością zwalczania fałszywych informacji, które napędzają podziały i nienawiść w społeczeństwie. Takim negatywnym zjawiskom ma, w ocenie twórców rekomendacji, zapobiegać weryfikowanie informacji przez „niezależnych ekspertów” oraz finansowanie „niezależnych mediów”.
Media partycypacyjne dla obywateli
Autorzy dokumentu proponują także rozszerzenie uczestnictwa obywateli w szeroko rozumianej pracy mediów. Taka partycypacja obywatelska ma „legitymizować” treści publikowane w mediach oraz wspierać kulturę wzajemności i szacunku. Wskazane rozwiązanie będzie w dodatku, w ocenie twórców rekomendacji, służyło legitymizacji działalności instytucji Unii Europejskiej.
Ma ono polegać m.in. na uczestnictwie obywateli w „wyborach redakcyjnych” podejmowanych w mediach - chodzi zapewne o wpływ obywateli na treści publikowane w różnych środkach przekazu. Ma to nastąpić za pośrednictwem funduszy oraz odnosić się zarówno do mediów publicznych jak i prywatnych, w tym zwłaszcza lokalnych.
W dodatku, w ramach rekomendacji nr 9, postuluje się stworzenie specjalnego organu z „funkcjami rzecznika praw obywatelskich”, który będzie obdarzony zadaniem „filtrowania treści” pod kątem określonych wartości. Autorzy sugerują również wykorzystanie w tym celu sztucznej inteligencji. Całość ma być natomiast nadzorowana przez komisję złożona z obywateli, którzy będą czuwali by „wybory redakcyjne nie były narzucane przez interesy gospodarcze lub ideologiczne”.
Duża wadą omawianej rekomendacji jest brak doprecyzowania zawartych tam terminów. I tak, w odniesieniu do pojęcia „media”, nie wiadomo jakie środki przekazu autorzy zaleceń mieli konkretnie na myśli. Czy chodzi tylko o media lokalne, o których się tam wspomina czy o wszystkie publikatory aktywne w danym państwie członkowskim UE. Niepokój może wywoływać postulat „filtrowania treści”, rodzi on bowiem ryzyko nadmiernej ingerencji w informacje publikowane w różnych środkach przekazu. W tym kontekście zdumienie budzi rekomendacja, ażeby powyższa zasada odnosiła się także do mediów prywatnych - autorzy dokumentu nie przedstawiają konkretnie, w jaki sposób i na jakiej podstawie prawnej taka ingerencja miałaby mieć miejsce.
Kwestia anonimowości internetowej w walce z nienawiścią
Kolejnym zaleceniem Europejskiego Panelu Obywatelskiego jest uregulowanie kwestii anonimowości w sieci, tak aby sprawcy „mowy nienawiści” byli lepiej śledzeni, ścigani i pociągani do odpowiedzialności przez odpowiednie organy (zalecenie nr 10). W tym celu zaleca się m.in. egzekwowanie stosowania istniejących i przyszłych regulacji oraz podnoszenie świadomości użytkowników Internetu. Postuluje się też lepszą współpracę pomiędzy najważniejszymi platformami mediów społecznościowych z organami krajowymi i europejskimi w zakresie stosowania przepisów.
Godnym odnotowania jest zalecenie dotyczące ustanowienia systemu uwierzytelniania tożsamości na poziomie każdego państwa członkowskiego. Taki system miałby zawierać podstawowe dane, gromadzone przez poszczególne rządy i umożliwiające identyfikację użytkowników Internetu pod kątem szerzenia nienawiści w sieci. Wskazany system jest, zdaniem autorów rekomendacji, bardzo potrzebny, co ma wynikać z „dramatycznego wzrostu liczby przypadków mowy nienawiści”.
Powyższą rekomendacje należy ocenić negatywnie, jako że przyjęcie wskazanych tam rozwiązań byłoby nieproporcjonalne w stosunku do ciężaru gatunkowego czynów określanych jako „mowa nienawiści”. Wiele zachowań mieszczących się w zakresie tego pojęcia, takich jak np. podżeganie do nienawiści wobec określonych grup społecznych zasługuje na potępienie, nie są to jednak czyny uzasadniające daleką ingerencję w prywatne życie obywateli.
Wspólna definicja i kryminalizacja „mowy nienawiści” na poziomie Unii Europejskiej.
W ramach rekomendacji nr 11 zaleca się aktualizację i rozszerzenie definicji „przestępstw z nienawiści” poprzez dodanie nowych przesłanek dyskryminacyjnych, w tym orientacji seksualnej, gender oraz wieku. Taka zmiana jest, w opinii autorów zaleceń, konieczna, by „odzwierciedlać integracyjne wartości naszego nowoczesnego społeczeństwa”, jak i w celu karania wszelkich form „mowy nienawiści”.
Zaleca się również dodanie „mowy nienawiści” do tzw. listy unijnych przestępstw. Chodzi więc o zaliczenie „mowy nienawiści” do kategorii szczególnie poważnej przestępczości o charakterze transgranicznym, określonej w art. 83 ust. 1 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE). Warto podkreślić, iż wskazana w powyższym zaleceniu propozycja legislacyjna jest aktualnie procedowana przez Unię Europejską.
Odnosząc się do zalecenia nr 11, warto zauważyć, iż pojęcie płci społeczno-kulturowej (gender), które w ocenie autorów dokumentu powinno być dodanie do przesłanek dyskryminacyjnych, jest terminem niejasnym, oderwanym od biologicznego i naukowego znaczenia pojęcia płeć oraz silnie nacechowanym ideologicznie.
Ponadto, pojęcie „mowy nienawiści” nie spełnia większości przesłanek określonych w art. 83 ust. TFUE, wymaganych do rozszerzenia wykazu tzw. przestępstw europejskich o kolejną dziedzinę. Nie powinno budzić wątpliwości, że szkalowanie lub oczernianie kogoś z jakiegokolwiek powodu, także ze względu na określoną cechę - jest czymś niedopuszczalnym, czemu należy się przeciwstawiać. Wydaje się jednak, że tego rodzaju zachowania trudno uznać za szczególnie poważną dziedzinę przestępczości w rozumieniu art. 83 ust. 1 TFUE i zestawić ją z wymienionymi tam procederami, takimi jak terroryzm, handel ludźmi czy przestępczość zorganizowana.
Moderowanie poprzez sztuczną inteligencję. Ochrona mediów społecznościowych przed „mową nienawiści”.
W ramach rekomendacji nr 12 zaleca się opracowanie narzędzia sztucznej inteligencji do wykrywania „nielegalnej mowy nienawiści” na platformach mediów społecznościowych. Wskazane narzędzie miałoby być wykorzystywane do dwóch zadań:
Jak podkreślają autorzy zaleceń, opisane powyżej rozwiązania mają mieć charakter obligatoryjny, a „obowiązkowe wdrożenie tego narzędzia w mediach społecznościowych w UE zwiększy bezpieczeństwo w Internecie, ochroni zmarginalizowane społeczności i zapewni zgodność z przepisami dotyczącymi mowy nienawiści, sprzyjając bardziej szanowanemu środowisku cyfrowemu”.
Powyższe narzędzie ma istotnie charakter cenzurujący, w sposób autorytatywny ograniczający prawo do ekspresji swoich poglądów, dlatego też wskazane zalecenie należy ocenić negatywnie.
Kolejne zalecenie odnosi się do obowiązku różnicowania treści wyświetlanych użytkownikom internetowych mediów społecznościowych (zalecenie nr 13). Istotą tej rekomendacji jest więc dostosowanie algorytmów tak, by „prezentowały szerszy zakres punktów widzenia” przy jednoczesnym zapobieganiu „dominacji jakiejkolwiek pojedynczej perspektyw”. W ocenie autorów zaleceń, takie „podejście zachęca użytkowników do zapoznania się z bardziej zniuansowaną i kompleksową narracją”.
Zagrożenia dla wolności
Oceniając zalecenia przygotowane przez Europejski Panel Obywatelski w sprawie przeciwdziałania nienawiści, warto zwrócić uwagę, iż znaczna część zawartych tam rekomendacji może w praktyce doprowadzić do ograniczenia niektórych praw i wolności w sposób autorytatywny, w tym zwłaszcza prawa do swobodnej wypowiedzi. W tym kontekście wymienić należy zwłaszcza zalecenie nr 8, gdzie rekomenduje się zobowiązanie mediów do współpracy z niezależnymi organizacjami weryfikującymi fakty w kontekście zwalczania „rozpowszechniania fałszywych informacji”, zalecenie nr 10 dotyczące uregulowania kwestii anonimowości w sieci czy wreszcie zalecenie nr 12, zawierające postulat wykorzystywania sztucznej inteligencji do faktycznego cenzurowania treści publikowanych w sieci. Nie bez znaczenia pozostaje również zawarta w zaleceniu nr 11 rekomendacja włączenia „mowy nienawiści" do tzw. listy europejskich przestępstw, w oparciu o art. 83 ust. 1 TFUE. Warto także zwrócić uwagę, iż znaczna część rekomendacji ma charakter subiektywny, tak jak np. propozycja dodania do przesłanek dyskryminacyjnych „płci społeczno-kulturowej” (gender).
Komentując zalecenie przedstawione przez Europejski Panel Obywatelski, należy również poświęcić nieco uwagi temu deliberatywnemu gremium. Europejskie Panele Obywatelskie to w założeniu specjalne ciała, które poprzez merytoryczną dyskusję w reprezentatywnym, odzwierciedlającym społeczne preferencje gronie mają wnosić więcej demokracji do Unii Europejskiej, legitymizując jej działania. Niestety, dotychczasowe doświadczenia z panelami obywatelskimi debatującymi i pracującymi pod egidą Komisji Europejskiej stanowią przeciwieństwo tych szlachetnych założeń, których podstawą była chęć poprawy demokracji.
Kolejne Europejskie Panele Obywatelskie, debatujące nad różnymi zagadnieniami stawały się przedmiotem szerszej krytyki, dotyczącej sposobu wyboru ich członków, metod pracy czy politycznego wpływu czynników zewnętrznych. Tak było w przypadku Paneli funkcjonujących w ramach Konferencji w sprawie Przyszłości Europy (Conference on the Future of Europe), gdzie liczne nieprawidłowości spowodowały wycofanie się z jej prac przedstawicieli Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów.
Podobne zarzuty pojawiły się przypadku Europejskiego Panelu Obywatelskiego w sprawie przeciwdziałania nienawiści. Jak możemy przeczytać na portalu The Critic, „pomimo deklarowanego celu Europejskiego Panelu Obywatelskiego, jakim jest «danie obywatelom głosu w kształtowaniu polityki UE», wydaje się, że w procesie opracowywania zaleceń występuje powiew «zarządzanej demokracji», z zatwierdzonym przez Komisję Europejską «zespołem ułatwiającym» zapewniającym «wsparcie» panelowi wraz z «komitetem ekspertów», który oferuje «dodatkowy wkład»”. Na łamach brytyjskiego miesięcznika podkreśla się również, że „wprowadzenie tego elementu subiektywności do ścigania mowy nienawiści w różnych politykach i propozycjach UE w ciągu ostatniego roku nie było oczywiście całkowicie niezamierzone, pozwalając niewybieralnym biurokratom KE na ponowne określenie tego, co kwalifikuje się jako «nienawiść» w ich własnym interesie politycznym, poszerzając w ten sposób sieć zastosowania do różnych osób i grup, których odmienne poglądy na temat zmian klimatu, masowej imigracji i kwestii LGBTQ+ są ideologicznie niewygodne”.
Patryk Ignaszczak – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
· Z początkiem czerwca weszło w życie rozporządzenie Ministra Zdrowia, które zmienia zasady dotyczące ogólnych warunków umów zawieranych przez Narodowy Fundusz Zdrowia z placówkami medycznymi.
· W przepisach rozporządzenia znalazło się postanowienie umożliwiające zrywanie przez NFZ kontraktów z tymi podmiotami, w których nie jest możliwe dokonanie aborcji z uwagi na to, że wszyscy zatrudnieni tam lekarze zdecydowali się skorzystać z klauzuli sumienia.
· Autorzy rozporządzenia zignorowali tym samym Rezolucję Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy z 2010 r., która wskazuje, że niedopuszczalna jest dyskryminacja tych placówek, w których aborcja nie jest dokonywana.
Rozporządzenie Ministra Zdrowia z 8 września 2015 r. w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej zmieniano 32-krotnie. Jednak tylko nowelizacja sygnowana nazwiskiem Minister Zdrowia Izabeli Leszczyny wzbudza tak ogromne zaniepokojenie wśród lekarzy. Stanowi ona kolejny już etap swoistej krucjaty à rebours, jaką prowadzą przedstawiciele rządzącej koalicji z wolnością sumienia przedstawicieli zawodów medycznych. Po próbie zmuszenia farmaceutów do sprzedaży tabletek „dzień po”, przyszła kolej na klauzulę sumienia lekarzy.
Rządy aktami wykonawczymi
Lekarska klauzula sumienia uregulowana jest ustawowo. Sposób skorzystania przez lekarza z prawa do sprzeciwu sumienia określony jest w art. 39 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Przepis ten jasno wskazuje, że lekarz może powstrzymać się od wykonania świadczeń zdrowotnych niezgodnych z jego sumieniem, z zastrzeżeniem jednak obowiązku udzielania pomocy w każdym przypadku, gdy zwłoka mogłaby spowodować niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia. Korzystając z klauzuli sumienia, lekarz ma obowiązek odnotować ten fakt w dokumentacji medycznej prowadzonej indywidualnie dla każdego pacjenta. Ustawa zastrzega również, że lekarz wykonujący zawód na podstawie stosunku pracy albo w ramach służby ma obowiązek uprzedniego powiadomienia na piśmie przełożonego o zamiarze skorzystania z klauzuli sumienia.
Ze względu na zachodzącą kohabitację i spodziewane weto prezydenckie, możliwość zmiany przepisów ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty jest obecnie ograniczona. Przypuszczać można, że Andrzej Duda odmówiłby podpisania nowelizacji, która ograniczałaby lub całkiem uchylała klauzulę sumienia, a centrolewicowa koalicja nie ma na razie wystarczającej liczby głosów, by weto prezydenta odrzucić. Być może też próba pozbycia się klauzuli sumienia z ustawy wywołałaby sprzeciw znaczącej części środowiska lekarskiego, dla którego wolność sumienia stanowi jedną z fundamentalnych wartości. Nie są to jednak jedyne możliwe przyczyny, dla których rządzący zdecydowali się na okrężne ugodzenie w wolność sumienia lekarzy.
Sytuację komplikuje bowiem przede wszystkim orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego. Już w orzeczeniu z 15 stycznia 1991 r. (sygn. U 8/90) Trybunał stwierdził, że „wolność sumienia nie oznacza jedynie prawa do reprezentowania określonego światopoglądu, ale przede wszystkim prawo do postępowania zgodnie z własnym sumieniem, do wolności od przymusu postępowania wbrew własnemu sumieniu”. Szczególnie jednak niewygodny dla koalicjantów jest fakt, że kluczowy w tej sprawie wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 7 października 2015 r. (sygn. K 12/14) wydany został w okresie, gdy prezesem TK był prof. Andrzej Rzepliński. W tym właśnie wyroku Trybunał wskazał, że klauzula sumienia jest instytucją stojącą na straży gwarantowanej konstytucyjnie wolności sumienia.
Co więcej, Trybunał podkreślił: „w orzeczeniu Trybunału o sygn. U 8/90 istnienie takiej klauzuli [sumienia – B.Z.] w odniesieniu do lekarzy wyprowadzono zarówno z art. 82 ust. 1 konstytucji z 1952 r. (zapewniającego obywatelom wolność sumienia i wyznania), jak i art. 18 MPPOiP [Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych – B.Z.]. W świetle uzasadnienia tego orzeczenia nie ulega wątpliwości, że art. 39 u.z.l. nie kreuje przywileju dla lekarza, gdyż wolność sumienia każdego człowieka jest kategorią pierwotną i niezbywalną, którą prawo konstytucyjne oraz regulacje międzynarodowe jedynie poręczają. Wolność sumienia – w tym ten jej element, którym jest sprzeciw sumienia – musi być więc respektowana niezależnie od tego, czy istnieją przepisy ustawowe ją potwierdzające”.
Wynika z tego bardzo prosty wniosek – nawet ewentualne uchylenie art. 39 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty nie spowoduje, że lekarze utracą prawo do korzystania ze sprzeciwu sumienia. To bowiem wynika bezpośrednio z Konstytucji RP. Co więcej, konstytucyjne prawa i wolności ograniczać (i tylko ograniczać, nie zaś znosić) można jedynie w drodze ustawowej. Z tej perspektywy rozporządzenie minister Leszczyny budzi bardzo poważne wątpliwości prawne.
Zastraszanie i dyskryminacja lekarzy
Teoretycznie regulacja przyjęta w rozporządzeniu nie narusza praw lekarzy związanych z korzystaniem z klauzuli sumienia. Przewiduje ono bowiem, że szpital realizujący z NFZ kontrakt w zakresie położnictwa i ginekologii, w przypadkach, gdy dokonanie aborcji jest dopuszczalne przepisami prawa powszechnie obowiązującego, jest zobowiązany do wykonywania tego rodzaju „świadczenia” niezależnie od korzystania przez zatrudnionych w nim lekarzy z klauzuli sumienia. W przeciwnym razie na szpital nakładane będą kary umowne, a nawet może dojść do rozwiązania kontraktu przez NFZ bez zachowania terminu wypowiedzenia. A to oczywiście uniemożliwi wykonywanie świadczeń medycznych i postawi pod znakiem zapytania funkcjonowanie całych placówek.
Mamy zatem do czynienia z sytuacją, w której za pomocą aktu wykonawczego o niewysokiej pozycji w hierarchii źródeł prawa przymusza się menagerów i dyrektorów szpitali do tego, by ci za wszelką cenę zniechęcali zatrudnianych lekarzy do korzystania z przysługujących im praw i wolności gwarantowanych konstytucyjnie. Na swoiste „zakładniczki” wzięto natomiast kobiety przebywające na oddziałach ginekologiczno-położniczych – to one bowiem będą ofiarami zamknięcia oddziału w przypadku jednostronnego zerwania kontraktu przez NFZ.
W tych regionach Polski, gdzie większość lekarzy korzysta z klauzuli sumienia – a dotyczy to niekiedy nawet całych oddziałów – oznacza to de facto utrudniony dostęp do wszystkich świadczeń z zakresu ginekologii i położnictwa. Z tej perspektywy powstaje poważna wątpliwość, czy rozporządzenie nie narusza konstytucyjnego prawa do opieki zdrowotnej, które ustawa zasadnicza gwarantuje wszystkim obywatelom, zaś w sposób szczególny akcentuje konieczność jego zapewnienia kobietom ciężarnym (art. 68 ust. 3 Konstytucji RP). Rozporządzenie Izabeli Leszczyny doprowadzić może do sytuacji, w której lekarze korzystający z klauzuli sumienia będą stawiani w sytuacji moralnego konfliktu – na jednej szali mając życie dziecka poczętego i nakazy własnego sumienia, a na drugiej perspektywę niedostępności świadczeń zdrowotnych dla kobiet ciężarnych i potencjalną możliwość utraty pracy oraz „wilczy bilet” na przyszłość.
Łamanie standardów Rady Europy
Stan prawny ukształtowany rozporządzeniem w sprawie ogólnych warunków umów zawieranych przez NFZ nie tylko w sposób pośredni, ale jednocześnie bardzo realny, ogranicza możliwość korzystania z konstytucyjnych praw i wolności, ale również bezpośrednio godzi w standardy europejskie określone m.in. przez Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy. Zgodnie z rezolucją 1763 Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy z 7 października 2010 r. w sprawie prawa do sprzeciwu sumienia w ramach legalnej opieki medycznej (ang. The right to conscientious objection in lawful medical care), żadna osoba, szpital lub instytucja nie mogą zostać prawnie przymuszone, pociągnięte do odpowiedzialności prawnej ani dyskryminowane ze względu na odmowę wykonania lub odmowę pomocy przy wykonaniu aborcji, wywołania poronienia, eutanazji lub innego czynu, który mógłby spowodować śmierć zarodka lub embrionu ludzkiego.
W rezolucji tej wskazuje się, że odpowiedzialnością za zagwarantowanie poszanowania wolności myśli, sumienia i wyznania pracowników służby zdrowia, a jednocześnie za zapewnienie pacjentom dostępu do zgodnych z prawem świadczeń zdrowotnych bez zbędnej zwłoki, obarczone jest państwo. Z uwagi na zobowiązanie państw członkowskich Rady Europy do zapewnienia dostępu do legalnych świadczeń opieki medycznej i zabezpieczenia prawa do ochrony zdrowia, jak również mając na uwadze obowiązek poszanowania prawa do wolności myśli, sumienia i religii pracowników ochrony zdrowia, Zgromadzenie Parlamentarne w treści rezolucji zachęciło państwa członkowskie do opracowania takich rozwiązań prawnych, które spełniają trzy cechy:
1) gwarantują prawo do sprzeciwu sumienia personelu medycznego,
2) zapewnią, że pacjenci zostaną poinformowani o sprzeciwie bez zbędnej zwłoki oraz odesłani do innej placówki,
3) zapewnią, że pacjenci otrzymają właściwe leczenie, szczególnie w przypadkach nagłych.
Rozporządzenie Izabeli Leszczyny wprost narusza treść rezolucji, obciążając szpitale odpowiedzialnością za ewentualne korzystanie z konstytucyjnych uprawnień przez swoich pracowników. Przypomnijmy bowiem, że w obecnym stanie prawnym lekarze nie mogą korzystać z klauzuli sumienia w sytuacji, gdyby zwłoka z ich strony mogłaby skutkować niebezpieczeństwem utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia pacjentki. Natomiast to obowiązkiem państwa, w tym prawodawcy – nie zaś lekarzy czy dyrektorów szpitali – jest zapewnienie dostępu do legalnych świadczeń zdrowotnych. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia obowiązek ten przerzuca właśnie na kadrę zarządzającą placówkami i to pod rygorem niezwykle dolegliwych sankcji majątkowych, godząc przy tym nadrzędne przepisy Konstytucji RP.
Co dalej?
Sposobów na podważanie rozporządzenia Minister Leszczyny jest kilka. Przede wszystkim należy zaapelować do Naczelnej Rady Lekarskiej o wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o zbadanie zgodności rozporządzenia z Konstytucją RP. Tu inicjatywa leży po stronie samego środowiska lekarskiego. Obawiać się jednak można, czy władza, która nie respektuje orzeczeń Trybunału po prostu nie zignoruje kolejnego z nich. Przypomnieć też trzeba, że w wypadku ewentualnych sporów sądowych, także sądy powszechne i administracyjne mają prawo odmowy stosowania przepisów rozporządzenia, które są niezgodne z aktami wyższego rzędu – na czele z Konstytucją RP. Pytanie jednak, czy kadra menadżerska szpitali będzie gotowa na podjęcie poważnego ryzyka wejścia w spór z NFZ. Nie należy także ustawać w wywieraniu presji społecznej na decydentów politycznych. W szczególności dotyczy to dialogu z politykami Trzeciej Drogi, którzy przynajmniej częściowo deklarują przywiązanie do fundamentalnej wartości, jaką jest życie ludzkie oraz wolność sumienia.
W przypadku ewentualnych nacisków na lekarzy, by ci zrezygnowali z korzystania z klauzuli sumienia, należy mieć świadomość, że mogą one nosić znamiona dyskryminacji i mobbingu. W takich indywidualnych sprawach należy powiadamiać Państwową Inspekcję Pracy oraz kierować sprawy na drogę sądową. Przypomnieć trzeba, że ustawa o zawodach lekarza i lekarza dentysty nie uprawnia pracodawcy do „wypytywania” lekarzy, czy ci zamierzają korzystać z klauzuli sumienia. To sam lekarz ma obowiązek zawiadomienia pracodawcy na piśmie i może to uczynić w każdym momencie – również dopiero w sytuacji, gdy stanie w obliczu konfliktu sumienia. Prawo polskie nie zna również czegoś takiego, jak oświadczenie o rezygnacji z klauzuli sumienia. Gdyby nawet ktoś oświadczenie takie dobrowolnie złożył, to może się z niego w każdej chwili wycofać.
Pamiętać też trzeba, że ewentualne upublicznienie danych lekarzy, którzy korzystają z klauzuli sumienia, narusza przepisy o ochronie danych osobowych. Zgodnie z art. 9 ust. 1 RODO, do danych wrażliwych zalicza się m.in. przekonania religijne lub światopoglądowe, zaś podanie do publicznej wiadomości (lub nawet przesłanie do NFZ) imiennej listy lekarzy korzystających z klauzuli sumienia, z pewnością stanowiłoby przetwarzanie takich danych. Jest ono oczywiście dopuszczalne w określonych, wyjątkowych warunkach i w ściśle sprecyzowanym przez RODO rygorze. Bezprawne przetwarzanie takich danych może jednak wiązać się nawet z odpowiedzialnością karną. Zgodnie z art. 107 ust. 1 ustawy z 10 maja 2018 r. o ochronie danych osobowych, ten, kto przetwarza dane osobowe w sytuacji, gsy ich przetwarzanie nie jest dopuszczalne albo do ich przetwarzania nie jest uprawniony, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Dr Bartosz Zalewski - radca prawny, współpracownik Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris
04.06.2024
Najwyżsi urzędnicy UE postanowili zaingerować w polskie wybory. Zapowiedzieli zamknięcie wobec Polski procedury naruszenia praworządności – słynnego „artykułu 7”, udzielając wsparcia rządowi Donalda Tuska. Jak wygląda Polska po „odzyskaniu praworządności”?
Komisja Europejska zamyka procedurę naruszeniową
„Dzisiaj zaczyna się nowy rozdział w historii Polski” – usłyszeliśmy niedawno z ust przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Věra Jourova – wiceprzewodnicząca Komisji, piętnująca od lat Polskę za rzekome naruszenia praworządności – wtórowała swej szefowej słowami: „z radością witam pozytywny trend polskich władz”. Obawiam się, że pochwały pod adresem polskiego rządu ze strony przywódców Unii Europejskiej nie wróżą nic dobrego dla Polski i Polaków…
Najwyżsi urzędnicy UE postanowili zaingerować w polskie wybory. Zapowiedzieli zamknięcie wobec Polski procedury naruszenia praworządności – słynnego „artykułu 7”, udzielając wsparcia rządowi Donalda Tuska. Jak wygląda Polska po „odzyskaniu praworządności”?
Poniższe podsumowanie zdarzeń, jakie mają miejsce w Polsce po 13 grudnia może być szokujące. Zapewniam jednak, że nasi prawnicy są w środku wszystkich tych wydarzeń. Obserwują wszystkie nadużycia, udzielają pomocy wszędzie tam, gdzie jest nadzieja na zahamowanie rządowego bezprawia. Gromadzą też dowody, by w przyszłości osądzić winnych niewątpliwie bezprawnego przejęcia państwa i jego instytucji. Czym zatem nowy rząd zasłużył sobie na tak pochlebną opinię Brukseli i Berlina?
Jak wygląda praworządność w „uśmiechniętej Polsce”?
Już w pierwszych tygodniach urzędowania bezprawnie przejął media publiczne, ignorując ustawy i Konstytucję. Gdy zakneblowano część krytycznych mediów, rząd przystąpił do przejmowania prokuratury. Chociaż ustawa uzależniała zmianę Prokuratora Krajowego od zgody Prezydenta, Donald Tusk i Adam Bodnar postanowili po prostu uznać, że… poprzedniego Prokuratora Krajowego nigdy nie było! Co z tego, że oznaczać to może lata nieważnych decyzji i śledztw. Grunt, że rząd ma swoich śledczych. Niezwłocznie rozpoczęły się przeszukania i zatrzymania wśród polityków opozycji oraz – nieobjętych żadnymi zarzutami – działaczy organizacji społecznych.
Wtedy kolej przyszła na sędziów. Ponad 2500 sędziów powołanych od 2018 roku ma zostać „zweryfikowanych”. W imię niezależności władzy sądowniczej, władza wykonawcza wprowadzi testy i pozbawi część sędziów równych praw, a nawet prawa orzekania w niektórych sprawach. W „Planie Działania” przedstawionym przez Adama Bodnara do zatwierdzenia przez Komisję Europejską rząd obiecał jeszcze zrobienie porządku z Sądem Najwyższym i Trybunałem Konstytucyjnym.
To tym sprintem po zgliszczach konstytucji Donald Tusk zaskarbił sobie wdzięczność Ursuli von der Leyen. Ale to tylko początek. Prawdziwą cenę za pochwały i poparcie rząd zamierza zapłacić w nadchodzących miesiącach.
Strategiczne inwestycje Polski pod znakiem zapytania
Pierwszą częścią tej ceny jest wyrzeczenie się ambicji inwestycyjnych i suwerenności gospodarczej. Od kilku tygodni publikujemy na naszej stronie internetowej artykuły i ekspertyzy w ramach cyklu esejów „Polityka Unii Europejskiej a sprawy polskie”. Pokazujemy w nich, że upadek wielkich projektów inwestycyjnych i rozwojowych – od portów morskich, przez CPK po energetykę jądrową – ma bezpośrednie przełożenie na naszą suwerenność, a także na zwykłą codzienność Polaków.
Od przyszłości zawieszanych przez rząd Donalda Tuska inwestycji zależeć będzie to, ile zapłacimy za gaz, prąd, żywność, nieruchomości czy samochody. Już od 1 lipca odczujemy wzrost cen prądu i gazu nawet o kilkadziesiąt procent. Podwyżki są efektem między innymi wysokich podatków od emisji dwutlenku węgla, które Unia Europejska nałożyła na energetykę węglową stanowiącą główne źródło energii elektrycznej w naszym kraju.
Szansą na trwałe obniżenie cen energii jest budowa elektrowni jądrowej w Polsce. Jednak rząd informuje, że realizacja tego projektu opóźni się o kilka lat. Niepokój wzbudzają decyzje sugerujące odstąpienie od budowy CPK. W połowie maja ogłoszono decyzję o rezygnacji z przetargu na budowę terminala zbożowego w Gdańsku, który stanowiłby konkurencję dla niemieckiego terminala w Mukran. Pod znakiem zapytania stoi budowa terminala kontenerowego w Świnoujściu, który pozwoli całej Europie Środkowo-Wschodniej na tańszy transport towarów niż poprzez porty niemieckie. Niepewna jest budowa szlaku komunikacyjnego Via Carpatia, który gospodarczo, politycznie i pod względem bezpieczeństwa spaja kraje naszego regionu. Nie ma też pewności co do modernizacji i rozwoju Odrzańskiej Drogi Wodnej wraz z połączeniem Odry i Dunaju.
Charakterystyczną cechą wszystkich przekładanych w czasie inwestycji jest dalsze uzależnienie Polski od Niemiec i polityki Unii Europejskiej. Czy powinno dziwić, że odstąpienie od tych ambicji witane jest przez unijnego i niemieckiego polityka słowami „dzisiaj zaczyna się nowy rozdział w historii Polski”?
Jaki cel mają zmiany w traktatach unijnych?
Drugą częścią ceny za przychylność UE jest poparcie polskiego rządu dla powstania Państwa Europa i wydania w jego ręce resztek polskiej suwerenności.
W opublikowanej niedawno analizie raz jeszcze przedstawiamy skutki zmian traktatowych zaproponowanych przez władze UE, uzupełniając to, co wcześniej opisywaliśmy w raporcie „Po co nam suwerenność?”. Krok po kroku tłumaczymy, że rezultatem zmian traktatowych będzie stworzenie Superpaństwa Europa z centralą w Brukseli, realizującego interesy Niemiec, które będą mogły bez przeszkód narzucać innym państwom członkowskim swoje cele polityczne i gospodarcze. Przypominamy, że w grudniu rząd Donalda Tuska poparł już cały pakiet poprawek traktatowych.
Profesor Anna Łabno – konstytucjonalistka i członek Rady Naukowej Instytutu Ordo Iuris – wskazuje w swoim eseju, że reforma traktatowa może doprowadzić do tego, że – aby dostosować Konstytucję RP do nowego prawa unijnego – będziemy musieli usunąć z Konstytucji art. 4 stanowiący, że władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.
EU arbitralnie wykorzystuje praworządność
Chcąc uzmysłowić Polakom arbitralność i bezprawność działań Brukseli oraz dokładnie udokumentować łamanie prawa przez obecny rząd, uruchomiliśmy serwis Obserwator Praworządności – sukcesywnie rozbudowywany portal, będący swoistą mapą bezprawia nowej władzy. Z inspiracji prof. Jana Majchrowskiego oraz we współpracy ze Stowarzyszeniem Prawnicy dla Polski, Niezależnym Stowarzyszeniem Prokuratorów Ad Vocem, Instytutem Sprawiedliwości, Warszawskim Seminarium Aksjologii Administracji i Ogólnopolskim Zrzeszeniem Sędziów „Sędziowie RP”, powołaliśmy do życia Archiwum „Przeciw Bezprawiu” im. mec. Władysława Siły-Nowickiego. Na stronie Archiwum każdy poszkodowany może zgłosić naruszenie praworządności, które zostanie przez nas szczegółowo zbadane i udokumentowane. Obecnie we współpracy z czołowymi prawnikami – praktykami i naukowcami – pracujemy nad raportem, w którym dokładnie przeanalizujemy wszystkie naruszenia prawa popełnione przez rząd Donalda Tuska.
Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris
03.06.2024
Czemu Rafał Trzaskowski wydał antykatolickie rozporządzenie? Czy chodziło mu o:
· respektowanie ładu prawnego?
· realizację osobistych planów politycznych?
· podlizanie się Brukseli?
· dezintegrację polskiej wspólnoty?
· wkurzenie przeciwników?
Na to pytanie odpowiada red. Dominik Zdort.
Przez parę ostatnich lat siedziałem w pracy naprzeciw koleżanki, która miała biurku obrazek z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego. Ten od świętej Faustyny. Przychodzili współpracownicy, interesanci. Pewnie niektórzy wierzący, inni ateiści – trudno mi powiedzieć, bo nie wypytywałem, współpracujemy z różnymi ludźmi i nie robimy im lustracji światopoglądowej. Nikomu święty obrazek Beaty nie przeszkadzał, nikt go nie komentował, nikt nie zwracał uwagi. To był zwyczajny element naszej rzeczywistości, „wrośnięty” w naszą codzienność. Władze prywatnej – świeckiej – firmy, w której razem pracowaliśmy, a potem państwowej instytucji, która nas zatrudniała, nie protestowały, nie zakazywały, po prostu uznawały osobiste prawo mojej koleżanki do umieszczenia w miejscu pracy tego niewielkiego religijnego symbolu.
Dziś już wiadomo, że gdybyśmy – nie daj Boże – mieli pracować w urzędzie miejskim zawiadywanym przez Rafała Trzaskowskiego, to Beata byłaby narażona na zwolnienie, a na pewno na różnego rodzaju represje, nie chcę nawet domyślać jakie. Tortury, łamanie kołem, może prezydent zarządziłby uroczyste spalenie na stosie przed gmachem ratusza na Placu Bankowym.
Całe szczęście, że Trzaskowski – łaskawca – nie zakazał noszenia katolickiej biżuterii, krzyżyków, medalików czy pierścionków z różańcem. Bo i mi by się dostało.
Jednak zrozumienie, dlaczego czołowy polityk Platformy Obywatelskiej zdecydował się wydać takie rozporządzenie, nie jest łatwe. Bo każde z przychodzących do głowy wyjaśnień, budzi wiele wątpliwości.
Zacznijmy od odrzucenia argumentu, że podjął taka decyzję, bo uznał ją za słuszną i niezbędną dla respektowania porządku prawnego. W polityce to nie są argumenty decydujące. Szczególnie, gdy dotyczy to partii, która w ostatnich miesiącach zdecydowała się złamać wszelkie zasady prawnej przyzwoitości, aby przejąć kolejne instytucje – także publiczne media – która łamiąc wszelki porządek prawny sprawuje władzę na podstawie sejmowych uchwał, lekceważąc ustawowy porządek. Zresztą, gdyby chodziło o przywrócenie świeckości urzędu, to po co było zwlekać przez 6 lat zarządzania stolicą? I teraz nagle pan prezydent się zorientował, że na biurkach jego podwładnych są krzyżyki i ikony?
Na pewno więc nie o praworządność prezydentowi stolicy chodzi, musi mieć inne cele.
Pierwsza interpretacja, jaka się pojawiła, była stricte polityczna i biorąca pod uwagę interesy osobiste. Robert Mazurek uznał, że Trzaskowski, który przymierza się do startu w wyborach na prezydenta Polski, postanowił zdystansować swojego głównego konkurenta Donalda Tuska. A przy okazji odróżnić się od ewentualnego kandydata Trzeciej Drogi (Szymona Hołowni), który wobec radykalnego antyklerykalizmu stara się trzymać lekki dystans.
Problem w tym, że w Polsce zakaz eksponowania krzyży wciąż kojarzy się jak najgorzej. Przede wszystkim dlatego, że obecność katolickich symboli religijnych jest głęboko zakorzeniona w naszej tradycji i historii. Krzyż towarzyszył przez lata niewoli Polakom walczącym o wolność i niepodległość w kraju i na całym świecie. Polscy żołnierze, nawet wtedy, gdy walczyli w ateistycznych armiach, nie wyrzekali się Boga i krzyża.
Z krzyżykami na szyi legioniści „marsz, marsz” Dąbrowskiego u boku Napoleona krwawo pacyfikowali pod Rimini, Weroną i nad jeziorem Garda, broniących papieża katolickich chłopów we Włoszech.
Literacki „Różaniec z granatów” (z opowiadania Ksawerego Pruszyńskiego) ocalił polskiego komunistę walczącego w Hiszpanii w 1936 roku – choć jego marksistowscy i anarchistyczni towarzysze broni wymordowali tysiące księży i spalili setki Kościołów. To fakt, że przy rannym polskim rewolucjoniście znajduje się ten religijny artefakt, powoduje, że hiszpańscy patrioci ratują mu życie.
Wspominam te motywy po to, aby uświadomić, że krzyż, różaniec, święte obrazki z wizerunkiem Matki Boskiej dla Polaków nie są tylko symbolami religijnymi, a dla niektórych w ogóle nie są symbolami religijnymi – ale są znakami patriotyzmu, miłości do ojczyzny.
Dlatego, jak mi się zdaje, trudno byłoby walczyć o prezydenturę kraju komuś, kto w tak ostentacyjny i prowokacyjny sposób podkreśla swoją wrogość wobec wiary i Kościoła. W wyborach prezydenckich trzeba zdobyć 50 proc. + 1 głosów. W kraju, gdzie wciąż ok 80 proc. obywateli deklaruje przywiązanie do katolicyzmu, walka z krzyżem wciąż nie popłaca. Jeśli więc owo rozporządzenie miałby być wstępem do walki o polską prezydenturę, to byłbym bardzo zdziwiony.
Łatwiej zrozumieć decyzję Trzaskowskiego, gdyby uznać, że mierzy w karierę w strukturach europejskich lub z innych powodów chce pozyskać ich sympatię. Jeśli prezydent Warszawy chce podlizać się Zachodowi, różnego rodzaju ponadnarodowym strukturom walczącym o „modernizację”, „nowoczesność” – to dobrze trafił. Może dzięki temu stolica Polski dostanie jakieś nieoczekiwane dotacje, finansowe wsparcie, jej wnioski o dofinansowanie inwestycji zostaną szybciej klepnięte przez Brukselę. Pytanie, czy Paryż wart jest „mszy” (w tym przypadku satanistycznej) pozostaje jednak w mocy. No bo ile hipokryzji i podłości warta jest kasa?
Ale może Rafałowi Trzaskowskiemu wcale nie chodzi o własną karierę, ani o dotacje dla Warszawy, lecz po prostu realizuje szeroki plan polityczny, którego celem jest jeszcze większa polaryzacja opinii publicznej? Może celem jest po prostu zrobienie społecznego zamieszania, wywołanie kolejnych konfliktów w rodzinach, wśród przyjaciół, wśród Polaków? Może po prostu chodzi o skłócenie i podzielenie wspólnoty, o jej rozbicie i zniszczenie? O dezintegrację narodu polskiego?
To byłby świetny temat dla powołanej właśnie przez kolegę Trzaskowskiego, czyli przez premiera Tuska, komisji mającej badać rosyjskie wpływy i spiski w Polsce – choć raczej trudno mi uwierzyć, że akurat podejrzaną aktywnością prezydenta Warszawy komisarze premiera się zajmą.
Szczerze mówiąc sam nie wierzę, że Rafał Trzaskowski, zakazując krzyży, miał tak szeroką wizję rzeczywistości, jak ta zarysowana powyżej. Że może mieć w głowie plan wielkiego cywilizacyjnego przewrotu. Mówiąc wprost i brutalnie: dotychczasowe doświadczenia wskazują na to, że on sam by tego nie wymyślił. Ale być może ktoś, widzący świat w bardziej ogólnej perspektywie, sufluje mu takie pomysły, a pan prezydent je realizuje nieświadom rozległych konsekwencji swoich rozporządzeń.
Kolejna interpretacja omawianego rozporządzenia należy już raczej do sfery psychologii niż politologii, choć oczywiście dotyczy kwestii politycznej i polityków. Otóż działanie Trzaskowskiego robi wrażenie walenia „prętem po kratach klatki”.
Nie pierwszy raz w najnowszych dziejach Polski podejmuje się decyzje, które politycznych przeciwników mają po prostu „wkurzyć”, doprowadzić do furii, skłonić do nieprzemyślanych działań i wypowiedzi. Nie chodzi o zrealizowanie jakiegoś celu ideowego (świeckość instytucji?), ale o psychologiczne oddziaływanie na przeciwnika.
To trochę coś takiego, jak pokazywany w słynnym filmie braci Wasiliewów z 1934 roku o Wasiliju Czapajewie „psychołogiczieskij udar” – atak psychologiczny, którzy stosują biali wobec czerwonych. W tym obrazie oddziały białych w szyku defiladowym i w galowych mundurach maszerują w kierunku wojsk rewolucjonistów, aby ich wyprowadzić z równowagi swoim zdecydowaniem i uporem. Trzaskowski, w szyku defiladowym, wyruszył przeciw tradycji, Kościołowi, prawicy, aby wprowadzić ją w stan histerii i paniki. Co mu się w sumie udało.
Czerwoni w ulubionym filmie Josefa Wissarionowicza nie łamią się. I my bądźmy twardzi, jak Czapajew.
Dominik Zdort jest dziennikarzem i publicystą, senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris. Pracował m.in. w „Życiu Warszawy”, „Rzeczpospolitej” i „Newsweeku”, był współautorem audycji w RDC i radiowej „Dwójce”, a ostatnio szefem magazynu weekendowego „Rzeczpospolitej” Plus Minus oraz internetowego Tygodnika TVP.
29.05.2024
· Rząd Prawa i Sprawiedliwości wielokrotnie był krytykowany za niewykonywanie orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
· W odpowiedzi na to, wykonywanie orzeczeń Trybunału w Strasburgu zapowiedziała obecna władza.
· Przykłady innych państw pokazują jednak, że odmowa realizowania wyroków ETPC nie jest niczym nowym w sytuacji, gdy orzeczenia te są sprzeczne z interesem danego kraju.
· W ostatnich latach do takich sytuacji dochodziło głównie w przypadku ochrony państwa przed nielegalną imigracją.
Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC) jest organem sądowniczym Rady Europy, powołanym do orzekania w sprawach dotyczących naruszeń praw człowieka chronionych przez Europejską Konwencję o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Wszystkie państwa, które ratyfikowały Europejską Konwencję Praw Człowieka zobowiązane są do wykonywania ostatecznych wyroków Trybunału, nad których wykonaniem czuwa Komitet Ministrów. Niewykonanie orzeczenia może prowadzić do szeregu konsekwencji, w tym do ponownego skierowania sprawy do Trybunału, ukarania grzywną, a nawet wykluczenia z Rady Europy.
Obecny obóz rządzący oficjalnie zapowiedział zmianę w obszarze wykonywania wyroków ETPC. W liście do prezesa Trybunału, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski gwarantował, że ta sytuacja ulegnie zmianie. Podobną deklarację złożył Premier Donald Tusk, który w jednym ze swoich tzw. konkretów wskazał: „uwolnimy sądy od politycznych wpływów. Wykonamy orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w zakresie gwarancji niezależności sądów i niezawisłości sędziów”. Mimo szumnych deklaracji, nie weszła na razie w życie żadna reforma sądownictwa. Ponadto, Stowarzyszenie Interwencji Prawnej w połowie lutego bieżącego roku przedstawiło opinię Komitetowi Ministrów na temat sytuacji na granicy polsko-białoruskiej i wskazuje, że „nie nastąpiła tam żadna poprawa” i krytycznie ocenia stanowisko obecnego rządu, jakoby wyrok Trybunału w tej sprawie został wykonany. Niezależnie od oceny tych działań, warto zastanowić się nad tym, jak szerzej rysują się relacje pomiędzy państwami członkowskimi Rady Europy, a Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.
Wielka Brytania: minister zdecyduje, czy wykonywać wyroki ETPC
W głośnej Ustawie o bezpieczeństwie Rwandy, przyjętej w kwietniu przez brytyjski parlament i zatwierdzonej przez króla Karola III, rząd wprowadził przepis zgodnie z którym, to minister rządu Jego Królewskiej Mości będzie decydował o tym, czy zastosować się do środka tymczasowego nałożonego przez ETPC, niejako zupełnie lekceważąc tym samym postanowienia konwencyjne. Kontrowersyjna klauzula 5 tej ustawy, bo o niej mowa, zakłada wprost, że decyzja, czy dana osoba może zostać wydalona do Rwandy na czas rozpatrywania jej sprawy przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, należy do ministra i tylko do ministra. Lord Scriven podczas debaty w parlamencie brytyjskim 19 lutego 2024 roku stwierdził, że „orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jest jasne od 20 lat: nieprzestrzeganie środków tymczasowych stanowi naruszenie art. 34 Konwencji, zgodnie z którym państwa zobowiązują się nie utrudniać w żaden sposób skutecznego wykonywania praw skarżących do wnoszenia skarg do sądu (…). W tym sensie ostatecznym arbitrem w kwestii tego, czy państwo powinno powoływać się na środki tymczasowe i je stosować, jest Europejski Trybunał Praw Człowieka, a nie parlament jednego z jego państw. To jest konwencja, którą podpisaliśmy”. A więc politycy Wielkiej Brytanii są świadomi, że państwa-strony są zobowiązane do bezpośredniego wykonywania środków tymczasowych. Mimo to, ustawa została zatwierdzona przez parlament i uzyskała aprobatę króla.
Francja wydala imigranta wbrew orzeczeniu ETPC
W listopadzie ubiegłego roku, Francja wydaliła 39-letniego migranta z Uzbekistanu wbrew orzeczeniu Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który zakazał jego deportacji ze względu na ryzyko tortur. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych uznało mężczyznę za radykalnego islamistę i 13 października nakazało jego ekstradycję do Uzbekistanu. Minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin obiecał jednocześnie deportację nielegalnych cudzoziemców i zaostrzenie przepisów niedawno przyjętej ustawy o reformie imigracyjnej, która ostatecznie została mocno złagodzona przez Radę Konstytucyjną. Po przegraniu sprawy w sądzie apelacyjnym, Uzbek został mimo wszystko wysłany do swojego kraju, gdzie natychmiast został aresztowany i uwięziony. W 2018 r. Francja została dwukrotnie potępiona za deportację cudzoziemców bez umożliwienia im odwołania się do sądu, ale nigdy wcześniej wprost i otwarcie nie zignorowała orzeczenia ETPC.
Grecja krytykowana za walkę z kryzysem migracyjnym
Grecja od lat mierzy się z kryzysem uchodźczym, znajdując się na pierwszej linii frontu W 2015 roku do Grecji przybyło ponad 300 tys. osób i od tamtej pory liczba utrzymuje się na dość wysokim poziomie choć udało się częściowo ograniczyć to zjawisko. Rząd grecki był niejednokrotnie krytykowany przez ETPC za niestosowanie się do jego orzeczeń w sprawie uchodźców. ETPC orzekł, że Grecja narusza Europejską Konwencję Praw Człowieka, deportując uchodźców do Turcji, gdzie mogą nie być chronieni przed prześladowaniami. Ponadto, wiele organizacji pozarządowych i obrońców praw człowieka twierdzi, że Grecja nie robi wystarczająco dużo, aby chociaż przybliżyć się do wykonania orzeczeń ETPC. Grecja nie stosuje się do orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który nakazał jej wstrzymanie deportacji uchodźców do Turcji. Greckie władze deklarują, że kraj nie jest w stanie przyjąć więcej uchodźców i że deportacje są konieczne w celu powstrzymania dalszego napływu i zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom greckim i dlatego nie zamierzają wykonać tych wyroków. Ponadto, Grecja nie wykonała wyroków dotyczących stowarzyszeń mniejszości narodowych, jak podaje współpracujący w przeszłości w Trybunałem prawnik Stephanos Stavros. Wskazuje on, że „Grecja nie wykonała trzech wyroków ETPC dotyczących rejestracji stowarzyszeń mniejszości narodowych, z których pierwszy zapadł już w 1998 roku (…). Odpowiedzialność za nieprzestrzeganie wyroków Strasburga jest prawdopodobnie podzielona między różne gałęzie rządu. Tak czy inaczej, mało kto ma dziś wątpliwości co do tego, że rządom nie można ufać w kwestii przestrzegania przez państwo zobowiązań wynikających z Konwencji wobec stowarzyszeń mniejszościowych”.
Te przykłady pokazują, że Polska nie jest jedynym krajem, który nie wykonuje wyroków ETPC, pozostających w sprzeczności z racją stanu. Przedstawione sytuacje udowadniają jednak, że polityka państw, polegająca na niestosowaniu się do orzeczeń ETPC, nie wynika ze złej woli, ale z faktu, że orzeczenia te nie odpowiadają często rzeczywistości, z którą mierzy się dane państwo. Napływ nielegalnych imigrantów, związane z tym zagrożenie terrorystyczne czy ich wykorzystywanie jako broni przez obce państwa to rzeczywistość, z którą mierzy się Europa. Orzeczenia Trybunału często jedynie teoretycznie odnoszą się do problemów przedstawionych we wnioskach i rozwiązują je w sposób życzeniowy, tzn. przyjmując pewne założenia, bez uwzględnienia realiów i problemów, z którymi państwa się w istocie mierzą. Jeżeli sędziowie nie zaczną uwzględniać poza brzmieniem przepisów Konwencji także rzeczywistości i skutków, jakie wywołałoby wykonanie ich orzeczenia, liczba państw lekceważąco odnoszących się do ich orzecznictwa czy przepisów Konwencji może wzrosnąć, na czym stracą najbardziej jednostki – bezpośredni beneficjenci przepisów konwencyjnych.
Julia Książek – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris